.

Nocna Masakra 2011


X Nocny Ekstremalny Rajd na Orientację


Dębno, 17-18 grudnia 2011 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót

Zbliżający się koniec roku to nie tylko oznaka nadchodzących świąt. To oznacza także długo oczekiwany start w Nocnej Masakrze. Kolejna już 10 edycja tego maratonu a mój 4 start w tej imprezie. Kiedy - po pokonaniu samochodem (zabrałem się z Tomalosem) kilkuset kilometrów - zbliżamy się do terenów, na których mogą być rozmieszczone punkty kontrolne uważnie spoglądam na mapę oraz na migające za oknem widoki. Czy podobnie jak podczas masakry w Szczecinie odwiedzimy tereny naszych zachodnich sąsiadów? Czy i ile punktów znajdzie się w rozległej dolinie ujścia Warty? Ta poprzecinana setką kanałów i rzeczek dolina byłaby doskonałym miejscem dla tworzenia trasy przez Leszka organizatora Dymna. Jak zwykle obawy wzbudzają zmieniająca się prognoza pogody, a właściwie jedno pytanie: czy podczas trwania rajdu będzie padać? To, że będzie mokro to już pewnik – obfite deszcze padały tu, w tygodniu poprzedzającym start.

Rozlokowujemy się w bazie rajdu. Do dyspozycji mamy kilka pomieszczeń w nowiutkiej szkole. Wybieramy niewielkie pomieszczenie -szatnię obok pryszniców. Gorąca woda kapiąca z pryszniców w nieograniczonej ilości to jest to, co cieszy nabardziej.

Dowiadujemy się, że wszystkie punkty zostały już rozstawione w terenie. To coś nowego w historii Nocnej Masakry. Zawsze punkty rozstawiane były w ostatniej chwili. Czy wynika to z lenistwa starzejącego się Wigora? Czy też punkty są tak bezpieczne, że nie odnajdzie ich przypadkiem nikt niepowołany, a z trudnością trafią tam zawodnicy? Start pieszej setki. Szybki sen – wyjechaliśmy przecież wcześnie rano. Ostatnie przygotowania. Niecierpliwe oczekiwanie na moment rozdania map. Zieleń, widzę zieleń. Później zaczynam rozróżniać na mapie inne kolory. Większą część terenu na którym będziemy rywalizować pokrywają lasy. To dobrze - mniej uciążliwym będzie silny wiatr. To źle – optymalna trasa w zdecydowanym stopniu będzie omijała asfaltowe drogi.

Po krótkim namyśle wybieram narzucający się wariant. Wyruszę na zachód, nad Odrę. To tu znajduje się najwięcej i najbliżej siebie położonych punktów kontrolnych (13, 16, 11). O kolejności zaliczania dalszych punktów pomyślę już w czasie jazdy.

Kierunek wybrany. Pozostaje jeden mały problem: w jaki sposób sprawnie opuścić niewielkie miasteczko, w którym się znajdujemy. Przejazd przez większe lub mniejsze miejscowości to zawsze dla mnie czarna magia i element przypadku. Dyskretnie rozglądam się wypatrując potencjalnych przewodników. Jako jedne z pierwszych wyruszając na trasę Ula i Monika – jadą w tym samym kierunku. Pewnie i bez większych problemów razem opuszczamy miasto. Za miastem samotnie ruszam do przodu, ale to, że jadę znacznie szybciej wcale nie oznacza, że już się nie spotkamy. W tym roku Ula już kilkakrotnie mi udowadniała, że dobra orientacja bywa ważniejsza od silnej łydki.


Mijam Boleszkowice, odmierzam odległość na mapie, skręcam w leśną drogę. Zagłębiam się kilkaset metrów w las ale po chwili już wiem: to nie jest to miejsce, to nie jest ta przecinka. Mała korekta w lesie i w oddali ukazują się światełka innych zawodników. Z opisu punktu zgadza się tylko jedno ogrodzenie – nawet dwa ogrodzenia. Z bliska rozpoznaję krążących wokół jednego z nich Marcina i Łukasza. Obok narożnika drugiego stoją dziewczyny. Po krótkim poszukiwaniu punkt odnajduje się po przeciwnej stronie drzewa obok którego stała Ula. PK13 Szczyt, północny narożnik ogrodzenia – godz. 17:26.

Dołączam się do Marcina i Łukasza. Najkrótszą drogą przez las jedziemy nad Odrę. Tu na niewielkim zalesionym wzgórzu o wdzięcznej nazwie Monte Cassino odnajdziemy kolejny punkt kontrolny. Zaraz, ale w tym lesie łagodnych pagórków jest chyba z kilkanaście. Który z nich jest najwyższy? Pozostawiamy rowery i każdy na własną rękę poszukuje właściwego wzgórza. Obok nas to samo robi jeszcze kilka innych osób. Kto pierwszy stanie na właściwym szczycie? Łatwo się domyślić - Ula. PK16 Góra Monte Cassino, szczyt – godz. 18:10.

Ruszamy piaszczystą drogą wzdłuż Odry. Mój rower niebezpiecznie „tańczy” na błotnistych, po opadach deszczu, koleinach. Sprawdzamy krzaki obok kolejnych słupków granicznych. Przed nami to samo robią Paweł, Wojtek i Grześ. Wreszcie Marcin odczytuje z mapy numer poszukiwanego słupka. Teraz już bez problemu trafiamy na ten właściwy, chociaż ukryty na niewielkim wzgórku słup. PK11 Słupek graniczny, krzak ok. 10 m na NE. – godz. 18:30.

Łukasz, jako jedyny, prawidłowo namierza początek drogi przez łąki. Faworyci albo jej nie zauważają albo – jak później stwierdzą – próbują dokonać rzeczy niemożliwej nawet w bardziej sprzyjających warunkach czyli przedostać się wzdłuż Odry najkrótszą „drogą” na północ. Wkrótce na naszej drodze pojawiają się kałuże, później woda jest już na całej długości drogi. Twierdzenia Wigora, że można jechać obok zalanej drogi nie znajdują potwierdzenia w terenie. Otaczają nas krzaki i dzika łąka. Kępy traw, zagłębienia z wodą, powalone gałęzie i drzewa. Tędy nie da się nawet prowadzić roweru. Jedziemy. Prowadzimy rowery. Próbujemy ominąć najgłębszą wodę poboczem. Jedna z prób takiej jazdy kończy się dla Łukasza rozwaloną oponą.

Z wydawałoby się beznadziejnej sytuacji znajduje wyjście Marcin, wyciągając kawał srebrzystej taśmy. Podłożona pod dętkę wytrzyma trudy całej dalszej trasy. Kiedy naprawa się przedłuża, a chłodny wiatr wysysa ostatnie zasoby ciepła z rozgrzanego organizmu ruszam samotnie w dalszą trasę. Teren stopniowo podnosi się, woda na drodze powoli zanika. Wreszcie mogę wsiąść na rower, kałuże w lesie utrudniają ale nie uniemożliwiają jazdę. Można powiedzieć, że z przeprawy przez łąki wychodzę obronną ręką. Pomimo brodzenia w wodzie spodnie pozostają suche.

Być może to samotna jazda sprawia, że nadchodzi kryzys. Stan nieprawdopodobny, nie spotykany u mnie niemal nigdy - przestaję odczuwać przyjemność z jazdy rowerem. Co ja tutaj robię? Sytuację pogarsza pobolewający żołądek. Wiem, na takie dolegliwości, najlepsze jest pokonanie 100 km rowerem – tylko do takiego dystansu jeszcze trochę brakuje.

Bez obaw. Nawet w takim stanie nie myślę o powrocie do bazy. Starannie odmierzam na mapie, kolejne odcinki dróg którymi mam dojechać w pobliże PK10. Na niewiele się to zdaje. Po chwili nie mam już pewności gdzie jestem. Kiedy zatrzymuję się nad mapą nadciągają lepsi ode mnie orientaliści Paweł, Grześ i Wojtek. Oni wiedzą ... chyba wiedzą ... nie jednak nie wiedzą. Dróg i przecinek jest zdecydowanie więcej niż na mapie. Która z nich jest prawidłowa. Kręcimy się, jedziemy w jedną stronę, w drugą stronę. To samo inną przecinką. Poszukiwanych ruin nigdzie nie widać. Postanawiamy jeszcze raz rozpocząć od punktu dającego się zidentyfikować na mapie. Z przeciwnej strony nadciągają posiłki. Podobnie jak na 11-tce, tego samego punktu zaczyna poszukiwać prawie 10 osób. Bezskutecznie. Nawet Ula zwykle radząca sobie z najtrudniejszymi punktami zatrzymuje się bezradnie.

Paweł wyciąga gdzieś z głębi plecaka zabezpieczony przed wodą telefon i oddzwania do Wojtka, który gdzieś podczas dotychczasowych poszukiwań się nam zapodział. Hasło: rozłożyste stare drzewo obok drogi. Której drogi? Już nieważne. Zatrzymaliśmy się zaledwie 50 m obok punktu. Ruiny to sprytna zmyła Wigora (a może opis tego co można byłoby zobaczyć w świetle dziennym) - nie słyszałem by któryś z uczestników je zobaczył. PK10 Stare drzewo, ok. 20 m na SE od ruin – godz. 20:33.

Poddenerwowany sytuacją Paweł rusza w pogoń za Wojtkiem, który odnalazł PK10 ponad 20 minut wcześniej. Krótki odcinek przez las z ledwością utrzymuję narzucone tempo. Na asfaltowej drodze do Mieszkowic mimo wysiłku mogę tylko obserwować coraz bardziej oddalające się czerwone światełko prowadzącego, i drugie nieco z tyłu pozostającego Grzesia. Światełka znikają. Nie zauważając najkrótszej drogi w kierunku kolejnego punktu skręcam na południe. Kilka kilometrów objazdu rekompensuje równiutki asfalt. Wicin, Sitno, Troszyn.

W odnalezieniu drogi do punktu pomagają światełka jadącego przez pola Pawła, a później spotkanie wyjeżdżającego z leśnej przecinki Grzesia. Dalej muszę sobie radzić sam. Kiedy docieram do miejsca w ktorym powinno znajdować się niewidoczne na mapie i w terenie jeziorko, rzucam rower (i tak już nie da się jechać) i biegnę w poszukiwaniu tego właściwego drzewa. Nie ma problemu jest tam, gdzie spodziewam się je znaleźć. PK15 Północno-wschodni brzeg jeziora na skraju lasu - godz. 21:31.

Kiedy jadę polną drogą w kierunku PK12 oślepiają mnie halogeny pojazdu nadjeżdżającego z przeciwnej strony. Chwilę potem obok mnie zatrzymuje się rezygnujący z dalszej jazdy Grześ. Wyjaśnia, jak dojechać na pobliski punkt. Tym razem pomoc nie była potrzebna. Leśna droga znajduje się dokładnie w miejscu, które wynika z porównania pomiarów linijką na mapie ze wskazaniami licznika. Odnalezienie odpowiedniej przecinki i odpowiedniego drzewa również nie stanowi problemu. PK12 Skrzyżowanie drogi z przecinką, na SE – godz. 22:24.


Ruszam na dalszą trasę, jednak widząc zbliżające się światełka zatrzymuję się. Nocna Masakra jest imprezą, której trasę nie warto pokonywać w pojedynkę. Pozostała trasę pokonam ponownie z Łukaszem i Marcinem. Bez żalu jednogłośnie rezygnujemy z odległego PK14. Już wiemy, że całej trasy i tak nie da się zaliczyć. Po drobnych problemach odnajdujemy właściwą leśną drogę prowadzącą prosto na północ. Podobnie jak na całej trasie spotykamy kałuże – mniejsze, większe lub ogromne, zalewające drogę na długości kilku metrów. Początkowo staramy się mijać je bokiem, w miarę upływu czasu coraz częściej wybieramy bezpieczniejszy i szybszy przejazd przez wodę. W przeciwieństwie do błotnistej Masakry w Szczecinie, tu teren jest piaszczysty i błoto nie utrudnia jazdy. Jedynie masakrowany napęd wydaje nieprzyjemne dla ucha zgrzyty. Smarowanie pomaga ale tylko do kolejnej wodnej kąpieli.

W ciemnościach wzrok zupełnie zawodzi ale w nogach czuję, że pokonujemy jakieś wzniesienie. Łańcuch skacze na kolejne tryby w górę. Odczucia te potwierdza szaleńczy zjazd po zaliczeniu punktu najwyżej położonego na dzisiejszej trasie. PK9 Południowo-zachodni narożnik ogrodzenia, przy drodze – godz. 23:38.

Polne i leśne drogi, bruki i asfalty. Dokładne odmierzanie odległości i kolejny punkt zaliczony bez problemu. PK7 Gruby buk przy skrzyżowaniu drogi poż. z drogą leśną, na SE – godz. 0:36. Chwile po nas nadjeżdżają już razem Paweł z Wojtkiem. Na pytanie, czy jadą zaliczyć wszystkie punkty? Odpowiedź brzmi - na dzisiejszej trasie to jest niemożliwe. Trasa Nocnej Masakry przez kolejny rok pozostanie niezdobyta.

Chociaż plany Łukasza i Marcina są inne, namawiam kolegów na jazdę w stronę odległego PK3. Z mapy wynika, że większą część trasy pojedziemy po - zaznaczonych podwójną linią - asfaltowych drogach. Rzeczywistość okazuje się trochę mniej przyjazna. W lasach pojawiają się fragmenty dawnych brukowanych traktów. Jedyna skuteczna metoda na bruki to pokonanie ich jak najszybciej. Z dużą prędkością i lekkim przerażeniem zanurzam się w kolejnych w kilkumetrowych rozlewiskach. Pewną przeazd przez wodę zapewnia ukryty pod wodą równy bruk.

Z tyłu dochodzą odgłosy tarcia. Kiedy nieco dalej zatrzymujemy się widzę, że urwał się uchwyt podtrzymujący błotnik. Próby podwiązania błotnika kończą się niepowodzeniem. Przez dalszą część trasy, mojej jeździe towarzyszyć będzie nieprzyjemny odgłos tarcia leżącego na tylnej oponie błotnika. Opór właściwie niewyczuwalny.

Dokładnie odmierzona odległość na mapie i skręcamy w prawo. Gdzieś tu na górce na obok przecinki odnajdziemy punkt kontrolny. Zsiadamy z rowerów przeszukujemy najbliższe drzewa. Lekka konsternacja, punktu nie ma przy tej i przy kolejnej przecince. Sprawdzamy jeszcze jedną. Próbujemy namierzyć miejsce od przeciwnej strony (przepust na rzeczce). W sytuacji braku koncepcji dalszych poszukiwań pozostaje „telefon do przyjaciela” tzn. organizatora. Wigor niewiele może pomóc ale Marcin prowadzi nas na przecinkę, którą do tej pory pominęliśmy. Punkt widoczny jest nawet bez zsiadania z rowerów. PK3 Szczyt górki, drzewo na E od przecinki – godz. 2:40.

Na równych asfaltowych drogach z tyłu zaczyna pozostawać Marcin. Jego skłonności do porannego podsypiania, poznałem już podczas wspólnego pokonywania trasy Grassora. Zastanawiam się jakim sposobem zasypiający podczas jazdy rowerem facet mógł w doskonałym czasie pokonać trasę maratonu szosowego Bałtyk-Bieszczady?

Przed nami jeden z łatwiejszych orientacyjnie punkt kontrolny – most kolejowy. Problemem jest jedynie sposób dotarcia na punkt. Najbliższa widoczna na mapie droga oddalona jest o kilkaset metrów. Jedziemy drogą wzdłuż torów. Gdy droga nieoczekiwanie kończy się, jedziemy torami, później pozostaje już tylko prowadzenie rowerów. PK8 Most na NE – godz. 3:45. Pytanie czy lepiej było dotrzeć do mostku wzdłuż strumyka pozostanie bez odpowiedzi


w relacji wykorzystałem fragmenty mapy umieszczonej na stronie zawodów


Kusi ciepłą herbatą pobliski punkt regeneracyjny H. Po krótkiej dyskusji rezygnujemy z tej odrobiny luksusu. Są obawy, że zatrzymalibyśmy się tam na dłużej. Chociaż nie mam ochoty na zjazd z asfaltowej drogi zostaję przegłosowany. Jedziemy skrótem dość przyzwoitą drogą przez pola. Na asfaltowej drodze Marcin po kilku łykach naoju energetycznego odzyskuje siły. Prowadząc rozpędza się do 30 km/godz. Punkt PK5 atakujemy bezpiecznie (na mapie jest dorysowana ręką organizatora kreska) od południa. Razem z Krzyśkiem i Leszkiem ze Słupska zaliczamy punkt. PK5 Jaz, drzewo na NE od drogi – 4:40.

Do upływu limitu czasu pozostają prawie 3 godziny. Z dwóch pobliskich punktów PK4 i PK6 wybieramy pierwszy z nich, w pobliże którego możemy dojechać asfaltowymi drogami. Napotkani zawodnicy skierują się do drugiego. Monotonna asfaltowa droga. Pierwszy i jedyny raz w czasie całej nocy przez moment pada niewielki deszcz. Po raz pierwszy sięgam po jadące do tej pory na bagażniku rękawiczki.

Czas opuścić asfaltową drogę. Początek nie zapowiada niczego szczególnego. Gruntowa droga, dużo wody, kałuże – dzisiaj standard. Z przeciwnej strony nadjeżdża Paweł z Torunia i ostrzega przed masakrą jaka czeka nas dalej w lesie. Czy może być gorzej niż do tej pory? Może trochę przesadza? Już po chwili wszystko możemy poczuć na własnej skórze a właściwie własnych nogach. Miękka, błotnista, zalana wodą droga. Jechać się nie da, z trudnością brniemy w błocie ciągnąc rowery. Mam wielką ochotę rzucić bezużyteczny w takich warunkach sprzęt i pobiec w kierunku punktu. Gdyby tylko był odrobinę bliżej. Dalej jest nieco lepiej na przemian jedziemy i prowadzimy rowery. PK4 Most na rozebranej linii kolejowej, na dole na W – godz. 5:45.

Powrót tą samą drogą? Nieeee!!! Jednogłośnie postanawiamy jechać wzdłuż linii kolejowej. Śladem po usuniętych niedawno torach pozostaje luźne kruszywo. Jedzie się po tym dziwnie, buja mnie na wszystkie możliwe strony, czasami mam wrażenie jakby fruwał. Dla urozmaicenia kilkanaście rzuconych w poprzek drzewek. Przy najbliższej przecinającej tory leśnej drodze postanawiamy z Marcinem wrócić do lasu. Łukasz chociaż niechętnie rusza za nami. Najgorszy błotnisty odcinek leśnej drogi udało nam się ominąć.

Moją propozycję zaliczenia jeszcze jednego punktu kontrolnego koledzy traktują jako żart. Sam zresztą nie mam już ochoty nigdzie jechać poza powrotem do bazy. Dobrze czuję się na asfaltowej drodze więc prowadzenie oddaję dopiero na ulicach miasteczka. Niby jak miałbym samodzielnie trafić na miejsce startu?

Na mecie meldujemy się o godz. 6:36 po 14 godz. i 6 min. pobytu na trasie. W tym czasie zaliczamy 12 z 16 punktów kontrolnych. Lepsi są tylko Wojtek z 15 punktami (ale 30 minutowym spóźnieniem) i Paweł z 14 punktami.

Już w czasie pakowania roweru na bagażnik zauważam pękniętą ramę. Po raz drugi pęka tuż przy suporcie. Pierwsza po roku jeżdżenia, druga po zaledwie 4 miesiącach. Do trzech razy (ram) sztuka. Ciekawe ile wytrzyma kolejna. Chyba błędnie wydawało mi się, że rower typu CROSS nadaje się do jeżdżenia w terenie.

Bohaterowie opowieści wg kolejności na mecie:

1. Wojciech Paszkowski (Wojtek) - 15 pkt.
2. Paweł Brudło (Paweł) - 14 pkt
3. Marcin Nalazek (Marcin), Łukasz Drażan (Łukasz) - 12 pkt
6. Tomek Zadworny (tomalos) - 12 pkt
7. Ula Wojciechowska (Ula), Monika Mróz (Monika) - 11 pkt
9. Krzysztof Świetlik (Krzysztof), Leszek Orłowski (Leszek) - 9 pkt
14. Paweł Cichoń (Paweł z Torunia) - 7 pkt
15. Grzegorz Liszka (Grześ) - 6 pkt

Wigor - Daniel Śmieja (organizator)

Statystyki:

Dystans: 165,1 km
Czas trasy: 15 godz. 6 min.
Czas jazdy: 11 godz. 11 min.
Prędkość śr.: 14,73 km/godz.
Prędkość max.: 36,51 km/godz.
Temperatura: + 1,5-3,0 st. C
Zaliczone punkty: 12 z 16
Punkty niezliczone: 1, 2, 6, 14
Miejsce: 3


Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 204
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót