.
.
Kolejny udział w Zażynku to już rutyna. Wcześniejszy dojazd rowerem z Białegostoku. Poranne przygotowania do startu. Uroczyste rozpoczęcie. Rozdanie kompletu map (czarno-białe ksero z naniesionym szkicem trasy, skrócony opis) i odprawa z kierownikiem trasy rowerowej. Poznajemy punkty kontrolne pierwszej pętli i po kolejnych kilkunastu minutach - godzina zero (12:00) - start.
Wkrótce opuszczamy asfalty i zagłębiamy się w przepastnych duktach Puszczy Knyszyńskiej. Jedziemy leśnymi drogami najróżniejszej jakości. Z trudnością pokonuję piaszczyste odcinki. Wreszcie piachy zmuszają nas do prowadzenia rowerów. Później bieg z przeszkodami przez powalone przez drwali drzewa. Droga rozjeżdżona przez tych, którzy dotychczasowy odcinek trasy pokonali bezbłędnie. Z lekkim niepokojem myślę o tym, gdzie w tym czasie może znajdować się czołówka. Mijamy miejscowych zawodników, mijamy rodzinną ekipę Marka i Michała Zakrzewskich z Olsztyna. Przez cały czas, teraz już bezbłędnie, prowadzi Wojtek, mój udział w nawigacji jest zerowy.Próbuję - niestety nieskutecznie - zlokalizować nasze miejsce na mapie. Mijamy charakterystyczne miejsce w puszczy, polanę z drewnianymi figurami ponadnaturalnej wielkości (Galerię Powstańców). Stąd już niedaleko do Supraśla, miejscowości znanej mi sprzed kilku lat, kiedy brałem udział w trasie pieszej Zażynka. Odwiedzamy punkt kontrolny w Centrum Informacji Ekologiczno-Turystycznej. Tu, miłe zaskoczenie, gorącą herbatkę popijają pierwsi na trasie zawodnicy ale wcale nie są ci najlepsi i najszybsi z którymi jechałem zaraz po starcie. Podbijam kartę startową i bez zatrzymywania ruszam w drogę powrotną (oczywiście inną już trasą) do Michałowa.
Początkowo jadę z Darkiem Wieliakinem i jego kolegą. Niebieski szlak rowerowy zamieniam gdzieś po drodze na zielony. Rozdroże leśnych dróg - jadę ponad kilometr jedną z nich, nie ma śladu jakiegokolwiek oznakowania, próbuję drugiej odnogi z podobnym skutkiem. Wracam do ostatnich zauważonych oznakowań. Z kłopotu wybawia mnie nadjeżdżający z tyłu Wojtek. Pewnie wybiera jedną z dróg. Wkrótce opuszczamy las i zaczynają się tereny bardziej cywilizowane. Trasa - chociaż poprowadzona w poprzek głównych dróg - nie sprawia większych problemów nawigacyjnych. Spisuję kod punktu kontrolnego i pewnie zmierzam do bazy. Od padającej od pewnego już czasu mżawki moje spodnie mocno nasiąkają wodą. Melduję swój powrót - godz. 17:18, na liczniku 106,5 km, czas jazdy 4 godz. 57 min., średnia 22,0 km/godz.
Mijam Planty, Suszczę, Eliuszaki, przed kolejną miejscowością z niechęcią zjeżdżam z niezbyt równego (ale twardego) asfaltu w leśną żwirową nasiąkniętą wodą drogę. Kolejna asfaltowa droga. Mijam Nowe Lewkowo. Tylko gdzie ja właściwie jestem - Planta(?) - nie bardzo potrafię zlokalizować swoje położenie. Kompas wskazuje dobry południowy kierunek więc dokładne określenie swojego położenia odkładam na później. Grodzisk i Narewka wyjaśniają wszystko. Ostatni odcinek przejechałem drogą równoległą do tej wyznaczonej przez organizatorów, drugą stroną doliny wypływającej z puszczy rzeki Narewki.
Powrót na właściwą stronę rzeki i skrupulatne poszukiwanie właściwej trasy. Po przykrych doświadczeniach orientacyjnych podczas przejezdu przez zamieszkane tereny, pełen niepokoju jadę drogą wiodącą przez potężny kompleks Puszczy Białowieskiej. Przestaję ufać swoim umiejętnościom. Nieistotne jest tu zboczenie z wyznaczonej trasy, to organizatorzy mogą każdemu wybaczyć. Być może zaakceptowaliby też przejazd bez zaliczenia punktu kontrolnego. Bardziej martwi mnie perspektywa zgubienie wyznaczonej trasy już na początku jazdy przez puszczę. Nocna jazda po zupełnie nieznanym i ogromnym leśnym terenie, bez jakichkolwiek pewnych punktów orientacyjnych mogła by trwać bardzo, bardzo długo.
Bingo! Dotychczasowa droga przez las kończy się pomyślnie. Leśny parking i dobrze widoczny PK. Napięcie opada, uczucie ulgi. Jadę "nieprzejezdną" wg Darka (kierownika trasy) ścieżką, wzdłuż nieużywanych torów leśnej kolejki. Dalej leśne rozmoczone i często mocno podziurawione drogi. W nocy szybki przejazd takimi drogami jest mocno problematyczny. Omijając kałuże i dziury muszę jednocześnie kontrolować mapę, spoglądać na wskazania licznika, sprawdzać na kompasie kierunek jazdy i obserwować znaki szlaku turystycznego na drzewach. Pośpiech i nieuwaga mogą się skończyć nieprzyjemnie. Prędkość spada. Wielokrotnie zatrzymuję się i analizuję wszelkie informacje mogące pomóc w bezbłędnym przejeździe.
Zupełnie sam w ciemnościach nocy. No może nie do końca sam. Przed sobą słyszę "chrumkanie". Drogę przebiega niezbyt duży dzik. Obok drogi również lekkie poruszenie - jest ich tu dużo więcej. Spotykam dużo mniejszej, nie zawsze dającej się zidentyfikować zwierzątka. Kiedy studiuje mapę, obok w ściółce urzęduje jakaś biała myszka inne, gdy jadę przebiegają w poprzek drogi. Jedna z napotkanych później ma wyraźne zamiary samobójcze. Gdy ją omijam zawraca próbując dostać się pod koła. W puszczy trwa normalne nocne życia. To ja jestem w tym świecie intruzem. Król puszczy? No cóż, być może mijam go, gdy stoi ukryty w ciemnościach tuż obok drogi.
Kończę blisko 30-to kilometrowy, najbardziej emocjonujący przejazd przez Puszczę Białowieską. Nie mając pewności co do momentu, w którym powinienem skręcić do miejscowości Dubiny pakuję się w równoległą do tej zaplanowanej przez organizatorów drogę. Wkrótce pojawia się rozjeżdżone błoto i ogromne kałuże. Zmuszony jestem prowadzić rower i wybierać takie miejsca w których moje buty nie zanurzą się w lepkiej papce.
Powrót, częściowo asfaltowymi drogami, nie sprawia większych trudności, nie pozostawia w mojej pamięci żadnych wartych odnotowania wspomnień. Pomimo pewnych obaw z biegu zaliczam kolejny PK. Do bazy wracam 27 minut po północy. Na liczniku 209,2 km, czas jazdy 10 godz. 39 min., dotychczasowa średnia spada do 19,65 km/godz. (na II pętli 18,0 km/godz.).
Najbliższymi leśnymi drogami na północ wracam na trasę. Prawidłowo lokalizuję skręt w prawo. ROzpoczyna się koszmarny, błotnisty odcinek trasy. Szybkość dramatycznie spada. Mijam Rudnicę i wreszcie docieram do asfaltowej drogi. Gdzieś tu mam odszukać wiatę i drzewo z punktem kontrolnym. Wiata - słowo, które kojarzy mi się z przystankiem autobusowym. Ruszam w kierunku głównej drogi ale nic podobnego do spodziewanej tu wiaty nie spotykam. Wracam i sprawdzam po przeciwnej stronie asfaltu. Docieram do głównej drogi, jest tabliczka wskazująca parking jest i drewniana wiata. Przeglądam drzewa w okolicy wiaty - bezskutecznie. Telefon do Organizatora. Jeszcze raz szczegółowo sprawdzam teren. Odpuszczam sobie, z pewnością tu kartki z PK nie ma. Kolejni zawodnicy powinni to potwierdzić.
Wracam przez Żerdnię. Leśna, później polna droga. Skrupulatnie kontroluję odległość od skrzyżowania, odliczam dwie drogi z lewej, jedną z prawej strony, w kolejną odchodzącą w lewo powinienem skręcić. Jest jakaś żółta kropka oznaczająca szlak. Dość dobra żwirowa droga szybko się kończy, jest coraz gorzej. Zwykła polna droga, dalej nieużywana i zarośnięta trawą, tylko skąd te koleiny wypełnione wodą. Później nawet wyraźne koleiny się kończą, mam wrażenie, że jadę w poprzek łąki. Gdy na wprost nie mogę już przejechać skręcam w lewo i ląduję wśród stada krów, tędy nigdzie dalej się nie przedostanę. Przeciwny kierunek i najbliższa dróżka na zachód. Ze zdziwieniem odnajduję się na znanej drodze z Topolan. W jaki sposób przejechałem ostatni odcinek i gdzie popełniłem błąd do tej pory nie jestem w stanie stwierdzić. Jadę do rozwidlenia dróg w lesie, zawracam w przeciwnym kierunku, w panujących jeszcze ciemnościach nie jestem w stanie odnaleźć dalszej drogi na zachód, którą miałem dotrzeć do Michałowa. Zmęczony, zrezygnowany, poddaję się. Wracam nieco dłuższą przez Topolany.
W bazie melduję się o godz. 5:20, po pokonaniu 264,2 km. Czas jazdy 14 godz. 35 min., średnia jazdy to już tylko 18,1 km/godz. (III pętli zaledwie 14,0 km/godz.).
Ruszam asfaltem na północ, mijam Kopce i zanurzam się w leśnych drogach. W dzień jazda i pilnowanie trasy nie sprawia większych trudności. Trudności nie ma aż do odcinka, który zalecał ominąć organizator. Ostrzeżenie odnosi odwrotny skutek, działa na mnie jak płachta na byka. Co? Ja nie dam rady? Za Tatarowcami zaczyna się trudno przejezdna podmokła droga, wysypana grubym gruzem. Droga kończy się na łące, krowy, drut pod napięciem. Czytam dokładnie opis. Przedostaję się przez drut. Ruszam wzdłuż jakiegoś rowu na północ, wracam wybieram inny rów. Wreszcie decyduję się dotrzeć do widocznego w oddali lasu. Wybieram suchsze fragmenty podmokłej łąki. W lesie jest już tylko gorzej. Pod niewielką warstwą trawy, liści, trzciny bagienna ciemna mazia. Wpadam w nią do kostek, najpierw jedną, potem drugą nogą. Próbuje w innym miejscu z podobnym skutkiem. Wreszcie zauważam, że kilkanaście metrów dalej płynie niewielki strumyk - tędy przedostać się z pewnością nie uda. Prowadząc rower (jechać się nie da) wracam z powrotem przez łąkę, buty przemoczone więc omijam tylko głębsze rozlewiska. Po zakończeniu rajdu długo będę z nich wypłukiwał pokłady ciemnego mułu. Podejrzewam, że poszukiwany betonowy przepust znajduje się kilkaset metrów dalej na wschód ale dotychczasowe brodzenie w błocie zdecydowanie studzi moje ambicje a dzieląca mnie od tego miejsca łąka, bez wyraźnej drogi utwierdza w podjętej kapitulacji .
Wycofuję się do najbliższej leśnej drogi, którą widziałem mijając wieś. Jadąc na północ dostaję się do asfaltu, którym pogardziłem wcześniej. Wkrótce docieram w pobliże miejsca, w którym w nocy nie odnalazłem punktu kontrolnego. W dzień ten fakt powinien się potwierdzić. Nie potwierdza.
Wiata znajduje się w pobliżu asfaltowej drogi, jadąc nocą niemal ocierałem się o nią, jest też kartka papieru z kodem i kredką. Tylko, nie jest to ta sama wiata, przy której byłem w nocy. "Moja" wiata znajduje się zaledwie 250 metrów dalej. Tego, że w bliskiej odległości znajdują się dwie identyczne wiaty, ani ja, ani organizatorzy nie przewidzieli. Wracam, w kierunku Michałowa, częściowo znaną już drogą.
Skręcam. Przede mną ostatni na trasie 2 km odcinek "prostej" leśnej drogi do miejscowości Kopce i powrót do bazy. Szybko okazuje się, że tak prosto to nie jest. Nieoczekiwanie pojawiają się inne drogi. Zmuszony jestem, by jeszcze raz wyciągnąć kompas, oglądam mapę i studiuję opis trasy. Nie pomaga - wkrótce jestem na skraju lasu. Z dala za łąkami widać charakterystyczną panoramę Michałowa. Tylko gdzie są Kopce. Zmęczenie i nieuwaga sprawia, że tym razem gubię się w zupełnie nieoczekiwanym miejscu. Nie mam ochoty wracać do lasu. Chociaż jadę równolegle do Michałowa, a nawet nieco oddalam się od tej miejscowości, prędzej czy później muszę tam dotrzeć. Jadę asfaltowš drogą do miejscowości Pieńki a wkrótce jestem już w bazie. Jest godzina 10:19. Od startu minęło ponad 22 godziny, z czego na jazdę (prowadzenie roweru) przypada 18 godz. 24 min. Na liczniku 325 km uzyskane na 300 km trasie. Daje to średnią dla całej trasy 17,7 km/godz. (IV pętli 16,0 km/godz.).
Trasę VI Zażynka oceniam jako najlepszš z 3 tras rowerowych w jakich brałem udział. Organizatorom udało się ograniczyć do minimum asfaltowe drogi, wybrać ciekawe trasy, na których gubili się nawet miejscowi uczestniczy. Miejmy nadzieję, że ten poziom zostanie utrzymany na kolejnych edycjach tego jedynego w swoim rodzaju rajdu. Że nigdy nie powrócimy do zwykłego "tłuczenia" kilometrów jak było to w 2005 r. podczas III Zażynka w Czarnej Wsi Kościelnej
Statystyka:
ETAP I:
Dystans: 106,5 km.
Czas trasy: 5 godz. 18 min.
Czas jazdy: 4 godz. 57 min.
Odpoczynki, postoje: 21 min. (na trasie)
Prędkość śr.: 22,0 km/godz.
ETAP II:
Dystans: 102,7 km.
Czas trasy: 6 godz. 52 min.
Czas jazdy: 5 godz. 42 min.
Odpoczynki, postoje: 1 godz. 10 min. (na trasie)
Prędkość śr.: 18,0 km/godz.
ETAP III:
Dystans: 55 km.
Czas trasy: 4 godz. 30 min.
Czas jazdy: 3 godz. 56 min.
Odpoczynki, postoje: 34 min. (na trasie)
Prędkość śr.: 14,0 km/godz.
ETAP III:
Dystans: 60,8 km.
Czas trasy: 4 godz. 19 min.
Czas jazdy: 3 godz. 49 min.
Odpoczynki, postoje: 30 min. (na trasie)
Prędkość śr.: 15,9 km/godz.
Zdjęcia: Wojtek Burzyński