.

A miało być turystycznie


XV Ekstremalny Rajd na Orientację - Nocna Masakra


Drezdenko, 16-17.12.2017 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót


Niemal rok czekam na kolejną edycję Masakry. Jako jeden z pierwszych zapisuję się na listę uczestników. Po kilku dniach rezygnuję. Po długim namyśle zmieniam zdanie i postanawiam jednak wystartować.

Skąd takie zamieszanie? Okazuje się, że w tej edycji jedynym sposobem zaliczania punktów na trasie rowerowej jest sczytywanie kodów umieszczonych na punktach kontrolnych przy pomocy smartfona. Komu przeszkadzały dotychczasowe zasady i w czym miałyby usprawnić rozgrywanie zawodów i prezentację wyników? Skoro jednak zmiany są uzasadnione to oznacza jedno - zestarzałem się na tyle, że nie potrafię się do tych zmian przystosować. Teoretycznie odpowiedni telefon można wypożyczyć od organizatora, teoretycznie można nauczyć się jego obsługi jednak .... po co?

Regulamin przewiduje co prawda sytuacje awaryjne. Zaliczanie punktów w tradycyjny sposób w przypadku awarii telefonu. Podobno to furtka dla takich jak ja. Tylko skoro telefon (smartfon) wcale mi się nie popsuł bo go po prostu nie miałem? Pisanie regulaminu po to by można go było omijać? Tak. To Polska właśnie.

Święta bez oczekiwanej od dawna Nocnej Masakry. Święta bez wcześniejszego nocnego włóczenia się po lasach. Nieeeeeeee!!!! Nie wyobrażam sobie tego. W tym roku nie jestem jeszcze na to przygotowany. Znajduję wyjście. Mogę wystartować i nie odnaleźć (nie zaliczyć) żadnego punktu. Poza tym wszystko będzie tak jak zawsze. Na zdobywanych punktach i miejscu na liście z wynikami już mi wcale nie zależy. Wystartuję i pojadę turystycznie.

Dość żalów. Bez zbędnej zwłoki przejdę do relacji z pokonanej trasy. Na otrzymanej mapie łączę liniami punkty kontrolne w kolejności w jakiej będę je zaliczał. Dlaścisłości robię tak z nieco ponad połową punktów. Na dalsze plany będzie czas już w trakcie jazdy. Być może na więcej po prostu nie wystarczy czasu. (start 17:20).

Na początek pójdą punkty położone w zachodniej części mapy - przypuszczalnie łatwiejsze bo położone w znacznej odległości od siebie. Pierwszy z nich położony jest zaledwie o kilkaset metrów od asfaltowej drogi. Szybko ruszam na trasę, dołączam do jadącego z przodu Pawła Cichonia, później dołącza Krzysiek Cecuła. Miejsce jest na tyle charakterystyczne, że można zrezygnować z odmierzania odległości. Po minięciu rzeczki skręcamy w las a po chwili jedziemy już śladem nieistniejącej linii kolejowej. W ciemności nie jestem w stanie zobaczyć charakterystycznego mostu. Próbuję jedynie (nieskutecznie) uwiecznić na fotce lampion punktu kontrolnego. PK2 - 17:56 (36) (most forteczny, drzewo na skraju młodnika, 20m na południowy wschód). Wśród grupki zaliczających punkt rowerzystów obok wyżej wymienionych są też Turysta (Jacek Nowicki) i Wojtek Hołdakowski. Chwila rozmowy i zmiana planów. Zamiast PK10 warto by w międzyczasie zaliczyć inny punkt, do którego prowadzi prosta leśna droga.


Chociaż temperatura utrzymuje się minimalnie powyżej zera jestem już mocno rozgrzany. Czas na pozbycie się części odzieży. Zdejmuję cienką kurtkę i ruszam w pogoń za szybciej opuszczającymi punkt zawodnikami. Pośpiech nie jest dobrym doradcą. Na początek kurtka, którą zapominam schować do sakwy spada z bagażnika i wkręca się w napęd. Mozolnie usuwam przeszkodę. Chwilę później wpadam w potężną dziurę i sakwa wylatuje w powietrze. Czerwoneświatełka migocą o kilkaset metrów z przodu. Nieskomplikowana, prosta droga jest moim sprzymierzeńcem. Przed zjazdem w leśną przecinkę, jadę już z wyprzedzającymi mnie bikerami.

Improwizacja po leśnych, nienaniesionych na mapę drogach, doprowadza nas nad brzeg rzeczki. Gdzieś tutaj powinien znajdować się cypel i drzewo z lampionem. Turysta pokonuje rzeczkę po powalonym drzewie. Nieee!!! Widok płynącej (czy stojącej) poniżej wody nie jest zachęcający. Ani Wojtek, ani ja nie mamy ochoty na spacerek po obślizgłym pniu. Niby dlaczego punkt miałby znajdować się właśnie tam. Przedzieramy się wzdłuż zarosłego krzakami i podmokłego brzegu rzeczki w kierunku jej ujścia. Kilkadziesiąt metrów dalej można rozpoznać twór, który można by nazwać cyplem. W najdalej wysuniętym jego punkcie odnajdujemy PK9 - 18:34 (38) (cypel, ostatnie drzewo po północnej stronie strumyka). Dyskretnie usuwamy się, żeby nie psuć zabawy nadjeżdżającym zawodnikom.


Bywają odcinki, podczas których mogę skorelować swoje położenie w terenie z miejscem na mapie. Ten odcinek z pewnością do takich nie należy. Jeżeli nie odczytam podczas postoju miejsca na mapie i nie zapamiętam najbliższej drogi, nie jestem w stanie tego zrobić w czasie jazdy. Orientację zaburza fakt, że przekonany byłem, że jezioro będziemy mijać od południowej (a nie północnej) strony. Nic to muszę się zdać na moich przewodników. Wśrodku lasu zaskakuje nas tabliczka: Gościm. Powinniśmy być jeszcze daleko od tej miejscowości (i jesteśmy).

Od wyjeżdżającego z odchodzącej skośnie drogi Wojtka Paszkowskiego staram się uzyskać potwierdzenie, że to droga na punkt. Na początek żartuje, że na pewno nie, później potwierdza "prosto na punkt" i poprawia "prawie prosto na punkt". To wystarcza żeby jechać dalej. Zatrzymujemy sie i schodzimy nad podmokłe tereny otaczające jezioro. U Daniela niczego nie można być pewnym ale na przesmyk chyba tak jednak wygląda. Pierwszy strzał jest chybiony. Jesteśmy o kilkadziesiąt metrów za daleko. Wracamy wzdłuż brzegu do miejsca gdzie punkt zalicza w tym czasie chyba z kilkunastu orientalistów. PK10 - 19:30 (56) (przesmyk, gruba sosna na zachód).


Opuszczamy las by skorzystać równiutkiej asfaltowej drogi którą jechaliśmy już w kierunku PK2. Chociaż na pierwszy rzut oka oznacza to znaczny objazd, jest to optymalny wariant. Przejazd na wprost przegradza jezioro, a dalej skomplikowana sieć dróg, dróżek i przecinek niewiadomej jakości. W Goszczanowie, tuż przed zjazdem w las mijają nas faworyci (i zwycięzcy rywalizacji): Łukasz Mirowski i Krzysiek Szawdzin. Po chwili wyjaśnia się dlaczego nie skręcili razem z nami. Droga którą powinniśmy jechać jest dopiero po drugiej stronie rzeki. Chwilę ustalamy nasze położenie. Jadąc przez las, wielokrotnie zatrzymujemy się by precyzyjnie odmierzyć odcinki do kolejnego skrzyżowania. Tu nie ma miejsca na pomyłkę. Ostatnia wznosząca się łagodnie w górę przecinka. Po prawej stronie znajduje się jedno z licznych w okolicy wzniesień. Odnalezienie szczytu tego wzniesienia nie było problemem. PK11 - 20:48 (68) (szczyt góry). W oddali widać światełka tych, którzy nie odmierzyli się tak dokładnie.


Kiedy szykujemy się do dalszej jazdy. Pod punkt podjeżdża depczący nam po piętach Marcin Witkowski i Łukasz z Krzyśkiem właścicieleświatełek z sąsiedniego wzniesienia. Jest też Romek Królikowski. Wracamy na północ do przecinki, którą tu przyjechaliśmy. Jednocześnie udaje nam się nakłonić faworytów do jazdy przecinką idącą równolegle po południowej stronie od punktu. Wydaje nam się, że wpuszczamy konkurentów w maliny ale to my jesteśmy przegranymi. Oni (podobno) jadą nową szutrówką, my przedzieramy się kiepską, miejscami bardzo kiepską przecinką - jest odcinek na którym trzeba zsiąść z roweru. Wybór trasy przejazdu pomiędzy punktami na nieaktualnej mapie jest loterią. Raz się wygrywa, raz się przegrywa. Na kolejnym odległym o niespełna 10 km punkcie tracimy do nich aż 25 minut. Z zaliczeniem punktu nie mamy problemu. Moi koledzy już o to dobrze zadbali. PK16 - 21:49 (61) (dół wśrodku).


Najlepszą opcją dotarcia do punktu gdzieś na obrzeżach Skwierzyny wydaje się jazda do asfaltowej drogi na południu. Dla "ułatwienia" drogi i przecinki wcale nie trzymają się kierunków północ-południe i wschód-zachód. Improwizujemy by dotrzeć do asfaltu. Mamy cały przekrój tego co nas dzisiaj w lesie spotyka. Podmokłe przecinki, leśna "autostrada" w budowie. Rozjeżdżone przez służby leśne, błotko. Chociaż jak zwykle jadę na cienkich trekkingowych oponkach, podłoże nie stawia oporu uniemożliwiającego jazdę. Zwykle nawet pod najgrubszą warstwą piaszczystego błota jest twarde podłoże. Jedynie w pojedynczych przypadkach, zwykle gdzieś na podjazdach, muszę zsiąść z roweru. Nie mam też problemu z utrzymaniem się za jadącymi na grubaśnych oponach kolegami.

Wreszcie jest to na co czekamy. Równa asfaltowa droga. Po chwili skrzyżowanie dróg i znak nakazujący objazd do miasta. Zagadka. Którą drogą powinniśmy pojechać? Z której strony drogowej przeszkody znajduje się droga prowadząca na punkt? Po krótkim namyśle wybieramy objazd. Dobry strzał. Polna droga. Wiadukt na nieczynnej linii i punkt na płocie uniemożliwiającym przejście przez most. Jadący za nami Marcin dociera do tego samego miejsca nie korzystając z objazdu. Rowerem daje się pokonać prawie każdą przeszkodę uniemożliwiającą ruch samochodowy - tutaj przeszkodą jest remontowany most na Warcie. PK20 - 22:35 (46) (most kolejowy - płot na północnym przyczółku).


Przejazd przez opustoszałe miasto. Za miastem, na mapie dość prosta droga do punktu. W terenie? W terenie nic nie jest takie proste. Rozwidlających się dróżek jest nieco więcej. Wypadamy z tej właściwej. Tylko gdzie jesteśmy? Próbujemy korygować jazdę, wypadamy na łąki, pokonujemy ograniczające je wypełnione wodą rowy. O tym, że ja już dawno przestałem kontrolować gdzie jesteśmy nie muszę chyba wspominać. No ale ja jadę dzisiaj tylko turystycznie.

Jacek z Wojtkiem próbują rozwiązać łamigłówkę. Wreszcie osiągamy skraj lasu. Jedziemy przez las. Bezskutecznie przeszukujemy wzgórze obok skrzyżowania dróg. Kolejne skrzyżowanie, na którym przed chwilą widać byłoświatełka jest już tym właściwym. Pozostałości cmentarza. W najdalej oddalonym od drogi jego miejscu odnajdujemy właściwe drzewo. PK12 - 23:31 (56) (stary cmentarz, przy pomnikach we wschodniej części).


Bez problemu wyjeżdżamy na asfaltową drogę. Asfalt to dla mnie chwila wytchnienia. Tu czuję się dużo lepiej od moich towarzyszy. Szerokie opony z kolcami jakie ma Jacek zdecydowanie nie nadają się na takie drogi. W kolejnej miejscowości skręcamy drogą w kierunku lasu, przecinkę. Tym razem nie ma żadnych problemów z odnalezieniem rozległego dołu w lesie. PK17 - 00:28 (57) (zagłębienie terenu na przecince, drzewo na wschód).


Bezproblemowy przejazd w kierunku punktu? Moje obawy wzbudza moment, w którym będziemy musieli opuścić asfalt. Widok przerywanej linii prowadzącej przez pola do lasu nie napawa optymizmem. Szału, jak to na nierównych polnych drogach, nie ma. Jakieś koleiny, jakieś kałuże. Przy odrobinie uwagi da się nawet dość szybko jechać. Odcinek leśnej drogi. Jacek czujnie zauważa turystycznąścieżkę poprowadzoną w kierunku wieży. Zdobywanie szczytu po stromo wznoszącym się, porośniętym krzakami zboczu od innej strony nie byłoby łatwe i przyjemne. Rowery pozostawiamy w połowie podejścia. Aby zaliczyć punkt kontrolny musimy jeszcze "wdrapać" się na najwyższą platformę wieży. W dzień rozpościera się stąd rozległy widok, teraz można tylko spojrzeć naświatła pobliskich wsi i odległych miasteczek. PK13 - 1:23 (55) (wieża na szczycie).


Mija 8 godzina jazdy, mamy zaliczone 9 punktów kontrolnych. Na zaliczenie całości już jakiś czas temu straciliśmy szansę. Czas by podjąć decyzję jechać na północ i zaliczyć PK19 i PK15 czy na południe by odwiedzić PK14 i PK18. Właściwie ta decyzja zapadła już wcześniej. Przed odwiedzeniem bufetu i zaliczeniem umiejscowionego tam PK7 zwiedzimy dolną część mapy. Chociaż post factum wybrany przez nas wariant wydaje się dłuższy, nie potwierdza tego przejazd naszego rywala. Marcin zaliczając punkty 15 i 19 dotrze na bufet w tym samym czasie.

Prosta nawigacyjnie droga przez Zielomyśl. Asfaltem przez Pszczew. Za tą miejscowością zjeżdżamy w las. Musimy odnaleźć najwyższy punkt znajdującego się tuż koło leśnej drogi "Góry Wysokiej". Nieco za wcześnie zjeżdżamy na skraj ogrodzonego pola. Prowadzimy rowery. Wreszcie widząc, że jest to pozbawione najmniejszego uzasadnienia, ruszamy pieszo. Wspinamy się w górę przedzierając przez krzaki i lawirując pomiędzy powalonymi drzewami. Wyżej las jest już bardziej czysty. Pozostaje pytanie, w którym miejscu rozległego wzniesienia znajduje się jego szczyt. Pierwsza próba nieudana. Pomimo, że wszystko wokół miejsca w którym się znajdujemy jest położone niżej, jednak na żadnym drzewie nie odnajdujemy lampionu.

Przecież na tak małym obszarze w pobliżu drogi nie ma miejsca na jeszcze jedno wzgórze. Każdy z nas zaczyna szukać na własną rękę. Bez przekonania idę w kierunku kolejnego nie wyróżniającego się w szczególny sposób przewyższenia. Spoglądam na jedno z rosnących tam drzew i nie wierzę własnym oczom. Głośno krzyczę JEEEeeeST!!!! PK14 - 2:18 (55) (szczyt góry).


Równie upierdliwe przedzieranie się do miejsca w którym zostawiliśmy rowery i możemy ruszać dalej. Asfaltowa droga, pola, lasy. W którymś momencie wilgotność wzrasta i zaczyna pruszyć mokryśnieg. Chyba znużenie sprawia, że z faktu przeszukiwania kolejnego wzgórza nic nie pamiętam. PK18 - 3:31 (73) (szczyt góry).


Zjeżdżamy do pobliskiego Dormowa i pozostaje nam kilka kilometrów asfaltu by dotrzeć do punktu, który jest jednocześnie jedynym bufetem na trasie. Z drobnymi kłopotami odnajdujemy miejsce, w którym znajduje się świetlica. PK7 - 4:36 (65) (OSP -świetlica wiejska).


To najwyższy czas na uzupełnienie energii. Dopiero, gdy się zatrzymujemy czuję dziwną słabość. W czasie jazdy nie odżywiałem się w dostatecznym stopniu. Piję gorącą herbatę. Z zachłannością pochłaniam wszystko co nadaje się do jedzenia. Skutki tego odczuję już wkrótce. Kiedy wszyscy są już nasyceni, czas na ustalenie koncepcji pokonywania dalszej trasy. Ścieranie się różnych koncepcji zabiera kolejne cenne minuty. Po 30 minutach (!!!!) ruszamy dalej (5:05). Do zakończenia maratonu pozostało niewiele ponad 3 godziny.

Kolejny punkt będziemy namierzać od wschodu. Na mapie wszystko wydaje się proste. Właściwie to powinniśmy do niego dotrzeć jadąc leśną drogą. W praktyce nie wszystko się zgadza. Mijamy właściwą przecinkę nie odnajdując jej. Jeździmy po lesie, sprawdzamy kolejne przecinki. Pchamy rowery przez piaszczyste pagórki. Ostre bóle żołądka sprawiają się, że zaciskam zęby i z trudnością wlekę się z tyłu. W pewnej chwili jesteśmy być może o kilkanaście/kilkadziesiąt metrów od punktu ale wcale o tym nie wiemy i nie szukamy go w tym miejscu. (PK6 - 6:26 - skrzyżowanie przecinek, podwójne drzewo na skrapie, 10m na południowy wschód).


okolice PK6 (ślad umieszczony przez Jacka na mapie Geoportalu)

Dalsze krążenie po lesie nie ma sensu. Musimy opuścić las i dotrzeć do drogi Międzychód-Drezdenko. Improwizujemy jadąc leśnymi drogami. Jedna z nich kończy się przed mocno rozświetlonym obiektem. Mijałem go jadąc wczoraj asfaltową drogą do bazy. Obiekt znany, a jednak jakby trochę inny. Czyżby tak wyglądał od przeciwnej strony. Omijamy przeszkodę prowadząc rowery. Cieć przed bramą obserwuje dziwne stwory wyłaniające się w nocy ześrodka lasu. Wychodzimy na dochodzącą do bramy drogę. Jednak nie jest to asfalt, którego się spodziewaliśmy. To inny obiekt należący do PGNiG-e. Przed nami jeszcze co najmniej kilkaset metrów gruntowej drogi i kilkanaście kilometrów asfaltowej drogi dzielące nas od bazy.

W pewnej chwili słyszę odgłos walącego się na asfalt roweru. To jeden z nas zmienił pozycję na horyzontalną. Zatrzymuję się i z trudem utrzymuję na pokrytym cienką warstwą lodu asfalcie. Chociaż oblodzony odcinek jest krótki, to i tak dalej będziemy jechać zachowując największą ostrożność. Kiedy po zakończeniu maratonu będę wracał z Pawłem i Tomkiem do domu, w tym samym miejscu zobaczymy w rowie rozbity samochód.

Właściwie teraz to najchętniej zjechałbym prosto do bazy. Moi koledzy proponują zaliczenie jeszcze jednego znajdującego się po przeciwnej stronie miasta punktu. Jadę poznanymi poprzedniego dnia uliczkami. Asfaltową drogą wzdłuż Noteci. Z trudem jedziemy i prowadzimy rowery po nasypie rozebranej linii kolejowej. Wszędzie wokół widać zalane łąki. Wkrótce jesteśmy na miejscu - prawie na miejscu. Dopiero dokładniejsze przyjrzenie się mapie pokazuje, że od przypory jazu fortecznego na którym znajduje się punkt, oddziela nas wypełniony wodą rów. (PK1 - 8:08 - jaz forteczny).

Do punktu można się dostać pokonując przeszkodę wpław lub jadąc wałem przeciwpowodziowym. Pomimo, że po obu brzegach mokradła widaćślady tych którzy przedostali się na drugi brzeg, żaden z nas nie ma ochoty na moczenie suchych butów. Pomimo panujących warunków buty zmoczę dopiero podczas mycia roweru. Na objazd do punktów wałem nie mamy już czasu. Na metę wracamy spóźnieni o kilkanaście minut. Meta 8:32.

W ciągu ponad 15 godzin pobytu na trasie, zaliczyliśmy 12 punktów co wystarczyło na zajęcie 11 pozycji. O tak odległej pozycji zaważyła fatalna końcówka. Od czasu wyjazdu z bufetu przez prawie 3,5 godziny nie zaliczyliśmy żadnego punktu.

Dla mnie turystyczna jazda nie skończyła się z przybyciem na metę. W poniedziałek dzwoni do mnie organizator z pytaniem o zaliczone punkty. Zgodnie z prawdą potwierdzam, że nie zaliczyłem żadnego punktu. Nie miałem odpowiedniego telefonu (smartfonu), nie wziąłem papierowej karty startowej - jechałem turystycznie. Po naleganiach proponuję wpisanie w wynikach jakiegokolwiek punktu. Wreszcie poddaje się i przyznaję się, że przez cały czas jechałem z Jackiem i Wojtkiem. Na potwierdzenie mam przesłaćślad przejazdu. Ślad z którego można by wyczytać, że zaliczyłem również PK6 a być może i PK1.

Pomimo postanowień, że będzie to ostatnia moja Nocna Masakra planuję już kolejny start. Niektórzy startują w NM i mówią - nigdy więcej. Inni nie mogą bez niej żyć. Siła uzależniająca jest niesłychanie silna. Święta bez Nocnej Masakry - nigdy!!!!

wizualizacja przejazdu na 3drerun


Statystyka:

Dystans - 175,0 km
Wznios - ok.680 m
Czas trasy - 15 godz. 12 min.
Prędkość śr. - 15,2 km/godz.
Prędkość max. - 43,2
Zaliczone punkty - 12 z 20
Punkty przeliczeniowe - 360 z 600
Punkty karne - 12
Miejsce - 11 z 30


Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót