ZAŻYNEK 2007


V Podlaski Rajd Długodystansowy "ZAŻYNEK 2007"
Michałowo, 22-23 września 2007 r.


(relacja)


relacje z innych imprez


powrót

"Zażynek" - kameralna impreza, serdeczna atmosfera, malownicze tereny Podlasia i Puszczy Knyszyńskiej. Wszystko to sprawia, że w okolicach Białegostoku pojawiam się już po raz trzeci. Nie bez znaczenia na decyzję o starcie ma niezbyt często spotykany dystans - od tego roku podwyższony do 300 km (4 różne pętle o długości 100, 100, 50 i 50 km).

Przygotowania do startu idą dość opornie. Podczas jednego z niedzielnych treningów "łapę" 3 gumy i gubię pompkę. Nie wykonując założonego planu, najkrótszą drogą wracam do domu. Kolejny wyjazd nad odległą o kilkadziesiąt kilometrów od Łodzi Pilicę, na organizowany przez Bikeorient-owców maraton MTB "Dolina XC" kończy się już podczas objazdu trasy. Podjazd - przerzutka w szprychach - urwany hak. Powrót pociągiem. Hak - część nieosiągalna nawet w firmie składającej rowery Unibike - uziemia mnie na 10 dni. W Michałowie pojawiam się więc wypoczęty i "nieprzetrenowany".

Po ubiegłorocznej "Mazowii 24h" (ponad 380 km i niewyobrażalne zmęczenie) nie mam już ochoty na sprawdzanie siebie, bicie rekordów i podwyższanie, po raz kolejny, poprzeczki organizatorom. Odmiennie niż dwa lata wcześniej planuję jechać spokojnie, jeżeli to możliwe w grupie, zatrzymując się na krótki odpoczynek po każdej pokonanej pętli i na punktach kontrolnych.

Przed startem, jak każdy z uczestników, otrzymuję czarno-białą kserówkę mapy z zaznaczoną trasą i krótkim jej opisem. Proste? Nieporównywalnie prostsze od prawdziwych maratonów na orientację? Jak proste okazuje się zaraz po starcie i nieskończoną wprost ilość razy na całej trasie.

I pętla

Opuszczając bazę w Michałowie jeszcze nie bardzo orientuję się w tutejszych drogach. Jeszcze nie przyzwyczaiłem się do otrzymanej przed kilkoma minutami mapy. Ruszam na wschód za "znającym teren" Wojtkiem Burzyńskim. Przez kilka kilometrów jedziemy polnymi drogami. Trochę niepokoi brak innych zawodników. Gdy dojeżdżamy do asfaltowej drogi już wiemy (Wojtek wie), że opuściliśmy wyznaczoną trasę. Sprawdzamy położenie na mapie i najbliższą drogą dołączamy do innych uczestników.

Powoli odrabiam stracony dystans. Mijam zawodników jadących wolniej. Pilnuję znaków zielonego szlaku. Za Juszkowym Grodem w zdumienie wprawia mnie widok nadjeżdżającej z przeciwnej strony grupy bikerów. Gdzie oni jadą? Przecież szlak prowadzi w przeciwną stronę. Z trudem dociera do mnie, że to jednak ja popełniłem błąd. No cóż, właśnie nauczyłem się, że kolorem zielonym oznaczony jest zarówno szlak pieszy jak i rowerowy (z sylwetką rowerzysty). Powoli doganiam odjeżdżającą grupę, która nagle zatrzymuje się na poboczu drogi. Właśnie dojechaliśmy do "lotnego punktu kontrolnego". Porównuję stan liczników - do dystansu przejechanego wyznaczoną trasą brakuje tylko 1 km. W dużej 8-10 osobowej grupie docieramy do punktu kontrolnego w szkole w Szymkach.

Potwierdzam pobyt na karcie startowej. Chwilę czekam na pozostałych. Zaraz powinni być gotowi do dalszej drogi. Nie są, więc ruszam dalej. Zachętą jest czekający na mnie nadgraniczny odcinek szutrowych dróg ze sprzyjającym wiatrem w plecy. Bardziej odpowiada mi spokojna jazda od tempa narzucanego przez grupę.

Gdzieś za Mostowianami po kilkunastokilometrowej samotnej jeździe grupa dogania mnie. Jedziemy wzdłuż zielonej, malowniczej doliny Świsłoczy. Dosłownie na wyciągnięcie dłoni widać granicę z Białorusią. Tylko kto chciałby pokonywać ją w tym kierunku. Szosa faluje raz w górę, raz w dół. Szalone zjazdy przeplatają się z uciążliwymi nierównymi i piaszczystymi podjazdami. Pokonujemy wypełnioną TIR-ami szosę w Bobrownikach i po chwili zatrzymujemy się na skrzyżowaniu dróg. Ta w prawo prowadzi przez Jaryłówkę. Jadąc na wprost zatrzymujemy się przed żwirownią. Kilka minut zajmie grupie rozwiązanie zagadki, gdzie zniknęła droga, którą mieliśmy jechać. Wreszcie ktoś odkrywa, że szlak skręcił kilkaset metrów przed przekroczeniem asfaltowej szosy. Wracamy na szlak, spotykamy tych co jechali wolniej ale dokładniej czytali mapę. Bezproblemowa jazda do punktu w Kruszynianach i dalej do Gródka. Niektórzy z bikerów wyraźnie się rozgrzewają. Pod wiatr do Michałowa wracamy z wcale nie "rajdową" szybkością 30-35 km/godz. Jest godzina 16:30 na liczniku dystans 101,5 km, średnia 23,95 km/godz. i czas jazdy 4 godz. 16 minut.

II pętla

Szybki posiłek i jestem gotowy do drogi. Po 20 minutach ruszam nie czekając na innych - i tak prędzej czy później mnie dogonią. Do Hieronimowa jadę bez najmniejszych problemów. W miejscowości tej znajduje się punkt kontrolny. Tylko gdzie? W opisie na mapie nie ma takich informacji - a szkoda. Podczas odprawy trasy rowerowej nawet nie starałem się zapamiętać gdzie poszczególne PK będą się znajdowały. Pozostaje telefon do Jacka - szefa trasy kolarskiej. Teraz już bez problemu odnajduję niepozorny aczkolwiek odnowiony domek wiejskiej świetlicy. Za Topolanami jadę ze zmiennym szczęściem. Kilkakrotnie wypadam z rowerowego szlaku lub jadę drogą równoległą. Powoli zapada zmrok. Wbrew pozorom ciemności ułatwiają trzymanie się oznakowanego szlaku i dalszą jazdę. Bez problemu docieram do Supraśla i jadę w kierunku Surażkowa. Na leśnej polanie ze świątkami znika gdzieś zielony szlak którym jechałem, bez przekonania ale zgodnie z mapą skręcam w prawo. Jadąc piaszczystą drogą przez las zastanawiam się w jaki sposób znajdę kolejny PK - czy będzie potrzebny kolejny telefon do Organizatora?

Po wyjeździe z lasu widzę kilka charakterystyczne diodowe światełka. To moja grupa pościgowa. Zatrzymują się przy samochodzie, którym przyjechała obsada punktu kontrolnego. Tylko dlaczego nadjechali z przeciwnej strony? Czy to ja znowu coś pokręciłem? Co więcej chcą jechać dalej drogą, którą dopiero co przyjechałem. Wyciągam mapę, sprawdzam. Obstawa punktu utwierdza mnie w wyborze kierunku dalszej drogi. Ruszam do przodu. Bez sprawdzania opisu mijam drogę na Lipowy Most i zatrzymuję się kilometr dalej na szosie z Supraśla do Krynek. Teraz dopiero sprawdzam mapę, zawracam i wkrótce dołączam do grupki, która opuściła Surażkowo kilka minut później.

Pokonujemy długie odcinki równej leśnej drogą. Mimo ciemności szybkość rzadko spada poniżej 20 a na zjazdach często przekracza 30 km/godz. Nic co dobre nie trwa wiecznie. Opuszczamy drogę i niebawem zatrzymujemy się nad niewielkim, płytkim ale szeroko rozlanym strumykiem. Nieco z boku, w świetle czołówki dostrzegam obrosły mchami pień drzewa. To tędy mamy przedostać się na drugi brzeg? Nie wygląda to zachęcająco. Balansowanie z rowerem na obślizgłym pniu, na wysokości 1 metra nad powierzchnią wody? A może by tak pokonać strumyk wpław? Nie jest głęboko. Dopiero po chwili dostrzegam niezbyt grube brzozowe gałęzie ułożone niemal na poziomie wody. Czy takie gałęzie utrzymają się na powierzchni gdy zostaną obciążone?

Nie namyślam się długo. Zaryzykuję ten sposób przeprawy - wydaje mi się najbardziej bezpieczny. Podpierając się rowerem, jako pierwszy pokonuję kilka metrów strumyka i podmokłego terenu. Wkrótce w komplecie jesteśmy już na drugim brzegu. Przed nami zwarta ściana lasu. Gdzie jest ścieżka? Gdzie jest szlak? Dokładniejsze rozpoznanie terenu pozwala wybrać kierunek. Przedzieramy się pomiędzy zarastającymi ścieżkę świerkowymi gałęziami. Tu można jeszcze wolno jechać, później jest już coraz gorzej. Kończy się gęsty las, niepozorna, nieuczęszczana ścieżka znika pozarastana trawą, pokrzywami i zawalona mniejszymi lub większymi gałęziami. Jazda przestaje być bezpieczna i możliwa. Oznakowanie staje się dość przypadkowe i niewystarczające. W sytuacjach wątpliwych rzucam rower i na pieszo szukam szlaku. Pozostali zdają się na samozwańczego przewodnika, grzecznie czekając na skutki moich poszukiwań. Kiedy kolejne poszukiwanie szlaku kończą się niepowodzeniem, stawiam na intuicję. Przedzieram się przez pokrzywy sięgające mojego nosa, podłoże niebezpiecznie ugina się. Najgorsze już za nami, opuszczamy dziewiczy teren i wracamy na leśną drogę. Jest tu nawet biker, który wcale tej drogi nie opuszczał. No cóż, nawet nie wie co stracił.

Wreszcie pierwsze oznaki cywilizacji. Asfaltowa droga, Wajliły Stacja, następnie Gródek. Bez problemu docieramy, nie budząc wszystkich mieszkańców, na odległy od drogi ale doskonale oznaczony migającymi lampkami punkt kontrolny w Dzierniakowie. Herbatka, krótki odpoczynek i ruszamy dalej. Do pobliskiego Michałowa mamy dojechać robiąc dziwny zakos. Do interesującego nas skrzyżowania dróg powinniśmy dotrzeć gdzieś po 4-5 km. Wkrótce jest ze mną jedynie Wojtek Zych z którym pokonam pozostałą część trasy. Inni chyba wcześniej spostrzegli błąd. Dojeżdżamy do asfaltowej dróżki. Studiowanie mapy niewiele wyjaśnia. Postanawiam jechać w lewo by znaleźć poszukiwaną drogę. Jazda po bokach trójkąta kończy się w punkcie wyjścia. Nie mam najmniejszego pomysłu (wtedy nie miałem) gdzie jestem. Postanawiamy jechać asfaltem w przeciwnym kierunku, tabliczka Kopce wszystko wyjaśnia. Błąd w wyborze kierunku jazdy jest poważny. Rezygnujemy z dalszych poszukiwań. (powrót na trasę byłby dość skomplikowany i nie gwarantujący sukcesu). Zjeżdżamy prosto do Michałowa. Dla ścisłości odnotujmy pokonane od punktu kontrolnego do bazy - 12 km (wg opisu było 14). Jest 24 minuty po północy. Na liczniku mam 211 km, średnia spada do 20,26 km/godz., czas jazdy 10 godzin i 38 minut. średnia pokonanej właśnie rundy to 17,2 km/godz.

III pętla

Pozbawiony światła Wojtek postanawia jechać ze mną dalej. Bez pośpiechu posilamy się i po półgodzinnej przerwie ruszamy na kolejną pętlę. Grupa pościgowa zatrzymuje się na 2 godziny. Do Nowej Woli jedziemy asfaltem. Później wydawałoby się bezproblemową drogą przez las. Nieoznakowana droga, ciemności nocy, miejscowości ukryte gdzieś w lasach. Brak charakterystycznych punktów nie pozwala na określenie czy dalej jesteśmy na wyznaczonej trasie czy już skręciliśmy w którąś z bocznych dróg. Kilka razy sprawdzamy kierunek jazdy. Napotkany asfalt nie rozwiewa wszystkich wątpliwości. Drogowskazy na Hajnówkę i Białystok niewiele mówią mnie, nieznającemu tych terenów. Decydujemy się jechać na Białystok i to jest właściwy wybór.

Po szybkim wydawałoby się przejeździe przez las, asfaltowy odcinek jest bardzo nużący i dłuży się. Później na piaszczystej drodze nie jest lepiej. Powoli zaczynam odczuwać zmęczenie. Zaciskam zęby, byle przetrwać do znanego już PK w Hieronimowie. Zatrzymujemy się na herbatkę. Spotykamy tu stałego uczestnika trasy pieszej Andrzeja Sochonia. Rozmawiamy o czekającej nas pętli którą piechurzy już pokonali. Wg GPS-a długość ostatniej dla nas pętli przekracza 58 km. Coś słyszę o problemach na trasie ale teraz nie przywiązuję do tego większej wagi.

Po trzech godzinach jazdy wracamy do Michałowa. Jest godz. 3:55 na liczniku 260 km, czas jazdy 13 godz. 6 min. średnia 20,23 km/godz. Szybkość odcinka ok. 20 km/godz.

IV pętla

Po krótkim odpoczynku w bazie wyjeżdżamy by pokonać końcową rundę. Robię to z wielką niechęcią i bez przekonania. Jestem zmęczony dotychczasową jazdą. Na początek kolejna wpadka. Nieoczekiwanie zatrzymuje nas znana już tabliczka Nowa Wieś. Tym razem mieliśmy skręcić nieco wcześniej. Wracamy. Pierwsze oznaki nadchodzącego świtu. Asfalt, polna droga i zakręt przed którym ostrzegał mnie Andrzej (dlaczego nie wysłuchałem dokładnie jego rad). Zgodnie z opisem "przed wyjściem z lasu skręcamy w prawo" i .... widzimy budynki gospodarstwa Przez łąkę docieramy do równoległej niepozornej dróżki zaczynającej się za lasem, kierunek dobry ale ... równie dobrze może się skończyć na pobliskich łąkach. Nie ryzykujemy jedziemy prosto i przez miejscowość Łupianki docieramy do szkoły w Szymkach. Herbatka. Bezskutecznie usiłuję wmusić w siebie ostatnią przygotowaną na trasę kanapkę. Dorzucam trochę suszonych daktyli. Przez najbliższe kilkanaście kilometrów będę walczył by żołądek zaakceptował i strawił tą zawartość.

Głupota ludzka nie zna granic. Kiedy stan mojego licznika przekracza 300 km, a Wojtkowi do tej wielkości brakuje zaledwie kilka kilometrów skręcamy z asfaltowej najkrótszej drogi do Michałowa. Jedziemy wyznaczoną trasą - leśnymi drogami jedziemy wzdłuż brzegów jeziora. Mijamy Bondary i wkrótce pozostaje już tylko asfaltowy odcinek drogi do Michałowa. Asfalt, który zwykle cieszy każdego kolarza, mnie na tym etapie nie sprawia już przyjemności. Do mety pozostaje kilkanaście kilometrów - najtrudniejszych kilometrów podczas całego rajdu. Lekki wiaterek sprawia, ze na licznik oscyluje w pobliżu 25 km/godz. Nie jestem w stanie jechać tak przez dłuższy czas. Pozostaję lekko z tyłu, tempo spada. Nieustanne wlepianie wzroku w zmieniający się jakby w zwolnionym tempie pokonany dystans pogłębiają kryzys. Mam ochotę na jedno, ale jakoś nie wypada powiedzieć towarzyszowi z którym przejechałem niemal cały dystans rajdu (pierwsze 2 pętle w większej grupie): "Wiesz, zatrzymam się i odpocznę w rowie przez najbliższe 15 minut - jedź dalej sam".

W szkole w Michałowie meldujemy się po 20 godzinach 22 minutach od startu. Jest godzina 8:22. Licznik wskazuje 326,3 km.

Statystyka (w nawiasie I-II-III-IV pętla):

Dystans: 326,3 km (101,5-109,5-49,0-66,3)
Czas trasy: 20 godz. 22 min. (4:30-7:32-3:01-3:52)
Czas jazdy: 16 godz. 15 min. (4:16-6:22-2:28-3:09)
Odpoczynki i postoje: 4 godz. 7 min. (0:14-1:10-0:33-0:43)
Prędkość śr.: 20,23 km/godz. (23,95-17,2-20,0-21,0)
Prędkość max.: 40,8 km/godz.


Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki@bg.umed.lodz.pl

powrót