Rowerem, pieszo i na czworakach

VIII Długodystansowy Rajd na Orientację "TRUDY"
Borne Sulinowo, 27.09.2014 r.

(relacja)

relacje z innych imprez
powrót

fot. organizator


Jesienne Trudy lub jak chcą tego organizatorzy tegorocznej edycji TRUDY utkwiły mi najbardziej w pamięci po pierwszym starcie w tej imprezie. Jak to wtedy napisałem, był to: "maraton szosowy z elementami prostej nawigacji w terenie". Rok później kiedy organizatorem trasy był Hubert, nie było już tak łatwo. Jak trudna będzie trasa teraz, kiedy budowniczym trasy rowerowej ponownie został Wojtek? Czy będzie łatwo, prosto i przyjemnie jak w 2011r., czy też lekcja została odrobiona i punkty znajdą się w odpowiednio trudnych do odnalezienia miejscach?

Dla mnie nie ma to większego znaczenia, każdy z maratonów "Jesienne Trudy" w których startowałem miał swoje zalety. Już sam obszar, na którym rozegrane zostaną zawody gwarantuje doskonałą zabawę. Chociaż nie potrafię przypomnieć sobie szczegółów, to m.in. ten sam teren obejmowała rywalizacja Grassora w Szwecji. Nie bez znaczenia na wybór imprezy ma też wpływ odpowiednio długi dystans - 200 km, powoli stający się wyjątkiem na liście rajdów zaliczanych do Pucharu Polski.

Odprawa


No, ale przejdźmy do szczegółów. Mapy rozdane. Do pokonania mamy (wg organizatorów) nieco ponad 200 km, a do zaliczenia 24 punkty kontrolne. Mój wzrok kieruje się w lewy górny narożnik mapy. Tu punktów jest jakby mniej i łatwiej ogarnąć kolejność ich zaliczania. O kolejności pokonywania pozostałej trasy będzie można pomyśleć podczas długiej, często monotonnej jazdy pomiędzy punktami.

Razem ze mną, asfaltową drogą na zachód opuszcza Borne Sulinowo spora grupka bikerów. Kiedy mijamy most nad Pilawą, każdy sięga po opis punktu. Okazuje się, że punkt znajduje się na wschodnim krańcu widocznego w oddali wiaduktu kolejowego. Dojazd zarośniętym brzegiem po wschodniej stronie rzeki wydaje się niemożliwy. Jedziemy ścieżką przez łąkę po przeciwnej jej stronie. Przecież przejście z jednej strony wiaduktu na drugi nie będzie chyba szczególnie wielkim problemem. Problemu nie byłoby, gdyby ... no właśnie, gdyby wiadukt zachował się w pierwotnej postaci. Po przebiegającej tędy linii kolejowej pozostały jedynie wiszące jakby w powietrzu podkłady kolejowe. W przestrzeni pomiędzy nimi widać oddalone o ok. 5 metrów ciemne lustro wody.

Mapy rozdane


Pomimo, że nie odczuwałem nigdy lęku przed wysokością, teraz targają mną poważne obawy. Szczęśliwie nie jestem sam. W tym samym czasie wzbudzającą dreszczyk niepokoju przeprawę podejmuje kilkanaście osób. Skoro inni mogą, dlaczego nie ja. Technika pokonania przeszkody jest różna. Niektórzy przechodzą korzystając z wiszącej w powietrzu metalowej barierki. Inni, podobnie jak ja, na czworakach "pełzają" z jednego podkładu kolejowego na drugi. Najodważniejsi przechodzą w sposób najbardziej naturalny, idąc po podkładach. Podczas przeprawy zastanawiam się, co by było gdyby? W zależności od tego jak głęboka jest woda, albo się zabiję albo utopię. Zaliczam punkt i wracam dużo pewniej, stąpając po drewnianych kłodach. Jedynie Paweł, zapewne znając stan wiaduktu, zalicza punkt podjeżdżając z "właściwej" strony. PK1 Wschodni kraniec mostu, lewa strona podkładu - 9:24 (24 minuty od startu).

Z ulgą opuszczam pełen wrażeń wiadukt. Asfaltowa droga doprowadza mnie do miejscowości Łubowo. Kiedy rozglądam się za zjazdem w najkrótszą drogę do punktu, mijają mnie Jarek z Krzyśkiem. "Na chwilę" dołączam do nich, by wspólnie zaliczyć najbliższy punkt. Być może dłuższa ale asfaltowa wersja dojazdu na punkt nie była gorszym wariantem. Chwilę kręcimy się po wiosce w poszukiwaniu drogi w kierunku punktu. Mijamy nadjeżdżającego z przeciwnej strony Pawła. Wreszcie jest jeziorko. Docieramy do jego wschodniego krańca. Lampion z perforatorem ukryty jest poniżej mostka. PK7 Pod mostkiem, OSTROŻNIE!!! - 9:55 (31 min. od poprzedniego punktu).

Wracamy do mijanej przed chwilą wioski. Podczas poszukiwań drogi na zachód, do naszej trójki dołącza Tomalos. Wioska, a raczej znalezienie początku polnej drogi sprawia nam duże problemy. W końcu udaje nam się opuścić zabudowania. Tomek pewnie prowadzi nas wzdłuż granicy lasu a później przez pola. Chociaż to nie jest droga widoczna na mapie, skrótem i bez zbędnego kluczenia docieramy do asfaltu. Po chwili przyjemnej jazdy skręcamy w las.

Poszukiwania wydawałoby się prostego punktu to porażka. Droga w terenie nie bardzo zgadza się z tą zaznaczoną na mapie. Zatrzymujemy się. Zawracamy. Skręcamy w jedną, później drugą boczną drogę. Przeszukujemy kolejne bezdrzewne obszary lasu. Pod kołami roweru migają okazałe szlachetne grzyby. Wreszcie jedyna słuszna decyzja - namierzyć się od przeciwnej strony stosunkowo niewielkiego lasu. Tomalos znika gdzieś z przodu. My po kilku minutach docieramy do polanki obsadzonej wyoranymi o tej porze z ziemi ziemniakami. Zanim zaczęliśmy przeszukiwać "cały las" znajdowaliśmy się niecałe 100 metrów od tej polany. Zawiódł pomiar odległości. PK24 - Północno-wschodni koniec polany, obok lizawki - 10:51 (56 min.). Ta wpadka "kosztuje" nas prawie pół godziny.

Największa wtopa


Konsultuję dalszą trasę z miejscowymi zawodnikami. Moi koledzy już chyba wypatrzyli na mapie najkrótszy dojazd. Trochę zdezorientowany, zamiast śledzenia trasy którą jedziemy, wybieram pilnowanie się prowadzących. Przez Czarne Małe a później Miłkowo najkrótszą trasą docieramy do asfaltowej drogi. Wkrótce z oddali zobaczymy najbliższy cel - wysoką drewnianą wieżę w środku lasu. Okrążam niemal całe ogrodzenie wieży by na ostatnim narożniku odnaleźć lampion punktu kontrolnego. PK4 - Podstawa starej wieży - 11:28 (37 min.).

Przed nami prosta droga przez las. Wystarczy starannie kontrolować kierunek na rozwidleniach dróg. Wystarczy dokładnie kontrolować odległość by w odpowiednim momencie skręcić w drogę prowadzącą do punktu. Odległość wydaje się zgadzać. Skręcamy w odchodzącą pod skosem drogę. Pośpiech nie jest najlepszym doradcą. Nikt z naszej trójki nie zwraca uwagi na szczegóły terenu zupełnie nie zgadzające się z mapą. Naszych obaw nie wzbudza również kierunek idącej za bardzo na południe drogi. Zatrzymujemy się nad brzegiem jeziora obok skrzyżowania leśnych dróg. Gdzie jest niebieski kontener? Po chwili wiemy, to nie jest poszukiwane przez nas miejsce. Szybko, nie tracąc zbędnego czasu zarządzamy odwrót i teraz bez problemu docieramy do PK3 - Drzewo, obok niebieskiego kontenera - 12:02 (34 min.). "Chwilowi" partnerzy moich zmagań z terenem żartują, że to ja jestem powodem popełnionych przez nich błędów ale nie próbują się ze mną rozstać.

Przed nami dużo odcinków asfaltowych dróg. Ze względu na posiadany sprzęt (duże koła, stosunkowo cienkie opony) to odcinki, na których czuję się najlepiej. Zwykle wysuwam się wtedy do przodu, pochylam na lemondce i nadaję odpowiednio wysokie tempo jazdy. Przekraczamy most na Pilawie, zawracamy w kierunku Bornego i po chwili piaszczystą drogą zjeżdżamy nad rzekę. PK12 - Schody do wody, wschodni brzeg - 12:24 (22 min.).

Przed nami punkty, których ułożenie w optymalną sekwencję wydaje się zadaniem niewykonalnym. Układankę psuje nie pasujący zupełnie do każdej wymyślonej koncepcji PK10. No, ale to problem wszystkich startujących. Na początek jedziemy asfaltową drogą prosto na południe. by zaliczyć kolejne 2 punkty nad dziką Pilawą. Na chwilę opuszczamy asfaltową drogę. Mijamy domki jakiegoś ośrodka. Moi towarzysze zastanawiają się jak wygląda czarna olsza. Nie mam problemu z rozpoznawaniem drzew ale lubiące podmokłe tereny olsze rosną tu niemal wszędzie. Co miał na myśli budowniczy trasy pod określeniem "grupa drzew". Nieco dalej odnajdujemy wyrastającą niemal z jednego pnia kępę drzew. Przy punkcie ponownie spotykamy trójkę miejscowych zawodników. PK5 - Grupa 5-ciu olsz czarnych, w środku - 12:45 (21 min.).

Nie chcąc ryzykować niewielkiego skrótu wycofujemy się do asfaltowej drogi. Krzysiek odmierza odległość dzielącą nas od kolejnego celu. Ruszamy. Pochylam się nad kierownicą, sprawdzam wskazania licznika, patrzę na mapę. Ktoś z tyły krzyczy - uwaga rower!!!. Spoglądam przed siebie. Rower znajduje się tuż obok pobocza drogi zaledwie kilka metrów przede mną. Przecież przed chwilą go tu nie było!!! Ułamki sekundy nie pozwalają na korektę kierunku jazdy. Dosłownie ocieram się o sprzęt wyprowadzany z lasu przez uczestniczkę zawodów. Na mojej piszczeli pozostają krwawe pręgi. Nie czas rozpaczać nad bolesnymi obrażeniami. Szybko upewniam się, że ani mnie ani uczestniczce kolizji nic szczególnego się nie stało i możemy pędzić dalej. Za chwilę tuż za nami słychać głośny huk. Wybucha opona próbującego wyminąć nas samochodu. To nie jest najszczęśliwszy odcinek trasy, nie tylko dla mnie.

Za Nadarzycami przyjemność jazdy asfaltem szybko się kończy. Przed nami malowniczy, bo obsadzony liściastymi drzewami trakt przez las. Jedyny mankament to brukowane podłoże. Nie przesadzajmy, po tym bruku da się w miarę przyjemnie jechać. Na chwilę zjeżdżamy nad rzekę by zaliczyć PK8 - Pozostałość mostu, wschodni brzeg - 13:02 (17 min.).

Przed nami zadanie odnalezienia silosów do przechowywania głowic jądrowych. Miejsce, którego odnalezienie ze względu na zmęczenie odpuściłem sobie podczas Grassora w Szwecji. Kiedy na rozdrożu zastanawiamy się nad wyborem drogi, z przeciwka nadjeżdża Paweł. Jadący z tyłu Jarek "odnajduje" gruby drut zbrojeniowy. Pomimo, że widok grubego drutu owiniętego wokół trybu nie nastraja optymistycznie, sprawnie doprowadzamy rower do stanu używalności. Bez większych problemów ścieżką przez las docieramy do jakiegoś tunelu w pobliżu wymienionych w opisie punktu silosów. Oglądamy niewielką budowlę od środka, a drzewo z lampionem odnajdujemy tuż nad wejściem. PK9 - Silos na głowicę jądrową, południowo-wschodni wjazd - 13:30 (28 min.).

Rezygnujemy z najkrótszej drogi do dawnego garnizonu wojsk radzieckich w Gródku. Jedziemy o kilka kilometrów dłuższym ale asfaltowym objazdem przez Sypniewo. Gródek rozczarowuje. W miejscu spodziewanych opuszczonych koszar, mogę zobaczyć jedynie pojedyncze, jeszcze nie zburzone budynki. Jak w tym pozbawionym budynków i uliczek, porośniętym nieregularnie drzewami i krzakami terenie odnaleźć miejsce stanowiące być może dość duży niegdyś plac? Jarek bezbłędnie trafia nie tylko na plac ale również do właściwego drzewa. PK21 - Były plac apelowy, południowo-wschodni kraniec - 14:05 (35 min.).

Jedziemy do najbardziej problematycznej, bo leżącej nie po drodze 10-tki. Asfalt, równo ułożona kostka, leśna droga. Precyzyjnie docieramy nad leśne jeziorko. Tylko gdzie znajduje się poszukiwana przez nas kładka? Ani z lakonicznego opisu punktu ani z zakreślonego na mapie okręgu jednoznacznie to nie wynika. Równie dobrze może być tu lub po przeciwnej stronie małego jeziorka. W miejscu w którym dojechaliśmy nad jeziora kładka owszem jest ale punktu przy niej nie widać. Zaraz, zaraz … lampion punktu kontrolnego znajduje się poniżej tej kładki, tuż nad wodą. PK10 - Kładka wędkarska - PK10 - 14:41 (36 min.).

Krzysiek dokładnie odmierza odległości. Do kolejnych punktów będziemy docierać już niemal bezbłędnie. Odnalezienie lampionów to już zupełnie inna sprawa. Zwykle wymaga krótszych lub dłuższych poszukiwań. Np. przez pola dojeżdżamy do prawie wyschniętego oczka wodnego. Razem ze spotkanym tu Bartkiem okrążamy bajorko, sprawdzając kolejno wszystkie drzewa na jego brzegu, a to właściwe znajdujemy tuż obok miejsca w którym porzuciliśmy rowery. PK22 - Drzewo na brzegu oczka wodnego - 15:24 (43 min.).

Podobnie będzie z namierzoną bezbłędnie leśną łączką. Tu do sprawdzenia mamy większy obszar, bo długość porośniętej trawą polanki to kilkadziesiąt metrów. Dzielimy się zadaniami (narożnikami łączki) i po chwili jeden z nas odkrywa punkt. PK11 - Narożnik leśnej łączki - 16:10 (46 min.). Czas potrzebny do zaliczenia punktów wydłuża się ale to jeszcze nie efekt zmęczenia i wolniejszej jazdy a faktu, że w tej części mapy punkty są rzadziej położone.

Przed nami kilka kilometrów asfaltowej drogi. Już chyba wiecie kto wtedy prowadzi naszą grupkę. Jastrowie - największa miejscowość na naszej dzisiejszej trasie. Zatrzymujemy się przed długo wyczekiwanym i poszukiwanym sklepem. Uzupełniamy zapasy wody (jedzenia). Po chwili przerwy ruszamy dalej. Cel to największa rzeka na naszej trasie (Gwda) i kolejowy most. Wdrapujemy się na kolejowy nasyp, nieco dalej schodzimy nad rzekę. U góry wisi poskręcane żelastwo, pozostałość wysadzonego przez wojska radzieckie kolejowego wiaduktu. PK14 - Pod mostem kolejowym na zachodnim brzegu - 16:49 (39 min.).

Jarek namawia nas do jazdy dobrą szutrówką, którą poznał podczas Leśnych Duktów. Skręcamy zbyt szybko ale późniejsza jazda to przyjemność. Zatrzymujemy się w miejscu porośniętym brzozowym laskiem ale to jeszcze nie zapora. Nieco dalej już nie ma wątpliwości z rozpoznaniem miejsca spiętrzenia wody i z odnalezieniem rosnącej obok brzozy. Miejsce wydaje mi się dziwnie znajome. Na mapie Grassora w Szwecji odnajdę punkt dokładnie w tym samym miejscu. PK15 - Brzoza przy zaporze - 17:37 (48 min.).

Jedziemy dalej. Cel to znajdujący się w pobliżu PK16. Przecinamy asfaltową drogę. Mijamy niewielką wioskę. Trafiamy na miejsce wspominane przez organizatorów podczas przedstartowej odprawy. Polna droga którą jedziemy w pewnym momencie kończy się. Dalszy jej ciąg został zaorany. Nie ma tragedii, przed nami było tu już wielu zawodników. W poprzek pola prowadzi teraz wyjeżdżona kręta, wąska ścieżka.

Skraj lasu. Nowa droga p-poż. Sprawdzamy jej kierunek. Do końca nie mamy pewności czy poprowadzona została po śladzie starej widocznej na mapie dróżki. Krzysiek odmierza odległość. Jadąc uważnie rozglądamy się za charakterystycznym obniżeniem terenu. Bajorko pozbawione wody jest, brzóz wokół bajorka brak. Dla pewności sprawdzamy kilka innych drzew. Tu punktu na pewno nie znajdziemy. Wracamy, powoli rozglądając się za każdym obniżeniem terenu. Jest w czym wybierać. Jarek porzuca rower i idzie kilkadziesiąt metrów w las. Bingo, to było mistrzowskie posunięcie. Najtrudniejszy dla wielu uczestników rajdu punkt, odnajdujemy prawie bezbłędnie. PK16 - Brzoza przy suchym bajorku - 18:06 (29 min.). Nie po raz pierwszy mijamy się z Marcinem, który "robiąc" ten sam wariant nieustannie wyprzedza nas o kilka/kilkanaście minut.

Opuszczamy las. Przed nami odcinek asfaltowej drogi, przejazd przez Okonek. Starannie odmierzona odległość sprawia, że bez problemu rozpoznajemy właściwą polną drogę. W dzień odnalezienie punktu nie nastręcza problemu. Poszukiwana ceglana budowla jest widoczna z oddali. PK23 - Stacja transformatorowa - 18:32 (26 min.).

Jadąc do PK18 mijamy jadącego w tym samym kierunku Jurka. Powoli kończy się pogodny dzień. Po wjeździe do lasu konieczne okazuje się wyciągnięcie czołówek. Wypadamy nieco powyżej poszukiwanej zapory. Zawracamy do wcześniejszej przecinki. Wydaje się, że jesteśmy we właściwym miejscu, jednak ogrodzony teren elektrowni uniemożliwia przejście brzegiem w dół rzeki. Jedziemy wzdłuż ogrodzenia (na szczęście da się to zrobić). Nad wodą porzucamy rowery i z buta pokonujemy dystans dzielący nas od punktu. PK18 - Przy bramie ścieżką w prawo, PK ok. 100m na północ od elektrowni, drzewo pomiędzy rzeką a ogrodzeniem - 19:18 (46 min.).

Jedziemy lasem na północ. Później asfaltową drogą przez Węgorzewo, Glinniki, Górki. Ponownie zagłębiamy się w ciemnym lesie. Spotykamy Marcina szukającego punktu. Chwila dumania nad mapą. Kilkadziesiąt metrów od miejsca w którym się zatrzymaliśmy odnajdujemy jest powalone drzewo. Po raz pierwszy (i ostatni) punkt zaliczamy równocześnie z Marcinem. W końcówce okaże się zdecydowanie lepszy. PK19 - Złamane drzewo - 20:15 (57 min.).

Nie mając zaufania do cienkich i przerywanych linii na mapie wybieramy nieco dłuższą drogę. Z coraz większą trudnością utrzymuje się, za młodszymi pełnymi sił bikerami. Skręcamy w jedną, następnie w drugą boczną drogę. Z przeciwka zbliżają się światełka Daniela i Marcina - zawodników opuszczających punkt. Pozostawiamy rowery i ruszamy na poszukiwania. Lakoniczny opis, niewiele wyjaśniająca mapa. Punkt prawdopodobnie łatwy do odnalezienia w dzień sprawia nam poważne trudności. Jedna porośnięta trawą dróżka, druga dróżka. Telefon do organizatora. Sprawdzamy trzecią. Jeden dół - bez drzewa. Obok drugi, i w końcu drzewo z lampionem. PK2 - Drzewo przy dole - 21:15 (60 min.).

W czasie poszukiwań trochę słaniam się na nogach. W końcówce zapomniałem o regularnym odżywianiu się. Szybko pochłaniam baton chałwy. Wszyscy wyciągamy zapasowe ciuchy. W wilgotnym terenie, organizm szybko się wychładza, robi się przeraźliwie zimno. Z przerażeniem myślę o dalszej jeździe w takich warunkach. Kiedy wjeżdżamy w las, robi się cieplej. Po niewielkim podjeździe zupełnie zapominam, że przed chwilą umierałem z zimna. Brzeg jeziora - sprawdzamy dokładnie najbliższą kładkę. To nie może być to miejsce. Nieco dalej za zakrętem jest inna. PK13 - Drzewo przy kładce - 21:44 (29 min.).

Podejmuję decyzję, która dojrzewała we mnie od dłuższego czasu. Nie mam już sił by utrzymać się za szybciej jadącymi zawodnikami. W perspektywie zjechania z dobrej drogi do bazy w las do nieco bardziej odległych punktów, psychika mówi NIEEEE!!!. Nasza wspólna "chwilowa" jazda rozciągnęła się na niemal 200 km i niemal 10 godzin.

Bez pośpiechu ruszam w kierunku Bornego Sulinowa. W drodze do bazy planuję jedynie nieznacznie zboczyć z drogi by zaliczyć jeden dodatkowy punkt. Na najbliższym zakręcie spotykam Maćka początkującego orientalistę. Wygląda na to, że nocna jazda po lesie nie jest jego ulubionym zajęciem. Razem ruszamy do mety. Ostrzeżenie UWAGA BAGNO zniechęciło go do zaliczania PK6 ale ja wiem, że organizatorzy rajdu w prawdziwe mokradła by nas nie wpuścili. W trakcie jazdy przekonuję towarzyszącego mi bikera by pojechał razem ze mną na ten punkt. Z ulgą przyjmuję pozytywną decyzję. Dokładnie odmierzam kolejne odległości, mimo wszystko oczekując wszystkiego najgorszego. Zjeżdżamy drogą łagodnie opadającą w dół.

W lesie obok drogi pojawiają się 2 świecące punkciki. W nocy taki widok w środku lasu nie jest niczym nadzwyczajnym. Jednak tym razem dziki zwierz zamiast uciekać wyraźnie porusza się w moim kierunku. Jego ślipia z każdą chwilą rosną. Po chwili wyłania się z ciemności w całej okazałości. Widoczne z oddali światełka okazują się "oczami Andrzeja" (a dokładnie światłami jego czołówki). Otrzymujemy wydawałoby się mało precyzyjną informację - punkt jest z lewej strony. Po chwili błądzenia wychodzimy na skraj lasu, skręcamy w lewo i po suchej łące docieramy do lampionu. PK6 - Suche drzewo "UWAGA BAGNO" - 22:17 (33 min.).

Dojazd na metę maratonu to już przyjemny spacerek. Przecież nie muszę się nigdzie śpieszyć. Po 13 godzinach i 35 minutach melduję się z powrotem w bazie. Na liczniku mam 231 km, na karcie startowej zaliczone 22 z 24 punktów. Kilka mniej lub bardziej czasochłonnych błędów, kilkanaście niepotrzebnie nadrobionych kilometrów sprawiło, że tym razem zrobienie całej trasy okazało się niemożliwe. Meta - 22:35.

Statystyka:

Dystans - 231,2 km
Czas trasy - 13:35
Czas jazdy - 10:59
Średnia prędkość - 21,5 km/godz
Max. prędkość - 40,8
Przewyższenie 1045 m.
Zaliczne punkty 22
Niezaliczone 2 (17, 20)
Miejsce 6 (z 35)

Osoby wymienione w relacji:

Hubert Świerczyński - org.
Wojciech Wieczorek - org.

Jarek Wieczorek
Krzysiek Szawdzin
Paweł Brudło
Jurek Ścibisz
Andrzej Piwakowski
Tomek Zadworny (Tomalos),
Daniel Śmieja (Wigor),
Marcin Witkowski
Bartek Bober
Maciej Andrzejczak

Miejscowi:
Julia Michałowska (poszkodowana)
Mariusz Klepacki
Paweł Brankiewicz

Łódź, 2014r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót