.

Nocna Masakra 2014


XIII Ekstremalny Rajd na Orientację


Kalisz Pomorski, 20-21.12.2014 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót

Kalisz Pomorski, jedna z nielicznych miejscowości - w których odbywały się kolejne edycje Nocnej Masakry i Grassora - do której mogę dojechać pociągiem. Stacja kolejowa znajduje się na obrzeżach miasteczka ale to i tak zaledwie 3 km od centrum i od bazy. W ten sposób mogę skorzystać z mojego ulubionego środka transportu. W bazie jestem wcześnie, o wiele za wcześnie. Kilkadziesiąt minut później przyjeżdża Daniel, organizator całego zamieszania. Wraca z trasy po rozstawieniu punktów kontrolnych na wszystkich trasach pieszych i rowerowych. Nie wygląda na kogoś, kto spędził w ciężkim terenie ponad 24 godziny pokonując w tym czasie ok. 270 km. To osobnik niezniszczalny.


Pomimo że w Poznaniu z ledwością dostaję się do pociągu, pomimo że w bazie brakuje cukru, pomimo że jeszcze nie ma innych zawodników, pomimo że poza niewielką pomocą organizatorom - nieco się nudzę, jestem zadowolony. Błogie lenistwo jest dużo lepsze od wpadania do bazy na ostatnią chwilę jak niejednokrotnie już się zdarzało. Na spowolnionych obrotach egzystuję jeszcze przez pół następnego dnia. Jest czas na rozmowy ze znajomymi, spokojnie spożywany posiłek, przygotowania do startu i chwile na ostatnią tego dnia i nocy południową drzemkę.

Każdy, kto zna specyfikę śmiejowych imprez wie, że obecność na przedstartowej odprawie jest nie tyle obowiązkowa co bardzo pomocna do pokonania niektórych odcinków trasy czy odnalezienia konkretnych punktów kontrolnych. Po kilkunastu minutach odprawa kończy się, odbieramy mapy a po kilku następnych słyszymy sygnał start.

Nie lubię zastanawiać się długo nad wyborem kolejności zaliczania punktów kontrolnych. Nie umiem szybko i w szczegółach zaplanować pokonanie całej trasy, tak jak to robią najlepsi orientaliści. Zresztą, szkoda na to czasu. Na początek wybieram najłatwiejszy (przynajmniej tak to wygląda na mapie) i znajdujący się nieopodal bazy PK7. Dalej pojadę w kierunku punktów położonych na południu mapy.

Nie oglądając się na innych ruszam na trasę. Kiedy na najbliższym miejskim skrzyżowaniu widzę grupkę orientalistów skręcających w prawo, bez żalu odrzucam swój "misternie ułożony" plan. Nocna Masakra nie jest imprezą, którą warto pokonywać samotnie. Po chwili razem z Jackiem, Wojtkiem H. i wcześniej niepoznanym Krzyśkiem C. asfaltową drogą jedziemy w kierunku punktu położonego na północ od miasta.

Chociaż początkowe plany były inne, okrążenie jeziora i najazd na punkt od wschodu wydaje się być najpewniejszym sposobem na odnalezienie pierwszego punktu. Po odmierzeniu odległości od ostatniego zakrętu porzucamy rowery obok drogi i zaczynamy "czesać" nadbrzeżny, porośnięty krzakami fragment lasu. Po kilku minutach przedzierania się przez gęstwinę w poszukiwaniu ruin, słyszę krzyk kolegi który miał więcej szczęścia.

Szybko ruszam w kierunku punktu. Mój zapał powstrzymuje silne uderzenie w twarz. Zatrzymuję się i ze zdziwieniem odkrywam na wysokości mojej twarzy drzewo "rosnące" w pozycji poziomej. Pośpiesznie szacuję straty: czołówka - cała, okulary - na czubku nosa, kask - bez zarysowań, stanem swojej facjaty zajmę się w bardziej dogodnej chwili. PK3 Ruiny, północno zachodni narożnik (godz. 17:03 - 0:33 od startu).

Opuszczamy las, jedziemy przez pole, droga na wprost kończy się. Rozdzielamy się, do widocznej z oddali głównej drogi próbuję dojechać przez porośnięte rachityczną trawą pole. Jest dalej i ciężej niż się wydawało. Prowadzę rower. Nie mam pojęcia czy grupa Jacka znalazła lepszą drogę i jest już daleko z przodu czy też nie. W najbliższej wiosce gubię się w odchodzących w bok uliczkach. Razem z nadjeżdżającym z tyłu Krzyśkiem Wesołym przy kolejnej próbie odnajdujemy właściwą drogę.

Najbliższy cel to odnalezienie nieokreślonej wielkości górki znajdującej się pomiędzy dwoma jeziorkami. Sugerując się piechurem opuszczającym las, pozostawiamy rowery przy drodze i rozpoczynamy kilkusetmetrową wędrówkę przez las. Wydaje się, że jedyną pewną wskazówką naszego położenia będzie ciek wodny łączący dwa jeziorka. Mamy nieco szczęścia, po kilku minutach marszu przez las z przodu pojawiają się światła czołówki. Przed nami punkt odnalazł już Jacek z towarzyszącymi mu bikerami. Tego niewygodnego do namierzenia punktu nie musimy już szukać. PK4 Szczyt górki (godz. 18:17 - 1:14 od poprzedniego PK).

Zaliczenie punktu to jedynie połowa, "mniejsza połowa" sukcesu. Powrót do miejsca w którym pozostały rowery nie jest już tak łatwy. Utrzymanie kierunku marszu nie jest proste. Niezauważalnie zbaczamy z trasy którą tu przybyliśmy. Przed nami pojawiają się jakieś krzaczyska, podmokłe łęgi. Idziemy do przodu, kluczymy między krzakami, omijamy tereny nie dające się pokonać. Zawracamy. Jeden z fragmentów podmokłego lasu udaje się pokonać skacząc po kępach traw. Wreszcie jest leśna droga. Ale z której strony są rowery? W tym temacie mamy rozbieżne zdania. Krzysiek obstawia prawidłowo.

Tempo wspólnej jazdy (jak się okaże na mecie) ze zwycięzcą maratonu jest dla mnie zbyt szybkie. Przed dotarciem do Mirosławca ponownie zostaję na trasie sam. Starannie odmierzam odległość. Przede mną punkt na skraju bagienka o którym wspominał Wigor podczas odprawy. Wszystko w porządku, tylko jakoś nie jestem pewien z której strony można do tego punktu dotrzeć. Coś mi świta, że od wschodu ale czy na pewno. Telefon do organizatora? Najpierw spróbuję sam to zrobić. Mijam nadjeżdżających z przeciwnej strony kolegów. W odmierzonej wcześniej odległości pozostawiam rower i ruszam na poszukiwania. Jest skraj podmokłego terenu. Skarpę znajduję nieco dalej cofając się wzdłuż granicy bagna. Uff!!! Udało się. PK5 Wysoka skarpa nad brzegiem bagna, na górze (godz. 19:23 - 1:06). Bezproblemowy powrót do roweru. Kilka słów z nadjeżdżającym Pawłem i ruszam dalej.

Ukryta w środku lasu miejscowość Orla. Przed wjazdem do lasu spotykam grupkę uczestników trasy rekreacyjnej. Dostaję dokładną instrukcję jak dotrzeć do punktu. Mam jechać wskazaną (niezaznaczoną na mapie) drogą minąć wyręby i zatrzymać się dopiero na dużym skrzyżowaniu z przepustami. Są dwa sposoby by odnaleźć punkt, albo ściśle trzymać się otrzymanych rad, albo ściśle kontrolować mapę. Ja nie zastosowałem żadnego z nich. Brakuje mi cierpliwości w realizacji celu, w pewnej chwili skręcam z drogi, którą podążam. Wyjeżdżam niemal na skraj lasu (w oddali prześwitują światła jakiejś miejscowości). Jeszcze chwilę chaotycznie kręcę się po leśnych drogach. Wreszcie poddaję się, zawracam i rezygnuję z poszukiwania tego punktu. Dochodzę do jedynego słusznego wniosku: nie powinno się mnie samego wpuszczać nocą do lasu. Niechybnie się zgubię.


Opuszczając las spotykam nadjeżdżającą z przeciwnej strony Kamilę. Otrzymuję propozycję ponownego, tym razem wspólnego poszukiwania punktu. Czemu nie. To propozycja nie do odrzucenia. Kilka lat temu w Barlinku była bardzo owocna Masakra z Mistrzem, teraz przyszedł czas na Masakrę z Mistrzynią czyli najlepszą kobietą w maratonach rowerowych na orientację - zdobywczynią Pucharu w tej dyscyplinie w bieżącym roku.

Kamila prowadzi. Ja z trudem rozróżniam szczegóły mało czytelnej w nocy mapy. Dopiero teraz zauważam, że we wcześniejszym zderzeniu z drzewem straciłem w okularach jedno "oczko". W dokładnie odmierzonej odległości skręcamy w słabo przejezdną przecinkę. Miejscami jedynym wyjściem jest prowadzenie rowerów. Precyzyjnie i bez błądzenia docieramy do pozostawionego obok leśnej ścieżki roweru. Wkrótce mijamy powracającego z punktu Krzyśka W. Nauczony wcześniejszymi doświadczeniami ustawiam rower w ten sposób by z kierunku w którym się udajemy dobrze widoczne było migające światełko. Przedzieramy się przez porastające zbocze młode drzewka i krzaki. Mijamy najbardziej zarośnięty fragment lasu ale teren przestaje się wznosić. W jakim kierunku powinniśmy iść by trafić na właściwy szczyt? W świetle mającej ograniczony zasięg czołówki nie jest to takie pewne. Po chwili wahania mijam niewielkie przegięcie terenu. Teraz wystarczy tylko cały czas iść w górę by odnaleźć najwyższy punkt wzniesienia. Na szczęście tu las jest bardziej przebieżny. PK2 Szczyt góry, ruiny wieży (godz.21:15 - 1:52).

Teraz trudniejsze zadanie, czyli powrót do pozostawionych poniżej wzgórza rowerów. Zejście w dół i ponowne pokonywanie krzaczastej przeszkody. W tych warunkach utrzymanie właściwego kierunku jest nieco utrudnione. Trochę gubimy kierunek ale mrugające czerwone światełka naprowadzają nas na cel. Zboczenie o kolejne 50 m sprawiłoby, że przeszlibyśmy obok nie zauważając ich.

Przed nami punkt położony o kilkanaście kilometrów na wschód. Odnalezienie właściwych dróg w lesie w którym jest ich dziesiątki nie jest łatwe. Staramy się jedynie utrzymać właściwy kierunek. Może nie najlepiej to wychodzi ale w końcu mijamy zabudowania Żeńska, jedziemy wzdłuż zasieków wojskowego lotniska i ponownie zagłębiamy się w las. Tu nie ma większych problemów orientacyjnych. Trudność sprawia sama jazda gruntowymi drogami. Błoto, woda, nierówności, zdradliwe koleiny. Nie można sobie pozwolić nawet na chwilę nieuwagi. Nie można przestać pedałować by nie zatrzymać się, nie ma czasu na chwilę wytchnienia. Miękkie podłoże zasysa opony. Opór czuje się nawet na nowych, ale rozmiękłych drogach p-poż.

Bezbłędnie docieramy do podnóża wysokiego wzniesienia. Dopiero kiedy zsiadam z roweru odczuwam skutki ciężkiej jazdy bez zatrzymywania na jedzenie. Brakuje mi sił by pokonać stromiznę. Wielokrotnie - jak jakiś staruszek - po kilku zaledwie krokach zatrzymuję się by uspokoić oddech i przyśpieszone bicie serca. Na wypłaszczonym, rozległym wierzchołku szybko kończymy poszukiwania odpowiedniego drzewa. PK16 Szczyt góry, północno zachodni skraj polany (22:48 - 1:33).

Zatrzymujemy się na kilka minut by odpocząć i zrobić to na co brakło czasu podczas jazdy. Po misce makaronu skonsumowanego przed startem i ciążącego podczas pierwszych fragmentów trasy pozostały jedynie wspomnienia. Teraz jestem wygłodzony, co tłumaczy nieoczekiwaną utratę sił. Wyciągam z kieszeni wszystko co wpadnie mi w rękę i łapczywie pochłaniam. Wszystko popijam zimną herbatą. Ubranie w zupełności wystarczające podczas jazdy, zawodzi w momencie postoju. Robi się przeraźliwie zimno. Dopiero pokonanie kilku kilometrów leśnych dróg pozwoli osiągnąć komfortową dla organizmu temperaturę. Zamieniamy kilka słów z nadjeżdżającymi z przeciwnej strony Pawłem i Wojtkiem P. Wskazówki jakie otrzymamy okażą się bezcenne w bezbłędnym namierzaniu fundamentów wieży, z których pozostał jedynie jeden betonowy blok. PK12 Szczyt góry, fundamenty wieży (23:56 - 1:12).

Kamila sugeruje, że sam mógłbym pojechać szybciej. Nie daję się tak łatwo spławić. Mając w perspektywie samotne błąkanie się po ciemnym lesie, mogę tylko uzewnętrznić moje gorące uczucia " … i że Cię nie upuszczę aż do ... bazy". W rzeczywistości grubość opon niweluje mogące wystąpić między nami różnice. Po błotnistych, leśnych i polnych drogach nie jestem w stanie jechać dostatecznie szybko.

Po kilku godzinach błotnych męczarni opuszczamy las. Przed nami najprzyjemniejszy dzisiejszego dnia odcinek. Równa asfaltowa droga. Porywisty wiatr, wyjący dotychczas w koronach drzew, będzie popychał nas do przodu. Razem z nadjeżdżającym od północy po zaliczeniu dodatkowego punktu (PK14) Krzyśkiem W. odwiedzamy położoną nieco poza mapą stację benzynową. To, na co najbardziej wszyscy liczyliśmy, czyli cokolwiek ciepłego, w środku nocy jest nieosiągalne. Po chwili odpoczynku ruszamy dalej. Po chwili Krzysiek znika w ciemnościach. Do trzech razy sztuka. Zwiedzamy 2 kolejne przecinki by trzecią leśną drogą trafić na PK11 Przepust, drzewo ok. 5 m. na wschód (1:16 - 1:20).

Z kolejnym punktem pójdzie nam o wiele łatwiej. Bez pośpiechu pokonujemy leśne i polne drogi. Kamila odmierza na mapie 800m od asfaltowej drogi. Zatrzymuję się obok roweru znajdującego się 850 metrów dalej. Chwila marszu przez las i pojawia się obniżenie terenu - początek jaru. Kiedy ja zasięgam języka u nierozpoznanego bikera, Kamila schodzi już w dół. Lampion punktu kontrolnego jest dobrze widoczny w świetle czołówki z odległości kilkudziesięciu metrów. Ot, taki mało "śmiejowy" bo nie ukryty za drzewem, prosty punkt kontrolny. PK13 Rozwidlenie jarów, na dole ok. 20m na południowy-wschód (2:28 - 1:12).

Pomiędzy PK11 i PK13 osiągnęliśmy najlepszy międzyczas z wszystkich zawodników realizujących ten sam wariant. Zdziwienie budzi fakt, że wielu znakomitych orientalistów spędziło tu bardzo dużo czasu. Czy bez napotkanego ułatwienia równie szybko znaleźlibyśmy punkt? Przecież i tak w tym miejscu rozpoczęlibyśmy poszukiwania.

Mamy zaliczony najbardziej wysunięty na wschód punkt, więc przed nami to co najgorsze - powrót do bazy pod wiatr. Oczywiście po drodze zgarniemy wszystko co tylko się da albo na co wystarczy czasu, czyli odwiedzimy kilka kolejnych punktów. Obawy okazują się nieuzasadnione. Równiutki, nowy asfalt, silny wiatr wiejący w twarz a ja wreszcie odczuwam przyjemność z jazdy. Czuję jak z każdym nadepnięciem pedałów posuwam się do przodu. Podłoże nie sprawia żadnych oporów. Wiatr? Cóż wystarczy pochylić się na lemondce by zmniejszyć opór. Leśna droga, w którą skręcamy okazuje się wyremontowaną niedawno drogą przeciwpożarową. W okolicach punktu spotykamy grupę Jacka. Od czego ma się dobrych znajomych. Otrzymane wskazówki pozwalają bezbłędnie trafić prosto do punktu i zaoszczędzić co najmniej kilka minut poszukiwań. PK17 Wysadzony bunkier, drzewo po południowej stronie krateru (3:30 - 1:02).

Kolejny przyjemny odcinek asfaltu. Mijamy Tuczno. Zatrzymujemy się na skrzyżowaniu dróg na zachodnim skraju miejscowości. Przed wyborem niewłaściwej drogi ochroni nas powracająca grupa Jacka. Oni już przetestowali wariant nad którym zastanawialiśmy się z wynikiem negatywnym. Przez kilka kilometrów jedziemy razem. Punkt kontrolny umieszczony pod wiaduktem nie stanowi wyzwania orientacyjnego. Ponieważ wybieramy drogę wzdłuż nieodpowiedniego brzegu rzeki czeka nas przeprawa nad kilkumetrową ciemną tonią. Jak na prowizoryczną kładkę utworzoną przez powalone w poprzek rzeki drzewa nie jest źle. Jest nawet gruby pień, który będzie stanowił naszą poręcz. Na końcu prawie metrowy skok na przeciwległy brzeg. Powrót po przeciwnej stronie "poręczy" będzie nieco łatwiejszy. By nie było zbyt łatwo, teraz trzeba się wdrapać stromo w górę. PK6 Most kolejowy, wschodni przyczółek, pod łukiem (4:48 - 1:18).

Kolejny wiadukt pod tą samą linią kolejową znajduje się zaledwie kilka kilometrów dalej. Tam też znajduje się interesujący nas punkt. Nawet nie rozpatrujemy pokonania tego dystansu po kolejowy podkładach. Wycofujemy się do leśnej drogi na południe od torów. Ciężka, jak wszędzie dzisiaj, ale przejezdna leśna droga. Na koniec niemiła niespodzianka czyli brak widocznego na mapie mostu. Skręcamy pod wiadukt. Wysoko w górze widać migające lampki naszych znajomych. To jedyny w tym miejscu sposób by suchą nogą przedostać się na drugą stronę rzeki. Wpychanie/wciąganie rowerów pod stromy nasyp nie jest tym co bikerzy lubią najbardziej, szczególnie gdy zdarza się to na końcu trasy. PK1 Drzewo pod mostem kolejowym, zachodni brzeg bagna (5:55 - 1:07).

Równie nieprzyjemne jest opuszczenie tego miejsca. Z Kamilą schodzimy w dół i prowadzimy rowery zaoranym pasem ziemi, pasem przeciwpożarowym. Reszta prowadzi rowery po torach. Wreszcie męczarnie się kończą. Osiągamy najpierw gruntową, a niewiele dalej asfaltową drogę. Zmęczenie daje już o sobie wyraźny znak. Zaciskam zęby i ruszam do przodu. Przecież na asfaltowej drodze pod wiatr czułem się dzisiaj najlepiej. Na przedmieściach Kalisza Pomorskiego mijamy wracającego do bazy Wojtka H. Jego koledzy pomknęli do przodu by zaliczyć dodatkowy punkt na zachód od miasta. Moje plany by zrobić to samo w czasie ostatnich kilometrów wyparowały. Nadzieje na mobilizację ze strony Kamili też okazały się bezpodstawne. Z przyjemnością melduję się na mecie. Zaliczenie 11 punktów kontrolnych wystarczy to do zajęcia satysfakcjonującego miejsca w pierwszej 10. META (6:41 - 0:46) Osoby wymienione w relacji w kolejności zajętych miejsc:

1. Krzysztof Wesoły - 14 pkt
2. Wojtek Paszkowski - 13 pkt
2. Paweł Brudło - 13 pkt
5. Jacek Nowicki - 12 pkt
5. Krzysztof Cecuła 0 12 pkt
7. Wojtek Hołdakowski - 11 pkt
8. Kamila Truszkowska - 11 pkt


Statystyka:

Dystans - 152,0 km
Czas trasy - 14 h 11 min.
Czas jazdy - 9 h 56 min.
Prędkość śr. - 15,1 km/godz.
Prędkość max. - 43,4
Całkowity wznios - 960 m
Temp. nad ranem + 4C
Zaliczone punkty - 11 z 17
Miejsce 8 (z 29)


Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 201
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót