.


Orientakcja, ed.9


Uniejów, 26 maja 2018 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót


fot. Xzibi
Orientakcja o numerze kolejnym 9. Oznacza to, że spotykamy się, już od 4 lat. Wstępu i peanów nad kunsztem organizatorów tym razem nie będzie. Oni wiedzą najlepiej, że są dobrzy (coraz lepsi) w tym co robią.


Przed startem warto by się zarejestrować



Przedstartowe rozmowy


Mapy rozdane. Przepraszam, w odróżnieniu od imprez w których ostatnio brałem udział, jest tylko jedna mapa. Jeden arkusz formatu A3 w "przyjaznej" uczestnikom skali 1:60.000 (10 mm to 600 m, 1km to 16,666 mm). Czasu jest dostatecznie dużo, by przed startem spokojnie ustalić kolejność zaliczania wszystkich 25 punktów kontrolnych. Planuję rozpocząć od dolnej części mapy. Wstępne ustalenia kierunku jazdy biorą w łeb tuż po komendzie start. Na widok wielu zawodników jadących na północ, również ruszam w tym kierunku. Dzisiaj nie mam ochoty na samotne zaliczanie (przynajmniej tych pierwszych) punktów.


Mapy rozdane


Przejeżdżamy pod wiaduktem nad Wartą. Wszystko się zgadza ale tylko do czasu, gdy droga wykręca na wschód. Konsternacja. Krystian, Krzysiek, Łukasz i Grześ zawracają by skorygować błąd. Jak widać, proste błędy nawigacyjne zdarzają się również topowym zawodnikom.

Cel na najbliższe, kilkanaście/kilkadziesiąt minut jest jasny. Utrzymać się, i zaliczyć kilka punktów, jadąc za najszybszymi zawodnikami i najlepszymi orientalistami. Orientacja schodzi na dalszy plan, chociaż gdy zostanę już sam powinienem wiedzieć gdzie jestem.

Jadąc przez łąkę wracamy na właściwy wał przeciwpowodziowy. Mijamy kilkunastu jadących wolniej ale nie robiących błędów orientacyjnych bikerów. Wreszcie opuszczamy wał by dotrzeć do położonego kilkadziesiąt metrów dalej punktu. Chociaż wtedy nie miało to dla mnie znaczenia, warto zacytować opis punktu. PK10 - granica kultur (godz. 10:24 - 14 min. od startu).

Dalsza część nadwarciańskiego wału. Jakieś boczne, porośnięte trawą drogi, asfalt, piaszczysta polna droga. Skupiam się nie na kierunku jazdy, ale na widoku jadących z przodu zawodników. W odkrytym terenie widać ich kilkadziesiąt metrów przede mną. W miarę moich możliwości staram się utrzymać lub nawet zmniejszyć dzielący nas dystans. Porzucone obok drogi rowery. Wbiegam na niewielkie wzniesienie, a na przeciwległym jego zboczu perforuję kartę startową. Już po fakcie z ciekawością odczytuję opis. Wzgórze, które odwiedziłem to PK2 - grodzisko (10:39 - 15).

Chwila spędzona na poprawieniu mapy sprawia, że orientaliści ścigający się o miejsce na pudle, którzy tuż przede mną zaliczali punkt, są już daleko i odległość do nich stale powiększa się. Z pomocą jadących przede mną zawodników zaliczyłem 2 punkty. Teraz czas na drugą część planu - samodzielną nawigację. Szczęśliwie teren jest prosty, a ja wiem w którym miejscu mapy się znajduję. Jadę asfaltową drogą. Po najlepszych nie ma już nawet śladu. Razem ze mną w kierunku punktu zmierza szybka trójca: Łukasz, Tomek i Bartek czyli "Chłopaki do wzięcia". Jadąc w podobnym tempie i zaliczając punkty w podobnej kolejności, będziemy się spotykali na trasie wielokrotnie. Przed zjazdem w leśną drogę odmierzam odległość i przeliczam na setki metrów. Skraj polany. To powinno być gdzieś tu. Są nawet ślady. Po chwili niepewności lampion odnajduje jeden z "chłopaków". PK12 - brzeg strumienia (10:54 - 15).




Prosty nawigacyjnie dojazd do znajdującego się nieopodal punktu. Jako "nagrodę" za łatwą nawigację dostaję całkiem pokaźną porcję zalegającego na leśnych drogach piasku. Zamieniam kilka słów z Jarkiem. Po tym jak przegrałem rywalizację z Ewą i Jarkiem podczas dwóch ostatnich imprez (Irokez, Liczyrzepa), czas na rewanż. Jeszcze nie wiem czy brak na trasie Ewy będzie moim atutem czy wręcz odwrotnie - zadanie będzie dużo trudniejsze. Jarka również będę spotykał dzisiaj wielokrotnie.

Zjazd nad położony na skraju lasu podmokły teren. Gdzieś tu znajduje się punkt kontrolny. Dołączam do kilku osób poszukujących lampionu. Jedną z nich jest Grześ uczestniczący w rywalizacji "o flaszkę" z Jarkiem W. Pojedynku równie ważnym (przynajmniej dla tych zawodników) jak dla innych walka o zwycięstwo i miejsce na pudle. PK4 - brzeg bagna (11:09 - 15).

Przede mną pierwsza zagwozdka z wyborem wariantu zaliczania punktów PK18 i PK7 i późniejszego dojazdu na PK9. Długość obu wariantów niewiele się różni. W moim przypadku wybór jest oczywisty. Jadę tak by maksymalnie ograniczyć ilość leśnych i polnych (być może piaszczystych) dróg. Na rozstajach dróg jadący za mną Radek wybiera odwrotny wariant. Kilka kilometrów asfaltu i skręcam na otaczający rzekę wał. Odmierzanie niewiele pomaga. Przez kilka minut bezskutecznie przeszukuję zarośnięty krzakami, pokrzywami i trawą brzeg Warty. Grześ mający podobne wątpliwości dzwoni do budowniczego. Po chwili odnajduje lampion na niepozornej kępie krzaków. Można jechać dalej. PK7 - brzeg rzeki (11:34 - 25).

Nie bawię się w żadne skróty. Wracam na asfaltową drogę. Kiedy ta się skończy, mam blisko kilometr piaszczystej drogi oraz ścieżkę utworzoną przez zaliczających wcześniej punkt bikerów. Chociaż tu nie ma wątpliwości, jeden z odpoczywających zawodników wskazuje mi drzewo na którym znajdę lampion. PK18 - koniec ścieżki przy rowie (11:48 - 15).

Opuszczam las i po chwili jestem w innym jego miejscu. Teraz z szutrowej drogi wystarczy skręcić w zaznaczoną na mapie ścieżkę i znaleźć się w odpowiednim miejscu biegnącego przez las rowu i płynącej w nim strugi (nie zwróciłem uwagi czy była tam odrobina wody). Zatrzymuję się nieco dalej niż powinienem nie zauważając ścieżki. Nie ma tragedii. Wystarczy przez las dotrzeć do położonego kilkadziesiąt metrów dalej rowu i wzdłuż rowu do punktu. Grześ, który dotarł tu prawidłowo jest chwilę przede mną i wskazuje na którym drzewie znajdę lampion. PK9 - zakręt rowu (12:02 - 14). Opuszczając punkt widzę, że widoczna na mapie "ścieżka" przez las powstanie dopiero kiedy przejedzie po niej kilkunastu kolejnych rowerzystów. No cóż, cytując Wigora - klasyka rajdów na orientację - "ścieżka powstaje już wtedy, gdy przejedzie po niej przynajmniej jeden biker" (np. organizator rozstawiający punkty).

Przede mną niezbyt oczywisty przejazd po leśnych drogach. Przez chwilę jadę, rozmawiając z Grzesiem. Kiedy widzę kończącą się szutrówkę wiem, że nasza rozmowa gwałtownie skończy się. Przede mną prawie 2 kilometry piaszczystych dróg. W tych warunkach Grześ w kosmicznym tempie oddala się i znika za kolejnym zakrętem. Czuję tylko opór stawiany przez piach nie znajdując dobrego sposobu by go pokonać. Wybieram twardsze fragmenty drogi, jadę skrajem drogi ale to niewiele pomaga. To, że jest środek upalnego dnia nie jest tu czynnikiem bez znaczenia.

Opuszczam las. Jadę przez jakąś miejscowość. Dobra droga sprzyja utracie niezbędnej koncentracji. Konsternacja. Gdzie ja właściwie jestem? Chwila błądzenia. Wreszcie zatrzymuję się nad mapą i ustalam swoją na niej pozycję. Mogę jechać dalej. Na koniec króciutki fragment asfaltowej drogi i mogę zjechać w las prosto do odległego o kilkaset metrów punktu. Jakie tam prosto. Kontroluję kolejne zakręty drogi. Do czasu kiedy już nie jestem pewien w którym miejscu jestem. Nadzieje wzbudza napotkane na skraju lasu gospodarstwo. Zatrzymuję się. Czyżby to był budynek zaznaczony na mapie. Kiedy odwracam się do tyłu, zauważam zaczynającą się tuż za moimi plecami wąską ścieżynkę, utworzoną w soczystej trawie przez rowerowe koła. Po chwili zatrzymuję się pod - niewidoczną w porośniętym drzewami terenie nawet z niewielkiej odległości - skarpą. PK19 -podnóże hałdy (12:36 - 34).

Teraz trzeba wdrapać się drogą techniczną na grzbiet hałdy i dotrzeć na jej przeciwległy skraj. Przyśpieszam widząc w oddali plecy innego bikera. Na zakręcie szutrowej drogi dołączam do jadącego przede mną Jarka. Gdzieś poniżej na skraju leśnych jeziorek powinniśmy odnaleźć lampion punktu kontrolnego. Pozostawiamy rowery i ruszamy na poszukiwania. Niby teren się zgadza - jesteśmy na południowym skraju wypełnionych wodą zagłębień - ale punktu nie udaje nam się znaleźć. Wracam na ścieżkę prowadzącą powyżej obszernego zagłębienia terenu. Kiedy zatrzymuję się w kolejnym parowie, wiem że zrobiłem to za daleko. Biegnę z powrotem bez roweru. W międzyczasie nadciągnęła pomoc - trójka młodzieży. Razem z Jarkiem odnaleźli punktu i wskazują gdzie znajdę lampion. PK1 - oczko wodne w wyrobisku (13:05 - 29).

Prowadząca w dół szutrowa droga. Na tym zjeździe biję dzisiejszy rekord prędkości. Na usłanej grubszym tłuczniem drodze wstrząsy są na tyle duże, że "odfruwa" uszkodzony kilka tygodni wcześniej mapnik. Uniwersalna srebrna taśma pomaga prowizorycznie przytwierdzić blat mapnika oparty na sztycy i lemondce. Lepsze to od trzymania mapy w ręce. Na nierównych drogach będę musiał przytrzymywać kciukiem brzeg plastikowego blatu przytwierdzonego porządnie tylko z jednej strony. Chwila wytchnienia na asfaltowej drodze i wspinam się na sąsiednią również zarośniętą lasem hałdę. Niby jestem odmierzony, ale nieocenionym jest widok zjeżdżających w las "chłopaków ...", którzy wcześniej nie zauważyli właściwej ścieżki. Określenie "ścieżka" ma tu, podobnie jak na którymś wcześniejszym punkcie, znaczenie raczej symboliczne. Potwierdzeniem, że zjeżdżam w las w odpowiednim miejscu jest skrzyżowanie z odchodzącą po przeciwnej stronie drogą. Zjazd w dół wąską, pozbawioną drzew przecinką. Bagienka nie trzeba szukać. Nie trzeba też przeszukiwać jego skraju. PK14 - brzeg bagienka (13:24 - 19).

Przede mną jeden z dłuższych "pustych" przebiegów. Szczęśliwie tym razem zamiast piaszczystych leśnych dróg, są równe asfalty. Wreszcie droga przez pola, łąki, las. Która z licznych przecinek jest tą właściwą. Skręcam w jedną z nich bez sukcesu. Odległość? Odległość się zgadza. Zaraz, tylko dlaczego przeliczyłem milimetry na setki metrów wg mapy 1:50 tys.? Czyżby wysoka temperatura wyłączyła u mnie myślenie. Kolejne podejście jest już właściwe. Na odchodzącej w bok przecince widać ślady poprzedników. PK5 - koniec przecinki (14:02 - 28).

Dziwnym trafem próbując jechać na południ, opuszczam las z zachodniej jego strony. Równie dziwnym trafem trafiam na nieuwzględnioną na mapie asfaltową drogę. Wszystko co dobre szybko się kończy. Skręcam w drogę przez pola. Piachu nie ma ale i tak na niezbyt równej drodze jedzie się średnio wygodnie. Droga prowadzi prosto do istniejącego tu kiedyś gospodarstwa. Z oddali widać rozwalające się budynki. Opis punktu jest raczej mało precyzyjny. Mapie zbytnio się nie przyglądam - a szkoda. Biegam bez sensu po pozostawionych śladach i bez nich. Szukam lampionu na kolejnych drzewach. Wreszcie trafiam tam, gdzie powinienem udać się od samego początku - na południowy wschód od zabudowań. PK16 - skraj opuszczonego gospodarstwa (14:21 - 19). Tym razem mogę wskazać nadjeżdżającemu Jarkowi, z której strony zabudowań powinien szukać punktu.

Jadąc różnej jakości drogami, docieram dokładnie w pobliże punktu. Tu już tej precyzji zabrakło. Punkt odnajduje dopiero razem z nadjeżdżającym z przeciwnej strony rowerzystą. Niepozorna ścieżka doprowadza do drzewa z lampionem. PK25 - przy ścieżce (14:41 - 20).

Przede mną kolejna zagwozdka. W jakiej kolejności zaliczać najbliższe 3 punkty (8, 22, 24). W moim przypadku ponownie jedynym kryterium musi być maksymalna ilość utwardzonych, najlepiej asfaltowych dróg. Takie warunki spełnia - może nie optymalna ze względu na odległość - kolejność: 24, 22, 8.

Kilka kilometrów asfaltowej drogi na południe. Na trasie przejazdu ostatnia duża miejscowość - Dobra. Takiej okazji nie można przegapić. W pierwszym napotkanym sklepie uzupełniam mocno uszczuplone zapasy płynów. Chociaż do samego punktu nie da się dotrzeć rowerem, niewielka górka z dobrze zaznaczonym wierzchołkiem w dość przejrzystym lesie nie jest orientacyjnym wyzwaniem. PK24 - szczyt wzniesienia (15:06 - 25).

Zawracam w kierunku punktów pozostawionych na północy. Wyjeżdżam na asfaltową drogę i po chwili zdumiewa mnie widok wyjeżdżającego z bocznej drogi Jarka. Nie za wcześnie? Okazuje się, że to ja źle się odmierzyłem - źle to znaczy od zupełnie innego miejsca (innej drogi). Spotykając mojego "konkurenta" mam dużo szczęścia, punktu szukałbym kilkaset metrów dużo dalej (i dużo dłużej). Droga/ścieżka przez las doprowadza mnie prosto na kładkę nad strumieniem. PK22 - brzeg strumienia (15:22 - 16).

Najbezpieczniejszym dla mnie wariantem wydaje się powrót na asfaltową drogę i w odpowiednim miejscu szukanie drogi do punktu. Tym razem jazdę przez las utrudniają piaszczyste drogi. Kolejne zakręty i kolejne drogowskazy: "Pomnik Żołnierzy Wyklętych". Czyżby doprowadziły mnie aż do punktu? Nie warto stawiać tylko na intuicję, lepiej sprawdzić odległość. Wszystko się potwierdza, punkt musi znajdować się gdzieś obok pomnika. Chwilę biegam po lesie by znaleźć to właściwe - wśród wielu innych - zagłębienie. PK8 - zagłębienie terenu (15:39 - 17).

Kiedy perforuję kartę startową nachodzi mnie refleksja. W tym miejscu najlepiej widać w jakim kierunku ewoluuje Orientakcja i inne maratony na orientację. Jeszcze kilka edycji wcześniej punkt opisany byłby jako "Pomnik" a lampion PK wisiał na drzewie przy drodze tuż obok pomnika.

Asfaltami objeżdżam najkrótszy wariant przez pola. Kiedy zjeżdżam w kierunku gdzie odnajdę lampion, spotykam Grzesia. Dlaczego dopiero tutaj? Kilkadziesiąt minut odpoczywał gdzieś pod sklepem, degustując miejscowe napoje. Nawet jadąc w ten sposób, wygra ze mną bez najmniejszego problemu. Na zwycięstwo w rywalizacji z Jarkiem W. "o flaszkę" raczej nie ma najmniejszych szans. PK13 - granica kultur (15:56 - 17).

To nie moja klasa szybkości. Po chwili po napotkanym zawodniku pozostaje tylko ślad na piaszczystej drodze. Wybieram najkrótszy przejazd. W końcówce zjeżdżam na porośniętą trawą, otoczoną rowami i ciekami drogę pomiędzy łąkami. Niestety znowu nie zachowuję odpowiedniej. Widząc przepust i wypełniony wodą niewielki rów porzucam rower i zaczynam poszukiwania odpowiedniego drzewa a nawet kępy drzew. Na poszukiwaniach zupełnie niepotrzebnie tracę kilka minut - przecież gdyby tu był punkt, w bujnej trawie powinny powstać jakieś ślady. To z pewnością nie jest to miejsce. Kilkadziesiąt metrów dalej znajduję ten właściwy ciek, czyli szeroki na kilka metrów i prawdopodobnie głęboki rów wypełniony wodą. Jak widać pojęcie "ciek" jest określeniem bardzo pojemnym (szeroki jak tu lub bardzo wąski, z płynącą lub stojącą wodą). PK23 - kępa drzew nad ciekiem (16:16 - 20). Punkt zalicza nadjeżdżająca z przeciwnej strony nierozłączna "trójca".

Zdaje się, że zachowali więcej sił. Nawet nie próbuję dotrzymywać im towarzystwa na asfaltowej drodze prowadzącej w kierunku punktu. Szybko okazuje się, że w orientacji nie są już tak szybcy. Kiedy skręcają przez mostek na drugą stronę rzeki, zatrzymuję się. Przecież tam nie ma żadnych śladów. Spoglądam jeszcze raz na mapę i jadę dalej. Ślady doprowadzają mnie nad strumyk. Wpatrzony w zdeptaną trawę zatrzymuję się dopiero obok drzewa z lampionem. PK17 - brzeg cieku (16:34 - 18). Skręcam w drogę przez łąki, a nadjeżdżającej trójce radzę by lepiej pilnowali śladów.

Jadę drogą, która będzie mijała punkt od zachodu. Skręcam w las. Są ślady a moi poprzednicy chyba się nie mylili. Pozostawiam rower prawie 200 m od szczytu i dalej już muszę dotrzeć pieszo. Widok postaci wskazuje miejsce w którym znajduje się szczyt płaskiego wzniesienia. Tylko dlaczego dotarli tu razem z rowerami? Czyżby prowadziła tu inna nie zaznaczona na mapie dróżka. Teraz nie ma to dla mnie znaczenia i tak muszę wrócić do miejsca, w którym pozostawiłem swój jednoślad. PK15 - szczyt górki (16:51 - 17).

Do końca zawodów pozostało jeszcze grubo ponad półtorej godziny. Do zaliczenia tylko 5 położonych blisko siebie punktów. Powinienem to zrobić z palcem w .... No dobrze, lepiej i zgodnie z prawdą, z palcem trzymanym na próbującym uwolnić się na wybojach mapniku.

Moje najbliższe plany biorą w łeb gdy okazuje się, że droga, którą miałem jechać jest zaznaczoną na mapie linią energetyczną. Po przyjrzeniu się mapie okazuje się, że nie ma to większego znaczenia, bo brak dróg i podmokłe bagienne tereny sprawiają, że wybierając najkrótszą drogę pomiędzy dwoma punktami i tak muszę przejechać obok innego leżącego z boku punktu.

Wracam na drogę, którą tu dotarłem. Wyjeżdżam na prowadzący przez wioskę asfalt. Droga przez pola. Piaszczysta droga na skraju lasu. To najlepsza pora na jej pokonanie. Po przejechaniu kilkudziesięciu rowerzystów na jej brzegu powstała twarda ścieżka. Wznosząca się w górę przecinka. Pierwszy, widoczny już z podnóża wzniesienia, czerwony lampion. Panowie Organizatorzy tak nie można - to impreza na orientację. Czy to jakieś niedopatrzenie z Waszej strony a może prezent dla tak kiepskich orientalistów jak ja? PK21 - górka (17:12 - 21).

Punkt, który mam przed sobą nie wzbudza nawet odrobiny wątpliwości. Kolejno: leśna droga - szutrówka - przecinka .... i punkt będzie mój. Wszystko się zgadza, jest szeroka leśna autostrada. W odmierzonej odległości jest przecinka/droga przez las. Kolejne skrzyżowanie. Skończyła się? Niemożliwe. Na mapie przecież jest przerywana kreska. Na razie widzę tylko prawie niewidoczny jej ślad. Dalej musi przecież być lepiej. Prowadząc rower przeskakuję wąski podmokły odcinek z trudnością unikając zapadania się powyżej kostek w błocie. Pokonuję jeszcze kilkanaście metrów. Kolejne przeszkody w postaci powalonych drzew i gęstych krzewów uniemożliwiają dalszy spacer. Nieplanowany odwrót.

No cóż, bardzo szybko zapomniałem o tym, że pod koniec zawodów najłatwiej dotrzeć do punktu po śladach poprzedników. Tu tej wiedzy i tych śladów zabrakło. Na skrzyżowaniu sprawdzam w którą stronę skręcało większość uczestników i po śladach bez problemu udaje mi się dotrzeć do końca prowadzącej przez las przecinki. PK6 - wykrot nad strumieniem (17:36 - 24). Aktualna w większości przypadków mapa w tym miejscu (chyba złośliwie) nie została zaktualizowana.

Dorodne komary pomagają szybko opuścić to nieprzyjemne, wilgotne i bagniste miejsce. Mijam umiejscowioną na skraju lasu leśniczówkę. Sprawdzam pozostałą do punktu odległość. Mijam dwóch zawodników z nierozłącznej trójcy. Zaraz, czy nie powinno ich być trzech? Zdaje się, że ta dwójka zgubiła przewodnika, a może to zgubił się ich przewodnik. Coś wspominają o "ciekawym punkcie" a może użyli innego określenia. To spotkanie nieco mnie rozkojarzy. Właściwie to w jakiej odległości jestem od leśniczówki i jak blisko od punktu. Przeszukuję las po niewłaściwej stronie odchodzącej w bok drogi. Koryguję błąd i docieram na cmentarz. Odnalezienie lampionu, którego nie ma tutaj gdzie schować, nie stanowi problemu. PK3 - okopy obok starego cmentarza ewangelickiego (18:00 - 24).

Droga wzdłuż linii doprowadzającej elektryczność do położonych pod lasem gospodarstw zachęca do niewielkiego skrótu. Wkrótce w miejsce drogi pojawia się zarastająca krzakami ścieżka. Podmokłe podłoże skutecznie zniechęca do dalszego kontynuowania jazdy (prowadzenia roweru). Dalej może być jeszcze gorzej. Przecież niedawno coś takiego przerabiałem. Nie warto moczyć się na zakończenia rajdu. Takie podmokłe, bagniste drogi nie dziwią tylko podczas zupełnie innego rajdu. Stali uczestnicy Dymna z pewnością wiedzą jakie zawody mam na myśli.

Perturbacje na ostatnich dwóch punktach sprawiają, że nadmiar czasu wyjątkowo szybko stopniał. O zaliczeniu wszystkich punktów nie mam nawet co marzyć. Teraz trzeba zaliczyć przedostatni punkt i szybko wracać na metę. Przed miejscowością skręcam w las. Piaszczystą drogę doskonale daje się ominąć lasem. Tym razem nie zawodzi pomiar odległości. Wyjeżdżam z lasu prosto na biegnącą w poprzek długiego "jeziorka" groblę. Prawdę mówiąc nawet nie wiedziałem czego szukać i nie tak sobie to miejsce wyobrażałem. PK20 - grobla (18:20 - 20).


... a ja pojechałem tędy


Do końca imprezy pozostało bardzo niewiele czasu. Sytuację pogarsza fakt, że nawet nie wiem ile. Zaabsorbowany planowaniem trasy nie zwróciłem uwagi, o ile został opóźniony start (i meta). Czyli nie oglądając się na zegarek, na metę trzeba wrócić jak najszybciej. Mijam Spycimierz z którego miałbym zaledwie kilka kilometrów wzdłuż wału p-pow. do ostatniego niezaliczonego punktu (PK11 pień wierzby nad Wartą). O tym punkcie nie mam nawet co marzyć. Aby walczyć o zaliczenie i tego punktu, w tym miejscu powinienem być o 20 a może nawet tylko 10 minut wcześniej. Pozostaje szybki ale spokojny powrót do bazy. Na mecie melduję się bezpiecznie na 6 minut przed upływem 8,5 godzinnego limitu. META (18:34 - 14).

Po powrocie okazało się, że zrealizowałem oba postawione na starcie zadania. 1. Zaliczyłem ponad 50% punktów (to był mało ambitny cel). 2. Wyprzedziłem Jarka, który nie zaliczył 2 punktów (i dostał 2 punktową karę za spóźnienie. Zaskoczeniem była pokonanie trójki jadącej razem zawodników. Jadąc szybciej, przy większych (ode mnie) problemach orientacyjnych powrócili na metę bez 2 punktów.


Wyglądam na zmęczonego? Pozory mylą. Do Łodzi wracam rowerem.


Statystyka:

Dystans - 127,9 km
Przewyższenie - 290 m
Czas trasy - 8 godz. 24 min.
Czas jazdy - 7 godz. 02 min.
Śr. prędkość - 18,2 km/godz.
Max. prędkość - 48,4 km/godz.
Zaliczone punkty 24 z 25
Miejsce 15 z 33

wizualizacja przejazdu na 3drerun



Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót