.

OrientAkcja ed.12


Orientakcja, Rawa Mazowiecka, 28 września 2019

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót


fot. Renia, Doktorek
Po kilkumiesięcznej przerwie w rajdach na orientację spowodowanej m.in. startami w ultramaratonach: szosowym KBR i terenowym Carpatia Divide, powracam do orientacji. Celem jest Orientakcja urastająca do jednej z najbardziej prestiżowych, by nie napisać kultowych imprez Pucharu Polski. Liczba najlepszych orientalistów biorących udział w tej imprezie z pewnością jest imponująca. Pomimo, że na razie to jedynie pucharowy aspirant, na starcie stawiło się 8 zawodników z pierwszej 10-ki Pucharu. Swoje siły z najlepszymi będzie mogło sprawdzić blisko 200 uczestników.

Trzymiesięczna przerwa w startach powoduje, że zapominam zabrać ze sobą podstawowego wyposażenia: kompasu i linijki. Do tego poziomu dostosowuje się i mój sprzęt. Podczas dojazdu do bazy zauważam, że przestaje działać sprawny jeszcze ubiegłego wieczoru licznik. No cóż, kolejny egzemplarz niemieckiego szajsu czyli Sigma1200 po zaledwie rocznym użytkowaniu odmawia współpracy. Najwyższy czas na rezygnację z produktów tej firmy.


w dobrym towarzystwie


Co począć? Mogę przyłączyć się do któregoś ze znajomych orientalistów. Mogę też spróbować pojechać sam tak trochę rekreacyjnie. Leszek trafnie podsumowuje mnie na podstawie tego jak radzę sobie na budowanej przez niego trasie Dymno. W skrócie brzmiało to tak: po co Ci kompas i linijka jeżeli i tak z nich nie korzystasz.

Czas na start. Mapy rozdane. Tym razem nie ma jakichś szczególnych zagwozdek w rozplanowaniu kolejności zaliczania punktów. Nawet jeżeli na niektórych obszarach jest kilka wariantów to nie różnią się one drastycznie długością. Szybko łączę punkty liniami prostymi i jestem gotowy. START (godz. 9:10). Przede mną opuszczają bazę Ewa z Jarkiem. Wkrótce skręcają w przeciwnym od założonego przeze mnie kierunku. Kusi żeby pojechać z nimi ale skoro mam jechać dla przyjemności, wybieram wolność.

Mijam ostatnie zabudowania Rawy i już po chwili żałuję, że nikt ze mną nie jedzie. Bez kompasu i licznika nie odnajdę nawet najbliższego punktu. Sytuację ratuje wyprzedzający mnie Piotrek Zarzycki. Mam nadzieję, że bez problemu doprowadzi mnie do punktu. Skręcamy w jedną z przecinek na skraju pola. Pozostawiamy rowery i ruszamy na poszukiwania. Ponieważ odnalezienie rowu nie jest takie oczywiste, nie zaszkodzi zaciągnąć języka u napotkanego grzybiarza - "Rowu to tutaj nie ma ale tam na górce są okopy". Po chwili punkt jest nasz. PK5 - zakręt rowu (9:22)

Z dołu nadciąga kolejna grupa bikerów. Podstawowym pytaniem jest teraz: Gdzie jest mój rower. Kiedy wreszcie odnajduję zgubę w sąsiedniej przecince okazuje się, że nie ma już Piotrka ani żadnego innego zawodnika. Zjeżdżam do asfaltu. Forsowanie widocznej na mapie rzeczki może być ryzykowne, więc w drodze do punktu będę musiał nadłożyć 3-4 km jadąc przez most. Jak odnaleźć właściwą drogę przez pola. Chociaż uważnie obserwuję pobocze drogi, nie zauważam żadnej z wcześniejszych polnych dróżek. Pomaga odległy widok rowerzystów zbliżających się już do odległego skraju lasu. Początek prowadzącej przez pola drogi, która ma swój początek tuż obok nowobudowanego budynku nie jest wcale taki oczywisty.

Męczę się podjeżdżając nierówną, porośniętą trawą polną drogą. Wreszcie osiągam skraj lasu. Gdzieś po prawej stronie powinien być punkt. Schodzę do wąwozu. W którym miejscu mam szukać lampionu? Widok niewielkiego wąskiego parowu nie pozostawia wątpliwości. Gdybym to ja budował trasę, punkt umieściłbym właśnie tam. PK13 - parów (9:42).

Zgodnie z wcześniej naszkicowanym planem, teraz powinienem pojechać na zachód by zaliczyć znajdujący się na przeciwległym krańcu lasu PK15. Jadąc prosto przez las w pewnym momencie zatrzymam się na asfaltowej lub szutrowej drodze. Zadanie jazdy na wprost nie wydaje się trudne, nie raz już jadąc przypadkowymi drogami pokonywałem leśne tereny. Brak licznika, brak kompasu, zachmurzone niebo to tylko szczegół. Najsłabszym ogniwem zawsze jest człowiek. Niezbyt dokładnie śledzę leśne dróżki na mapie. Zjeżdżam do asfaltowej drogi. Po chwili orientuję się, że jest to ta sama droga z której skręciłem w poszukiwaniu PK13. Zamiast na zachód wyjechałem z lasu w przeciwnym kierunku. Mógłbym zaliczyć punkt podczas powrotu ale nie odpuszczam. Po kilku kilometrach asfatów i szutrów docieram w miejsce, w którym powinienem być już 15-20 minut wcześniej. Z przeciwnej strony nadjeżdża Bartek i Piotrek. Ten ostatni rzuca krótko - punkt jest bardzo czujny.


przed startem


Mam trochę szczęścia, w kierunku punktu jedzie Marcin Gryszkalis. Nie pomaga kompas, nie pomaga pomiar odległości. Przez kilka minut przeszukujemy kilka widocznych obok drogi wzniesień. Bez rezultatu. Wracamy do ostatniego mijanego w lesie skrzyżowania, później do następnego. Jedziemy zachowując maksymalną ostrożność. Teraz sprawa jest oczywista. Pominęliśmy nie rzucającą się w oczy, odchodzącą w prawo i opadającą w dół piaszczystą dróżkę. Mistrzowskie posunięcie budowniczego trasy na który nabrało się wielu lepszych ode mnie orientalistów - zjazd w dół poprzedzający zaliczenie znajdującego się na pobliskiej górce punktu. Na poszukiwaniu punktu tracimy dobre kilkanaście minut. PK15 - szczyt górki (10:28).

Zaliczanie kilku najbliższych punków to już tylko przyjemność. Nie mając licznika przestrzeliwuję o kilkadziesiąt metrów zjazd w zarośniętą dolinkę, z której wypływa strumyk. Wracam do właściwej dróżki. Budowniczy jest tym razem łaskawy. Lampion znajduje się na wprost ścieżki na skraju bagniska. PK3 - przy źródlisku (10:46).

Jedziemy drogą techniczną wzdłuż drogi szybkiego ruchu (S8). Położenie umiejscowionego w lesie punktu jest dość charakterystyczne. Zostawiam rower na zakręcie leśnej drogi, w którą wcześniej wjechaliśmy. Cofając się o kilkanaście metrów wcześniej odnajduję lampion. PK24 - zakręt rowu (11:01).

Dojazd do położonego na południu punktu nasuwa się sam. Zaraz, nie tak szybko. Na przeszkodzie staje niewielka ale być może bagnista, jak wszystkie w tej okolicy, rzeczka. Może nie jest nawet tak źle, wracamy do drogi technicznej i objeżdżamy wątpliwy fragment asfaltami. W niewielkim, mikroskopijnym wręcz lasku mamy znaleźć płaską górkę. Mijamy kilka stojących obok drogi rowerów i kilku rowerzystów. Chwila wahania. Nawet bez licznika można stwierdzić, że to nie jest to miejsce. W kierunku wzniesienia musi prowadzić jakakolwiek droga lub przynajmniej ścieżka. Na jej końcu spotykamy rodzinkę z dziećmi. Wskazują w którym miejscu znajduje się punkt. PK8 - grzbiet płaskiej górki (11:16).

Jadąc w kierunku bufetu i punktu nr 1 zauważam, że gdzieś zawieruszył się Marcin. Nie jestem zachwycony, nieciekawie wyglądające punkty umiejscowione w spalskich lasach będę musiał zaliczać samodzielnie. Punkt żywnościowy znajduje się zbyt blisko by zatrzymywać się tutaj na dłużej. Symbolicznie sięgam po wafelek. Gdzie jest cegielnia i punkt kontrolny. Usłużni panowie z obsługi wskazują miejsce w pobliskim parku. No tak, to nie cegielnia odczytana z mapy a lodownia jest położeniem punktu. Pozuję do pamiątkowej fotki, perforuję odpowiednie pole karty startowej i jadę dalej. PK1 - lodownia (11:27).

Wybieram najprostszy i najbardziej asfaltowy dojazd. Punkt będę atakował od południowo-wschodniego skraju lasu. Czuję dużą tremę, jak sobie poradzę w plątaninie ścieżek. Pomimo, że widoczny na mapie skraj lasu jak gdyby przesunął się nieco w pola, udaje się skręcić w odpowiednią drogę. Kiedy zaczyna łagodnie zakręcać wiem, że jestem w odpowiednim miejscu. Porzucony rower. Rodzinna grupka bikerów. Zbiegam w dół do wiszącego na drzewie lampionu. PK21 - obniżenie terenu (11:47).

Kontynuując jazdę na południe, jedyny raz modyfikuję kolejność zaliczania najbliższych punktów. Bardziej efektywnie wykorzystam zaletę twardych i asfaltowych dróg zaliczając punkty w kolejności PK14-PK7. Kiedy wjeżdżam w las pozostaje już niewielka odległość by dotrzeć do celu. Na rozwidleniu leśnych dróg nagle czuję się bezradny. Zawodnik który przybył tu przede mną również nie ma kompasu. Z dwóch dróg wybieram tę lepiej przejezdną. Wyrobisko nie jest igłą w stogu siana ani drzewem w środku lasu. Szczególnie gdy ten las jest bardzo przejrzysty. Nie zawracając głowy widocznym grzybiarzom, skręcam w prawo i po chwili widzę nadgryzione ludzką ręką piaszczyste wzgórze. Obstawiam, że pisząc o brzegu wyrobiska Michał, miał na myśli jego górną krawędź. Po chwili jestem na miejscu. Uff! Myślałem, że będzie gorzej. PK14 - brzeg wyrobiska (12:18).

Porządna leśna droga prowadzi mnie w kierunku kolejnego punktu. W połowie drogi mijam nadjeżdżającego z przeciwka Marcina. Jeszcze tylko zjazd w dół. Mijam amatorsko jadących zawodników. Zakręt drogi. Opieram rower o drzewo i ruszam na poszukiwania. Czując za plecami innych zawodników zachowuję się irracjonalnie. Najpierw idę na wprost i pakuję się w nadrzeczne bagienko. Później odnajduję "stowarzyszony" wał nie odnajdując na nim punktu. Wreszcie wracam do roweru by spojrzeć na mapę. Wał i punkt jest całkiem niedaleko z drugiej strony. Kiedy utytłany po kolana w błocie, opuszczam wreszcie to miejsce, odpoczywający przy drodze amatorzy pytają czy oby odnalazłem punkt. Tu, tylko 5 minut w plecy. PK7 - wał (12:38).

Przede mną przyzwoicie wyglądający punkt na skraju lasu. Jeżeli tylko widoczna na mapie przecinka będzie przejezdna to doprowadzi do celu najkrótszą drogą. Jest przejezdna. Odnalezienie dwóch starszych drzew rosnących tuż obok siebie a wyróżniających się grubością wśród "młodziaków", nie stanowi problemu. PK18 - sędziwe podwójne drzewo (12:54).

W miarę oddalania się od bazy odległość między punktami wzrasta ale ich odnalezienie jest znacznie łatwiejsze. Przynajmniej mnie się tak wydaje (i udaje). Przede mną kolejne długie i proste drogi, które mają doprowadzić mnie nad brzeg Pilicy. Na krótkim asfaltowym odcinku mijam nadjeżdżających z przeciwka Bronka i Krzyśka. Oni walczą o zwycięstwo w tym rajdzie. Ostatecznie zajmą ex aequo drugą pozycję. Dalej już na opadającej w kierunku rzeki brukowanej leśnej drodze spotykam Radka. Do poprzedniej dwójki traci kilka kilometrów. Ten zawodnik walczy o miejsce na pudle Pucharu Bikeorientu. Na tym mocno obsadzonym rajdzie ma też szansę zająć miejsce w pierwsze dziesiątce. Nierówny bruk wytrzęsie mnie niemiłosiernie. Cieszę się, że nie muszę tego długiego podjazdu pokonywać w przeciwnym kierunku. Na końcu drogi prowadzącej wzdłuż rzeki odnajduję lampion. PK20 - brzeg rzeki (13:12). 12 punktów zebranych w ciągu 4 godzin oznacza, że zaliczenie wszystkich punktów jest całkiem realne.

Chyba w nagrodę za dziurawą drogę mam szybki szuter dalej przechodzący w asfalt. Czujna jazda sprawia, że namierzenie starego, ukrytego w lesie kamieniołomu nie stanowi problemu. W najdalszym i najniższym jego miejscu razem z napotkanym bikerem odnajduję lampion. PK4 - dawny kamieniołom piaskowca (13:30).

Widok kolejnego odcinka nie napawa optymizmem. Tu nie można sobie pozwolić na chwilę nieuwagi. Jak bez licznika połapać się w plątaninie leśnych dróg w okolicy punktu? Na ostatnim skrzyżowaniu spotykam Krzyśka. Twierdzi, że jesteśmy za daleko. Dobrze, że ja nie mam licznika. Tak na 90% jestem przekonany, że właśnie tu powinniśmy skręcić. Po chwili potwierdzają to ślady opon naszych poprzedników. Jeszcze jeden zakręt i zatrzymujemy się na skraju łąki. Krzysiek w dalszym ciągu nie jest przekonany ale wskazuje kierunek, w którym mógłby znajdować się punkt. Ruszam zupełnie suchym rowem do prawie suchego oczka wodnego. W dawnych latach w tej sadzawce miała swoje początki zaznaczona na mapie rzeczka. PK11 - brzeg oczka wodnego (13:57).

Nie mam chęci na kiepskie leśne drogi i zabawę w orientację na średnio czytelnej mapie. Nieco nadrabiając dystansu jadę głównymi leśnymi traktami. Zjeżdżając nad kolejną rzeczkę gdzie znajduje się punkt, spotykam Leszka. Gdzieś w pobliżu na zakręcie ścieżki w obniżeniu powinienem znaleźć lampion. Zjeżdżam nad rozlewisko. Sprawdzam każde drzewo rosnące kilka czy kilkanaście metrów od brzegu. Zjeżdżam nad wodę w zupełnie innym miejscu. Ścieżka doprowadza mnie do końca zbiornika. Wszystko bez skutki. Zawracam. Nadciągają posiłki: Weronika z tatą. Teraz odnalezienie punktu nie powinno sprawiać problemu. Sprawia. Kręcimy się po tym samym terenie. Nadjeżdża kolejny zawodnik. Punkt znajduje się na drzewie nad samym stawem. Po 20 minutach odnajdujemy go w miejscu, od którego rozpocząłem poszukiwania. Dopiero później poznam przyczynę - pomyliłem opisy punktów (PK9 i PK16). PK9 - brzeg stawu (14:44).

Wydostaję się na asfaltową drogę. Do upływu limitu czasu pozostało prawie 3 i pół godziny i 9 niezaliczonych punktów. Pomimo wpadki w dalszym ciągu mam szansę zaliczyć całość trasy. Punkty w pobliżu bazy są przecież gęściej położone. Najbliższy obok drogi nie wydaje się trudniejszy od dotychczasowych. Kiedy dojeżdżam na miejsce nie wygląda to już tak różowo. Punktu poszukuje od jakiegoś czasu 4 bikerów, za chwilę dołącza do nas Krzysiek. Obszar poprzecinany jest wąskimi zadrzewionymi pasami: laski różniące się wiekiem i wysokością. To wydaje się nieprawdopodobne ale kolejne pół godziny poszukiwań punktu przez 6 osób na tak mikroskopijnym terenie nie przynosi efektu. Po analizie śladu można przypuszczać, że nawet koło punktu przejeżdżałem. To tutaj najbardziej brakuje mi licznika. Podobnie jak pozostali uczestnicy poszukiwań poddaję się. PK23 - granica kultur (15:04-15:34).

Przedostaję się na drugą stronę drogi szybkiego ruchu. Opis punktu nie wygląda zachęcająco. Jednak sosnowy las jest przejrzysty i po wejściu na grzbiet wydmy, lampion jest widoczny z daleka. PK19 - pień na północnym zboczu (15:56). Ruszam za Krzyśkiem, który w momencie mojego przyjazdu zniknął na końcu leśnej drogi. Jadę drogą techniczną wzdłuż S8. Teren jest dość podmokły więc ślady moich poprzedników pomagają bezbłędnie dotrzeć do celu. PK6 - południowy przyczółek nieistniejącego mostu (16:13).

Nie mam zamiaru sprawdzać jakości polnej drogi. Wracam drogą którą tu dotarłem. Szosą jedzie się tak szybko, że raczej przypadkowo zauważam ścieżkę utworzoną przez rowerowe koła. Tak przywiązuję się do tego widoku, że zatrzymuję się dopiero na skraju łąki. Tu ślad się urywa. Chwilę krążę próbując znaleźć dalszy jej ciąg. Wreszcie spoglądam na mapę. Poszukiwana ścieżka znajduje się kilkadziesiąt metrów wcześniej. Ścieżki nie widać ale nadjeżdża Krzysiek a przez krzaki widać zagłębienie niewielkiego wąwozu. Wystarczy zostawić rowery i szukać położonego w tym zagłębieniu lampionu. W ten sposób dotarłem do opisu, który przypisałem wcześniej zaliczonemu PK9. PK16 - zakręt ścieżki w obniżeniu (16:35).

Rezygnuję z kolejnej drogi przez pola. Jadąc minimalnie dłuższą asfaltową drogą docieram w bezpośrednie sąsiedztwo punktu. Jeden zakręt, po chwili kolejny. Drogi wokół punktów są dobrze zaktualizowane, więc punkt jest tam gdzie się go spodziewam. Kilkanaście metrów od drogi. PK10 - przy niecce (16:55).

Punkty wydają się łatwiejsze, a może to ja nauczyłem się orientować bez kompasu i mapy. Teren, asfalt, znowu teren. Piaszczystą drogą wspinam się w górę. Deszcz dostatecznie utwardził teren i dzisiaj żadne piaski nie dają się we znaki. Rower zostawiam trochę zbyt daleko. Płaski grzbiet ciągnie się jeszcze przez co najmniej kilkadziesiąt metrów. Gdyby nie widok wiszącego na drzewie lampionu, trudno by było ocenić gdzie jest jego najwyższy punkt. PK17 - szczyt góry (17:12).

Punkt przede mną nie wygląda na szczególnie trudny. Dla pewności pojadę ważniejszymi leśnymi drogami i będę zaliczał go od przeciwnej strony czyli od północy. Przecinka prowadząca w jego kierunku nie wygląda na przejezdną. Trzeba spróbować od drugiej strony. Leśna droga początkowo wznosi się w górę, a później ostro opada w dół. Czyżby powtórka z rozrywki (PK15)? Biały słupek nie pozostawia złudzeń. Jestem na skrzyżowaniu z przecinką. Wdrapuję się idąc po ściętych, uschniętych krzakach stromo w górę. PK22 - górka (17:33).

Wracam na dół. Słyszę krzyk: wiki, gdzie jest punkt? - zjeżdżasz w dół i idziesz w prawo do góry. Ratuję Tomka, znajomego orientalistę i ruszam do przodu. Na mapie wszystko wygląda idealnie, najpierw jedna, później druga prosta droga. W praktyce nie jest dobrze, droga zmienia kierunek, zanika. Pojawiają się wyręby i nowe nasadzenia. Prowadzę rower, przedzieram się przez las. Znowu jadę. Od czasu do czasu spoglądam do tyłu. Nie chciałbym w tym momencie powtórzyć błędu z początku rajdu. Niebo jest zachmurzone ale na zachodzie widzę podświetlone czerwonawo chmury. Uff!!! Jestem miło zaskoczony. Opuszczam las z właściwej strony, a dodatkowo mogę szybko zidentyfikować swoje położenie. W widocznym z daleka lasku pomiędzy polami odnajduję. PK2 - grupa małych jałowców (17:49).


na mecie


Spokojnie jadę przez pola. Gdy spoglądam na zegarek zaczyna się nerwówka. Od mety dzieli mnie jeszcze kilka kilometrów i wcale nie jest pewne, że zdążę tam dotrzeć przed upływem limitu. Asfaltowa droga. Mocno naciskam na pedały. Mam wrażenie, że wiatr jest moim sprzymierzeńcem. Na pewno sprzymierzeńcem jest opadająca w dół droga. Udaje się szczęśliwie nie pogubić przy dojeździe do bazy i melduję się tu niespełna 2 minuty przed końcem. Na zaliczenie ostatniego odleglego od drogi, którą jadę PK12- skraj lasu zabrakło mniej niż 10 minut.
Meta - 18:08.

Statystyka:

Dystans - ok. 130 km
Czas trasy - 8 godz. 58 min.
Zaliczone punkty 22 z 24
Miejsce 27 z 69

wizualizacja przejazdu na 3drerun



Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 30
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót