Spacerkiem przez góry
czyli noce i dnie

Góry MRDP
Przemyśl-Świeradów Zdrój, 22-27.08.2015 r.

(relacja)

relacje z innych imprez
powrót

==>> część I - 1/2 doba

Trzecia doba (poniedziałek/wtorek)

Niemal płaska trasa nie pozostawia wiele w pamięci. No wiadomo Polska w budowie, czyli kilka mijanek na remontowanych odcinkach dróg. Jeden szczególnie długi pokonuję jadąc niezależnie od koloru świateł, poboczem. Marecki też sobie jakoś radzi, bo chwilę później dołącza do mnie.

PK9 Kietrz (726,3 km) - 13:06

14:27-15:06 Głubczyce. Środek dnia, czyli czas na jakiś gorący posiłek. Tubylcy kierują nads do znajdującego się na rynku baru. Z obszernego menu wybieramy odpowiadające nam dania. W odpowiedzi słyszymy mało uprzejme NIE MA. Pani za ladą jest wyraźnie niezadowolona i zniecierpliwiona tym, że coś od niej chcemy. Odpowiada mało i niechętnie. Marecki nie pamięta tych czasów ale dla mnie to powrót do czasów młodości. Ten bar a raczej jego obsługa wywodzi się wprost z czasów PRL-u. To dziwne bo młody wiek bufetowej nie wskazuje na doświadczenia z tego okresu. Po dłuższych pertraktacjach, gdzie głównym argumentem pani za ladą jest NIE MA udaje nam się skompletować posiłek. Zjadam rosół z makaronem i devolay z bukietem 3 surówek (godzimy się by były tylko 2 rodzaje).

Głubczyce - powrót do PRL-u


PK10 Głuchołazy (794,0 km) - 18:15

Marecki utrzymuje (pożyczając mi pieniądze) dwie osoby, więc przed planowanym noclegiem pilnie musimy znaleźć bankomat. W Głuchołazach bankomaty znajdują się niemal w każdym zakątku rynku i starego miasta, my musimy znaleźć ten jeden jedyny, pasujący do banku w którym Marek trzyma oszczędności całego życia. Zrezygnowani, zupełnie przypadkowo odnajdujemy bank i bankomat na kolejnej bocznej uliczce.

Próba dotarcia przed nocą jak najbliżej Kotliny Kłodzkiej kończą się już w następnej miejscowości. Przed godz. 20 zjeżdżamy do Otmuchowa. Na wzniesieniu góruje dawny zamek biskupi. Pomimo, że spodziewamy się w mieście bogatej oferty noclegowej zastajemy turystyczną pustkę. Nocleg na zamku wydaje się być zbyt ekskluzywną propozycją. Dowiadujemy się, że jest jeszcze możliwość tańszego przenocowania gdzieś na skraju miejscowości ale tą możliwość zostawiamy na później. Marecki postanawia jednak zacząć rekonesans od zamku. W końcu być w Otmuchowie i nie nocować na zamku ... Zostaję z rowerami u podnóża wzgórza. Zdolności perswazyjne mojego towarzysza okazują się nieocenione. Po dłuższej chwili wraca zadowolony. Po pierwsze, udaje mu się załatwić nocleg w zamku pomimo, że "nie ma wolnych pokoi" gdyż nie zostały posprzątane po weselu. Po drugie, negocjuje akceptowaną przez nas cenę 80 zł za dwie osoby (czyli prawie połowę normalnej 150 zł kwoty).

Otmuchów - zamkowe wnętrza


Kwaterujemy się i wychodzimy do położonego niedaleko sklepu. Prowiant przyda się na kolację, śniadanie i dalszą drogę. Coś szybko jem. Biorę szybki prysznic. Teraz nic nie jest tak ważne jak sen. Przed dalszą drogą trzeba go złapać jak najwięcej. Chociaż zamkowe pomieszczenie bardziej przypomina pokój dla służby, po noclegu pod wiatą na ławce czuję się tu jak w królewskim łożu. Padam jak nieżywka i niemal natychmiast zasypiam.

24.08 - Poniedziałek godz.12-24 - 118 km; godz. 00-24 - 281 km; 60 godz. - 831 km

4:00.W środku nocy rozlega się krótki, natychmiast uciszony dźwięk budzika. Nie to chyba jakaś pomyłka, przecież jest zupełnie ciemno. Kolejne, jedno i dwa uderzenia zamkowego dzwonu odliczające kolejne mijające kwadranse przywracają nas do rzeczywistości. To nie sen, dźwięk budzika był rzeczywisty i nastawiony po to by nas obudzić, trzeba wstawać.

5:30. Zwijanie maneli, śniadanie. Po półtorej godzinie od pierwszego dzwonka opuszczamy zamek by ruszyć w dalszą trasę. Przedłużające się przygotowania sprawiają, że zrobiło się już zupełnie widno. Przez nocleg w Otmuchowie "tracimy" 9,5 godziny ale my przyjechaliśmy tu dla przyjemności, żeby pokonać zadany dystans, a nie by zrobić to jak najszybciej. Czy na pewno tracimy? Trzecia noc bez cywilizowanego noclegu mogłaby szybko zakończyć nasz udział w maratonie.

Jestem zrelaksowany i wypoczęty. Bezpowrotnie minęły dokuczające pod koniec wczorajszego dnia bóle tyłka. Już nie muszę stawać w pedałach by ulżyć cierpieniom płynącym z tej części ciała. Minęły też bóle piekących jeszcze wczoraj, zmaltretowanych upałem i długą jazdą stóp. Próbuję studzić emocje. Chociaż 300 km dzielące mnie od mety w Świeradowie dają niemal pewność, że tam dojadę, wszystko jeszcze może się zdarzyć. Zaraz, zaraz ale gdzie są moje nogi, czuję że w miejscu nóg mam dwie sztywne, drewniane kłody. Siłą przyzwyczajenia zmuszam się do naciskania pedałów.

Sprawdzają się najgorsze prognozy. Wiatr, który do tej pory łagodnie popychał nas do przodu, teraz wieje prosto w twarz. Jeszcze nie pada ale nad nami kłębią się ciemne chmury. Opady to tylko kwestia czasu. Szeroka "krajówka", równiutki asfalt. Mijamy Wacka i Heńka. Chwilę wytchnienia dają nieliczne o tej porze TIR-y. Każdy popycha nas do przodu o kilkanaście metru zmieniając jednocześnie na kilkanaście sekund cyrkulację powietrza. Teraz marzą mi się całe kolumny tych pojazdów. Zupełnie niepostrzeżenie moje nogi zaczynają działać w sposób do którego zostały stworzone.

Droga równa jak marzenie


Zbliżamy się do Złotego Stoku. Droga wykręca lekko na prawo i zaczyna się koszmar. Chociaż wkładam w jazdę wszystkie siły, prędkość jazdy spada początkowo do 15, później nawet do 12-13 km/godz. Czuję się tak, jakby jakiś grubas na rozklekotanym składaku trzymał mnie za siodełko. Powietrzna bańka niemal uniemożliwia jazdę. To miejsce jest chyba szczególne, bo jadący niemal 24 godziny wcześniej Jacek Nowicki w swojej relacji ma dokładnie takie same odczucia "jechać się prawie nie da". Marzy mi się moment gdy skończą się płaskie, otwarte przestrzenie a rozpoczną osłonięte lasem podjazdy. Relacja Jacka .

PK11 Złoty Stok (846,4 km) - 7:08

W Złotym Stoku odwiedzamy pierwszą na trasie Biedronkę. Niewielkie zapasy z Otmuchowa już się skończyły. Przed nami pierwszy podjazd Kotliny Kłodzkiej, na asfalcie pojawiają się drogowskazy z odbywającego się tu przed miesiącem Klasyku Kłodzkiego (KK) oraz majowego Klasyka Radkowskiego (KR). Takie drogowskazy i ostrzeżenia na krętych zjazdach będą widoczne na wszystkich drogach w Kotlinie Kłodzkiej. Początek podjazdu to poezja, niewielkie nachylenie i równiutki asfalt bez najmniejszej nierówności. Czuję jakbym płynął w górę.

Dalej jest już normalnie, czyli źle. Jak może wyglądać, asfalt który od czasu jego ułożenia kilkanaście lat temu był tylko nieustannie łatany, każdy może sobie wyobrazić. Droga nieustannie faluje, zmieniając swoje nachylenie. Bezskutecznie przerzucam biegi w poszukiwaniu takiego, który umożliwi w miarę bezbolesne posuwanie się do przodu. Najlepiej jechać stojąc w pedałach, ale jak długo w takiej pozycji można wytrzymać. Jazda trawersującą porośnięte lasem zbocze drogą ciągnie się w nieskończoność. Wreszcie słabo zaznaczona w terenie Przełęcz Jaworowa. Nadzieja na nagrodę za upierdliwy podjazd okazuje się bezpodstawna. Równość nawierzchni w dalszym ciągu bardziej zbliżona jest do bruku niż do asfaltu. Pomimo grubych opon, trudno mi puścić swobodnie hamulce w obawie, że rower wpadnie w rezonans.

PK12 Stronie Śląskie (871,5 km) - 8:55

Gęstniejące chmury i pierwsze krople deszczu skłaniają nas do zatrzymania się przed kolejną Biedronką. Po chwili już leje, zostaliśmy tu uziemieni na nieco dłużej niż planowaliśmy. Razem z nami koczują weterani Wacek i Heniek, najstarsi uczestnicy maratonu. Wacek jest starszy ode mnie o 8 lat. Czy ja w tym wieku będę w stanie pokonać tak wymagającą trasę?

Spokojnie to tylko reklama (fot. Marecki)


Przed nami kolejny podjazd, kolejna kłodzka przełęcz - Puchaczówka pod Czarną Górą. Każdy z nas, kilometry dzielące nas od szczytu wzniesienia pokona samotnie, własnym tempem. Chociaż nachylenie jest wyraźnie większe, równy asfalt pozwala na bezproblemową jazdę aż do przełęczy. Na bezleśnych terenach pod przełęczą plac budowy. Obok już istniejących apartamentowców pracują dźwigi i powstają kolejne wieżowce. Kiedy spada śnieg to miejsce z pewnością tętni życiem, zapełniając się żądnymi wrażeń narciarzami.

Za przełęczą zatrzymujemy się w znajdującej się nieopodal drogi bacówce. Chociaż w pierwszej chwili mam ochotę na kawę, obskurne wnętrze drewnianej góralskiej chaty odbiera mi apetyt. Przyjemność ze zjazdu psuje nasilający się deszcz. Po chwili czuję, że przemakają mi już nogawki jeansów. Teraz nie zatrzymam się przecież by ochronić kolana. Uważnie śledzę wskazania GPS-a. Nie dojeżdżając do końca drogi mamy skręcić w lewo. Odnoga bocznej drogi skrywa się przed naszymi oczyma. Zatrzymujemy się nieco dalej obok wymienionego w opisie trasy żółtego budynku Wiejskiego Domu Kultury. Skracamy dojazd do drogi przejeżdżając obok tego budynku. Teraz wiemy, dlaczego Wigor wybrał ten wariant, przed nami ukazuje się zupełnie nowy i zupełnie równy asfaltowy dywanik. Pofałdowana droga między polami. Szczęśliwie deszcz zelżał a następnie przestał padać. Wkrótce znów jestem suchy.

PK13 Międzylesie (902,3, km) - 11:37

Za miastem zostaję nieco z tyłu. Najbliższy podjazd znowu pokonam samotnie. Łagodnie wznosząca się zakosami droga. Mijam dwóch zawodników, którzy planują na tym etapie zakończyć jazdę. Sądząc po wynikach, jazdę zakończył tylko jeden z nich - Andrzej Straus. Na tym podjeździe kończy się 3 doba jazdy. Ze względu na późną pobudkę zrobiliśmy dzisiaj zaledwie 85 km, a nasz dobowy dorobek również nie jest imponujący.

25.08 - Wtorek godz.0-12 - 85 km; 3 doba - 203 km; 72 godz - 906 km


Czwarta doba (wtorek/środa)

Niestety pierwszy za Międzylesiem podjazd nie jest tym właściwym. Mijamy Różankę, wioskę o tyle nieprzeciętną, że w różnych miejscach udekorowaną malowidłami różyczki. Pamiątkowa fotka i po chwili ruszamy by odzyskać utracone przewyższenie. Kolejny podjazd do Gniewoszowa jest dłuższy i bardziej stromy. Po Gniewoszowie podjazd pod Zieleniec mocno rozczarowuje. Może dlatego, że zawsze docierałem w to miejsce od przeciwnej, znacznie trudniejszej strony.

Róże w Różance


Ponieważ ostatni raz przejeżdżałem przez Zieleniec podczas Klasyka Kłodzkiego, 8 lat temu, przeżywam szok. W miejsce jednego wyciągu pojawiło się kilka. Jest kolejka z osłoniętymi wagonikami. W miejscu gdzie było zaledwie kilkanaście budynków, pojawiło się ich kilkadziesiąt: hotele, kwatery prywatne, knajpy, wypożyczalnie - wszystko co potrzebne odwiedzającym to miejsce zimową porą. Jak widać po trwających budowlach i dopiero co wydłubanych w ziemi dziurach nie jest to ostatnie słowo budowlańców.

Przerywamy zjazd by zatrzymać się na parkingu i punkcie widokowym na "dolne" Duszniki Zdrój - Zieleniec też jest już dzielnicą Dusznik. Tu pęka koszyk podtrzymujący bidon, który też nie wytrzymuje upadku. To na szczęście jedyna awaria na całej trasie.

Przełęcz Polskie Wrota kojarzyła mi się z łagodnym ale wyjątkowy upierdliwym podjazdem. Zjazd równym asfaltem to niezapomniana przyjemność. Pomimo, że prędkość dochodzi do 60 km/godz. droga jest tak poprowadzona, że nie muszę kurczowo trzymać hamulców. Marecki podnieca się mijającymi nas i nadjeżdżającymi z przeciwka TIR-ami. Mnie zupełnie one nie przeszkadzają chociaż silne podmuchy powietrza usiłują wyrwać z rąk kierownicę i zepchnąć do rowu.

15:35-16:25. Nie zatrzymując się docieramy do Kudowy. Tu już wcześniej zaplanowaliśmy popas. Na moich talerzach pojawia się makaron Napoli oraz gęsta zupa węgierska. Na spokojnie można wysłać SMS-a potwierdzającego zaliczenie punktu.

PK14 Kudowa Zdrój (959,1 km) - 15:40

Droga Stu Zakrętów i tysiąca drzew


Cudowny relaks w środku dnia ale przecież przed nami jeszcze ponad 160 km. Jedziemy powoli ścieżką rowerową poprowadzoną przez środek miasta. Rozpoczyna się długi ale łagodny podjazd pod przełęcz Lisią. Droga wije się pomiędzy rzędami pomalowanych w czerwono-białe pasy drzew. Nie bez powodu znana jest pod nazwą Drogi Stu Zakrętów, chociaż równie dobrze mogła by to być "pokręcona droga tysiąca drzew". Kiedyś był to jeden z trudniejszych podjazdów. Teraz kiedy koszmarnie dziurawy asfalt zastąpił równy dywanik jazda tą drogą to tylko przyjemność.

Mijamy ostatnią kłodzką przełęcz i nieodparcie przychodzi mi do głowy jedno określenie, ten odcinek maratonu był mocno przereklamowany. No cóż, ja też wszystkim wmawiałem, że to będzie najtrudniejszy odcinek trasy. Z lewej strony pojawia się rozległy widok na Szczeliniec a nieco dalej rozpoczyna się już zjazd.

Gdzieś na trasie


19:15 - na moim liczniku na początku pojawia się cyfra 1. Za nami pierwsze 1000 km.

Niewiele pamiętam z kolejnego odcinka. No może poza tym, że jedna pani współczuje nam gdy dowiaduje się którędy będziemy jechać do Głuszycy. Bez przesady, jest pod górkę, asfalt nie jest najlepszej jakości, jest źle ale nie tragicznie. Powoli zapadają ciemności. Głuszycę mijamy już nocą.

PK15 Głuszyca (1013,4 km) - 20:41

Towarzysząca mi od początku dnia euforia powoli ulatnia się. Narasta zmęczenie, a na monotonnych zjazdach (każdy dłuższy zjazd taki jest) pojawia się senność. Będą z nią walczył niemal przez całą noc. Chwilę po północy zatrzymujemy się w reklamowanym przez Mareckiego od dłuższego czasu Chełmsku Śląskim. Podświetlone nocą zabytkowe chaty tkaczy wyglądają imponująco. Minuty poświęcone na sesję zdjęciową nie są chwilą straconą.


25.08 - Wtorek godz. 12-24 - 133 km; 00:00-24:00 - 218 km; 84godz. - 1039 km

Kilkanaście kilometrów dalej możemy wysłać SMS z kolejnego punktu kontrolnego w Lubawce. Chociaż do mety pozostało zaledwie kilkadziesiąt kilometrów, będą to dla mnie najtrudniejsze chwile. Na początek udaje nam się odnaleźć położoną na przeciwległym skraju miasteczka stację benzynową. Marecki wspomaga się kawą, ja rezygnuję z kawy. To błąd, skutki którego odczuję wkrótce. Na stacji planujemy 2 godziny ale ta jest tak mała, że można by tu tylko drzemać stojąc opartym o regały. Nie ma co, jedziemy dalej.

PK16 Lubawka (1049,9 km) - 1:15

Łagodne podjazdy przeplatają się z równie łagodnymi zjazdami. Na każdym podjeździe robi się gorąco. Każdy zjazd wiąże się przenikliwym chłodem. Okazuje się, że nie jest to wcale subiektywne odczucie. Termometr na górze wskazuje ok. 10 stopni, podczas gdy niżej jest nawet o dobre kilka stopni niżej. Na którymś z podjazdów (pewnie na Szczepanowski grzbiet) Marecki zarządza krótką drzemkę. Mój partner drzemie oparty o wcześniej wypatrzony pochyły słupek. Mnie za łoże służy rozłożony na poboczu drogi kawałek folii. Pod głowę jako poduszkę wpycham śpiwór. Błyskawicznie zapadam w sen. Budzi nas jeden z nielicznych o tej porze samochodów.

Na jednym z podjazdów (fot. Marecki)


Kolej na bardziej konkretny podjazd pod Przełęcz Kowarską. Chociaż wydaje się, że będzie stromo, że będzie trudno, nie jest. Zaczyna dobierać się do mnie potworny sleepmonster. Na podjeździe jakoś sobie radzę. Tragedia zacznie się gdy będziemy zjeżdżać. Na razie postój na przełęczy. Marecki rozgląda się po okolicach parkingu, ja próbuję złapać chociaż chwilę snu.

Długi prosty zjazd. Czy można wymarzyć lepszy odcinek trasy. Ze wszystkich sił staram się powstrzymać sen. Na przemian pocieram gałki oczne i potrząsam głową. Zwykle i to tylko na chwilę pomaga. Jednak są chwile gdy oczy zamykają się na dobre. Po sekundach z lekkim przerażeniem budzę się i widzę że jadę dalej. Raz budzę się łapiąc równowagę przy pomocy opuszczonej na asfalt nogi - przecież przed chwilą byłem wpięty w pedały. Metody stosowanej podczas BB Touru czyli głośnego śpiewu nie odważę się zastosować. Wtedy wjeżdżałem do Rzeszowa w towarzystwie TIR-ów, teraz jestem w środku spokojnego lasu. Próbuje bezskutecznie dogonić i zatrzymać jadącego z przodu Mareckiego.

Gdy utraty kontaktu z otoczeniem zdarzają się coraz częściej, zsiadam z roweru. Prowadzenie roweru, chociaż wolno ale z każdym krokiem przybliża mnie do mety. Tymczasem dalsza jazda rowerem w tym stanie nie gwarantuje, że do mety w ogóle dotrę. Po kilkuset metrach spacerku Marecki zawraca zauważając zgubę. Chwilę rozmawiamy i decyduję się, że spróbuję wsiąść na rower. Marek będzie asekurował mnie jadąc z tyłu. Spodziewam się, że kiedy zjadę do rowu i zasnę będzie mnie budził.

Kilkuminutowy spacer i bardziej urozmaicona trasa sprawia, że senny koszmar opuszcza mnie dzisiaj na zawsze. Trudno przecież usnąć kiedy się ciśnie pod górę, czy podczas niezbyt długich zjazdów. Kiedy opieram się o kierownicę bolą mnie ręce od nadgarstków aż po barki. Staram się jak najczęściej korzystać z lemondki. Nie ma tragedii, przecież nogi są bardziej potrzebne do jazdy a te mimo pokonanego już dystansu sprawują się dobrze. Na jednym z ostatnich leśnych zjazdów przez drogę przebiega kilka tegorocznych dziczków po chwili kolejne. Niestety (a może na szczęście) nigdzie nie widać ich rodziców.

Ponieważ trasa jest dość pokręcona w newralgicznych punktach Marecki konsultuje ją z moim GPS-em. Przed świtem robi się jeszcze zimniej. Kiedy mijamy zbiornik Sosnówka wpadamy w unoszącą się znad zbiornika mgłę. Powietrze robi się nieznośnie wilgotne. Ogrzanie się w pierwszych promieniach słońca musimy odsunąć na później.

Skrzyżowanie, konsultacja z GPS-em (fot. Marecki)


Zmęczony, zdaję się na prowadzenie mojego towarzysza. Tracę poczucie odległości. Nie mam pojęcia czy od mety dzieli mnie 10 czy 50 km. Widok tabliczki Szklarska Poręba wywołuje uczucie ulgi. Dobrze, że nie wiem co mnie jeszcze czeka. Marecki postanawia odwiedzić jeszcze stację kolejową by zapewnić sobie bilet i pewny powrót do Elbląga, ja zgodnie ze wskazaniami GPS-a ruszam do mety. Droga prowadzi stromo w górę. Chociaż jedzie się ciężko staję w pedałach i nie decyduję się na zejście z roweru. Nie mam już siły by wpychać ten ciężar do góry.

Na kolejnych, odległych o kilkaset metrów fragmentach drogi spodziewam się wypłaszczenia. Upragniony moment przesuwa się coraz dalej i dalej. Nie spodziewałem się tutaj tak długiego i stromego podjazdu. Jazdę umila rozległy widok na Karkonosze z najwyższym ich szczytem czyli Śnieżką.

Na ten widok czekałem 4 dni


Zakręt śmierci. Za nim prosta droga przez las. Początkowo jadę po płaskim, nieco później rozpoczyna się przyjemny zjazd prowadzący aż do Świeradowa. Mijam kilku rowerzystów, część z nich to uczestnicy GMRDP, którzy wcześniej zakończyli maraton. Gdzieś w połowie spotykam Jacka, który przyjechał na metę dzień wcześniej i teraz jedzie do najbliższej stacji kolejowej w Szklarskiej Porębie. Łapę się na pamiątkową fotkę.

Ostatnie kilometry (fot. J.N.)


Opuszczam las i wjeżdżam do Świeradowa. Przejeżdżam obok jakiejś szkoły. Jadę dalej kierując się wskazaniami GPS-a. Przejeżdżam kawałek miasta i dopiero orientuję się, że coś jest nie tak. Pomyliłem zaznaczone podobnym kolorem ślad z główną drogę chociaż przez ponad 1000 km udało mi się rozróżniać te dwie różne kreski. Zasięgam języka u tubylców. Kierują mnie do jedynej szkoły, czyli tej którą mijałem na początku miejscowości. W ten sposób do pokonanego dystansu dodaję gratis kilka kilometrów, tracąc przy tym ponad 20 minut. Na mecie o kilkanaście minut wyprzedza mnie Marecki. Uzyskany czas przejazdu 92:25 (poniżej 96 godzin) stanowi kwalifikację do MRDP. Już kusi by tam również wystartować.

Meta 8:24

26:08 - Środa - 103 km; 92:25 - 1142,5 km

... i na mecie


Podsumowanie, statyski itp.


Mareckiego (Marek Kamm - nr 27) byłego już oficera rowerowego Elbląga poznałem podczas maratonu na orientację Harpagana. Pomimo, że różniło nas wiele: cel, sposób jazdy, sposób rozplanowania odpoczynku, wytrzymaliśmy razem ponad 3 dni pokonując w tym czasie 800 km. Czy można to było zrobić szybciej? Być może tak, jednak byłaby to różnica raczej kilku niż kilkunastu godzin - czyli nieistotna na tak długim dystansie. Marku dzięki za wspólną jazdę. Relacja Mareckiego .

fot.Marecki


Odmeldowanie się w bazie. Spłukanie pokładów potu i brudu. Gliniasty, ledwie letni makaron smakuje w tych warunkach jak królewskie danie. Z przyjemnością biorę dokładkę. Doprowadzony do stanu używalności wybieram się do oddalonej o kilkaset metrów Biedronki. Poza pieczywem wybieram to na co mam największa ochotę. Słoik œledzi oraz słoik konfitury wiśniowej. Z niechęcią myślę o jutrzejszym powrocie. Będę musiał z powrotem pokonać podjazd do Zakrętu Śmierci. Adam podpowiada mi alternatywną stację kolejową - Rębiszew. Kiedy zastanawiam się jak tam dojechać bez mapy mam gości. W drzwiach pokoju, w którym zamierzam nocować pojawia się Piotrek i Magda. Piotr, organizator Bikeorientu, startował tydzień temu w Izerskiej Wyrypie teraz wraca do Łodzi. Dzięki Piotrkowi w domu pojawię się w dniu, w którym zakończyłem udział w GMRDP.

http://ridewithgps.com/users/598726/activities


Na czym startowałem:

Rower - Unibike Viper (waga 16,8 kg)
Opony - Schwalbe Land Cruiser (28x1,60)
minimalne przełożenie 28/33

Co zabrałem:

kask
śpiwór ultralight (1kg)
koszulka kolarska
koszule termoaktywne z długim rękawem: gruba i cienka
cienka kurtka
polar
krótki spodenki (niekolarskie)
długie spodnie jeansy
ocieplacze na kolana
stuptuty
rękawiczki polarowe
1 zapasowe majtki i skarpetki
mini pasta do zębów i szczoteczka
obrus foliowy
zwitek papieru toaletowego
2 zapasowe dętki i zestaw do klejenia
klucze imbusowe i klucz do szprych
smar do łańcucha
krem z filtrem
folia NRC
zipy
srebrna taśma
Garmin Etrex 30
lampka na akumulatorki
lampka na baterie
zapasowe baterie
zamknięcie do roweru

Zestaw dobrany metodą prób i błędów. Ostatni sprawdzian zrobiłem w czasie kwalifikacji do GMRDP. Nie zauważyłem, żeby w przyszłości wymagał uzupełnienia.

Co jadłem:

duży pojemnik makaronu
słoik konfitury
14 litrów napoi (herbata, soki, woda)
2 paczki kabanosów
kilkanaście bananów
kilkanaście bułek drożdżowych
kostka sera żółtego
kostka sera białego
jakieś bułki
7-8 batonów chałwy (x100 gr)
3 obiady (2 naleśniki z serem, rosół, zupa węgierska, devolay, makaron, hot-dog)
może było coś więcej - nie pamiętam

Utrata wagi: ok.3-4 kg

Statystyki:

Dystans: 1242,5 km
Czas trasy: 92 godz. 25 min.
Czas jazdy: 64 godz. 35 min.
Czas postojów: 27 godz. 50 min.
Prędkość max: 67 km/godz.
Prędkość śr. trasy 13:44 km/godz.
Prędkość śr jazdy 19:24 km/godz.

Pokonany dystans [godz., km]:

Sobota 12-24 (236)
Niedziela 0-12 (184)
Niedziela 12-24 (130)
Poniedz. 0-12 (163)
Poniedz. 12-24 (118)
Wtorek 0-12 (85)
Wtorek 12-24 (133)
Środa 0-8:25 (103)

Sobota 12 godz. (236)
Niedziela 24 godz. (314)
Poniedz. 24 godz. (281)
Wtorek 24 godz. (218)
Środa 8:25 godz. (103)

1 doba (420)
2 doba (293)
3 doba (203)
4 doba (236)

PLAN 4 dniowy: 400-300-250-172 wykonany.


Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com


==>> część I - 1/2 doba
powrót