.

Pyra Trail 2020

Prusinowo, 22-23.05.2021 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót


Obostrzenia covidowe, brak noclegu przed startem przy niesprzyjającej pogodzie, dojazd pociągiem itp. Długo można by się tłumaczyć. W ostatniej chwili rezygnuję z udziału w maratonie. Osób, które tak jak ja nie pojawiły się na starcie jest więcej. Wszystkim zainteresowanym trasą maratonu organizator idzie na rękę. Można "odzyskać" medal i koszulkę startową pokonując trasę Pyry Trail w dowolnym czasie przed terminem kolejnej edycji imprezy. Długo odkładam moment przejazdu trasy. Wreszcie nie ma zmiłuj. Pomimo, że prognozy nie są optymalne nie ma co czekać. Jadę.


Wielkopolska wita mnie spływającymi po szybach pociągu kroplami deszczu. Wreszcie przez chmury przebija się słonce. Przede mną 10 kilometrowa rozgrzewka w drodze na miejsce startu w Prusinowie. Krótkie przygotowania. Pamiątkowa fotka. Niemal w samo południe (12:08) ruszam na trasę. Na początek asfaltową drogą którą tu dotarłem. Później twardą leśną drogą wydłuż Jeziora Kurnickiego. Znowu asfalt i szybki szuter. Jestem (nie)mile zaskoczony. Wkrótce będę mógł zrewidować swoje początkowe odczucia co do "łatwości" trasy.

Powoli słońce chowa się za chmury, a w oddali widać ciemno granatowe niebo. Może godziny nie do końca się zgadzają ale tak to właśnie wyglądało z dokładnych prognoz IMGW. Od zachodu szybko nadchodzi niezbyt rozległy front. Trasa zmienia kierunek i raz jadę wprost w kierunku ciemnej chmury, to znowu zostaje gdzieś z boku i mam nadzieję, że ominę ją bokiem. Nie mija nawet godzina od startu gdy zaczyna kropić. Zakładam wodoodporną kurtkę. Na nogach mam wodoodporne ochraniacze. Ignoruję autobusową wiatę w Kamionkach.


Może jednak się uda. Słychać pomruki nadchodzącej burzy. Czuję nasiąkające wodą spodnie. Ostatnia wiata została z tyłu. Zatrzymywanie się pod drzewem nie ma sensu. Niby czas pokonania trasy nie ma większego znaczenia, to jednak nie chciałbym niepotrzebnie wydłużać go. Wkrótce okaże się, że moja decyzja była jak najbardziej słuszna.


Na horyzoncie pokazują się białe obłoczki i cienkie pasmo niebieskiego nieba. Niezależnie jak bardzo przemoknę, wkrótce będę się suszył i wygrzewał w promieniach słońca. Jadąc "pod prąd" szybciej przebiję się przez falę opadów. Czy ta piaszczysta droga przez las byłaby łatwiejsza do pokonania przed deszczem? Po zaledwie 20 minutach nieoczekiwanie przestaje padać. W zagłębieniach gruntowej drogi zgromadziła się woda ale już zaczyna świecić słońce. Głośne grzmoty wskazują, ze centrum burzy ominęło mnie bokiem. ślady bardziej intensywnych opadów spotkam na najbliższych i dalszych drogach i ścieżkach.


Sprawnie udaje mi się przeskoczyć mijankę na głównej drodze przez most. Rzeka, którą pokonuję wygląda na Wartę. Tuż obok powstają przęsła nowego mostu. Na mojej drodze wzdłuż rzeki pojawia się płot. Nie jest źle. Tubylcy już udrożnili tę przeszkody. Jak by co, to znak na ogrodzeniu - zakaz przejścia - nic nie wspomina o przejeździe rowerem.

Wjeżdżam na tereny Wielkopolskiego Parku Krajobrazowego. Przede mną kilka dających się pokonać rowerem podjazdów i runda po być może ciekawszym fragmencie tego terenu. Nie daję się skusić na odwiedzenie wieży lub na fotkę z jednej z platform widokowych. Szybko opuszczam tereny WPK. Przede mną gruntowa droga w kierunku Łodzi. Na drodze pojawia się uciążliwa "tarka". Nie wszystkie uciążliwe fragmenty drogi da się zauważyć i ominąć. Mam wrażenie, że za chwilę wpadnę w rezonans. Jestem nieco rozczarowany ponieważ liczyłem na fotkę z tablicą miejscowosci Łódź, dublerką prawdziwej Łodzi.


Szutrowa droga pod wiatr na początku maratonu nie robi na mnie dużego wrażenia. Chwilę później zaskakuje mnie widok zarastającej bujną roślinnością drogi wzdłuż wypełnionego brązową gnijącą breją kanału. Nieco dalej pojawia się kilka powalonych drzew. Tego się nie spodziewałem. Teren wyjątkowo malowniczy ale gdy trzeba go pokonać rowerem staje się udręką. Jadę wolno i pełen obaw. Nie wiem czy pod trawą nie kryje się jakaś gałąź, czy nie wpadnę w jakiś niewidoczny dół. Pomimo, że spodnie spryskałem wcześnie repelentem, myślę o czających się w trawie kleszczach. Czy to już pierwsze objawy kleszczofobii?


Każdy koszmar musi się kiedyś skończyć. Po niespełna kilometrze pojawia się zwykła gruntowa droga. Staram się myśleć pozytywnie. To znaczy, że jest to niezbędny łącznik a nie celowe upupienie uczestników lub ubarwianie trasy maratonu przez organizatorów. Wkrótce jest nagroda - trochę równiuteńkiego asfaltu. Wiatr wzmaga się. Teraz mam go z boku. W podmuchach zwisające brzozowe gałązki próbują przyjąć poziomy kierunek. Pocieszam się, że na okrężnej trasie nadejdzie ten moment gdy wiatr będzie moim sprzymierzeńcem.


Kolejny kompleks leśny - Rogaliński Park Krajobrazowy. Z lasu na drogę, którą jadę wychodzą przebrane w wojskowe mundury "ufoludki". Na plecach ciężkie plecaki, w rękach karabiny, pomazane na czarno twarze. Mętny wzrok sugeruje, że manewry mogły się rozpocząć nawet dzień wcześniej. Ten, chyba najbardziej rozgarnięty, wpatrzony jest w papierową płachtę mapy. Na ucieczkę jest już za późno. Rozglądają się za potencjalnym wrogiem, mnie niemal nie zauważają. Manewry są bardziej rozległe. Kilka kilometrów dalej widzę pochylonego nad mapą motocyklistę na trójkołowcu.



Opuszczam rogalińskie lasy. Kolejny cel na trasie maratonu to Śrem. Na pytanie jak wygląda miasteczko, nie odpowiem. Centrum i jego okolice mijam jadąc nadwarciańskimi bulwarami. Barierki, ławeczki, nieliczni spacerowicze. Co chwila z boku pojawia się kolejny kamienny dostojnik. W nocy można by się trochę przestraszyć. Dobra nawierzchnia nie zapowiada, tego co mnie czeka gdy zagospodarowane nabrzeże skończy się.

Wjeżdżam na nadwarciańskie wały. Wyłożona płytami droga szybko się kończy. Wąziutka ścieżka też. Raz jest lepiej raz gorzej ale trzęsie niemiłosiernie. Główną niedogodnością nie jest nierówne podłoże (przydałby się amortyzator) ale fakt, że trwa to wydawałoby się w nieskończoność. Po kilku kilometrach zaczynam odczuwać ból karku, ramion i całej górnej części ciała. Później jest już tylko gorzej.

Po raz kolejny sięgam ręką po bidon, by pociągnąć kilka łyków herbaty. Kiedy napotykam pustkę, z niedowierzaniem spoglądam na pusty koszyk. Ledwie naruszony litrowy bidon ulotnił się gdy wpadłem w jakąś dziurę na wale i wcale tego nie zauważyłem. Skrupulatnie wyliczona ilość płynów potrzebnych na pokonanie całej trasy radykalnie zmniejszyła się.


Po ponad 10 kilometrach opuszczam wały. Najpilniejszą sprawą jest znalezienie jakiegokolwiek sklepu. Mijam kolejne wioski ale żadnego, nawet zamkniętego sklepu nie ma. Powoli zbliża się wieczór więc może być tylko gorzej. Kolejna miejscowość Chwałkowo Kościelne. Jest, i to nie jakiś tam sklep. Już z daleka widać napis supermarketu DINO. Wodą uzupełniam bidony. Litr nektaru porzeczkowego wlewam w siebie na miejscu. Wkrótce mijam 135 km czyli osiągam półmetek maratonu. Trochę przesadziłem z ilością wypitego napoju. Prawie 30 kilometrów czekam by, w całości znalazł się na swoim miejscu. Dziwne, podczas niedawnego maratonu BBC nie miałem takich problemów.


Dobre, w miarę dobre drogi, kończą się. Wracam na trzęsawkę, czyli wał nad Wartą. Krótszy i bardziej przejezdny odcinek jest małym pocieszeniem dla mojego karku. Narastający ból minie dopiero wtedy gdy na dobre opuszczę nadwarciańskie wały. Kolejną okazją, żeby odpocząć są okolice Nowego Miasta. Czuję lekkie bujanie tylnego koła. Nie muszę się oglądać. Wiem o co chodzi. Próbuję dojechać do bardziej przyjaznego miejsca na wymianę przebitej dętki.

Mam farta. Niewielka wieś Dębno. Wiata. Mam nawet chętnego do pomocy tubylca. Z naprawą muszę poradzić sobie sam. Rozmawiamy chwilę o jeździe rowerem. Chociaż podjechał samochodem, chwali się zakupem używanego roweru i rundkami "wokół komina". Demonem szybkości w wymianie dętki nie jestem. Do czasu pokonania trasy dochodzi 20 minut.


Mijam miejscowość Żerków. Przede mna mną miejsce określone w rozpisce jako TOP1 czyli najwyższy punkt na trasie. Szału nie ma, najbardziej stromy jest asfaltowy pdjazd do kościoła. Później polna droga już bardziej łagodnie pnie się w górę. Zjazd i kolejny tak samo łagodny podjazd. Dopiero na niepewnych, ze względu na zapadające ciemności, zjazdach widzę, że jednak górka wynosi się ponad otaczające pola.

Robi się zupelnie ciemno. Jadę przez niezamieszkałe tereny. Po raz trzeci po nadwarciańskim wale. Niemal cieszę się że dętkę przedziurawiłem wcześniej, a ściślej że mogłem ją wymienić w bardziej sprzyjających okolicznościach.


Z ulgą przyjmuję zjazd na wewnętrzną stronę wału. Moja radość jest przedwczesna. Po chwili trafiam na soczyste piachy, nieprzejezdne nawet po wcześniejszych opadach. To jedyne kilkaset metrów kiedy muszę prowadzić rower. Wcześniej spotykane w lasach piaszczyste drogi w całości, aczkolwiek z pewnym wysiłkiem pokonywałem rowerem. Moim sprzymierzeńcem były opady, których padłem ofiarą na początku trasy. Oczywistym wydaje się, że gdyby przede mną przejechało po piachu kilku/kilkunastu bikerów ja mając stosunkowo cienkie opony prowadziłbym rower.

Przez dłuższy czas widzę rozświetlone zabytki położonego na wysokim przeciwległym brzegu rzeki miasta Pyzdry. Wreszcie opuszczam nadwarciańskie piachy przejeżdżam przez most i znajduję się po tej właściwej stronie Warty. Mija 11 godzina od startu. Do mety pozostało nieco ponad 60km. Drogi stają się nieco lepsze. Odliczam kilometry dzielące mnie od miejsca skąd rozpocząłem zmagania. Spoglądam na mijający czas. Wreszcie wgrany do Garmina ślad kończy się. Meta: godz. 2:31. Czas pokonania całości 14:23. Ze względu na różne warunki trudno porównywać go z tymi uzyskiwanymi podczas oficjalnego maratonu.


strat / meta

Nie znam terenu po którym się poruszałem. Mam jednak wrażenie, że organizatorzy wycisnęli z miejsc przez które przejeżdżałem wszystko co najlepsze. Tylko dlaczego trasa była tak krótka?

Środek nocy. Mogę jechać do Kórnika i do rana czekać na pierwszy pociąg. Mogę też łapać ten pociąg w Ostrowie lub Kaliszu. Wybieram druga opcję. Jadę wzdluż przygotowanego specjalnie na taką okoliczność śladem dokładając kolejne 90 km. Kalisz. Wreszcie jest czas na krótką drzemkę.

trasa na RWGPS



Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót