.

Rowerowa a może mieszana?


XI Ekstremalny Rajd na Orientację - Nocna Masakra


Resko, 15-16 grudnia 2012 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót

Pogoda zmienną jest. Fakt ten szczególnie można odczuć podczas kolejnych edycji Nocnej Masakry. Tym razem po okresie mrozów i opadów śniegu, poprzedzających start, przychodzi odwilż. kilkunastocentymetrowa warstwa śniegu połączona z temperaturą kilku stopni powyżej zera, a do tego zapowiadane opady deszczu - nic dodać nic ująć - "masakra".

Zgodnie z zasadą, że "nie ma złej pogody na jazdę rowerem, może być tylko nieodpowiednie ubranie" do przetestowanego wielokrotnie stroju dodaję kurtkę p-deszcz., kolana chronię stuptutami a na nogi zamiast SPD-ów zakładam zimowe buty. W ten sposób nieco wydłużę czas w którym pozostanę względnie suchy.

START 16:30. Mapy rozdane. Po krótkiej analizie decyduję się zacząć zaliczanie punktów kontrolnych (PK) po północnej części mapy. Na pierwszy plan wysuwa się PK7 z dojazdem drogami zaznaczonymi na mapie podwójną linią - szansa, że te są w miarę przejezdne. Początek maratonu wiąże się u mnie często z problemami nawigacyjnymi, więc prosty dojazd do pierwszego punktu jest najlepszym sposobem by oswoić się z widokiem mapy.


Podczas odprawy (fot. Krzysztof Świetlik)


Wyjazd główną drogą z Reska. Po kilku kilometrach czarnego asfaltu skręcam w lokalną drogę. Miejsce asfaltu zajmuje nierówno ubity śnieg, z którego tylko gdzieniegdzie prześwitują czarne smugi. Nie ma tragedii, po tym da się jechać. Na początku imprezy sił nie brakuje. światełka z przodu, światełka z tyłu. Odmierzam odległość na mapie. Z odrobiną niepokoju mijam niewielkie wybrzuszenie na drodze (czy w opisie nie było coś o górce?). Dołączam do Jacka Nowickiego i Piotra Jóźwiuka, którzy porzucili rowery i poszukują punktu przy prostopadłej przecince kilkadziesiąt metrów dalej. Popełniam (nie po raz pierwszy) jeden z podstawowych błędów orientalisty przyjmując bezkrytycznie, że "oni wiedzą lepiej". Po nieudanych poszukiwaniach bez przekonania jadę dalej. Dopiero widząc światła nadjeżdżających z tyłu, zawracam i zaliczam punkt obok mijanego niedawno wzniesienia na drodze. Chwilę przede mną punkt zaliczają Asia i Robert Stanek oraz "trolle" - Krzysztof świetlik i Leszek Papis. PK7 Szczyt wzniesienia (godz. 17:29 - 59 min.). Nie jest źle, po niespełna godzinie mamy odnaleziony pierwszy punkt.

Z Krzyśkiem i Leszkiem pojedziemy w kierunku najbliższego punktu. Po ubitym ale miejscami osuwającym się pod kołami śniegu jedzie się ciężko ale jak dotychczas bez konieczności prowadzenia roweru. Jestem tym mile zaskoczony. Skręcamy w boczną drogę. Tu jest już gorzej, czasami koła buksują spadam z roweru i ponownie muszę nabierać prędkości. Dokładnie odmierzona odległość doprowadza nas do rozwidlenia dróg. Gdzieś obok, w porosłym drzewami terenie mamy znaleźć dół i skarpę. Ruszamy w różnych kierunkach na poszukiwania. Kilkunastocentymetrowa warstwa mokrego śniegu wcale nie ułatwia zadania. Wreszcie słyszę krzyk jednego z moich kolegów. PK9 Dół. Zachodnia skarpa na górze (18:16 - 47 min.). Jak się później okaże to będzie najszybciej zaliczony punkt kontrolny.

Otoczenie kolejnego punktu nie wygląda zachęcająco. Na mapie widzę plamę zieleni, bez jakiejkolwiek pewnej drogi dojazdu. Cienkie linie na mapie takimi drogami z pewnością nie są. Wracamy do w miarę przejezdnej leśnej drogi, postanawiając, że później podejmiemy decyzję czy skręcać w najkrótszy dojazd przecinką na punkt, czy punkt zaatakować od innej strony. Przecinka okazuje się drogą, która na pierwszy rzut oka nie różni zbytnio od tej którą przyjechaliśmy. Pozory mylą. Jedziemy. Po kilkudziesięciu metrach śnieg coraz częściej zaczyna usuwać się spod kół. Nasza jazda wygląda mniej więcej tak. Daleko z przodu widać światełka jadącego "jak po asfalcie" Krzyśka. Jego szerokie opony są prawie wcale niewrażliwe na panujące warunki. Nieco bliżej widzę migające światełko Leszka, który na przemian jedzie i prowadzi rower. Mój rower, najgorzej sprawuje się na rozmokłych koleinach. Bezowocne próby utrzymania się na rowerze sprawiają, że porzucam ten sposób przemieszczania się. Najczęściej prowadzę rower. Próbuję podbiegać ale przy panujących warunkach nie jest to wcale łatwe. I tak przez ponad 5 km. PK2 Drzewo na skrzyżowaniu dróg. 19:40 (1:54). Wybór tego punktu nie był z pewnością najlepszą decyzją.

Kontynuujemy jazdę lepszą już drogą na północ. Wszystko by było dobrze, gdyby nie to, że droga nieoczekiwanie kończy się. Nie ma wyjścia, niechętnie ale musimy podjąć decyzję o powrocie do punktu wyjścia i szukania innej alternatywy. Podobnie jak pojazdy leśników, robimy w tym miejscu małe kółeczko i wracamy do skrzyżowania z PK2. Czy na ślady naszej drogi do nikąd nabiorą się kolejni zawodnicy?

Na wschód prowadzi nieprzejezdna droga w kierunku PK3. Czy na widniejącym dalej strumieniu jest jeszcze zaznaczony na mapie mostek? W przeciwnym kierunku prowadzi droga z ubitymi przez pojazdy koleinami. Nie mam wątpliwości - ta droga prowadząca z wnętrza lasu musi w końcu doprowadzić do asfaltu. Cofamy się w stosunku do naszego celu ale zamiast prowadzić rower jedziemy coraz twardszą drogę. Wreszcie jest upragniony nieskażony śniegiem asfalt drogi krajowej.


I na trasie (fot. Krzysztof Świetlik)


Po niemal 10 km komfortowej jazdy, skręcamy w las. Dobrze wyglądająca twarda śnieżna droga doprowadzi nas prosto na kolejny punkt kontrolny. Nie jest dobrze. Po kilkudziesięciu metrach koła mojego roweru tracą przyczepność i zaliczam pierwszą (ale jedyną tego dnia) glebę. Kolejne kilkadziesiąt metrów i na ziemi ląduje Leszek, a chwilę później nieoczekiwany kontakt z podłożem spotyka Krzyśka. Jadę dalej, pewnie trzymając się bocznej najmniej śliskiej krawędzi koleiny. By uniknąć ponownego upadku wybieram też fragmenty drogi bardziej zagłębione. Taktyka okazuje się skuteczna. Kiedy zatrzymuję się i oglądam za siebie, widzę, że światełka towarzyszących mi orientalistów pozostały daleko z tyłu. Moje gładkie, "cienkie" opony nie nadające się do jazdy po śniegu na lodzie spisują się nadspodziewanie dobrze. PK3 Róg ogrodzenia przy przecince (21:30 - 1:50).

Wycofujemy się i skręcamy w boczną leśną drogę. Stan drogi ponownie uniemożliwia mi jazdę, radzący sobie w takich warunkach Trolle znikają w ciemnościach nocy. Przede mną koszmarne 2 km pchania roweru. Wreszcie zdająca się nie mieć końca droga kończy się, wypluty z sił wracam do cywilizacji. Mijam niewielką wioskę i ponownie jadę poznaną wcześniej asfaltową drogą. Będę musiał opuścić obszar zaznaczony na mapie ale po dotychczasowych doświadczeniach nawet przez moment nie zastanawiam się nad alternatywą - wyborem najkrótszej drogi przez pola. Zgodnie z oczekiwaniami skręcając w najbliższą drogę "wracam na mapę". Wszystko się zgadza. Tylko gdzie są ślady moich poprzedników? Powinni jechać tą drogą co najmniej kilkanaście minut temu. Odnajduję przecinkę prowadzącą prosto do punktu. Ponieważ pokrywa ją kilkunastocentymetrowa warstwa dziewiczego śniegu wracam do zauważonej chwilę wcześniej drogi - ubitej drogi, którą nawet ja mogę jechać bez problemu.

Koncepcja dojazdu tą drogą na punkt jest jak najbardziej słuszna (optymalna), wykonanie planu mocno odbiega jednak od ideału. Chociaż licznik pokazuje, że powinienem skręcić dopiero za co najmniej 300 metrów, pakuję się we wcześniejszą drogę całkowicie pokrytą śniegiem. To nic, że po kilkudziesięciu metrach kierunek tak jakby się nie zgadzał. Brnę dalej pchając rower aż do najbliższej krzyżówki, podobnie zasypanych śniegiem przecinek. Pomimo braku jakichkolwiek śladów, sprawdzam najbliższe drzewa. Nie potrafię dokładnie określić swojego położenia i położenia PK, więc jedynym, choć bardzo bolesnym wyjściem jest powrót do opuszczonej drogi. Kolejne kilkaset metrów pchania roweru. Teraz skręcam poprawnie (właściwa droga była tak blisko). Rozbłyskujące z boku drogi światełka wskazują położenie poszukiwanego punktu. PK6 Skrzyżowanie przecinek (00:00, 2:30).

Chwilę przede mną na punkt dotarli Krzysiek z Leszkiem. Wcześniej, jak się mogłem spodziewać, wybrali najkrótszą drogę przez pola, która nawet dla nich okazała się nieprzejezdną. No cóż, w dzisiejszych warunkach najdłuższy objazd po twardych drogach jest zdecydowanie lepszy od najlepszego skrótu.

Powrót przez las do cywilizacji czyli przejezdnej twardej drogi to "powtórka z historii". Trolle jadą przodem, znikając za najbliższym zakrętem, ja po pierwszych nieudanych próbach poddaję się i ponad kilometr pokonuję z buta. Kilka słów zamieniam z mijającym mnie zawodnikiem. Dostaję informację jak najlepiej mogę zaliczyć czekający na mnie PK5. Przekazane przez mnie informacje dotyczące odnalezienia czekającego go punktu okazują się mniej skuteczne - na PK6 nie dociera.

Twarda droga doprowadza mnie do miejsca skąd będę mógł zdobywać PK. Zgodnie z radami porzucam rower kilkadziesiąt metrów za ostatnimi zabudowaniami. Dalej, przez pola prowadzi jedynie słabo zaznaczona w śniegu ścieżka. W tych warunkach rower stanowiłby jedynie zbędny gadżet. Osuwająca się pod butami warstwa śniegu utrudniają podbieganie. ślady rozstawiającego punkt Wigora i kolejnych zawodników prowadzą prosto do położonego obok leśnej przecinki drzewa. PK5 Początek skarpy przy przecince (1:40, 1:40). Kiedy opuszczam punkt, z przeciwnej strony pojawiają się rowerowe światełka Jacka i Piotrka. Dla mnie chwile spędzone bez pchania roweru wydają się bezcenne.

Po kilku kilometrach jazdy nierówną pokrytą stwardniałym śniegiem asfaltową drogą łapie mnie kryzys. Czuję się tak, jakby ktoś odciął mi zasilanie. Senny i pozbawiony sił zatrzymuję się pod wiatą autobusowego przystanku. Zakładam dodatkową koszulę, zapinam się, wrzucam coś na ruszt i oparty o bagażnik próbuję się zdrzemnąć. Wiem, zimą to nie jest najlepszy pomysł. Sen nie nadchodzi. Chwila odpoczynku sprawia jednak, że odzyskuję siły na tyle by ruszyć dalej.

Dojazd do punktu nie stanowi orientacyjnego wyzwania. Mijam kilka, które kilka minut wcześniej opuściły punkt. Kiedy dalsza jazda okazuje się niemożliwa porzucam rower i ruszam pieszo. Punkt jest tak charakterystyczny, a dojście tak dobrze przedeptane, że odmierzanie odległości przy pomocy rowerowego licznika nie było potrzebne. PK15 Drzewo obok przepustu (3:15, 1:35). Wracając, mijam kolejnego uczestnika zawodów Pawła Cichonia.

Dotychczasowa trasa dała mi się mocno we znaki. Nie mam ochoty na opuszczenie głównej dobrze odśnieżonej drogi. W kierunku odległego Reska pojadę nieco okrężną drogą przez świdwin. Asfalt planuję opuścić jedynie na krótko, by zaliczyć położony o kilka kilometrów od drogi PK8. Mijam wyludniony o tej porze świdwin. Podczas długiej jazdy asfaltem zaczynam odczuwać dyskomfort wywołany z połączenia zwykłych zimowych butów z pedałami SPD. Mocna osłabiona lampka, skuteczna na śnieżnobiałym podłożu, na czarnym asfalcie staje się bezużytecznym gadżetem. Jadąc "po omacku" nie jestem w stanie w pełni wykorzystać zalet wreszcie pozbawionego śniegu podłoża. W tych warunkach pokonanie ostatnich 33 kilometrów asfaltowych dróg dzielących mnie od Reska zajmuje prawie dwie i pół godziny.

Znużony długą monotonną jazdą, bez żalu rezygnuję z zaliczenia mijanego w odległości zaledwie 3 km punktu, by jak najszybciej zakończyć nie sprawiającą już początkowej przyjemności nocną jazdę. Po 13 godzinach i 25 minutach od startu docieram do wymarzonej bazy. META (5:55, 2:40).

Rowerowy licznik wskazuje 130 km pokonanych (z) rowerem. Kilkanaście kilometrów pokonałem biegnąc lub prowadząc rower. Zaliczenie 7 z 15 PK wystarczyło do zajęcia 8 miejsca. Punkty zdobyte podczas NM pozwoliły na zajęcie 13 miejsca w Pucharze Polski.

Najczęstszym padającym z ust wracających z trasy zawodników słowem jest MASAKRA i nie chodzi im bynajmniej o nazwę imprezy w której właśnie wzięli udział. Wracający zawodnicy narzekają na śliskie, zamarzające podłoże i liczne upadki. Dopiero teraz przestaję się dziwić widokowi wolno jadącego samochodu, który mnie mijał kilka kilometrów przed Reskiem i gościa kurczowo trzymającego się kierownicy. Być może nieświadomość sprawiła, że powrót odbył się bezboleśnie.

Nie sposób nie odnotować wyjątkowych, "luksusowych" warunków jakie mieliśmy zapewnione w bazie - Szkole w Resku. W mojej pamięci szczególnie mocno utkwił też posiłek regeneracyjny, który zapewnił Organizator po zakończeniu imprezy. Smaczny i sycący makaron z gulaszem dostępny bez ograniczeń.

Statystyka:

Dystans - 129,7 km
Czas trasy - 13 h 25 min.
Czas jazdy - 10 h 3 min.
Prędkość śr. - 12,7 km/godz.
Prędkość max. - 37,7
Zaliczone punkty - 7 z 15
Miejsce - 8


Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 203
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót