Piekielny szlak pokonany

Tour de Końskie City
Białaczów, 7-8.11.2015 r.
(relacja z wycieczki)

relacje z innych imprez
powrót

Piekielny szlak - nazwa działająca na wyobraźnię zarówno zwykłych zjadaczy chleba jak ekstremalistów. Tak naprawdę, dla mnie to kolejna po Krwawej Pętli, Tour d’Łódź czy Transjurze trasa, którą warto pokonać. Czy oby na pewno, nazwa to tylko chwyt marketingowy?

O istnieniu szlaku dowiaduję się podczas czerwcowego Bikeorientu w Przysusze. Na realizację planów przyjdzie poczekać prawie do końca roku. Dzień wcześniej dostaje maila od Piotrka pomysłodawcy wycieczki:

- Ja mogę jechać jutro (sobota) na piekielny szlak. ... Daj znać czy Ci pasuje.

- Jak najbardziej pasuje.

No to jedziemy. Spotykamy się w Opocznie, do którego docieram pociągiem (i autobusem zastępczym), Piotrek czeka już na mnie w samochodzie. Przed 20-tą jesteśmy w pobliskim Białaczowie przez który przebiega szlak. Ostatnie przygotowania: rower, oświetlenie, prowiant - i ruszamy w ciemności nocy (godz. 20:01). Na początek wybieramy trudniejszy teren czyli jedziemy na wschód.

Nie pada ale powietrze nasycone jest wilgocią. Zupełna cisza - bezwietrzna żeglarska flauta. Niesamowity nastrój potęguje gęsta ograniczająca widoczność mgła. Nasze czołówki słabo radzą sobie w takich warunkach. Silne światło rozpraszane w mikroskopijnych kropelkach wody wywołuje przeciwny do zamierzonego skutek. Czy tak wygląda piekielna pogoda?

Chwila odpoczynku

Jest dobrze. Asfaltowe drogi przeplatają się szutrami. Leśne twarde drogi też nie stanowią przeszkody. Powoli przyzwyczajam się do ciemności. Sprawnemu pokonywaniu trasy sprzyja dobre oznakowanie szlaku. Na początek wykrzyknik informujący o zmianie kierunku, później znak zakrętu a za rozwidleniem dróg potwierdzenie istnienia szlaku. Na większych skrzyżowaniach drewniane tabliczki z nazwami i odległościami do kolejnych miejscowości. Ilość farby zużytej przez poszczególne gminy jest bardzo różna, jednak wszędzie widać rękę profesjonalistów. Oczywiście żadne oznakowanie (szczególnie w nocy) nie gwarantuje sukcesu. Chwila nieuwagi w najmniej sprzyjającym miejscu i szlak znika. Zawracamy na poszukiwanie najbliższej biało-czerwono-białej kreski. Jednak to zdarza się nam sporadycznie.

Wkrótce powinniśmy dotrzeć do najbardziej znanych miejscowości na szlaku. Na leśnej drodze pojawiają się trudno przejezdne piachy. Dalej przecinka drzew i powalone w poprzek drogi młode iglaki. Objechać się tego nie da. Zamieniam się w muła (albo tragarza), teraz to rower "wsiada" mi na plecy. Po kilkunastu metrach dreptania przeszkoda pozostaje za nami. Nie mam pewności czy takie trudności znajdują się na drodze do Nieba czy Piekła?

Kiedy opuszczamy las, na końcu asfaltowej drogi pojawia się tabliczka "NIEBO". Na mapie zaznaczona jest wiata turystyczna. Za ogrodzeniem i zamkniętą bramą rzeczywiście znajduje się miejsce odpoczynku dla turystów wędrujących szlakiem. Niestety wstęp do Nieba możliwy jest jedynie w godzinach otwarcia sklepu. Niby wszystko jasne. Przecież nikt normalny nie włóczy się nocą po lesie.

Na wypoczynek i posiłek musimy poczekać do chwili gdy trafimy do PIEKŁA. Jak wszyscy wiedzą (powinni wiedzieć), Niebo od Piekła dzieli bardzo niewiele. Niestety w Niebie szlak się kończy. Do Piekła, gdzie jest jego początek trzeba będzie trafić bez "piekielnego" oznakowania.

piekielne skały

Drobna wtopa i jesteśmy na miejscu. Czas na odpoczynek w sąsiedztwie "piekielnych" skał. Pora jak najbardziej odpowiednia, przecież właśnie zbliża się północ. Po 4 godzinach jazdy, na liczniku mam dystans ok. 50 km. Pomimo rekreacyjnego charakteru wycieczki takie skromne osiągnięcie nie jest szczytem naszych marzeń. Jeszcze nie wiemy, że dalej będzie już tylko gorzej.

Nie bez trudności mijamy Wąsosz. W konsternację wprowadza nas widok zamalowanych znaków szlaku. Czyżby zmiana jego przebiegu? Przeszukujemy skrzyżowanie dróg. Nic takiego. Najwyraźniej mieszkańcy tej wioski nie lubią turystów. Po kilkuset metrach asfaltowej drogi oznakowanie powraca do normy.

Czas na sen (3 min. wystarczą by kryzys minął)

Przed nami pierwsze spotkanie z Czarną. Szlak wiedzie lasem wzdłuż brzegu płynącej poniżej rzeki. Wysoka skarpa przywodzi na myśl rzekę Mienia na trasie Krwawej Pętli. Podobieństwo jest pozorne. Tam wzdłuż rzeki prowadził dobrze przejezdny singletrack, tu nieprzedeptany szlak prowadzi w poprzek nadrzecznego lasu. Pojawiają się nie dające się pokonać rowerem zagłębienia, krzaki. No ale to przecież tylko szlak pieszy.

Po chwili jedziemy przez Czarniecką Górę. Można tu znaleźć drewniane wille z początku ubiegłego wieku, pozostałość po tętniącym do lat 50-tych leśnym uzdrowisku. W okresie świetności przybywało tu nawet 10.000 osób rocznie. Z każdym kilometrem stan dróg się pogarsza. Odcinki asfaltowe są coraz krótsze. Szutrowe leśne drogi zastępują twarde ale nierówne leśne drogi i porośnięte trawą przecinki. W terenie pojawiają się coraz liczniejsze i wyższe wzniesienia. Kolejny cel to Piekło pod Niekłaniem. Miejsce z malowniczymi skałkami, które poznałem podczas rozstawiania punktów kontrolnych Bikeorientu w Przysusze. To tereny doskonale znane przez Piotrka, który bezbłędnie prowadzi aż do miejsca wypoczynkowego przy źródełku. Godzina 3:30, na liczniku ok. 85 km.

Biorę się za pierwszą porcję przygotowanego na trasę obiadku. Zjadam makaron "okraszony" odrobiną dżemu. W spokojnym do tej pory powietrzu daje się wyczuć i usłyszeć pierwsze oznaki zbliżającej się wichury. Wprawione w ruch korony drzew zrzucają osadzające się na gałęziach krople wody. Według prognoz koło południa prędkość wiatru wzrośnie do 35 a w porywach nawet do 70 km/godz.

Pomimo że nie pada, pot i wilgoć z powietrza sprawiają, że buty i ubranie nasiąkają wodą. Nie ma tragedii, temperatura przez całą noc utrzymuje się na stałym poziomie 11 stopni. Początkowo gdy zatrzymujemy się lub jedziemy asfaltowymi drogami, dla ochrony przed chłodem zakładam cienką kurtkę, gdy teren jest ciężko przejezdny kurtka ląduje w sakwie. Później ciepłotę ciała reguluję podciągając lub opuszczając rękawy.

Tylko gdzie my jesteśmy?

Powoli zbliżamy się do terenów wysuniętych najbardziej na wschód. Tuż obok, na skraju mapy zaczynają się już przedmieścia Skarżyska Kamiennej. Choć wydaje się to nieprawdopodobne, przejezdność trasy jeszcze się pogarsza. Leśny podjazd, zakręt szlaku i przed naszymi oczyma pokazuje się charakterystyczna, znana ze zdjęć formacja skalna - Piekielna Brama. Szlak przez bramę prowadzi ostro w dół czyli prosto do ….. Piekła. Zamiast piekielnych ogni, wszędzie "widać" jedynie piekielne ciemności.

Zgodnie z drogowskazem od Piekła dzieli nas 800 m. Wkraczamy na teren wyrębu lasu. W dół prowadzi błotnista, rozjeżdżona przez ciężki sprzęt droga, głębokie koleiny wypełnione błotem. Tędy z pewnością nie da się jechać, iść też nie bardzo. Najpierw jedną nogą wdeptuję delikatnie w błotnistą maź, po chwili druga noga zanurza się w błocie aż po kostki. Skupiając wzrok na podłożu niepostrzeżenie mijamy zakręt szlaku. Wracamy. Chociaż błoto pozostało za nami, wcale nie jest lepiej. Nierówne podłoże, porozrzucane wszędzie gałęzie. Prognoza pogody jak najbardziej się sprawdza. Niedawno minęła godzina 5 więc zaczyna padać. Cały dystans do Piekła Dalejowskiego pokonujemy prowadząc rowery. Jedyny plus to umyte z błota buty.

Pod znajdującą się tu wiatą zatrzymamy się aż do nadchodzącego świtu. Po tym gdy bez ostrzeżenia przestaje świecić czołówka Piotrka, nie mamy wystarczającego oświetlenia do dalszej jazdy. Biorę się za kolejną porcję makaronu. Dbamy o to, by Piotr nie musiał jeść zabranej jako prowiant kiełbasy na zimno. Niezbyt intensywne i krótkie opady odeszły w zapomnienie. Wreszcie pomimo zachmurzenia robi się na tyle widno, że możemy jechać dalej. Przez 10 nocnych godzin pokonaliśmy zaledwie 100 km (a przez ostatnie 6 godzin zaledwie połowę tego dystansu). Œrednia prędkość jazdy osiągnęła oszałamiającą wartość 13:34 km/godz.

Full wypas - tu zmieści się i 100 osób

W dzień powinniśmy pojechać już znacznie szybciej … pod warunkiem, że będziemy jechać a nie pchać rowery. Przed nami długa, wznosząca się łagodnie w górę przecinka. Po prowadzonym tu kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu wyrębie pozostała leśna droga z głęboko wrytymi w podłoże koleinami. Od tej pory nikt poza turystami tej drogi nie wykorzystywał. Po ledwie wydeptanej ścieżynce nie da się jechać. Jest wąsko, ślisko i potwornie nierówno. Jazda mija się z celem. Włożony w jazdę wysiłek będzie nie współmierny do osiągniętego celu. To miejsce dobre dla zawodnika na typowym góralu, jako trening równowagi.

Był podjazd, więc będzie i zjazd. Nie ma się co cieszyć. Wygląd drogi niewiele się zmienia. Przy uważnej jeździe udaje się utrzymać równowagę i wolno poruszać do przodu. Coraz większym problemem staje się stan moich hamulców. Pomimo, że klocki hamulcowe wymieniałem kilka dni przed wyjazdem teraz ich grubość zbliża się niebezpiecznie do zera. Mokry piach i liczne zjazdy w ciemnościach wykonały tu swoją robotę. Jedyne na co mogę liczyć to powrót na bardziej płaskie i mniej piaszczyste tereny. Jeżeli nic się nie zmieni, przyjdzie hamować wysuniętą do dołu stopą.

Droga powrotna dłuży się niemiłosiernie. Obserwacja wskazań licznika jest mocno dołującą czynnością. Przez cały czas nie możemy narzucić tempa gwarantującego, że skończymy jazdę przed upływem 24 godzin. Nie możemy przełamać stałej zależności między czasem spędzonym na trasie i pokonanym dystansem: 10 godz. - 100 km, 12 godz. - 120 km, 16 godz. - 160 km. Już dawno zapomniałem o planowanych 15 godz. na pokonanie trasy. 20-godzinny limit przewidywany przez Piotrka też poszedł w zapomnienie. Sytuacja wydaje się beznadziejna. Czy czeka nas kolejna noc jazdy? Powoli przyszykowuję się psychicznie do klęski czyli zakończenia wycieczki przed osiągnięciem celu.

Przeprawa przez Czarną Taraskę

Kolejna prowadząca wzdłuż rzeki ścieżka doprowadza nas do Sielpi Wielkiej. Rozglądamy się po licznych, położonych nad brzegiem jeziora ośrodkach wypoczynkowych. Jeden z nich może być bazą planowanego na tych terenach Bikeorientu. Pomimo tego, że od dłuższego czasu jest dzień średnia jazdy wzrosła zaledwie do 13,7 km/godz.

Opuszczamy wyludnioną o tej porze roku miejscowość wypoczynkową. Przed nami długi odcinek porośniętej trawą leśnej drogi wzdłuż poznanej wcześniej rzeki Czarnej. Kryzys odchodzi w niepamięć, przekraczam jakąś niewidoczną granicę. Znużenie monotonną jazdą (nie zmęczenie - na to jeszcze za wcześnie) bezpowrotnie mija. Wirtualna - bo istniejąca jedynie w mojej głowie - muzyka grupy Arkona nakręca mnie do jazdy. Zaczynam jechać jak w transie. Teraz mógłbym spędzić na rowerze nawet całą kolejną noc. Na równych asfaltowych drogach wychodzę na prowadzenie. Porywisty przeciwny wiatr i niewielkie podjazdy nie stanowią dla mnie żadnej przeszkody.

Po nocnych mgłach już dawno nie ma nawet śladu. Przez chmury od czasu do czasu przeziera słońce. Temperatura wzrasta do 15 a nawet 17 stopni. Wracamy na teren województwa łódzkiego. Drogi zdecydowanie poprawiają się. Dystans wreszcie zaczyna wyprzedzać czas. To znaczy w ciągu godziny (wliczając postoje) pokonujemy więcej niż 10 km.

Jeden z drogowskazów

Dobry nastrój psuje fakt, że od dłuższego czasu nie spotkaliśmy ani jednego otwartego sklepu. Właściwie to nie spotkaliśmy żadnego przez cały dzień. Powoli kończy mi się jedzenie, w naszych bidonach pozostały jedynie resztki wody. Nadzieja na spotkanie otwartego sklepu niknie wraz z każdą mijaną wioską. Nie, nie zamierzamy poddawać się przedwcześnie. Pojedziemy tak długo jak tylko się da. Znajdujemy się w takim miejscu szlaku, że po ewentualnej rezygnacji przedwczesny powrót do Białaczewa będzie z silnym sprzyjającym wiatrem.

Osiągamy punkt szlaku położony w południowo-zachodnim rogu mapy. Teraz pomimo tego, że szlak wije się we wszystkie możliwe strony, przeważał będzie wiatr wiejący w plecy. Kolejne miejscowości to kolejne rozczarowanie. Brak sklepu, zamknięty sklep lub sklep wystawiony na sprzedaż. W tak małych miejscowościach, prowadzenie sklepu okazało się nieopłacalną działalnością.

Rozglądam się po mijanych domostwach by wyżebrać odrobinę wody. Frekwencja na podwórkach i w przydomowych ogródkach zerowa, zła pogoda czy lecący w telewizji serial? Jeszcze nie jest tak źle by dobijać się do zamkniętych drzwi. Zniknęło też inne źródło płynów w postaci warstwy strąconych przez wichurę jabłek. Wcześniej przydrożne jabłonie spotykaliśmy wielokrotnie.

Długi odcinek asfaltowej drogi prowadzi, jakżeby mogło być inaczej, wzdłuż niewidocznej ale płynącej gdzieś obok drogi rzeki Czarnej. Szlak prowadzi nas do widocznej już z oddali Diablej Góry. To najdalej na zachód wysunięty punkt trasy. Mnie całkowicie wystarczy oglądanie tej góry z dołu nie muszę koniecznie zaliczać jej szczytu. Mam szczęście szlak wiedzie u jej podnóża.

Pogoda jak marzenie - gdyby tak nie wiało

Mijamy magiczną harpaganowową 200-setkę. Wygląda, że najbliższy czynny sklep spotkamy dopiero w pierwszej naprawdę dużej gminnej miejscowości czyli w Paradyżu. Jeżeli do końca trasy pozostało 50 km to odległość od "wodopoju" szacuję na 20. Nieoczekiwanie pojawia się bardziej zwarta zabudowa - miejscowość Skórkowice. Skrzyżowanie wiejskich dróg, zakręt szlaku i …. najbardziej pożądany przez nas obiekt - otwarty sklep. Jedzenie, picie, baterie. Na miejscu pochłaniam litr soku. Woda "ląduje" w bidonie na później. Kiełbasę pochłaniam na zimno. Na rozpalenie kolejnego ogniska nie mamy ani czasu ani chęci.

Afryka - najbardziej gorąca miejscowość na piekielnej trasie. Zapadają ciemności. Rozpoczyna się druga noc jazdy. W oddali widzę krowę. Co w nocy w środku lasu robi krowa? Kiedy podjeżdżam bliżej widzę tylko powiewający na wietrze krzak. Chociaż o tym głośno nie mówię i staram się nawet nie myśleć, gdzieś w głębi kiełkuje pewność - piekielny szlak zostanie przez nas zdobyty. Nie wiem czy psychicznie miałbym siły by podjąć próbę pokonania tej trasy po raz drugi.

Zgodnie z przewidywaniami (a raczej wróżeniem z fusów) po 20 km osiągamy Paradyż. Na liczniku mam 220 km więc prawdopodobnie do celu pozostało 30. Kolejny cel to Żarnów. Trasa, w dużej części prowadzi polami i lasami wielokrotnie wkracza na uczęszczaną drogę wojewódzką. Pokonanie przez piechurów (przecież to szlak pieszy) kilku kilometrów poboczem, obok pędzących TIR-ów, musi pozostawiać niezapomniane wrażenia. Najlepiej wybrać się tam całą rodziną. Budowniczy trasy wykazał się tu całkowitym brakiem wyobraźni. Czy wątpliwej jakości atrakcje turystyczne są tego warte?

Tak wygląda ślad Piekielnegp Szlaki

Trasa do Żarnowa nie obywa się bez orientacyjnych wpadek. Dalej skrupulatnie już oświetlam każde mijane drzewo i słup by nie przegapić znaków. Nie mam ochoty na pokonanie dystansu większego niż absolutne minimum potrzebne by zakończyć piekielną pętlę. Ostatni odcinek lasu, ostatni odcinek drogi przez pola. Uliczka i znajomy widok placu, na którym pozostawiliśmy samochód i ruszaliśmy na rekreacyjną wycieczkę.

Na liczniku odczytuję godzinę 18:58. Na pokonanie całej ok.250 km trasy potrzebowaliśmy niecałych 23 godzin. Mogło być lepiej, mogło być i znacznie gorzej. Przeciwny piekielny wiatr (a niby jaki miałby być), przez długi czas nie pozwalał nadrobić strat z pierwszej części trasy.

Piechurom polecam ciekawe wschodnie tereny, absolutnie odradzam korzystanie z łódzkiej zachodniej części szlaku, a w szczególności z odcinka Żarnów-Paradyż.

Bogatszy o zdobyte doświadczenie naszym naśladowcom radzę trudniejszą część wschodnią pokonywać za dnia, zachód z powodzeniem można przejechać nocą. No chyba, że ktoś jest w stanie to zrobić w czasie najdłuższego czerwcowego dnia.


Mapa szlaku ze strony Stowarzyszenia "U Zródeł"


Statystyka:

Start - 8.11.2015, godz. 20:01
Meta - 9.11.2015, godz. 18:58
Dystans - 253,0 km
Czas trasy - 22 godz. 57 min.
Czas jazdy - 17 godz. 10 min.
Prędkość śr. - 14,73 km/godz.
Prędkość maks. - 45,15 km/godz.
Temperatura noc - 11-12 st.
Temperatura dzień - 13-17 st.

Łódź, 2015 r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki) -
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót