.

Nocna Masakra


VIII Nocny Ekstremalny Rajd na Orientację


Długie, 18-20 grudnia 2009 r.

(relacja)

.

relacje z innych imprez


powrót

fot. Kita


Szara, ponura rzeczywistość. Krótkie jesienne dni. Jedynie perspektywa zbliającej się Nocnej Masakry mobilizuje do dłuższych rowerowych wypadów w wolne sobotnio-niedzielne dni.

Kiedy zmęczony kończyłem ubiegłoroczną imprezę już wiedziałem że wróce za rok. W tym roku moje nigdy nie wyrażone wewnętrzne pragnienie "nigdy więcej tak masakrycznego błota" będą spełnione. Na błoto nie ma najmniejszych szans. O płynach w nieosłoniętym bidonie czy camelbacku można tylko pomarzyć. Co w zamian? - Mrożące krew w żyłach prognozy o mrozach przekraczających 15 st. C. Chociaż zdażyło mi się pedałować nawet przy ? 20 st. jednak całonocna jazda to zupełnie co innego ? jeszcze nie sprawdzonego. Sam nie wiem jak wytrzyma taki wysiłek mój organizm, czy dostateczną izolację cieplną zapewni zabrane wyposażenie.


Tomek dzwoni do mnie czy nie pojadę pociągniem w sobotę. Wczesna poranna pobudka przed czekającą całonocną jazdą to nie dla mnie. Tradycyjnie przyjeżdżam dzień wcześniej by na spokojnie przygotować się do startu. Szczęśliwie dojazd do bazy bez plecaka. Ten jedzie samochodem razem z Grzegorzem Łuczko po którego wyjeżdża Piotrek. Przy panującym mrozie zadziwia widok mijanych po drodze, niezamarzniętych rzek i jezior.

Wieczorem startuje jedyny maksymalny ekstremalista Piotr Szaciłowski - do pokonania ma 100 km pieszo i 200 km rowerem. Przed wieczorem niewielka sala szczelnie wypełnia się startującymi rano piechurami i nielicznymi jeszcze uczestnikami trasy rowerowej. Z ciekawością oglądamy Wigora szykującego się do rozstawiania ostatnich jeszcze punktów trasy pieszej. Mocno na wyobraźnię działa widok drugiej pary grubych ochraniaczy zakładanych na buty. To będzie główny temat przedstartowych rozważań nie tylko rowerzystów. Co na siebie założyć by wytrzymać całonocną jazdę w tak ekstremalnie mroźnych warunkach. Tego chyba nikt ze startujących bikerów jeszcze nie przerabiał. Pewnym wydaje się fakt, że w osiągniętych podczas NM2009 wynikach obok dobrych kondycji i orientacji w dużym stopniu może decydować wytrzymałość na niskie temperatury.


Kominiarka, czapka, kask - koszula termoaktywna, flanelka, koszulka kolarska, bluza polarowa, kurtka - majtki, kalesony, drugie majtki, jeansy, podciągnięte powyżej kolan stuptuty - grube skarpetki, spreparowane gazetami SPDy, ochraniacze neoprenowe - kupione w przeddzień wyjazdu trójwarstwowe rękawiczki jednopalczaste.

Co by tu jeszcze na siebie założyć?

W sakwie jeszcze jeden polar, zapasowe rękawiczki, litrowy termos gorącej herbaty. W tylnej kieszonce koszulki bidon. Tak przygotowany mogę ruszać na trasę.

Z zainteresowaniem obserwuję przygotowania innych. Patenty na ochronę wiezionych w camelbackach płynach i dodatkową ochronę kolarskich butów. Są tacy, którzy rezygnują z tradycyjnych ale nie chroniących przed zimnem SPD-ów na rzecz zwykłych traperów. Ulegam panującej tego dnia "modzie". W buty pod wkładkę wpycham warstwę gazet. Kolejny pasek zwiniętych gazet idzie pod neoprenowe ochraniacze. Czubki butów oklejam taśmą (porwie się w trakcie poszukiwań pierwszego punktu).


Kiedy biorę się za wyposażenie roweru, wychodzi jeden mały ale jak się okaże niezwykle istotny brak w wyposażeniu. Czy zawsze muszę czegoś zapomnieć? Tym razem brakuje podstawki pod mapnik. Mapnik doskonale trzyma się przymocowany taśmą do kierownicy ale.... Mocując w ten sposób mapnik muszę zrezygnować z rowerowej lampki (brakuje na nią miejsca) i przesunąć w inne miejsce rowerowy licznik.

Z Łodzi docierają Tomek z Piotrkiem. Od Piotrka dowiaduję się dlaczego przyjechał na NM chociaż do ostatniej chwili nie był zapisany. "Nie wybierałem się ale gdy usłyszałem prognozy pogody zdecydowałem się w ostatniej chwili". No cóż "świrów" którzy przyjechali się tu sprawdzić, w myśl zasady IM GORZEJ - TYM LEPIEJ jest tu z pewnością więcej. Pada kolejny rekord frekwencji i na wszystkich trasach wystartuje ponad 200 uczestników. Powoli zaczyna brakować miejsc - nawet tych stojących. Nieco dziwi nieobecność mistrzów: Pawła i Piotrka, którzy co prawda zapewnili już sobie 2 pierwsze miejsca w klasyfikacji Pucharu Polski w Maratonach na Orientację ale wydawało się, że startują nie tylko dla zaszczytów ale i dla własnej przyjemności.


Godzina 16:30. Mapy rozdane. Krótka analiza najbliższych punktów i ruszamy. Gdzieś obok mnie pojawia się Arek z którym pokonywałem wcześniej długie odcinki trasy Dymna, Grassora. Czemu nie, przy panujących warunkach jazda parami czy w większych grupach wydaje się bezpieczniejsza. Trudno się zdecydować - północ? południe? Chyba przypadek sprawia, że ruszamy w kierunku bliższego i wydawałoby się "łatwiejszego" PK6 u dołu mapy.

Wieczorem jest jeszcze ciepło - zaledwie -10 st. C. Już po kilkustet metrach rozpinam kurtkę i polar. Las, pola, pierwszy kontakt z glebą po jeździe wyżłobionymi w błocie, zamarzniętymi koleinami. Przestaje kontaktować i prawidłowo działać licznik. Po chwili daje się uruchomić ale na trasie będzie kaprysił w najmniej dogodnych okolicznościach. PK6 ? szczyt wzgórza. Może latem na wzgórze biegła jakaś ścieżka. Teraz nie widać jej ani na mapie ani w przysypanym białym puchem terenie. Źle zmierzona odległość i prawie dziesięć osób szuka drzewa na sąsiednim wzgórzu. Korekta poszukiwań i ruszamy na kolejne - tym razem to właściwe wzgórze. Grześ i kilka innych osób zbiega już do pozostawionych na dole rowerów. Bieganie w towarzystwie kilkunastu bikerów po rozległych wzgórzach w poszukiwaniu pierwszego punktu kontrolnego sprawia, że czuję pot spływający po plecach, robi się gorąco. PK6 Szczyt górki - godz. 17:22. Zaliczenie punktu odległego od bazy o 5 km w ciągu 52 minut nie jest dużym osiągnięciem. Nic to - niewielkie straty się nadrobi na dalszej trasie.

Długi odcinek do najdalej na północ wysuniętego PK14. Jedziemy zaznaczoną na mapie, chociaż niezbyt przyjazną rowerzystom drogą przez las. Później - chociaż bez większego przekonania - daję się namówić do zjazdu na południe w kierunku widocznej na dole mapy asfaltowej drogi. Nie bardzo orientuję się w miejscu w którym opuszczamy leśną drogę, jednak intuicja podpowiada, że wychodząca ze środka lasu droga nie może się nieoczekiwanie skończyć. Szkoda czasu na studiowanie mapy, jedziemy kontrolując jedynie zmieniający się kierunek. Bingo, jest Stare Kurowo, jest dobra asfaltowa droga na wschód. Drogowskaz Drezdenko - chyba z 10 km. Przyśpieszamy i przy tej szybkości robi się nieco chłodniej. Uważnie kontrolujemy przejazd przez Drezdenko. Skręcamy w prawo i po chwili jedziemy szutrową drogą. Po prawej stronie łąki, płynąca pomiędzy łąkami Noteć. Jadąc wzdłuż łąk kolejowego mostu nad rzeką nawet w nocy nie sposób nie zauważyć. Ze zdziwieniem stwierdzam fakt, że nikt przed nami nie wdrapywał się na wiadukt. Zastanawiam się gdzie zaginęli Grześ z towarzyszami, którzy opuścili PK6 kilkanaście minut przed nami? PK14 Most nad Notecią, północny przyczółek, na górze - godz. 18:31.

Krótka narada - PK1 czy PK3?. Dojazd do Drawiny nie nastręcza większych problemów. Prawidłowo też opuszczamy asfaltową drogę. Prawidłowo skręcamy w boczną drogę tuż przed leśniczówką. I tu kończy się wszystko co zrobiliśmy do tej pory PRAWIDŁOWO. Spodziewając się czekających nas kłopotów, dokładnie odmierzamy na mapie odległość i sprawdzamy pokonany w terenie dystans. To powinno pozwolić z dokładnością do 50 m namierzyć przecinkę. Cóż z tego - mój licznik działa tak na słowo honoru zaś licznik Arka (co okaże się później) znacznie zaniża wskazania. Głęboko wjeżdżamy w jedną, drugą ... piątą przecinkę. Przeszukujemy nawet jakiś wąwozik. Bez skutku. Z tyłu nadciąga liczne wsparcie. Wreszcie po kilkudziesięciu minutach krążenia odnajdujemy tych, którzy odnaleźli punkt. PK3 Skraj wąwozu, drzewo ok. 10m na Nw od skraju lasu - godz. 20:33.

Opuszczamy "nieszczęsny" dla nas punkt jadąc na północ w kierunku wsi Lipowo. W plątaninie nie zaznaczonych na mapie dróg zdaję się na kompas. Z tyłu grupka bikerów, wśród których są ci z którymi pokonam kolejne kilkanaście kilometrów: Kita i Damian. Przejazd kolejowy potwierdza właściwy kierunek jazdy. Sarbinowo, Dolinka, sprawny dojazd w okolice PK1. Teraz wystarczy odmierzyć odległość do odpowiedniej przecinki i punkt jest nasz. Dwukrotny atak od wschodu kończy się niepowodzeniem. Ta "właściwa" przecinka kończy się po kilkudziesięciu metrach. Próbujemy wcześniejszą - z podobnym skutkiem. Wreszcie wracamy w okolice Dolic by namierzyć punkt od południa. Tym razem Damian i Kita bezbłędnie prowadzą prosto na punkt kontrolny. Mój udział w zdobyciu punktu to fakt, że nie dałem się zgubić, utrzymując w zasięgu wzroku coraz bardziej oddalające się czerwone lampki prowadzących. Kilka osób jadąc wolniej z tyłu wcale na ten punkt nie dociera. PK1 Skrzyżowanie przecinki z drogą, dąb na W - godz. 22:36


Co trudnego może być w odnalezieniu skrzyżowania dwóch przecinek czy skraju wąwozu przy drodze? To może zrozumieć tylko ktoś, kto startował w imprezach organizowanych przez tak doskonałego orientalistę jak Daniel Śmieja. Czas zaliczenia kolejnych punktów (gwarantujący zaliczenie całej trasy) z niecałej godziny wydłuża się nawet do ponad 2 godzin.

W czteroosobowej grupce, która zaliczyła punkt ruszamy w kierunku PK13. Najpierw wykrusza się Arek. Od kilku już godzin wozi na plecach w camelbacku 3 kilogramy zamarzniętego na lód picia. Nie daje się tego pozbyć (wylać) ani zaspokoić rosnącego pragnienia. Po kolejnych kilometrach do bazy zawraca Kita przestając czuć palce u przemarzających stóp. W dwójkę ruszamy szeroką asfaltową drogą. Taki asfalt to rzadka na dzisiejszej trasie przyjemność. Chociaż miejscami na trasie NM jazdę ułatwiają twarde, zmrożone, pokryte cienką warstwą sypkiego śniegu leśne drogi i przecinki to najczęściej szybkie i bezpieczne poruszanie utrudniają pojawiające się na takich drogach zmarznięte koleiny. Zaliczam kilka upadków, częściej asekuruję się wyciągniętą nogą. Niemiłe zaskoczenie sprawiają długie odcinki brukowanych leśnych dróg (na mapie zaznaczone podobnie jak asfalty).

Zbliża się północ. Nad szosą pojawia się bramka z mrożącą krew w żyłach temperaturą -13,2 st. C. Z każdą godziną będzie już tylko chłodniej. Asfalt o temperaturze - 9,8 st. C wydaje się miejscem na którym w tych warunkach można by się tylko rozgrzać. Leśna przecinka i wielkie zdziwienie. Punkt na którym wszystko się zgadza? Tablica informacyjna potwierdza, że jesteśmy w odpowiednim miejscu. Odpoczywająca grupka bikerów wskazuje schody i pobliski wzgórek na którym odnajdziemy ruiny zamku. Jeszcze kilka minut przedzierania się przez gęste krzaczory w poszukiwaniu "najwyższego" miejsca i punkt jest nasz. PK13 Ruiny pałacu, drzewo w najwyższym punkcie - godz. 0:10

Na czasowym półmetku (7 i pół godziny) mamy zaliczone 5 punktów. Jeżeli podobnie fatalnie przejedziemy drugą połowę trasy możemy liczyć jedynie na kolejne 4-5. Zaczyna prószyć lekki śnieg. Z wyciągniętego wreszcie termosu popijam letnią już herbatę w pośpiechu przełykam kolejne batony. Jakikolwiek dłuższy postój grozi wychłodzeniem organizmu. Przez cały czas czuję niesamowitą przyjemność z zimowej jazdy, z jazdy w tak ekstremalnych warunkach. Powoli, niemal niezauważalnie, to odczucie zastępuje jednak narastające zmęczenie. Mocno nadszarpnięta dotychczasowymi niepowodzeniami i panującym warunkami psyche mocno podupada. Zmysł orientacji jakby trochę zaczynał zawodzić.

Jedziemy równą (być może asfaltową) pokrytą śniegiem drogą na północ. Szybki ostry zjazd. Ostrożnie pokonuję ostry zakręt w prawo. Następujący po nim równie gwałtowny zakręt w lewo na most zaskakuje. Z największym trudem ratuję się przed upadkiem podpierając wypiętą w ostatniej chwili z SPD-ów nogą. Mój partner ma mniej szczęścia. Właśnie mijamy, jak się nieco później okaże, most na Drawie. Niestety ale udaje mi się przekonać Damiana, że nie zboczyliśmy z właściwej trasy. Kiedy już odkryjemy mój błąd nieco okrężną drogą ale już bez większych problemów zaliczamy PK15 Skrzyżowanie przecinek, drzewo ok. 5m na E - godz. 1:49.

Orientacyjnego koszmaru ciąg dalszy. Po wpadce przy dojeździe na PK15 zaczynam wątpić w swój zmysł orientacji. Zdaję się na prowadzenie Damiana. Skręcamy w niewłaściwą przecinkę na północ. Po kilkuset metrach już wiemy, że nie wiemy gdzie jesteśmy. Korygujemy kierunek kierując się przypadkowymi przecinkami na zachód. Wkrótce odnajdujemy ślady innych zawodników. Na jednym szczególnie mocno wydeptanym skrzyżowaniu przecinek, bezskutecznie szukamy oznaczenia punktu. Albo robimy to niezbyt dokładnie, albo to nie jest to miejsce. Pomimo że jadziemy wyjeżdżoną przez poprzedników drogą i mijamy "PK8 Skrzyżowanie przecinek - drzewo ok. 5m na N" w bezpośredniej odległości, nie jesteśmy w stanie go odnaleźć. Chyba zmęczenie sprawia, że żaden z nas nie ma ochoty na jakiekolwiek dłuższe poszukiwania.

Na nierównych, często pokrytych koleinami leśnych drogach i przecinkach, wychodzi brak dostatecznego oświetlenia. Brak lampki rowerowej, która nie zmieściła się na kierownicy. Źle zamocowana na kasku czołówka oświetla miejsce odległe o metr od przedniego koła. Kiedy jedziemy obok siebie nie ma problemu. Kiedy zostaję z tyłu momentalnie dzieląca nas odległość powiększa się. Staram się trzymać głowę nienaturalnie do góry by choć częściowo oświetlić większy odcinek drogi. Na wielu zjazdach asekuruję się wyciągniętą nogą.

Jazda najkrótszą drogą na azymut w kierunku PK4 nie do końca się sprawdza. Istniejące drogi doprowadzają nas do miejcowości Brzeziny. Krótki odpoczynek i ostatnie potężne łyki herbaty sprawiają, że po raz pierwszy robi mi się zimno, również po raz pierwszy czuję marznące ręce. Jazda pod wiatr nie ułatwi szybkiej rozgrzewki. Z dwóch punktów (4, 10) wybieramy ten pierwszy. Długi odcinek leśnej drogi i jedyny pewny, zaznaczony na mapie, punkt orientacyjny - przepust pod drogą. Mijamy jeden, drugi, trzeci taki przepust. Na ten właściwy nie trafiamy. Boczna droga, drogowskaz. Właściwy zjazd w kierunku PK4 minęliśmy kilometr wcześniej. Zaledwie kilometr ale żaden z nas nie podejmuje decyzji - zawracamy i jedziemy zaliczyć punkt. Chyba się rozumiemy, bo bez słów ruszamy dalej.

Nieosłonięty teren, przeciwny wiatr, śnieg sypiący w oczy. Oświetlona stacja benzynowa (odrobina nadziei) - niestety zamknięta. Chwilę później słyszę pytanie: jedziemy na PK16? Biorę głęboki oddech, długa chwila namysłu. Walka zmęczonego organizmu z własnymi ambicjami. Z przemarzniętych warg z trudem wydobywa się odpowiedź potwierdzająca. Nie poznaję własnego zniekształconego głosu.

Tym razem mój partner pewnie prowadzi zmieniającą kierunek drogą przez las. Na skrzyżowaniu leśnych dróg wybiera - wbrew logice - tą mniej rozjeżdżoną przez uczestników NM. Jeszcze kilkaset metrów i wyjaśnia się niepokojący mnie od dłuższego czasu tajemniczy opis punktu "drzewo na E od linii WN". Wtedy się nad tym nie zastanawiałem teraz wiem, że nie istnieje coś takiego jak linia WN - zachód-północ. Na poszukiwaniach punktu nakrywamy Piotrka Stokłosę i Joasię Zabielską. Z kompasem w ręku odnajduję właściwe drzewo obok linii wysokiego napięcia. PK16 Drzewo ok. 10 m na E od linii WN - godz. 5:45

Rozstajemy się. Dalsza wspólna jazda nie ma już sensu. Mam dostatecznie dużo czasu by samotnie dowlec się do bazy. Osób wracających resztką sił jest więcej. Na ostatnim stromym podjeździe mijam prowadzących rower i odpoczywających na poboczu bikerów. Meta. 6:55 Zdejmując kurtkę zauważam w rękawach grudki zamarzniętego potu. Zadziwia ociekający wodą polar. Grudki lodu odnajduję nawet w czubkach rękawiczek.

Poza wielką osobistą satysfakcją z 14 godzin nieustającej jazdy i pokonaniu ok. 175-180 km (prędkość 15 km/godz.) nie ma się czym chwalić. 7 (z 16 zaliczonych punktów) daje 29 miejsce wśród blisko 60 startujących. Niewielkie pocieszenie to zasłyszane głosy, że rozpoczeliśmy od trudniejszej południowej części trasy (z pierwszych 19 zawodników, żaden nie zaliczył PK14). Przecież jednym z elementów decydującym o wyniku jest prawidłowy wybór trasy.

Nocna Masakra zakończyła cykl imprez Pucharu Polski w Maratonach Rowerowych na Orientację. Cztery najlepsze wyniki: Harpagan37, Harpagan38, Dymno, Grassor dały mi 311 pkt. co wystarczyło do zajęcia 11 miejsca.


Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki@bg.umed.lodz.pl

powrót