To nie był mój dzień
OrientAkcja 2014, ed.2 - Ldzań, 20.09.2014 r.

(relacja)
relacje z innych imprez
powrót

fot. organizator,


Pobudka. Micha makaronu na śniadanie. Na dojazd do znajdującego się pobliżu Łodzi Ldzania rezerwuję godzinkę jazdy rowerem. Tak, aby spokojnie dotrzeć na kilkadziesiąt minut przed startem. Założenia są jedynie częściowo słuszne. Odległość jaka mnie dzieli od miejsca startu okazuje się mocno niedoszacowana. Godzina szybko mija a ja jestem w nieokreślonej odległości od celu. Mocniej naciskam pedały. Ilość czasu pozostałego do startu nieubłaganie zmniejsza. Na miejscu licznik wskazuje 35 km. No cóż mój błąd - a wcześniej odrzuciłem ofertę podwiezienia zaoferowaną przez mijającego mnie samochodem jeszcze na ulicach Łodzi Mateusza (jednego z organizatorów rajdu).

Jest dobrze. Na 20 minut przed startem jestem przy osadzie Dwa Młyny w Ldzaniu. Rejestracja, chwila odpoczynku, odbiór mapy. Trasa wygląda na trudniejszą niż tej z wiosennej edycji Orientakcji. Przynajmniej ja z trudnością ogarniam 18 punktów zaznaczonych na mapie. Dzisiejszego dnia szybkie wyznaczenie optymalnej kolejności zaliczania punktów zdaje się przerastać możliwości mojej percepcji. Dłuższe rozmyślania nad mapą nie mają sensu ruszam wymyślonym naprędce wariantem.

Początek nie nastręcza problemów. Zaczynam od położonego na północy nieopodal asfaltowej drogi PK14 (spisuję liczbę ze słupka naprzeciwko kapliczki). Wycofuję się do asfaltu, by dojechać w pobliże kolejnego punktu. Jadę lasem wzdłuż łąk otaczających niewielką rzeczkę. Jeszcze nie bardzo wyczuwam odległości. Kiedy droga kończy się skręcam w ścieżkę prowadzącą przez łąki. Bez przekonania przeszukuję drzewa rosnące w zakolu strumyka. PK1 (spisuję kod z kartki umieszczonej na drzewie).

obiecujący początek (PK14, PK1, PK8) i pierwszy błąd (PK11)


Kolejny punkcik mam odnaleźć na szczycie znajdującego się obok piaskowni wzniesienia. Odnalezienie wyraźnie zaznaczonego szczytu wzniesienia nie stanowi problemu więc i ilość drzew do przeszukania nie jest duża. Kiedy docieram do celu pojawia się Michał, który w tym miejscu upatrzył sobie miejsce na zrobienie pamiątkowych fotek. PK8 (spisuję kod).

pamiątkowa fotka (PK8)


Pomimo, że planowałem opuścić to miejsce drogą prosto na południe zmieniam zdanie. Jadę (próbuję jechać) piaszczystą drogą na wschód. Nie wydaje się to najlepszym wyjściem, przecież ten wariant nie jest krótszy. Nie wykorzystuję podstawowego waloru wybranej trasy. Przejeżdżam zaledwie o kilkaset metrów obok PK11 nie próbując go zaliczać. Po prostu nie zauważam go. Pozostanie do zaliczenia na końcu trasy

(PK7)


Jadąc na PK7 popełniam niewielki błąd, skręcam w niewłaściwą drogę (a gdzie był kompas?). Na szczęście daje się go bezboleśnie naprawić i po chwili wracam na trasę przedzierając się brzegiem lasu wzdłuż zaoranego pola. Ambona stoi na swoim miejscu więc spisuję z jej nogi dwuliterowy kod (PK7).

W tej części mapy pozostaje jeszcze punkcik nad Grabią. Jadę przez Rokitnicę. Skracam dojazd jadąc polną drogą. Odbijam w pierwszą leśną dróżkę. Przecież każda droga na wschód prowadzi nad rzekę. Nad rzekę tak, ale nie każda droga prowadzi do zakola rzeki obok którego znajduje się punkt kontrolny. Nie doceniam dzikiej, nieuregulowanej, otoczonej bagniskami rzeki. Przeceniam swoje możliwości. Wydaje się, że mam szczęście, kilkadziesiąt metrów dalej spotykam kilkoro bikerów, którzy przybyli tu przede mną. Po raz kolejny bezskutecznie przeszukujemy dokładnie niewyską skarpę nad rzeką (czy aby na pewno była to rzeka).

x - miejsce w którym nie znajdujemy punktu


Skoro punktu tu nie ma to oczywistym jest, że jestem w niewłaściwym miejscu. Najrozsądniejsze, co mogę zrobić w tej sytuacji, to powrót do miejsca charakterystycznego na tyle bym mógł od niego namierzyć się drogę do PK. Wracam do asfaltowej drogi. Teraz już bez problemu odnajduje jedyną odchodzącą pod skosem leśną dróżkę. Po chwili trafiam nad kilkumetrową skarpę i przepływającą dołem rzekę. Brak staranności w czytaniu mapy sprawia, że już w początkowej fazie rajdu tracę kilkadziesiąt cennych minut. PK10 - spisuję kod z drzewa.

Na tym kończy się mała zachodnia pętelka trasy. Nie czas żałować straconego na poszukiwaniach czasu. Wracam przez Ldzań i jadę zaliczać punkty zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Na początek łatwiejsza część trasy. Bez problemu trafiam na kolejne punkty. PK13 - liczę ilość nitów z metalowymi kołnierzami w dachu paśnika. To są już liczby przy których można się pomylić. Powtarzam obliczenia i wpisuję liczbę 52.

Za leśniczówką na skraju lasu odnajduję cmentarz wojenny z I wojny św. W południowej jego części liczę ilość trójkątnie zakończonych nagrobków stojących na wprost starego buka PK5 (12). Starannie odmierzam odległość od zakrętu drogi i bez problemu trafiam na wiszącą na drzewie kapliczkę. Liczę liczbę otworów we frontowej desce kapliczki (bodajże 5 a może 6) by zaliczyć PK2. Przy punkcie spotykam Bartka z którym zaliczę kilka kolejnych punktów.

Na początek w środku lasu (dlaczego właśnie tu?) odnajdujemy obelisk z jubileuszowymi datami. Druga z nich - 60 rocznica utworzenia Nadleśnictwa Kolumna jest odpowiedzią która zalicza PK16. Prosty dojazd ale upierdliwe drogi doprowadzają nas do pomnika - miejsca w którym w czasie II wojny św. wylądował zestrzelony samolot Łoś. Liczę kilkanaście drewnianych schodków prowadzących na niewielkie wzniesienie (PK9).

kłopoty z kolejnością


Od dłuższego czasu staram się rozwiązać czekającą mnie łamigłówkę - w jakiej kolejności mam zaliczać najbliższe 4 punkty (3, 6, 12, 18). Teren działań poprzecinany jest licznymi w tym miejscu rzeczkami i brakiem jakiś sensownych dróg. Wszelkie koncepcje psuje PK6, który znajduje się po przeciwnej stronie nadrzecznych (być może podmokłych) łąk. Po krótkiej dyskusji, na początek wybieramy PK3. Ukryty w lesie pomiędzy stawami wygląda nieprzyjemnie. Rzeczywistość jest nieco bardziej przyjazna. Na kolejnej brzozie rosnącej nad głębokim rowem odnajdujemy kartkę z kodem (PK3).

Chyba za mocno naciskam na pedały ponieważ w czasie dojazdu do kolejnego punktu gubię gdzieś Bartka. No cóż potwierdza się zasada, że w maratonach na orientację równie ważna jak siła jest orientacja. Bartek na mecie będzie miał zaliczony o 1 punkt więcej.

Samotnie już zmierzam do przez las. Chwila rozterki na rozwidleniu dróg. Losowo wybieram jedną z nich. Po chwili kierując się wskazaniami liczniki porzucam rower i ruszam na poszukiwania "dołu". Takiego dołu trudno nie zauważyć, to zarastająca lasem pozostałość po niewielkiej żwirowni. Z góry wypatruję mijesca które pasowałoby do opisu "dwa drzewa". Spisuję dwuliterowy kod (PK12) - wielkie czerwone litery namalowane na jednym z drzew.

Przede mną mało optymalny ale niemal w całości asfaltowy dojazd do PK18 - tu liczę ilość desek tworzących nawierzchnię pomostu przy zbiorniku p-poż. Równie asfaltowy powrót i jazda w kierunku PK6. Podobno bilans musi wyjść na zero. Po przyjemnym równiutkim asfalcie nadchodzi najbardziej dający się we znaki odcinek dzisiejszej trasy. Do pokonania krótki bo 2km odcinek nierównej, porośniętej trawą drogi przez łąki. Prażące w południe słońce powoduje, że pomimo stosunkowo niskiej temperatury zalewam się potem. Z tablicy ku czci lotników jaką odnajduję nieco dalej nad rzeką odczytuję datę jej ufundowania - 2007 r. (PK6).

Opuszczam nieprzyjazne łąki, by asfaltową drogą dotrzeć w okolice PK15. Na początku lasu odmierzam odległość jaka dzieli mnie od kolejnej leśnej drogi. Skręcam w prawo w odpowiednią drogę i po kilkuset metrach ponownie w prawo na wschód. Dojeżdżam do zaznaczonych na mapie zabudowań. Gospodarz wskazuje mi kierunek w którym pojechało dwóch zawodników, którzy byli tu przede mną. Jadę wzdłuż rzeki w jedną stronę, próbuję przedzierać się przez pokrzywy w drugą stronę. Sprawdzam kierunek uregulowanej w tym miejscu rzeki. W żaden sposób istniejącej rzeczywistości nie mogę dopasować mapy. No ale przecież skręciłem w odpowiednią drogę dojechałem do odpowiednich zabudowań. Zmęczony ale przekonany, że gdzieś w pobliżu jest punkt, którego nie mogę odnaleźć rezygnuję z poszukiwań. Ruszam z nadzieją, że kolejne punkty będą łatwiejsze.

niewybaczalny błąd na PK15

Porównanie śladu przejazdu z mapą pozwala zobaczyć jak duży i w którym miejscu popełniłem błąd. Po pierwsze - zamiast dojechać aż nad rzekę skręciłem we wcześniejszą drogę na wschód. Po drugie dojechałem do zabudowań, które znajdowały się zbyt daleko od rzeki. Po trzecie - zignorowałem kierunek i charakterystyczny zakręt płynącej tu rzeki nie pasujący do otoczenia punktu kontrolnego. Rzeki, przynajmniej te uregulowane, raczej nie zmieniają kierunku i są jedną z najpewniejszych obok linii energetycznych pozwalających orientować się elementami krajobrazu. Zabudowania które pomyliłem znajdowały się w odległości ok. 600-700 m.


Spoglądam na zegarek i rezygnuję z zaliczenia punktu PK17. Zjeżdżam w kierunku PK4 niestety zgodnie zresztą z oznakowaniem trafiam na drogę bez wylotu. Nie mam już czasu ani ochoty na korygowanie błędu. Najważniejszym jest teraz spokojne dotarcie na metę przed upływem limitu czasu. Wracam zauroczony pokonaną trasą oraz wybranymi prze organizatorów punktami kontrolnymi. Dobrego humoru nie potrafi mi zepsuć nawet fakt zajęcia odległego miejsca w klasyfikacji. Chłopaki tak trzymać!!!

Problemy z wyborem optymalnej kolejności zaliczania punktów (dystans 92 km przy optymalnym 75 km). Problemy z wyborem optymalnego przejazdu pomiędzy punktami. Niezauważanie mijanych w pobliżu punktów (PK11). Niewybaczalne błędy przy poszukiwaniu punktów (PK10) czy nawet odnalezieniem swojego miejsca na mapie (PK15). Do tego dokuczające mi skurcze łydek. Być może najlepszym podsumowaniem tego co wyczyniałem na trasie byłoby określenie, że jeździłem jak pijany zając. Zdecydowanie - To nie był mój dzień.


Statystyka:

Dystans - 92,0 km
Czas trasy - 5:51
Efektywny czas jazdy - 4:50
Prędkość średnia - 19,0 km/godz.
Prędkość maksymalna - 36,6 km/godz.
Przewyższenie - 220 m
Miejsce - 11 (z 16)

Łódź, 2014 r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót