.
Liczyrzepa to impreza która rozpoczyna sezonu rajdów na orientację dla większości zawodników liczących się w rywalizacji Pucharu Polski [PP]. O randze zawodów świadczy fakt, że na starcie pojawiła się niemal cała czołówka orientalistów (9 z 10 najlepszych zawodników PP2022). Dodatkowe pochwały dla organizatora wydają się w takiej sytuacji zbyteczne.
Nie warto przedłużać niewiele wnoszącego wstępu, więc szybko przejdę do meritum. Po raz kolejny zawody rozgrywane są w postaci 9 godzinnego rogainingu. Dokładnie rzecz ujmując oznacza to, że liczba zaznaczonych na mapie punktów kontrolnych (PK) i ich rozmieszczenie, uniemożliwia zaliczenie całej trasy w podanym limicie czasu. Zadaniem startujących jest takie ułożenie trasy aby zdobyć jak największą liczbę tzw. punktów przeliczeniowych (PK mają zróżnicowaną "wartość" od 10 dla PK1x, 20 dla PK2x, po 90 dla PK9x).
Wybieram początkowy kierunek jazdy i rozglądam się czy ktoś ze znajomych nie opuszcza bazy. Wreszcie ruszam na południe za pierwszym przypadkowym rowerzystą. Metoda "na krzywy ryj" ostatnio sprawdzała się już nie jeden raz. Przez znaczną część trasy nie będę wiedział jakimi drogami jadę, a często nawet do jakiego punktu zmierzam. Zaliczam niezupełnie świadomie pierwszy z punktów. PK62 - w okopie (8:17).
Wkrótce z tyłu nadjeżdżają, czyli dołączają do mnie bardziej znani orientaliści: Patryk, Mariusz i Krzysiek. Z dwoma pierwszymi zawodnikami pokonywałem niedawno trasę październikowego rajdu Orientakcja. Tam teren i mapa były bardziej czytelne i obszar znajomy więc świadomość pokonywanej trasy dużo większa. Przez chwilę przedzieram się najkrótszą drogą przez krzaki z Piotrkiem Buciakiem. Będziemy się spotykali na trasie jeszcze wielokrotnie. Widok poidła jak i wiele z kolejnych punktów nie utkwił mi w pamięci. PK32 - N koniec poidła dla koni (8:25).
Punkty których nie udaje się zaliczyć bezproblemowo bardziej zapadają w pamięci. Skręcamy wzdłuż niewielkiej rzeczki. Początki bywają trudne nawet dla najlepszych orientalistów. Przez dłuższą chwilę przeszukujemy brzeg rzeczki znacznie dalej niż znajduje się poszukiwana cel. Wreszcie ktoś spostrzega błąd. Kładka po której przy odrobinie szczęścia można by się przedostać na przeciwległy brzeg rzeki znajduję się znacznie bliżej od drogi którą tu przyjechaliśmy. PK34 - ruina kładki (8:37).
Zatrzymujemy się w okolicy kolejnego punktu i ... moi koledzy tracą zwykłą w takich przypadkach czujność. Ze mną jest jeszcze gorzej, błędnie odczytuję nawet kierunek z którego dojechaliśmy w to miejsce. Wreszcie jeden z poszukujących z nami orientalistów prawidłowo interpretuje mapę. Skręcamy w równoległą leśną drogę i biegniemy na położone obok drogi wzgórze. PK46 - stary cmentarz (9:23).
Zimowa Liczyrzepa kojarzyła się do tej pory jej uczestnikom z piękną wiosenną pogodą. Tym razem Jarek Wieczorek (organizator całego zamieszania) postarał się byśmy pojeździli w bardziej ekstremalnych warunkach. Jeszcze w przeddzień zawodów dolnośląskie jest najcieplejszym rejonem kraju z temperaturą dochodzącą do 14 stopni. W nocy wszystko się diametralnie zmienia. Temperatura spada w okolicę zera stopni. Przed startem pada drobny deszczyk, który stopniowo zamienia się w śnieg z deszczem a wreszcie mokry śnieg. Żeby było ciekawiej, kolejnego dnia jadę na pociąg przy pięknej słonecznej pogodzie. Nieodparcie nasuwa się porównanie z pogodą na innej tegorocznej imprezie "Setka po Łodzi". Wówczas również zima trwała tylko jeden dzień.
Jadący przodem zawodnicy doprowadzają mnie do rzucającego się już z oddali głazu przewyższającego wymiarami nawet najwyższego z nas. Nie to nie jest głaz. Na poważnej imprezie jaką jest Liczyrzepa opis punktu brzmi eratyk. To nowe określenie w słowniku orientalisty podkreślające erudycję budowniczego trasy. Dla pełnej jasności zacytuję wikipedię: ERATYK - Głaz narzutowy, eratyk, narzutniak (z łac. errare - błądzić) - fragment skały litej, przyniesiony przez lądolód. PK84 - eratyk (9:35). By odnaleźć kolejny punkt musimy przeszukać brzeg płynącego nieco poniżej drogi mocno meandrującego strumienia. PK72 - skrzyżowanie strumieni (9:55).
Przed nami dwa wyróżniające się spośród innych punkty. Zaliczenie takiego punktu będzie polegało na wysłaniu SMS-a z 4-literowym kodem, który trzeba rozszyfrować na podstawie elementów obecnym w zaznaczonym na mapie fragmencie terenu. Jedna tablica, druga tablica. Hasło to pierwsze 4 litery z hasła umieszczonego na tablicy. Której tablicy? Wysyłamy kilka wariantów odpowiedzi. Wszystkie błędne - punkt będę miał zaliczony przez organizatora ręcznie na podstawie zrobionej fotki i zarejestrowanego śladu przejazdu. Wszelkie urządzenia nawigacyjne muszą być głęboko schowane i używane jedynie w celu zapisu śladu pokonanej trasy). T49 - tablica edukacyjna - główne hasło (10:40).
W tym miejscu po raz pierwszy zatrzymujemy się na dłużej niż dotychczasowe 1-2 minuty. Przedłużony do 8 (wg śladu) minut postój powoduje, że robi się chłodno. Czuję wilgoć otulającej ciało mokrej termoaktywnej koszulki. Czy jest to efektem opadów czy też przepocenia na ciężkiej terenowej trasie nie ma teraz znaczenia. Musimy natychmiast ruszać dalej. Tylko ruch - i najlepiej ciężki teren - zapobiegnie wychłodzeniu organizmu.
Po kilku kilometrach zatrzymujemy się ponownie. Miejsce jest bardziej niż oczywiste - niewielka ambona tuż obok drogi. Zagadką jest rozkminienie kodu który trzeba wysłać na podany numer. Która z informacji z tabliczki umieszczonej z tyłu ambony jest poszukiwanym kodem. Jaki jest klucz by ewentualne cyfry zamienić na odpowiednie litery? Ponownie wysyłam niewłaściwą odpowiedź. T88 - ambona systemowa otwarta - (11:10).
Po raz pierwszy na tej edycji Liczyrzepy obowiązuje elektroniczny system zaliczania punktów. Posiadacze smartfonów mogą to robić po zainstalowaniu odpowiedniej aplikacji automatyczne zbliżając aparat do umieszczonego na lampionie kodu. Ja jestem zmuszony zrobić zdjęcie punktu, a następnie wysłać SMS-em dwuliterowy kod. Umieszczenie punktu w oddali od drogi pozwala to zrobić bez zbędnej straty czasu. Wykorzystuję czas podczas powrotu do pozostawionego przy drodze roweru. Nie wiem jak moi "przewodnicy" odnajdują znajdujący się gdzieś w środku lasu pokaźny suchy kikut ale namierzenie punktu nie sprawia im większego problemu. PK54 - kikut (11:59). Po początkowych problemach w okolicy punktu skręcamy we właściwą stronę. Zostawiamy rowery na szczycie wydmowego wału i wąską ścieżką docieramy do położonego kilkadziesiąt metrów dalej punktu. PK45 - granica kultur (12:12).
Jak sobie radzę z młodszymi i silniejszymi partnerami? Moim plusem jest doskonałe przygotowanie kondycyjne do startu. W nogach mam już w tym roku pokonanie 3000 km (oni kilka razy mniej). Dobrze sobie radzę kiedy jedziemy twardymi leśnymi drogami lub przecinkami oraz odcinkami prowadzącej przez las wyasfaltowanej ścieżki rowerowej. Minusem jest gravel o stosunkowo cienkich oponach. Kiedy napotykamy błotniste drogi, zasysający opony nasycony wodą piach lub piaszczyste podjazdy natychmiast zwalniam. Moi koledzy błyskawicznie odjeżdżają a ja zostaję daleko z tyłu.
Trudy ciężkiej trasy coraz częściej dają o sobie znak. Jadąc z tyłu wokolice punktu dojeżdżam w momencie kiedy ten jest już zlokalizowany. Nie muszę już niczego szukać. Wszystko mam podane jak na tacy. Wystarczy podbiec do kolejnego drzewa, zrobić zdjęcie, wysłać SMS i można jechać dalej. PK26 - pozostałość obozu pracy - ogrodzenie (12:26), PK48 - charakterystyczne drzewo (12:43), PK43 - szczyt wydmy (12:55). Jak wyglądały i jak położone były punkty - biała plama w pamięci.
Docieramy nad brzeg Baryczy, której doliną przemieszczamy się przez cały czas. Tu ponownie spotykamy Piotrka. Kilka zdjęć nad hydrotechniczna budowlą. Przetwarzanie czterocyfrowego kodu (rok) na czteroliterowe hasło, wysłanie SMS-a. No dobrze, możemy (musimy) jechać dalej. T79 - jaz - rok na betonie (13:20).
Jeden, drugi zakręt i na długiej prostej drodze widzę pustkę. Ooops!!!. Chyba czegoś nie zauważyłem. Czas by po raz pierwszy wnikliwie spojrzeć na mapę. Mam szczęście, że nie jest to środek lasu. Szybko odnajduję na mapie nazwę mijanej miejscowości. Powinienem z asfaltu skręcić zaledwie kilkadziesiąt metrów wcześniej. Doganiam Krzyśka, który nie popełnił mojego błędu i docieramy nad skraj niedużej sadzawki. Obok punktu lojalnie czekają na nas od kilku minut Patryk z Mariuszem. Dowiadujemy się tego co wydaje się oczywiste, jeżeli ponownie zostaniemy z tyłu więcej czekać na nas nie będą. PK92 - na łodzi (13:44).
Dotychczas nie wspominałem, że prognozy obok opadów zapowiadały wyjątkowo silny wiatr. Tej niedogodności udało się nam uniknąć przemieszczając się niemal przez cały czas przez rozległe obszary leśne. Z powrotem przedostajemy się na przeciwległy brzeg Baryczy. Wbiegamy (o ile po 6 godzinach jazdy można to tak nazwać) na niewielkie wzniesienie. Na szczycie obok betonowych bloków znajdujemy drzewo z lampionem. To już rutyna: zdjęcie lampionu i wysyłanie SMS-a podczas zbiegania w dół. PK53 - fundamenty wieży (13:55).
Do walki z własnymi słabościami, z uciążliwościami terenu, dochodzą zaczepiająca się o suport nogawką spodni. Jeszcze bardziej zostaję z tyłu i tracę kontakt wzrokowy z jadącym przodem rowerzystó. Jadę trochę intuicyjnie szukając ledwie widocznych w tym miejscu śladów opon. W myślach żegnam się z perspektywą dokończenia jazdy w tak doskonałym towarzystwie i osiągnięcia jakiegoś (pewnie przyzwoitego) wyniku. Wbrew obawom moi koledzy w dalszym ciągu okazują się lojalni i czekają w newralgicznym miejscu, gdy trzeba skręcić z leśnej drogi w ledwo widoczną ścieżkę. Z oddali widoczna jest położona na łące ambona. PK47 - ambona na przepuście (14:25). W drodze do najbliższej przeprawy na "właściwą" stronę rzeki zaliczamy niekłopotliwy bo leżący obok drogi prowadzącej brzegiem Baryczy punkt. PK63 - drabina (14:37).
Następny cel leży prawie naprzeciwko właśnie zaliczonego punktu. Jednak by do niego dotrzeć czeka nas dość długi objazd do najbliższego mostu. Kierując się w kierunku bazy sprawnie zaliczamy kolejne punkty. PK35 - ambona (14:55), PK44 - przy dołku (15:08).
Jadący z nami do niedawna Krzysiek nie wytrzymał narzuconego przez prowadzących tempa jazdy. Teraz to ja stałem się najsłabszym ogniwem. Pochylony na kierownicy resztkami sił staram się utrzymać tak by mieć Mariusza i Patryka w zasięgu wzroku. Siły fizyczne skończyły się już jakiś czas temu. Teraz najważniejsza jest siła woli. Myślę o tym, że każdy dodatkowy punkt podwyższa moją pozycję po dotarciu do mety. Marzę tylko o jednym, by ten koszmar się wreszcie skończył.
Zjazd nierówną, błotnistą drogą na brzeg rzeki. Zaliczam łatwy aczkolwiek bardzo wartościowy punkt, dodając do osiągniętego wyniku kolejne 70 punktów. PK71 - koniec drogi (15:21). Zjazd był jedynie dość trudny technicznie (Mariusz zalicza glebę). Dopiero powrót na asfaltową drogę jest prawdziwym wyzwaniem. Błoto, niespecjalnie stromy ale długi podjazd i niesprzyjający jeździe wiatr. Ból, brak sił. Czuję jakby przy każdym obrocie moje nogi wyginały się.
Czas nieubłaganie kończy. Zjeżdżamy by zaliczyć jeszcze jeden prosty aczkolwiek bezwartościowy o wartości 20. PK21 - zakręt rzeczki (15:40). Kolejny cel okazuje się większym wyzwaniem. Na drodze przejazdu pojawiają się zabudowania, ogrodzenie, bramy. Jedna, druga leśna dróżka. Rowy, owszem są ale przepustu a przede wszystkim lampionu PK nie udaje się znaleźć. Razem z nami punktu poszukuje jeden z najlepszych uczestników trasy pieszej. Ledwo widoczna ścieżka pomiędzy wcześniej spenetrowanymi przecinkami. Jeeest! PK41 - przepust (16:15.
Chłopaki. Dzięki!!!
Koszmar się skończył. Nigdy więcej ....... aż do następnego razu.
Warto było: 29 punktów odnalezionych w terenie, 1320 punktów przeliczeniowych wystarcza na zajęcie 10 pozycji. Miejsca doskonałego jeżeli prześledzi nazwiska tych którzy mnie wyprzedzili i tych których zostawiłem z tyłu. To, że w czasie rajdu samodzielnie nie odnalazłem żadnego punktu niech zostanie moją (i czytających tę relację) słodką tajemnicą.