.

Wataha Ultra Race - Zima 200

Łódź, 8 stycznia 2022 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót



Z entuzjazmem przyjmuję wiadomość o nowym zimowym ultramaratonie rozgrywanym na znanych mi terenach w okolicach Łodzi. Zimowa jazda nie jest dla mnie nowością. Mam za sobą chyba z 10 startów na trasach rozgrywanej w drugiej połowie grudnia Nocnej Masakry. Inny charakter imprez na orientację nie zmienia faktu, że doskonale wiem jakich warunków mogę się spodziewać i na każde warunki jestem mentalnie przygotowany.

W miarę upływu czasu mój entuzjazm gaśnie. Organizator robi wszystko by zniechęcić potencjalnych uczestników do startu. Na grupie FB imprezy zostaję zbanowany za umieszczenie fotek z rekonesansu trasy. Przestępców próbujących coś napisać jest chyba więcej ponieważ wkrótce możliwość komentowania zostaje "czasowo" zawieszona. Grupa zamiera stanowiąc tubę propagandową jedynie słusznej opcji. Lista startowa, która miała ukazać się tuż po świętach nie pojawia się. Szczegóły poznamy dopiero z nadesłanego na kilka dni (!!!) przed startem maila. Jeszcze później dostaję link do monitoringu. No cóż, wielu znajomych nie mam szansy o tym powiadomić. Wiadomo, organizator ma prawo do swojej wizji postępowania. Mnie takie podejście do sprawy, zupełnie inne niż na innych podobnych imprezach, nie odpowiada.

No to koniec moich, być może nieuzasadnionych, żali. Dlaczego podobnie jak, być może, wielu innych nie rezygnuję ze startu? Powodów można wymienić wiele:

- na start mogę dojechać rowerem i to przez poniżej pół godziny,
- trasa jest poprowadzona po znanych i bardzo atrakcyjnych terenach,
- lubię jazdę w zimowych warunkach (jakiekolwiek by nie były).

Szykuje się bardzo atrakcyjna impreza i tylko na tym trzeba się skupić. Dwa weekendowe dni poświęcam na rekonesans dużej części trasy, głównie położonych najbliżej miasta początkowych i końcowych jej odcinków. W pamięci szczególnie zapadają długie proste szutrowe drogi przez spalskie lasy. Jeszcze nie wiem, że takich ciągnących się "w nieskończoność" leśnych szutrówek będzie na trasie więcej.

W przedstartowy wieczór zajeżdżam do bazy maratonu by odebrać pakiet startowy. Jest okazja by spotkać się i porozmawiać z poznanymi już wcześniej bikerami. Jedno jest pewne - rangę imprezy podnosi obecność Ojca Dyrektora inicjatora "mody" na ultramaratony gravelowe oraz jego syna Olka uczestnika wielu nie tylko krajowych ultra. Aż nie chce się wierzyć, że pierwszy z tych maratonów Wisła 1200 odbył się tak niedawno, bo zaledwie w 2018 roku.

Wczesna pobudka. Tradycyjnie duża porcja makaronu, która zaspokoi moje zapotrzebowanie na jedzenie na pierwsze kilka godzin jazdy. Kilkanaście minut przed godz. 7 melduję się w bazie maratonu. Przedstartowe rozmowy przedłużają się. Mija wyznaczona godzina ale nikt nie zaprasza nas na start. No tak, tu każdy sam określa kiedy chce wystartować. Nie ma na co czekać. W drugiej z kolei, bodajże 4 osobowej grupie, ruszam na trasę. Orientację tracę w lesie tuż po minięciu furtki prowadzącej do stanowiącego bazę maratonu Ośrodka. Panujące ciemności nie ułatwiają nawigacji.

Wreszcie po krótkim kręceniu się po lesie przecinam ul. Strykowską, kiedyś najkrótszą trasę na Warszawę. Pod kołami zmarznięta, gruntowa droga przez pola, przed oczami malowniczy widok coraz bardziej rozjaśniającego się na horyzoncie bezchmurnego nieba, zwiastującego wschód słońca. Prognozowane chmury zaczną nasuwać się nieco później. Po kilkunastu kilometrach pojawią się pierwsze tereny leśne: las Wiączyński i las Gałkówek. Lasów będzie dzisiaj pod dostatkiem. Niebawem będziemy pokonywać dużo bardziej rozległe, zwarte kompleksy. Wiatr, aczkolwiek i tak niezbyt silny, nie będzie naszym dodatkowym przeciwnikiem.

Zawodnicy z którymi wystartowałem dawno zniknęli z przodu. Mijają mnie kolejni. Nie próbuję dotrzymywać im towarzystwa nawet wtedy, kiedy jadą jedynie trochę szybciej. Jeżeli chcę pokonać trasę w przyzwoitym czasie, muszę jechać swoim tempem. Tym razem mam trochę szczęścia. Szybko odrabiam straty. Dojeżdżam do przejazdu kolejowego w Justynowie i widzę kilkunastu uczestników maratonu, czekających na jego otwarcie. Tuż obok spontaniczny punkt żywnościowy otworzył Mario organizator serii innych "łódzkich" ultramaratonów rowerowych (Gravel po Łódzku, Galanta Pętla, Warta 800). Korzystając z chwili przerwy też załapuję się na kubek gorącej herbaty. Mniej więcej po 4 minutach szlaban podnosi się i można ruszać w dalszą trasę. Moi "konkurenci" spędzili tu ponad 9 minut.

Warunki do jazdy są wręcz doskonałe. W dniu poprzedzającym start temperatura utrzymywała się nieznacznie powyżej zera i padał mokry śnieg. W nocy obniżyła się poniżej zera powodując, że podłoże utwardziło się, chociaż nie zawsze jest równe. Moje przedstartowe obawy że będzie ślisko nie sprawdziły się. Fragmenty dróg gdzie trzeba zachować maksymalną ostrożność są nieliczne i krótkie. Z drugiej strony być może na śliskim podłożu radziłbym sobie lepiej od młodszych zawodników, którzy gorzej sobie radzą w warunkach zimowej jazdy?

Kolejny fragment gałkowskiego lasu. Kolejny las. Wkrótce wjeżdżam w kompleks lasów ciągnących się z niewielkimi przerwami od Koluszek aż do Spały i dalej aż do półmetka maratonu. Odcinek do Spały jest mi dobrze znany. To najkrótszy nieasfaltowy dojazd do tej miejscowości z którego niejednokrotnie korzystałem. Kiedy jadę wzdłuż torów linii Koluszki-Tomaszów Maz., trafiam na robiącego fotki Mateusza - organizatora imprezy. Nieco dalej znajduje się raczej rzadko zamykany przejazd kolejowy w Zaosiu. Tutaj rozdzielają się dwie różnej długości trasy Watahy. Na krótszą zdecydują się jedynie nieliczni.


fot. M.Szafraniec

Na głęboko przeoranym karczowisku obok leśnej drogi pojawia się stado dorodnych jeleni. Spłoszone stado ucieka przecinając moją trasę. Jeden z osobników potyka się na nierównościach wykonując niebezpiecznie wyglądające salto. Potężne cielsko wali się na nierówne zmrożone bruzdy. Po chwili, mówiąc po ludzku, "podnosi się, otrzepuje i jakby nic się nie stało" biegnie dalej próbując dołączyć do stada. Spotkanie takiej watahy w nocy mogłoby być groźne. Kilka lat temu podczas bodajże Nadwiślańskiego Rajdu na Orientację jechałem za zawodnikiem, który zderzył się z o wiele lżejszą sarną. Wtedy uderzenie w okolicy widelca sprawiło, że skończyło się na stosunkowo niegroźnym upadku.

Na płaskich odcinkach staram się jechać razem z innymi zawodnikami. Każdy podjazd natychmiast mnie wyhamowuje. Trzeba robić swoje. Usiłowanie utrzymania się w grupie i jazdy ponad siły odbiłaby się na dalszej części trasy. Z tymi którzy są dużo lepsi i tak nie mam szans walczyć, pozostałych mogę minąć gdy tylko się zatrzymają. Bardzo liczę na znajdujące się na trasie sklepy i stacje paliw. O tym, że są moimi sprzymierzeńcami przekonuję się mijając zawodników koczujących przed stacją w Spale. Wszystko co potrzebuję mam ze sobą więc nie muszę się tu zatrzymywać.

Garmin na kierownicy pokazuje mi ślad (cienką linię) po której mam nawigować. Grube trójwarstwowe rękawice nie pozwalają na łatwy sposób przełączania urządzenia na statystyki by sprawdzić dystans i szybkość jazdy. Ma to swoje dobre i złe strony. Z jednej strony nie wiem dokładnie z jaką szybkością jadę, ile kilometrów przejechałem a ile pozostało do końca. Z drugiej mam komfort nie zerkając co chwila by stwierdzić, że wskaźnik pokonanego dystansu niemal nie zmienia się. Za miernik pokonanego dystansu służyć mi będą znane miejsca. Kolejno: rozwidlenie tras, Spała, droga przelotowa Inowłódz-Opoczno, zmiana kierunku jazdy po osiągnięciu półmetka. W drodze powrotnej takich charakterystycznych punktów będzie mniej ale jednocześnie trasa będzie bardziej znana, a od okolic Inowłodza przejechana podczas rekonesansu.

Jak już wspomniałem do stanu podłoża nie można mieć żadnych, nawet najmniejszych, zastrzeżeń (lepiej być nie mogło - nawet w bardziej przyjaznej porze roku). Odpowiednie ubranie pozwala przetrwać niewielki mróz. Gorzej jest z piciem. Po kilkudziesięciu minutach i kilkukrotnym użyciu bidonu ustnik zamarza. Trzeba sobie radzić w inny sposób. Wybieram bardziej równe fragmenty drogi, dobrze gdy jest to asfalt i nie zdejmując rękawic odkręcam wieczko bidonu. Odcedzam między zębami zmrożoną herbatę. Każdorazowego zatrzymywania na łyk napoju nawet nie biorę pod uwagę.

Przede mną wyjątkowo długie, proste leśne autostrady, Szutrówka nieustannie faluje, długi łagodny podjazd przeplata się z równie długim zjazdem. Z niecierpliwością oczekuję na moment gdy droga zmieni kierunek co będzie oznaczało, że osiągnąłem półmetek. Wreszcie moje marzenie się spełnia. Wyciągam przeznaczony na drugą część trasy wieziony do tej pory w sakwie drugi litrowy bidon, w którym herbata znajduje się jeszcze w stanie płynnym. Pozostanie w takim stanie przez ponad godzinę.

Teraz z każdym kilometrem będę zbliżał się do mety. W pamięci pozostają fragmenty wspomnień. Poświętne i SMS od Piotrka po dotarciu do mety. "Gratuluje ukończenia ultramaratonu. Tak szybko przejechałeś przez Poświętne, że nawet Cię nie zauważyłem". Znany z wcześniejszego wypadu most nad Pilicą w Mysiakowicach. Długi przejazd przez Spalskie lasy. Punkt żywnościowy niezawodnego Mario, obok przejazdu pod trasą S8. Tym razem nie udaje się, tak jak przy jeździe w przeciwnym kierunku, przemknąć niepostrzeżenie. Wypijam 2 kubki herbaty i pochłaniam kawałek pysznego ciasta. To najdłuższa przerwa na dzisiejszej trasie.Ta rozpusta "kosztuje" mnie prawie 5 minut, bezcennym minut.

Wkrótce na dobre opuszczam Spalskie lasy. Znany z którejś z imprez na orientację zbiornik wodny na Krzemionce. Przede mną najtrudniejszy odcinek trasy. Kiedy jechałem tędy kilka tygodni wcześniej musiałem pokonywać mięsiste piachy, a nawet pchać rower. Dzisiaj nie jest źle. Podłoże jest zamarznięte i specjalnie nie różni się od innych utwardzonych dróg. Żelechlinek. Na tym odcinku trasa została mocno zmieniona omijając polne drogi. Cieszą płaskie asfalty ale te boczne drogi przez pola, może trochę nierówne dzisiaj byłyby równie dobrze przejezdne.

Na trasie wielokrotnie mijam się z innymi zawodnikami. Część przemyka i szybko znika z przodu. Z innymi tasuję się wielokrotnie. Niemal na całej trasie spotykam się z pochodzącymi aż z Wrocławia Pawłem i Szczepanem. Jadą szybciej ode mnie ale częściej się zatrzymują. Jeden z nich jest nowicjuszem. Drugi rozpoznaje mnie z trasy Wschód 2021 oraz z Carpatia. Chyba za bardzo rzucam się w oczy. Ja jakoś innych spotkanych podczas ultramaratonów zawodników tak dobrze nie przypominam sobie.

Mijamy bokiem położone tuż obok Łodzi Koluszki. W miejscowości Długie asfaltowa droga rozczapierza się na 4 odnogi. Wybieram tę niewłaściwą. Zawodnik jadący z tyłu sygnalizuje błąd. Spoglądam na wskazania GPS-a. Zwalniam. Szybkość na podjeździe nie jest duża, jednak jadący tuż za mną biker lekko uderza w mój rower i przewraca się na nierówne zmrożone podłoże. Bolesny ale (chyba) niegroźny upadek. Na polnej drodze widać zmrożone, głębokie koleiny roweru który przejeżdżał tu być może wczoraj kiedy piach był mokry a temperatura powyżej zera. Jazda w takich warunkach nie byłaby przyjemna.

Powoli ściemnia się. Wyciągam czołówkę. Marzę tylko o jednym - by zameldować się na mecie. Opuszczając Lasy Janinowskie widzę czołówkę zawodników/zawodnika, który wybrał dziwny skrót, a dalej skręcił w zupełnie przeciwnym kierunku. Na mecie dowiaduję się, że nie wszystkim nawigacja wytrzymała do końca trasy. Wszystko co dobre musi się skończyć i kończy się. Na mecie pojawiam się po 11 godzinach i 16 minutach. To pozwala na zajęcie 14 pozycji na 36 startujących.


Osiągnięty czas przejazdu: 11 godzin wobec planowanych 12-15 nie świadczy o tym, że pomyliłem się w prognozach. Nie świadczy też o tym, że byłem dzisiaj bardzo silny. Po prostu doskonałe warunki na trasie sprawiły, że było "lekko, łatwo i przyjemnie". Maraton Ultra-Extreme tylko z nazwy. Nie było ultra. Nie było extreme. Dawno temu podczas maratonów MTB istniejący wtedy dystans 200 km nazywany był dystansem Giga. Miejmy nadzieje, że warunki pogodowe podczas kolejnych edycji będa bardziej zimowe a trasa będzie bardziej wymagająca. Czego sobie i Wam życzę. Do zobaczenia już za rok.

Statystyki:

Dystans: 222,3 km
Czas jazdy: 11 godz. 16 min.
Czas postoi: 19 min.
Prędkość śr.: 20,3 km/godz.
Prędkość max.: 40,0 km/godz.
Miejsce 14/36

Pierwsza/druga połowa (odpowiednio):

Dystans: 111.1/111,2 km
Czas jazdy: 5:13/6:12
Czas postoi: 0:08/0:11
Prędkość śr.:21,8/19,0
Prędkość max.:35,0/40,0


trasa na RWGPS



Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 21
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót