.

Nie tylko nocna Masakra


XIV Ekstremalny Rajd na Orientację - Nocna Masakra


Lubniewice, 19-20 grudnia 2015 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót


fot. Michał Zieliński

Wysoka temperatura, bezchmurne niebo - przed startem wszystko wskazuje, że tym razem "masakry" nie będzie. Wielu zawodników szykuje się nawet do historycznego, bo pierwszego w historii imprezy zaliczenia całej trasy. Jedyną nadzieją na "uratowanie" masakrycznego charakteru imprezy byłoby błoto, takie jakie towarzyszyło nam przy podobnej temperaturze np. podczas edycji NM w Szczecinie. Szansa jest, przecież w przeddzień startu nad rejonem przeszły intensywne opady deszczu.

Ponieważ możliwy jest dojazd pociągiem w pobliże miejsca startu, wybieram ten właśnie środek transportu. Deszcz pada jeszcze długo po tym gdy mijam Poznań. Kiedy zastanawiam się nad zmianą przystanku docelowego by dojazd był bardziej szosowy, wreszcie przestaje padać. Wysiadam na przystanku w Trzebiszewie. Prosta leśna droga poprowadzona w poprzek lasu doprowadzi mnie do bazy. Jazda przez las daje okazję by zapoznać się z tym, co czeka na mnie następnego dnia. Jadę szutrową drogą o różnym stopniu zużycia. Na drodze, szczególnie gdy prowadzi polami, pojawiają się rozlane na całą jej szerokość kałuże. W lesie wody jest mniej ale miejscami szutrowa droga niemal "zasysa" mnie a opony pozostawiają głębokie koleiny. Jak będzie na bocznych leśnych drogach mogę się jedynie domyślać. Przede mną kuśtyka niewysoki zwierz. Nie udaje mi się go dokładnie obejrzeć w świetle umieszczonej na kasku czołówki zanim skręci i zniknie między drzewami. Sylwetką i sposobem poruszania nie przypomina psa. Czyżby borsuk?


W oczekiwaniu na start (ze Stasiejem)


Kiedy rozglądam się po uliczkach Lubniewic nadjeżdża Stasiej. Razem, już prawie bez problemów odnajdujemy szkołę, w której znajduje się baza zawodów. Organizatorów jeszcze nie ma ale bez problemu zostajemy wpuszczeni do wnętrza. Przed nami jako pierwsi byli tu już Paweł i Tomalos. Przed wieczorem przybędą kolejni bikerzy. Do późnych godzin nocnych trwać będzie spotkanie towarzyskie znajomych orientalistów. Start wyznaczony na późne popołudnie następnego dnia sprawia, że nikt nie musi się śpieszyć. Toczą się rozmowy o różnych rowerowych, niekoniecznie orientacyjnych imprezach. Jest okazja do wymiany poglądów na temat niezbędnych zmian w pucharowym regulaminie. Szkoda, że nie ma z nami sędziego głównego PPM - nie mamy kogo do swoich poglądów przekonywać.


Pozycja przedstartowa (od lewej: Wojtek, Grześ, Paweł, ja, Tomalos)


START: 18:15

Start coraz bardziej opóźnia się. Wreszcie dociera organizator z mapami. Na początek "wypycha" na trasę piechurów. Teraz czas na rowerzystów. Razem z Tomalosem rozplanowujemy całą trasę (zupełnie bez potrzeby – na zaliczenie wszystkich punktów i tak nie mam szans). Na początek punkt oznaczony nr 3 dający 50 punktów wagowych w skali 30-60. 50-tka oznacza, że punkt może należeć do tych nieco trudniejszych. Opuszczam szkołę i w drodze do Glisna "zawisam" pomiędzy Tomalosem i Wojtkiem Paszkowskim bezskutecznie próbując na asfalcie dogonić tego pierwszego. Kiedy skręcamy w las, ten znika bezpowrotnie. Na jednym z ostatnich przed punktem leśnych skrzyżowań spotykam Danusię Blank i Łukasza Wronę. Razem będziemy "zdobywać" kilka kolejnych punktów.

Odmierzamy się od leśnego skrzyżowania. Przeszukujemy bezskutecznie okolice jakiejś bocznej dróżki. Powoli przerzedzają się migające po lesie światełka. Inni mają to już za sobą, znaleźli punkt i opuścili to miejsce. Nadjeżdżający z przeciwka Marcin niechętnie potwierdza, że wraca z zaliczonym punktem. Jak daleko do punktu? Tego nie wiemy. Wielokrotnie wracamy na ostatnie rozpoznane skrzyżowanie. Ponownie odmierzamy się. Kolejne poszukiwania nic nie dają. Gdzieś obok, po lesie krąży Stasiej. Kręcimy się bezradnie. Przychodzi zwątpienie, chęć by zrezygnować z poszukiwań. Nowy zawodnik przywraca szansę na sukces. Ponieważ cały czas trafiamy na jedyną drogę której kierunek jest zgodny z mapą, teraz decyduję się jechać nią nieco dalej. Bingo - 50-100 m od miejsca w którym zatrzymywaliśmy się do tej pory jest kolejna nieprzejezdna przecinka. Rzucam rower i pieszo ruszam na poszukiwania. Punkt jest na drzewie przede mną, niestety karta startowa pozostała z rowerem. Trochę truchtania i możemy jechać dalej. PK3 – obniżenie terenu, drzewo na zachód od przecinki (50 punktów wagowych) – 20:25 (2:10 od startu). Na poszukiwaniach punktu spędziliśmy w tym lesie ponad godzinę. Może wcześniej trzeba było zawierzyć skąpym informacjom Marcina a nie jak się okazało niedokładnym pomiarom odległości na krętej drodze.

Kolejny punkt znajduje się (w linii prostej) naprawdę blisko . Rzeczywista odległość po istniejących w terenie kiepskich drogach jest ponad dwukrotnie dłuższa. Po opuszczeniu lasu trafiamy na piękną (na mapie zaznaczoną bladoczerwonym kolorem) niestety brukowaną drogę. Po chwili jedziemy już rozmiękłą polną dróżką, by zanurzyć się w innym już lesie. Prawie dokładnie odmierzamy się skręcając z brukowanej drogi. Przy imprezach na orientację (szczególnie gdy są organizowane przez Wigora) nie ma miejsca na określenie "prawie". Przecinka w którą skręciliśmy po kilkudziesięciu metrach po prostu się kończy. Nie zrażeni tym pozostawiamy rowery i ruszamy pieszo na poszukiwanie, zdawałoby się trudnego do ukrycia obiektu jakim jest duży bunkier. Docieramy do tej właściwej, jak się później okaże, równoległej leśnej drogi. Niestety odległego o 20-30 metrów obsypanego ziemią bunkra nie jesteśmy w stanie w świetle czołówek dojrzeć. Jedyny sposób to powrót w to miejsce rowerami i dokładny pomiar odległości. PK16 – bunkier do przechowywania głowic atomowych, drzewo na górze (50) – 22:08 (1:43 od poprzedniego punktu). Na poszukiwaniach bunkra tracimy "jedynie" 20 minut.

Przed nami kolejna wartościowa a więc trudna "50-tka". Po dotychczasowych doświadczeniach można spodziewać się wszystkiego najgorszego. Jedziemy najkrótszą drogą przez lasy oraz bez większego przekonania przez pola. Mijamy miejscowość Templewo. Początek polnej drogi jest zachęcający, gdy nawierzchnia zmienia się, na powrót i objazd asfaltem jest za późno. W odmierzonej wcześniej odległości skręcamy w leśną przecinkę. Na końcu przecinki zaskakuje mnie widok zniszczonego bunkra. JAK TO, TAK ZUPEŁNIE BEZ SZUKANIA!?! PK19 – wysadzony bunkier, drzewo na górze po wschodniej stronie (50) – 23:02 (0:53).

Jedziemy na północ. Przed nami długi, prosty przelot. Jedyna przeszkoda to, jak się wkrótce okaże, miejscowość Gorzyca. Jest bardziej rozbudowana niżby to wynikało z mapy. Niezbyt pewnie opuszczamy ostatnie zabudowania. Przez dłuższy czas kierujemy się na północ i północny-zachód bez pewności, że jedziemy właściwą drogą. Monotonię jazdy przez las przerywa biegnący drogą dorodny dzik, drugi wyskakuje na drogę kilka metrów przede mną. Po chwili oba znikają w ciemnościach.

Wg mapy dojazd do punktu to prościzna. Po kilkuset metrach od jedynego w tej okolicy mostu trzeba skręcić w przecinkę w prawo, by po kolejnych kilkuset metrach dotrzeć nad jezioro i na skraju skarpy odnaleźć drzewo z punktem kontrolnym. Tak właśnie wyglądałoby to na każdym normalnym maratonie z każdym normalnym punktem. Dzisiaj startuję w Nocnej Masakrze i poszukuję kolejnego "śmiejowego" punktu. Tu o słowie "prościzna" trzeba zapomnieć. Przecinka owszem jest, jednak do jeziora jedziemy z 200-300 metrów dłużej niż wynika to z mapy, kierunek też jakby nie ten. No i podstawowa sprawa, na żadnym znajdującym się tu drzewie nie znajdujemy lampionu PK.

Wracamy do punktu wyjścia. Tym razem poza kontrolą odległości, skupiam się na kierunku. Rzeczywiście droga skręca ale na wprost prowadzi niezbyt w nocy wyeksponowana, przejezdna przecinka. Niestety ta kończy się przed osiągnięciem brzegu jeziora. Wracamy drogą nad jezioro. Wracający do pozostawionego roweru Stasiej, wskazuje kierunek w którym mamy szukać punktu. Czeka nas uważne "czesanie" brzegu skarpy. Na każdym mijanym drzewie i to z każdej jego strony może znajdować się przecież kolorowa kartka z kodem punktu kontrolnego. Po dłuższej wędrówce teren obniża się a naszą drogę przecina niewielki wąwozik. Zatrzymujemy się bezradnie.To niemożliwe, żeby punkt był jeszcze dalej. Gdy odwracam się, na drzewie za moimi plecami widzę charakterystyczny lampion. PK11 – skarpa na górze (40) – 0:51 (1:49). Mam wrażenie, że poszukiwania trwały chwilę jednak analiza śladu wskazuje nieubłaganie- na tym punkcie tracimy kolejne 30 minut.

Mijamy Bledzew z punktem żywnościowym, nawet nie myśląc o jego odwiedzeniu . Po widocznej na mapie dróżce przez zaorane pola nie ma żadnego śladu. Objeżdżamy pole by dotrzeć do punktu od południa. Kiedy zjeżdżamy nad rzekę proponuję podział zadań. Ruszam wzdłuż rzeki na południe, Łukasz przeszukuje brzeg rzeki na północy. Ponury ciemny las obok wypełnionej po brzegi, stojącej w miejscu wody. To miejsce sprawia na mnie wyjątkowo przygnębiające wrażenie. Nie chciałbym przeszukiwać tego miejsca samotnie. Na jednym z drzew nad wodą odnajduję lampion. Potwierdzają się słowa napotkanego wcześniej bikera, że "to drzewo wcale nie jest aż tak bardzo grube". Właściwie nie wyróżnia się spośród innych rosnących tu grubych olch. PK6 – zakręt strumienia, bardzo gruba olcha na zachodnim brzegu (40) – 1:51 (1:00).

Okazuje się, że jadący ze mną zawodnicy muszą przedwcześnie zakończyć udział w imprezie. Jedziemy jeszcze razem w kierunku Lubniewic ale w Osiecku nasze drogi rozchodzą się. Teraz będę musiał radzić sobie sam. Przede mną teoretycznie jeden z najtrudniejszych, bo wart 60 punktów przeliczeniowych PK10. Jeżeli źle odmierzę się, mogę na przeszukiwaniu lasu spędzić resztę nocy. Licznik wskazuje, że dojeżdżam do celu, chwilę wcześniej w las skręca nadjeżdżający z przeciwnej strony Marcin. Sytuację mam ułatwioną, nie muszę zastanawiać się czy napotkana przecinka jest tą właściwą. Szybko, zbyt szybko jestem na wzniesieniu. Gdzie jest punkt? Nie daję się nabrać. Licznik wskazuje, że muszę jechać kilkaset metrów dalej. Jest obniżenie terenu i drugie wzniesienie, jest też punkt. PK10 – szczyt góry (60) – 2:49 (0:58). Umieszczenie punktu na jednym z dwóch sąsiadujących wzgórz (tym bardziej odległym) to stary numer (niektórych) organizatorów rajdów na orientację. Kiedy szuka się takiego punktu w nocy i w dodatku pieszo (czyli bez kontroli odległości), łatwo takie wzgórza pomylić.

W kierunku punktu nadjeżdża Tomalos. Nie czekając na znajomego bikera ruszam dalej. Cel to asfaltowa droga na północ od miejsca w którym się znajduję. Ruszam przecinką przebiegającą pomiędzy wzgórzami. Początkowo udaje się jechać, później przecinka psuje się na tyle, że przez kilkadziesiąt metrów prowadzę rower. Wreszcie jest normalna leśna droga, którą docieram do asfaltu. Nie mam pojęcia w którym miejscu jestem ale nie ma to większego znaczenia i tak muszę dojechać do mostu, którego raczej trudno nie zauważyć. W pewnym momencie z duża szybkością mijają mnie Marin i Tomalos. Dołączam do tej dwójki. Skąd, jadąc tak szybko, się tu wzięli? Byłem przekonany, że powinni być już daleko z przodu. Jedziemy nieco dłuższą ale asfaltową drogą na północ. W las skręcamy nie osiągając Rudnicy. Odnalezienie dużego dębu przy drodze prowadzącej przez łąkę nie stanowi problemu (szczególnie gdy jedzie się w towarzystwie 2 doskonałych orientalistów). PK2 – stary dąb na łące (30) – 3:51 (1:02).

Jak jechać dalej? Każdy wybór drogi w nieznanym terenie jest loterią. Z dwóch możliwych wariantów wybieramy ten najkrótszy. Nie jest to dobra decyzja. Przez chwilę mamy twardą i w miarę dobrze przejezdną drogę. Później pojawia się nasączony wodą żwir/piasek przeplatający się z krótkimi odcinkami twardego szutru – to wygląda na drogę w budowie. W takich warunkach grubość rowerowych opon stanowi istotną różnicę. O ile na asfalcie jestem równoważnym partnerem pędzącego do przodu Tomalosa tu męczę się niemiłosiernie, próbując dorównać mojemu partnerowi. Krótki, leśny odcinek wysysa ze mnie mnóstwo sił. Dalej jest już znacznie lepiej. Do punktu skręcamy minimalnie za wcześnie. Nic straconego. Jadąc/idąc wzdłuż rowu dotrzemy do przepustu i położonego obok punktu. PK1 – przepust, krzywa sosna ok. 3m na zachód (40) – 5:06 (1:15).

Tomek pewnie prowadzi na przemian gruntowymi i brukowanymi leśnymi drogami do kolejnego celu. Mijamy mostek i spotykamy uczestników rekreacyjnej 100-tki. Tu nie będziemy mogli się wykazać swoim zmysłem orientacji w odnalezieniu prawdopodobnie łatwego punktu. Napotkani bikerzy wskazują gdzie znajduje się lampion. PK4 – ruiny, stary świerk ok. 20m. na północ (30) – 5:59 (0:53).

Tomek, chyba nie spoglądając na zegarek planuje jechać na PK18 a później kolejne zaliczyć jeszcze 17, 13, 15, i 9. Mnie udaje się przekonać go do rezygnacji z ambitnego planu. Kompromisem jest rezygnacja z zaliczania pierwszego z tych punktów. Jedziemy na PK17. Po ciężkim odcinku leśnym, trafiamy na twardą ale brukowaną drogę. Lubuskie bruki różnią się od tych spotykanych w lasach położonych bardziej na północ w woj. zachodniopomorskim (np. podczas tegorocznych Trudów). Tam brukowaną drogę stanowią regularnie ułożone kamienie tu wysypane na drogę, różnej wielkości ale głównie drobne i bardzo drobne kamienie polne. Teoretycznie jest równiej i powinno jechać się dużo łatwiej. Zmęczenie sprawia jednak, że ciągnę resztkami sił.

Mijamy Smogóry i pokonujemy kolejny odcinek bruku. Wreszcie skręcamy w polną drogę. Przed nami bieleje oszronione pole oziminy. Zaraz, zaraz, przecież jest cieplej niż podczas niejednego Grassora (zbędne rękawiczki przez cały czas pozostają gdzieś na dnie sakwy). Zmęczone oko ludzkie ulega złudzeniu, na zielonych listkach osadzona jest lśniąca w promieniach wschodzącego słońca rosa. PK17 – początek jaru, drzewo na górze (40) – 7:11 (1:12). Do zakończenia imprezy pozostają 2 godziny. Opóźniony start sprawił, że teraz będę jechał już w świetle dnia.

Ciężki teren, próba dotrzymania koła silniejszemu zawodnikowi, brak czasu na jedzenie zupełnie pozbawiają mnie sił. Pomimo chęci muszę odmówić dalszej współpracy i wspólnej jazdy. Tomek pojedzie do PK13, ja będę liczył na szczęście na PK9 i powrót na metę. Powtórka z rozrywki czyli ponowne pokonanie kilku kilometrów bruku nie jest tym o czym marzę. Jadę najkrótszą drogą na północ do Drogomina. Po chwili czuję się jakbym wpadł z deszczu pod rynnę. Zamiast bruku mam rozmiękłą gruntową drogę. Nagroda to prawie 10 kilometrów równego asfaltu, czyli to co w imprezach na orientacje lubię najbardziej. Wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Opuszczam asfalt kierując się chyba do najtrudniejszego punktu tegorocznej NM. Już sam jego widok na mapie i załączone rozświetlenie wprowadza uczucie niepewności.

Z przedstartowej odprawy wiem, że na początek muszę dotrzeć do zielonego szlaku. Jest skrzyżowanie szlaków, na drzewie pojawia się "zieleń". Na tabliczce informacyjnej napis "wąwóz Żubrowski". Wspinam się drogą prowadzącą w górę. Przeszukuję jakieś cypelki nad wąwozem. Jestem zmęczony, moje zdolności w czytaniu topograficznej mapy są delikatnie mówiąc dalekie od doskonałości, czas pozostały do zakończenia imprezy wyjątkowo szybko kończy się. Łatwo, trochę zbyt łatwo rezygnuję z poszukiwań. Szkoda, bo kiedy teraz "na trzeźwo" patrzę na rozświetlenie punktu, za dnia punkt był do odnalezienia nawet dla średnio zaawansowanego orientalisty. PK9 - Cypel w wąwozie Żubrowskim, na górze (nieodnaleziony).

Dotychczas byłem znany z tego, że nie znalazłem w nocy żadnego punktu podczas licznych edycji Grassora. Teraz trzeba do tego dołożyć kolejne osiągnięcie - nie odnalezienie żadnego punktu podczas Nocnej Masakry w dzień, chociaż tutaj miałem do tego tylko jedną sposobność. To była nie tylko nocna MASAKRA.

Powrót na metę to dalszy ciąg porażki. Śpiesząc się by wrócić w limicie czasu (czyli bez karnych punktów) mylę kierunki i przez dłuższy czas tego nie zauważam. Zamiast jechać zielonym szlakiem na północ jadę czerwonym na zachód. Błąd sprawia, że na metę wpadam z 22 minutowym spóźnieniem.

META - 9:37

Mam zaliczone 10 punktów kontrolnych. Zgromadzone punktu przeliczeniowe (408) pozwalają na zajęcie 15 miejsca. Tomalos po zaliczeniu PK13 i awarii napędu zostaje zwieziony z trasy tracąc w ten sposób 50% zgromadzonych punktów. To, o czym marzyło przed startem wielu zawodników czyli zaliczenie całej trasy udało się tylko Mistrzowi rowerowej orientacji Pawłowi Brudło.

Statystyka:

Dystans - 164,1 km
Czas trasy - 15 godz. 22 min.
Czas jazdy - 11 godz. 17 min.
Prędkość śr. - 14,5 km/godz.
Prędkość max. - 41,1
Zaliczone punkty - 10 z 19
Punkty przeliczeniowe - 430 z 780
Punkty karne - 22
Miejsce - 15 z 36


Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 201
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót