Wyrypa 2013

IV Ekstremalny Rajd na Orientację "Izerska Wielka Wyrypa"
Lwówek Śląski, 16-18.08.2012 r.

(relacja)

relacje z innych imprez
powrót

fot. Monika Strojny, Kornel Jaskuła


Izerska Wielka Wyrypa, impreza, której intrygująca nazwa zachęciła mnie do pierwszego startu, a dzięki swojemu niepowtarzalnemu charakterowi wpisała się na stałe do kalendarza moich orientacyjnych maratonów. Tym razem uczestników tej imprezy gościł Lwówek Œląski, niewielka miejscowość kojarząca się głównie z działającym tu browarem. Od widocznych w oddali karkonoskich szczytów dzieli nas kilkadziesiąt kilometrów. Pomimo, że pagórki otaczające miasto jedynie sporadycznie przekraczają 400 metrów organizatorzy doskonale wykorzystali teren i zaprojektowali na trasie prawie 3000 metrów przewyższeń.

Do Jeleniej Góry przyjeżdżam dzień wcześniej. Skorzystam z gościny mojego internetowego znajomego Zdzisława Repsa również zagorzałego bikera, startującego zarówno w maratonach szosowych jak i zawodach MTB. Przed startem czeka mnie ponad pół dnia błogiego lenistwa. Chociaż na miejsce startu planowałem dojechać pociągiem pod wpływem sugestii Zdziśka zmieniam plany. Przecież nie wypada odrzucić propozycji odprowadzenia na miejsce startu. Jedziemy dobrymi, asfaltowymi ale bocznymi drogami. Kilka z nich wykorzystam już w czasie trwania maratonu. Przez cały czas towarzyszą nam widoki na najwyższe karkonoskie szczyty. Mam szczęście, wiatr wieje w plecy. Opanowana do perfekcji sztuka pakowania do plecaka jedynie niezbędnych przedmiotów sprawia, że nie odczuję szczególnie mocno "garba" jaki ciąży mi na plecach. Pamiętając o czekającym mnie starcie pojawiające się na trasie podjazdy pokonuję na maksymalnie "miękkich" przełożeniach. Wbrew obawom to była doskonała rozgrzewka i zapoznanie z czekającym mnie terenem.

Poranna pobudka. Wszystko do startu przygotowane (ubranie, jedzenie i picie na trasę, sprawny rower). Rozpoczynam od spraw najważniejszych. Na spokojnie pochłaniam porcję makaronu wymieszane z konfiturą wiśniową oraz kilka kanapek z wędliną. Dopiero teraz myję się, ubieram i ruszam na start.


Rozgrzewka

Trasa maratonu podobnie jak przed 2 laty podzielona jest na 2 pętle. Każdy z uczestników przed startem musi "w ciemno" - bez poznania mapy z zaznaczonymi punktami kontrolnymi zdecydować się którą z nich pokona jako pierwszą. Nie znam terenu zawodów więc losowo stawiam na pętlę zachodnią. Niecierpliwe oczekiwanie na sygnał startu. Na początek, korzystając z niewielkiego skrawka mapy, muszę dotrzeć do położonego na skraju miejscowości miejsca w którym pobierzemy właściwą mapę. Ruszam spokojnie za pierwszymi zawodnikami. Po niewielkiej wtopie jesteśmy na miejscu.



Krótkie spojrzenie na otrzymaną mapę, wybór kierunku jazdy i w drogę. Nie namyślając się ruszam na północ w kierunku najbliższego punktu kontrolnego. Asfalt a później twarda, choć niezbyt równa polna droga. Na tym etapie bardziej niż na mapie skupiam się na utrzymaniu tempa prowadzących zawodników. Na skutki nie trzeba długo czekać. Zakręt drogi, lasek, porzucam rower przy drodze i razem z 5-6 bikerami rzucam się w kierunku porośniętego lasem pagórka. Gdzie jest punkt? Nadciągają bardziej rozgarnięte orientacyjnie posiłki. Okazuje się, że jest jeszcze jedna droga i jeszcze jedno wzgórze. Wystarczyło jedno trzeźwe spojrzenie na mapę by uniknąć błędu. PK02- na wale 50 m od ścieżki.

Opuszczam pola. Asfaltowy dojazd do kolejnego punktu kontrolnego. Jedyna trudność to przedzieranie się przez nieprzedeptane jeszcze o tej porze przez innych bikerów pokrzywy i chwasty. PK01 - ruiny od północy.

Kolejny porośnięty lasem obszar. Rozciągnięta na asfalcie grupka łączy się razem - słabiej orientujący się ścigańci oraz wolniej jeżdżący orientaliści. Prowadzący grupę skręca zbyt wcześnie. Kiedy błąd staje się oczywisty zawracam i pewnie prowadzę drogą pomiędzy widocznymi na mapie i w terenie pagórkami. Kiepską leśną dróżką wspinamy się na wzgórze. Odnalezienie PK04 - róg płotu nie stanowi problemu.

Wydaje się, że zjazd łagodnie opadającą w dół drogą będzie jedynie przyjemną formalnością. Nic bardziej błędnego. Czuję się jak na torze przeszkód. Co chwila pojawiają się powalone w poprzek drogi drzewa. Niektóre można objechać, inne pokonać górą a jeszcze inne przeciskając się pod nimi. Na całej szerokości leśnej drogi pojawiają się bagniste rozlewiska. Niżej przejezdność wyraźnie się poprawia a wreszcie pojawia się przyzwoita szutrowa droga. Mijamy leśniczówkę, skręcamy a droga przez pola doprowadza nas do PK08 - w wąwozie - 5 m od drogi. Linijka pozwala trafić na niewidoczny z drogi punkt z chirurgiczną precyzją.


Poza mapą

Ruszam nie czekając na pozostałych bikerów. Pośpiech nie jest najlepszym doradcą. Zamiast najkrótszą drogą zjechać do najbliższej miejscowości wybieram powrót do zaznaczonej na mapie grubą linią a niemal nie widocznej w terenie drogi Błąd nie jest wielki ale nieco irytujący. Ruszam w pościg za widocznymi gdzieś na horyzoncie rywalami. Zamiast zagłębiać się miękką, zarośniętą, nierówną drogą przez las odbijam nieco na zachód. Mam nadzieję, że po kilkuset metrach będę mógł skorygować kierunek jazdy.

Łagodnie opadająca w dół, przyzwoita droga przez pola coraz bardziej oddala mnie od celu. "Wyskakuję" poza mapę. Na powrót i korektę kierunku jazdy jest już za późno. Z dużą pewnością mogę się domyślać, że prędzej czy później dotrę do asfaltowej drogi, która urywa się na krawędzi mapy. Prędzej czy później? Teraz wszystko zależy tylko od szybkości jazdy. Przyśpieszam. Jest asfalt. Tylko jak daleko jest odjechałem od celu? Mijam Lubomierz. Po kolejnych kilkuset metrach jest tabliczka z zaznaczoną na mapie nazwą miejscowości. Ufff!!! Z powrotem wracam na mapę, z powrotem wracam do gry. Jeszcze tylko kawałek polnej drogi i widząc innych zawodników wjeżdżam w odpowiedni fragment wyrobiska. PK12 - w wyrobisku (północny-zachód). Nie ma to jak pojawić się na punkcie w odpowiednim momencie - panowie poszukiwali lampionu już od dłuższego czasu.

Przede mną wybór: jechać dłuższą ale widoczną na mapie drogą przez pola czy (prawdopodobnie) krótszą ale opuszczającą mapę drogą asfaltową. Ponieważ niemal ze 100% pewnością mogę przewidzieć przebieg niewidocznej drogi wybieram drugą opcję. Kilka kilometrów drogi wzdłuż strumyka doprowadza mnie do niewidocznego na mapie Wojcieszowa. Kolejny problem to odnalezienie początku drogi przez pola (w tym miejscu mapa jest jakby o kilka milimetrów za krótka). Gdy zatrzymuję się pochylony nad mapą nadciąga nieoczekiwana pomoc. Ze strony przechodzącego tubylca pada pytanie - dokąd chcę jechać? Nie po raz pierwszy spotykam się z życzliwością mieszkających tu ludzi. Nikogo tu nie dziwi widok rowerzysty, jadącego po "nie nadających się do jazdy" drogach. W podobnej sytuacji na Pomorzu mógłbym liczyć co najwyżej na niechętną odpowiedź - "nie wiem".

Bezcenna pomoc zaoszczędza mi, być może długich, poszukiwań niepozornego początku polnej drogi. Mapa błędnie sugerowała w tym miejscu co najmniej porządną asfaltową uliczkę. Długa droga przez pola. Jest przyjemny słoneczny dzień. Jadę lekko wznoszącym się grzbietem. Po obu stronach towarzyszą mi fantastyczne, rozległe widoki na sąsiednie pagórki. Brakuje słów by opisać uczucia jakie towarzyszą takiej jeździe. Dla takich widoków, dla takich emocji warto powrócać tu każdego roku.

Już z oddali widać na wzniesieniu wysoki maszt. Okrążamy go i razem z nadciągającym z tyłu bikerem przeszukujemy zagajnik PK14 - skraj zagajnika.


Odcinek specjalny

Z tyłu nadjeżdżają zawodnicy z którymi rozstałem się jeszcze na PK8. Staram się jechać własnym tempem i wybieram własne warianty. Przebłyski orientacyjnego geniuszu mieszają się z bezsensownymi błędami. Tracę dystans na ciężkich podjazdach. Zyskuję na szybkich zjazdach kiepskimi leśnymi drogami. Pomimo, że czasami to ja wyprzedzam pozostałych a innym razem zostaję z tyłu często jedziemy razem i na metę przybędziemy niemal w tym samym czasie.

Przed nami odcinek specjalny a właściwie 2 punkty zaznaczone na nieco dokładniejszej mapie. Największą trudność sprawia skorygowanie obu map. Kiedy przestawienie się z jednej mapy na drugą udaje się wystarczy jechać dokładnie po drogach widocznych na mapie.

Zakręt asfaltowej drogi, przystanek autobusowy. Skręcamy w pierwszą drogę po prawo. Poziomice gęstnieją, droga wypiętrza się. Z wysiłkiem wpycham rower pod stromiznę. Mamy dużo szczęścia, że deszcz padał tu tydzień wcześniej. Pokonanie tego odcinka po opadach byłoby skrajnie trudne a bezpieczny zjazd niemożliwy. Teren w naturalny sposób zniechęca przed wyborem błędnego wariantu. Niemal płaską leśną drogą objeżdżam wzniesienie o stromych zboczach. Odmierzam odległość od zakrętu drogi. Za 4 czy 5 kolejnym głazem odnajduje lampion punktu kontrolnego OS2.

Powrót drogą, którą tu dotarliśmy, techniczny zjazd stromo w dół. Pewny dojazd w okolice drugiego OS-u. Poszukiwanie punktu ukrytego pomiędzy bezładnie rozrzuconymi głazami. Nieliczne pokrzywy nie robią na szukających większego wrażenie. OS1 - zaliczony. Nie pierwszy i nie ostatni raz punkty tegorocznej Wyrypy przypominają te "śmiejowe" spotykane podczas dotychczas jedynie podczas Grassora czy Nocnej Masakry. Aktualna mapa 1:50.000 i nieodzowna na wielu punkach linijka pozwala na odszukiwanie punktów. Nie chciałbym jednak tych punktów szukać w ciemnościach nocy.

W okolicach punktu żywieniowego

Ponieważ w drodze do punktu żywieniowego mijamy w niewielkiej odległości kolejny punkt proponuję zaliczenie go w tej chwili. Przed nami mozolne wspinanie się zboczem wzniesienia, zaliczenie punktu (PK10 - nad stawem) i zjazd inną zarastającą polną drogą. Po kilku kilometrach wjeżdżamy na ryneczek we Wleniu gdzie odnajdujemy punkt żywieniowy (PK13 - przy ratuszu). Na odpoczynek nie ma czasu. Uzupełniam płyny. W biegu pochłaniam ociekające sokiem kawałki arbuza i pomarańczy. Wrzucam na ruszt jakieś ciasteczka i ruszam dalej.

Po chwili opuszczamy asfaltową drogę zagłębiając się w nieużywaną, pozarastaną chwastami polną drogę. Ciężki teren daje się wszystkim we znaki. Brakuje czasu na precyzyjne kontrolowanie odległości i kierunku jazdy. Nasza droga odbija za bardzo na wschód - mapa niezauważalnie skończyła się. Rozważania nad nieistniejącym fragmentem mapy nie mają większego sensu. Skręcamy w pojawiacą się właśnie teraz polną drogę korygując kierunek jazdy. Czuję się nieco zagubiony. Pomimo moich wątpliwości ponownie skręcamy, tym razem prosto na zachód w las. Zjeżdżamy prosto nad rzekę Bóbr. Obecność innych zawodników ułatwia namierzenie początku wąwozu na szczycie którego znajduje się punkt. Już w czasie odprawy dowiadujemy się, że tego punktu nie można i nie należy zaliczać rowerem (tak jakby do każdego innego punktu można było dojechać). Przed nami ponad 100 m odcinek prowadzący prosto w górę. PK09 - ruiny.

Samotnie do mety

Temperatura z porannych kilkunastu stopni wzrosła do blisko 30 w słońcu. Czas by pozbyć się zbędnego ubrania. Sprawnie przebieram się, jednak kilka minut wystarcza by grupka zawodników, z którymi zaliczałem ostatnie kilka punktów ulotniła się. Część z nich minę na trasie innych spotkam dopiero po zakończeniu pierwszej pętli. Przede mną prosty przejazd pomiędzy kolejnymi punktami. Sprawnie zaliczam PK07 - drzewo przy drodze, przez krótką chwilę przeszukuję starą żwirownię PK03 - w wyrobisku.

Zjeżdżam na przedmieścia Lwówka, jadę poprowadzoną po dawnych torach kolejowych ścieżką rowerową a po chwili ruszam polną drogą w kierunku przedostatniego na tej części mapy punktu. Za ogrodzeniem wściekle ujada dorodny wilczur. Drugi młodszy i chudszy przeciska się przez pręty bramy. Wolno pokonuję podjazd jaki pojawił się na mojej trasie więc agresor szybko pojawia się tuż obok mnie. Widząc przymierzający się do mojej nogi łeb i obnażone kły zbliżające się na centymetry do mojej łydki, odruchowo drapę zwierzaka po głowie. Efekt jest piorunujący. Zaskoczony, zdziwiony czy usatysfakcjonowany zwierzak traci ochotę na atak. Metoda "drapania po mózgu" stosowana zwykle wobec własnej świnki morskiej czy zaprzyjaźnionych kotów i tym razem okazała się skuteczna.

Wbrew obawom bez problemu docieram do PK06 - strumień - 20 m w górę od drogi. Biesiadujący nad strumieniem bikerzy wskazują wydeptaną ścieżkę prowadzącą do punktu. Odrobina uwagi wystarcza by bezbłędnie pokonać kręte leśne drogi prowadzące do ostatniego na tej pętli PK05 - paśnik.

Po kilkunastu kolejnych minutach powracam do bazy zaliczając wszystkie 15 punktów tego etapu. Na liczniku mam ok. 80 km, od startu minęło ok. 7,5 godziny, średnia to ok. 15 km/godz.




W drodze do wodopoju

Po zdaniu karty startowej otrzymuję mapę obejmujący pętlę wschodnią. Uzupełniam zawartość dwóch litrowych bidonów, nawadniam się. Pochłaniam jakieś owoce. Wsłuchując się w sugestie zawodników którzy już tą pętle pokonali studiuję mapę próbując ustalić optymalny plan zaliczania 16 punktów kontrolnych.

Ruszam prosto na zachód. Przede mną 3 szybkie punkciki. Na początek wspinanie się na jedno ze wzgórz otaczających Lwówek i ukryty obok drogi PK8 - podnóże skał - 10 m od drogi (punkt chyba oczywisty, bo nie pozostawił żadnych wspomnień. Zjazd w dół, asfaltowa a później szutrowa droga. Odmierzam odległość na mapie i jadąc przez las precyzyjnie trafiam prosto na nie rzucający się w oczy PK07 - dół przy drodze. Niespełna o kilometr dalej wspólnie "wjeżdżamy" na PK09 - na ścieżce. W międzyczasie dołączyło do mnie 2 czy 3 zawodników z którymi pokonywałem pierwszą pętlę.

Przed nami dłuższy szutrowo-asfaltowy odcinek dzielący nas od kolejnego punktu na południe od bazy. Ostatni odcinek to mozolne wspinanie się polną drogą na wzniesienie górujące nad okolicą. Słońce przygrzewa, pot leje się obficie. Bez wahania wybieram boczną dróżkę na skraju lasu. Już wkrótce ślady poprzedników doprowadzą mnie na sam szczyt. Wbrew obawom to jeden z punktów, w który można zaliczyć nie zsiadając z roweru. PK12 - na szczycie.

Jeżeli był podjazd to musi być i zjazd. Stan nieużywanej polnej drogi nie pozwala na większe szaleństwa. Jazda przez pola, las. Poruszanie się w większej grupie nie sprzyja dobrej orientacji, szczególnie wtedy, gdy punkt nie znajduje się w szczególnie charakterystycznym miejscu. Na skraju lasu zsiadamy z roweru i szukamy punktu na pobliskiej skarpie - bezskutecznie. Jedziemy dalej, zawracamy. Jak wygląda poszukiwana skarpa obok drogi? Po kolejnych szerokich poszukiwaniach (jest nas tu chyba 5-6 osób) słychać okrzyk triumfu - Jeeeest!!!!

Po stromym zboczu opuszczamy się w dół. Właściwa skarpa zaczyna się kilkanaście metrów poniżej. Nie tak ją sobie wyobrażałem. PK14 - na skarpie - 50 m od ścieżki. Przed nami już tylko dojazd do znanego już miejsca i powtórne zaliczenie a właściwie potwierdzenie obecności na PK15 - bufet. Miejsce spotkania bikerów z pętli wschodniej i zachodniej oraz piechurów.


Wariantem asekuracyjnym

Uzupełnienie suchych już bidonów. Bułki, banany, ciasteczka. Wymiana informacji z bikerami, którzy pętlę zachodnią już zaliczyli. Wreszcie czas na podjęcie decyzji - co dalej? Czas pozostały do powrotu na metę nieubłagalnie umyka. Do zaliczenia pozostało 10 punktów kontrolnych i jedynie (aż) 5 i pół godziny. Do wyboru mam dwa warianty: asekuracyjny i ryzykowny. Pierwszy polega na opuszczeniu już na tym etapie najdalej oddalonego, najwyżej położonego i najtrudniejszego punktu kontrolnego i bezpieczne zaliczenie wszystkich pozostałych punktów. Drugi to próba zaliczenia całości trasy, ryzykiem jest brak czasu i utrata sił potrzebnych do zaliczenie kilku ostatnich, położonych blisko siebie punktów.

Moi koledzy ambitnie będą walczyć o całość ja samotnie ruszę wariantem asekuracyjnym. Rok wcześniej opuszczenie 1 punktu był błędem. Jak będzie tym razem dowiem się dopiero po powrocie na metę.

Pomimo, że opuszczam najwyżej położony punkt i tak czeka mnie długi podjazd. Asfaltowa droga prowadzi obok spływającego z góry strumyka. Lampion, tak jak wiele innych podczas tej imprezy, nie jest umieszczony w charakterystycznym punkcie ale położony jest obok elementu liniowego (tym razem w długim wąwozie). Niezbędna pomoc linijki. PK13 - wąwóz przy drodze.

Kolejny długi zjazd. Rosnące niemal wszędzie obok drogi pokrzywy, pędy jeżyn przeżynające łydki a pojawiające się również nieoczekiwanie na wysokości oczu przestały już robić na mnie wrażenie. To niemal normalność w polskich lasach, polach i nieużytkach czyli na większości tras maratonów na orientację. Tym razem jednak leśną drogę otacza zwarty szpaler pokrzyw rosnących po obu jej stronach oraz pas pokrzyw na środkowym pasie. W tym przypadku wybór prawej lub lewej koleiny nie jest żadnym wyborem. Czuję się jak na jakiejś ekologicznej ścieżce zdrowia, którą staram się pokonać jak najszybciej. Skutki kilkusetmetrowego biczowania odczuję dopiero podczas najbliższej nocy. Dawka alergenu jest tak dużą, że pomimo zmęczenia piekące i swędzące uda i przedramiona uniemożliwią szybkie zaśnięcie.

Przede mną najdłuższy na tej imprezie przelot pomiędzy dwoma punktami. Twarde polne i leśne drogi doprowadzają mnie w końcu na leśną ścieżynkę na końcu której zaliczam PK10 - skrzyżowanie ścieżek.

Wyjeżdżam z lasu i uważnie obserwuję ukształtowanie pól w poszukiwaniu punktu przed którym ostrzegało mnie kilku bikerów. Przy uważnej jeździe bez problemu znajduję drugi przepust. Zarastające okolice punktu chwasty są już przedeptane przez poprzedzających mnie bikerów. Wskakuję na dno suchej o tej porze rzeczki i zaliczam PK11 - przepust.

Punkty na mapie wyraźnie gęstnieją. Odległość między nimi zmniejsza sie do zaledwie kilku kilometrów. Zmieniając co chwila leśne przecinki docieram do kolejnego "charakterystycznego" miejsca w lesie PK06 - granica kultur - 50 m od ścieżki. Na szczęście punkty jest widoczny w rzadkim lesie już z oddali. Po kilkunastu minutach jestem już przy kolejnym punkcie. Chociaż w opisie tego nie wyszczególniono aby zaliczyć PK04 - skraj polany - od północy trzeba pokonać kolejne kilkadziesiąt metrów z buta. Niespełna 2 kilometry dzieli mnie od kolejnego bezproblemowego PK05 - cypel lasu.

Trudna końcówka

Po szybkim zaliczeniu kilku blisko siebie położonych punktów pozostaje ostatnia trójka. Do upływu limitu czasu pozostaje jeszcze dużo czasu jednak te punkty są rozrzucone po mapie w znacznie większych odległościach. Do kolejnego punktu wybieram bezpieczny objazd przez Zbylutów. Unikam w ten sposób jazdy ścieżkami o nieznanej przebieżności, wątpliwości orientacyjnych i podjazdów zboczem widocznej na mapie górki. Kontroluję mapę, dokładnie odmierzam odległości. Przeszukuję wąwozik przecinający drogę. Niby wszystko się zgadza - poza jednym, punktu tu nie ma. Sprawdzam przepust przy kolejnej drodze. Robię kółeczko w lesie i powracam do punktu wyjścia. Jeszcze raz namierzam się od przeciwnej strony. Po raz trzeci wracam na to samo miejsce. Z daleka widzę innych zawodników. Wreszcie odnajduję ukryte w krzakach koryto strumyka i lampion punktu kontrolnego PK01 - przepust. Mam wrażenie, że punkt (i strumyk) był zaznaczony nieprecyzyjnie, zbyt daleko od poprzecznej drogi. A może to tylko tłumaczenie wtopy jaką zaliczyłem

Czas potrzebny do zaliczenia pozostałych punktów w dalszym ciągu jest bezpieczny, chociaż po ostatnim błędzie wyraźnie się zmniejszył. Zgodnie z wcześniejszymi radami jadę najkrótszą "drogą" czyli prosto przez pola. Nieco utwardzone kołami rolniczego sprzętu pole rosnącej tu wcześniej kukurydzy pozwala na w miarę swobodną jazdę. Wywołuję zdziwienie biesiadującej na końcu pola rodzinki. Powoli zaczyna się ściemniać. Na otwartej przestrzeni jeszcze tego nie widać ale kiedy przychodzi do poszukiwań w lesie niezbędne jest światło. Mam szczęście bo w tym samym czasie nadciąga Maciek z Bikeholików. Wspólnymi siłami przy wsparciu silnego światła jakie posiada odnajdujemy PK02 - ruiny - od północy.

Przed nami ostatni na trasie punkt. Przejazd asfaltową drogą i poszukiwanie punktu obok zielonego szlaku turystycznego. Robi się już zupełnie ciemno. Ostatni odcinek szlaku przez las pchamy rowery. Za kolejnym zakrętem widać już rowerowe światełka zawodników którzy przybyli tu przed nami. Jeszcze kilka minut wspólnego przeczesywania lasu i punkt zastaje namierzony. PK03 - zagłębienie terenu u podnóża skał.

Teraz pozostaje już tylko powrót na metę. Jazda krętą, leśną ścieżką w dół bez dostatecznego oświetlenia byłaby szaleństwem. Zbiegam prowadząc rower za zjeżdżającą grupą na tyle skutecznie, że gdy droga poprawia się dołączam do grupy. Na ulicach Lwówka pozostaję nieco z tyłu, gubię się aby wreszcie trafić do bazy. Zaliczając 30 z 31 punktów w czasie 15 godz. 39 min. zajmuję 8 miejsce. Do upływu limitu czasu pozostało 21 minut, co wskazuje, że ocena braku możliwości zaliczenia całej trasy okazała się poprawna. Nie pozostaje mi nic innego jak wrócić za rok, by zaliczyć całość.

Statystyka:

Dystans 175,0 km
Czas trasy 15:39
Czas jazdy 12:22
Prędkość śr. 14,1 km/godz.
Prędkość max. 59,4 km/godz.
Miejsce 8


Łódź, 2013 r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót