.
RW2015
Po dłuższej nieobecności powracam na położony na północ od Poznania teren Puszczy Zielonka. W 2008 r. startowałem tu w innym maratonie na orientację, pierwszej Wielkopolskiej Szybkiej Setce. Impreza miała nieco odmienny charakter. Wtedy "ścigaliśmy się" nocą, a punkty należało zaliczać w z góry narzuconej kolejności. Moja pamięć jest zawodną, przed startem wmawiam wszystkim, że wówczas było mnóstwo piaszczystych, słabo przejezdnych dróg. Dopiero kiedy zajrzę do relacji z imprezy dowiem się, że pomimo środka lata, przeważały długie (również asfaltowe) przeloty, a średnia nocnej jazdy przekroczyła 20 km/godz. Jak będzie tym razem?
Na kilkanaście minut przed startem otrzymujemy mapę o skali 1:50:000, składającą się z dwóch kartek formatu A3. Aby ogarnąć cały obszar zmagań rozkładam obie części na kostce przed wejściem do szkoły. Chociaż zawody rozgrywane są na zasadzie scorelaufu (dowolna kolejność zaliczania punktów), to ustalenie optymalnej trasy nawet średnio zaawansowanym orientalistom nie sprawia większych kłopotów. Główną trudnością okazuje się jedyny punkt umieszczony "złośliwie" po przeciwnej stronie Warty. Punkt znajduje się w połowie drogi pomiędzy dwoma mostami odległymi od siebie o kilkanaście kilometrów. Duża część startujących wybiera wariant zaliczenia tego punktu mostem od północy i powrót tą samą trasą. Inni pozostawiają jego zaliczenie na koniec i wracają na metę mostem południowym. W końcowym rozliczeniu okazuje się, że optymalna długość obu wariantów jest porównywalna i oscyluje pomiędzy 135-140 km.
Start- 8:05. Brak większych problemów z ustaleniem kolejności zaliczania punktów kontrolnych sprawia, że już w momencie startu, uczestnicy rajdu ruszają na trasę. Że nie jest tak oczywiste świadczy widok spotykany na innych zawodach np. Harpaganie, gdzie jeszcze dłuższy czas od mementu startu większość zawodników pozostaje pochylona nad mapami.
Wszyscy ruszają, a ja - dopiero teraz przypominam sobie o wyzerowaniu licznika rowerowego i GPS-a. Wkrótce jadę, doganiam i mijam wolniej jadących bikerów. Opuszczam uliczki miasteczka i docieram do grupy zatrzymujących się właśnie obok polnej drogi zawodników. Porzucam rower i razem z innymi biegnę wzdłuż rowu, skrajem obsianego zbożem pola . PK4 - zakręt rowu (8:13, 8 min. od startu).
Punkt opuszczam już razem z prowadzącą kilkuosobową grupą. Wszystko dzieje się tak szybko, że nie próbuję jeszcze samodzielnie nawigować, zresztą po co, przecież jadę z tyłu. Przed nami jeden z punktów, na który nie można (nie warto) dojechać rowerem. Pozostawiamy rowery przy drodze i wspinamy się na stromy kilkunastometrowy grzbiet. W najwyższym miejscu wzniesienia widzę czerwień lampionu i przy perforatorze melduję się jako pierwszy. PK3 - mulda (8:22, 9 min.). Jedna, druga szutrowa droga, krótki przejazd przez skrawek lasu i błyskawicznie zaliczamy kolejny punkt. PK2 - skraj lasu (8:34, 12 min.)
Szybki asfaltowy odcinek trasy. Powoli oswajam się z widokiem mapy i odnajduję na niej swoje miejsce. Wjeżdżamy do lasu. Tak jak większość dzisiaj, punkt jest widoczny z oddali. PK20 - na ścieżce (8:48, 14 min.).
Kolejny punkt pozbawiony jest opisu ale czerwone kółko na mapie nie pozostawia wątpliwości - lampionu trzeba szukać nad brzegiem jeziora. Nad wodę zjeżdżamy za wcześniej ale kilkadziesiąt metrów jazdy wzdłuż przejezdnego brzegu doprowadza nas do lampionu. PK15 (9:00, 12 min.). Chociaż od startu nie minęła nawet godzina na karcie startowej mamy zaliczone 5 z 20 punktów kontrolnych.
Czas na samodzielny wybór trasy i nawigacji. Rozsądnym wariantem wydaje się zamiana gruntowych dróg na nieco dłuższe asfaltowe, czyli ominięcie Jeziora Kowalskiego od wschodu. Razem ze mną wyrusza Darek. Jedziemy uliczkami jakiejś miejscowości, pokonujemy most i zawracamy na zachód. Przed nami kilka kilometrów równej asfaltowej drogi. Czy może być lepszy wybór? Po chwili okazuje się, że jednak tak. Czynnikiem, którego nie wziąłem pod uwagę wybierając tą trasę jest silny przeciwny wiatr. Pochylony na lemondce walczę z przeciwnościami. Od czasu do czasu odpoczywam schowany za mojego partnera. Niby wiatr nie sprawia mi dużego problemu jednak wysiłek włożony tutaj może sprawić, że sił zabraknie gdzieś na dalszym odcinku trasy. Skrót polną drogą. Dołączam do Wojtka, który wybrał krótszy wariant i nadjeżdża asfaltem.
Wjeżdżamy w las i po chwili jesteśmy gdzieś w pobliżu punktu. Ruszam za nadjeżdżającym i nie zatrzymującym się nawet na chwilę Bronkiem. Ignorując istniejące leśne drogi, do punktu dojeżdżamy w poprzek rzadkiego, przejezdnego lasu. PK12 - skrzyżowanie dróg (9:30, 30 min.).
Mijam pochylonych nad mapą Krzyśka oraz Jacka i kontynuuję jazdę za Bronkiem - który jest tylko znikającym za każdym zakrętem kolorowym punktem. Wszystkie siły poświęcam na utrzymanie lub odrobienie dzielącej nas odległości. Mapa nie ma teraz znaczenia. Jeżeli zgubię się, nie będę nawet wiedział gdzie jestem. Nieco trudniejszy teren sprawia, że prowadzący zwalnia i na punkt wjeżdżamy już razem. PK19 - koniec rowu (9:43, 13 min.).
Wszystkim o czym teraz marzę to na pewno nie jest dalsza przekraczająca moje możliwości jazda. Muszę uspokoić przyśpieszony oddech i dać odpocząć napiętym przez ostatnie kilkanaście minut mięśniom. Nieco spokojniejszym tempem docieram do serca Puszczy Zielonka czyli do miejscowości o tej samej nazwie. Teraz mam do zaliczenia dwa kolejne punkty PK7 i PK5. W jakiej kolejności to zrobić? Przykre doświadczenie z jazdą pod wiatr na PK12 sprawiają, że najpierw jadę do położonego na płn-zach. PK7, później prosto na zachód do PK5.
Dojazd do znajdującego się po drodze Głęboczka to łatwizna, przecież prowadzi tam niebieski szlak turystyczny. Nie trzeba za bardzo przejmować się wskazaniami kompasu i pomiarem odległości. Mijam (przynajmniej tak mi się wydaje) jeziorko po jego zachodniej stronie i zatrzymuję się na skrzyżowaniu leśnych dróg. Niby nie wszystko się tu zgadza, nie mogę nawet znaleźć oznakowania szlaku, którym jechałem ale to tylko szczegół. Skręcam na zachód, jadę jedną z leśnych dróżek w poszukiwaniu punktu, wracam na główną drogę i przede mną pojawia się drogowskaz Głęboczek. Czuję się zdezorientowany, przecież tą miejscowość miałem mijać od zachodu a nie od wschodu? Jak to się stało na razie pozostanie dla mnie zagadką. [analiza śladu trasy po powrocie do domu wyjaśnia mój błąd - niebieski szlak opuściłem na samym jego początku, a wspomniane wcześniej jeziorko minąłem od wschodu. Stracony dystans niewielki ale sam fakt mocno stresujący.]. Mijam Głęboczek. Drogowskaz "Żywiec dziewięciolistny" bez najmniejszej wątpliwości prowadzi do rezerwatu, w którego narożniku znajduje się PK7 - skrzyżowanie dróg (10:16, 33 min.).
Wracam przez Głęboczek i po chwili mijam nadjeżdżającego z przeciwnej strony Bronka, a nieco później Krzyśka i Jacka. Oni zaliczają punkty w odwrotnej kolejności. Skręcam czerwonym szlakiem, a później uważnie jadę jakąś boczną leśną drogą. Spotykam nadjeżdżającego z przeciwka Łukasika więc bez problemu zaliczam PK5 - zakręt rowu (10:37, 21 min.).
Przede mną dłuższy i szybki (taką mam nadzieję) przejazd na północ. Po raz kolejny gubię (tym razem czerwony) szlak. Jadę równoległą dobrze utwardzoną drogą przez Dzwonowo, Niedźwiedziany, później asfaltami przez Sławice. Przyśpieszam widząc sylwetkę bikera kilkaset metrów z przodu. Na przesmyk pomiędzy jeziorami wpadamy już razem z Wojtkiem. W biegu odczytuję opis umiejscowienia punktu (pod mostem, zach. str.). PK16 - skrzyżowanie drogi z rzeką (11:06, 29 min.).
Szybko ruszam dalej nawet nie oglądając się do tyłu. Asfaltem do Potrzanowa. Kiepską dróżką przez pola. Gdzieś oddali widzę postacie rowerzystów. Skręcam w drogę wzdłuż lasu. Po kilkuset metrach, tuż za ciekiem wodnym lub rowem skręcę by zjechać prosto do punktu. Mam wrażenie, że jadę zbyt długo. Słusznie, jeszcze chwila i znajduję się nad jeziorem. To zdecydowanie za daleko. Przecież to miał być kolejny prosty punkt. Wracając docieram nad suchy strumień. PK17 - skrzyżowanie drogi i strumienia (11:29, 23 min.).
Przede mną najdłuższy odcinek dzielący dwa sąsiednie punkty. Znowu będę jechał prosto na zachód. Wbrew obawom jest lepiej niż przypuszczałem, po pierwszym odkrytym odcinku, pojawiają się lasy osłaniające przed przeciwnym wiatrem. Kilka orientacyjnych wpadek sprawia, że moje samopoczucie nie wygląda najlepiej. Gdzie teraz znajdują się moi znajomi z początkowego fragmentu maratonu? Pierwszego z nich, Wojtka, doganiam tuż przed drogą prowadzącą do punktu. PK18 - skrzyżowanie dróg (12:09, 40 min.).
Uchodzi ze mnie powietrze. Nie mam już ochoty uciekać do przodu i cokolwiek udowadniać. Zwalniam. Razem jedziemy spokojnie na południe. Na przemian twarde gruntowe drogi i asfalty. Boczny lub sprzyjający wiatr. Zjeżdżamy w las, skręcamy w drogę na końcu której znajdziemy kolejny nie opisany punkt. Lekko odbijamy omijając ogrodzony fragment lasu. Porzucam rower przy kilkuosobowej grupie bikerów. Zaskakuje mnie obecność Krzyśka i Jacka. Czy nie powinni być daleko z przodu? Biegnę kilkadziesiąt metrów do powieszonego nad strumieniem lampionu. PK10 (12:34, 25 min.)
Błyskawicznie wskakuję na rower i ruszam w pościg za "cudownie odnalezionymi" znajomymi. Na pierwszym odcinku leśnych i polnych dróg sukces wydaje się być blisko. Gorzej idzie na równej asfaltowej drodze. "Zawisłem" kilkaset metrów z tyłu i nie potrafię zmniejszyć dzielącej nas odległości. W końcówce dojazdu do punktu, moi uciekinierzy zwalniają i do miejsca gdzie trzeba pozostawić rowery docieram niemal w tym samym czasie. Krótki bieg wzdłuż ogrodzenia, zejście nad staw i punkt jest nasz. PK6 - brzeg stawu wsch. strona (12:59, 25 min.).
Teraz czas na niewygodny, czyli położony po przeciwnej stronie Warty PK9. Jedziemy do mostu w Biedrusku. Wybieramy (Krzysiek wybiera) dłuższą ale równa asfaltową drogę na południe. Nie wiem z której strony wieje wiatr ale średnia naszej jazdy oscyluje w okolicach 30 km/godz. Z przeciwnej strony równie szybko nadjeżdża Bronek. Napotkanego na kolejnym punkcie Grzesia postraszy/zmotywuje mówiąc, że goni go "Banda Wikiego" chociaż to nie ja jestem przywódcą tego stada.
Piękny, chociaż brukowany zjazd w kierunku Warty. Nie mogę sobie odmówić przyjemności puszczenia hamulców i jazdy pełna szybkością. Dopiero po chwili zauważam, że prowadzący Krzysiek zwolnił i moi partnerzy skręcili w boczną drogę kilkadziesiąt metrów wcześniej. Uciążliwy, chociaż krótki podjazd, później jazda kiepską, mokrą, polną drogą. PK9 - skrzyżowanie drogi i strumienia (13:31, 32 min.).
Powrót - częściowo leśną szutrową drogą - sprawia, że droga powrotna jest jakby nieco krótsza. Czuję nabrzmiałe od wysiłku łydki. Obawiam się by nie złapały mnie skurcze. Od północy widać nadciągające czarne chmury. Na razie nie pada, ale co będzie później? Kolejny przejazd przez most. Osiedle. Leśna droga kończy się, teren gwałtownie opada. Gdzie jest lampion? Spojrzenie na opis wszystko wyjaśnia. PK14 - skarpa, u podnóża (14:02, 31 min.).
Chwilę zastanawiamy się, w jaki sposób dotrzeć do pozostawionego bardziej na północy punktu. Decyzja jest jak najbardziej słuszna. Pojedziemy prosto na północ by maksymalnie wykorzystać asfaltowe drogi. "Co się odwlecze ...". Nadzieja na uniknięcie opadów spełza na niczym. Jadąc na północ wciskamy się pod straszącą nas od dłuższego czasu chmurę. Na początek robi się ciemno. Później zaczynają spadać białe grudki gradu. Temperatura 5-8 stopni sprawia, że szybko się topi a spod toczących się po asfalcie kół lecą strugi wody. Skręcamy w prawo, mijamy Bolechowo, skręcamy w leśną drogę. Zatrzymujemy się na rozwidleniu 3 dróg, sprawdzamy każdą by w końcu pojechać ostatnią z nich skrajem lasu. Staranna nawigacja kolegów sprawia, że na końcu jednej z leśnych dróg pojawia się czerwony PK13 - skrzyżowanie dróg (14:33, 29 min.).
Przed nami pozostał już tylko powrót na południe na miejsce startu. Żeby nie było zbyt łatwo po drodze musimy jeszcze odwiedzić 3 punkty kontrolne. Prowadzi i wybiera trasę Krzysiek, któremu pozostało najwięcej sił. Właściwie to najwięcej sił miał już od samego początku, tylko teraz te różnice są bardziej widoczne. Z tyłu stara się utrzymać narzucone tempo Jacek, ja zwykle wlekę się na samym końcu. Sięgam do głęboko ukrytych rezerw sił i motywacji, by utrzymać narzucone tempo. Przez cały czas nie jestem pewny czy ten wyczyn uda się zrealizować. Przed nami najcięższy odcinek drogi. Pofalowany teren, wyciskające ostatnie siły podjazdy. Utrudniający jazdę (na szczęście) mokry piasek. Mój udział w nawigacji, do tej pory niewielki, spada do zera.
Opuszczamy pokonywany od pewnego czasu czerwony szlak turystyczny. Zjeżdżamy by w oznaczonym na mapie obniżeniu terenu odnaleźć umieszczony na stojaku lampion punktu kontrolnego. Niby jesteśmy dokładnie w miejscu zaznaczonym na mapie ale lampion różni się od dotychczasowych. Opis punktu też nie bardzo pasuje do tego miejsca. Zastanawiamy się co zrobić. Szukamy na mapie numeru do organizatora - bezskutecznie. Wreszcie jedziemy dalej. PK8 - mulda (15:02, 29 min.).
Odwiedzamy kolejny położony obok szlaku punkcik. PK11 - obniżenie (15:23, 21 min.). Zmęczenie i obniżona percepcja sprawia, że nie zanotowałem w pamięci tego momentu.
Na kolejnym punkcie jest już lepiej. Rowery pozostawiamy przy drodze i ruszamy z buta wzdłuż głębokiego (przeciwczołgowego?) rowu. Bieg nieco rozluźnia naprężone mięśnie łydek. PK1 - zakręt suchego rowu (15:34, 11 min.).
Pozostaje powrót. Wyjazd z lasu. Wkrótce jedziemy już asfaltową drogą do bazy. Meta - (15:46, 12 min.). Tu miła niespodzianka, przed nami zameldowały się zaledwie 3 osoby. Nieznany ogółowi orientalistów Radek Gołębiewski, Paweł Brudło (Bronek) i Grzegorz Liszka (Grześ). Kilka minut później przybędą jedni z faworytów do pudła - Marcin Owczarski i Marcin Marzejon.
Osoby wymienione w relacji:
Bronek - Paweł Brudło
Dystans - 143,1 km
Darek - Dariusz Drapella
Grześ - Grzegorz Liszka
Jacek - Jacek Nowicki
Krzysiek - Krzysztof Cecuła
Łukasik - Łukasz Mirowski
Wojtek - Wojciech Hołdakowski
Statystyka:
Czas trasy - 7 h 41 min.
Czas jazdy - 6 h 57 min.
Prędkość śr. - 20,6 km/godz.
Prędkość max. - 49,4
Całkowity wznios - 720 m
Zaliczone punkty - 20 z 20
Miejsce 4 (z 55)