.

Spełnione Marzenia


VII Nocny Ekstremalny Rajd na Orientację

Nocna Masakra 2008
Szczecin, 19-21 grudnia 2008 r.

(relacja)

.

relacje z innych imprez


powrót

Wszystko zaczyna się od maila Piotrka: Wybierasz się na Nocną Masakrę? .... dojazd do Szczecina pociągiem nienajgorszy. Impreza, która była dla mnie tylko nierealnym, mglistym marzeniem, impreza o której właściwie na chwilę zapomniałem stała się nagle bardzo realną. Dalsze wydarzenie zachodzą już błyskawicznie. Wstępne kwalifikacje do imprezy - rozmowa z rodziną - przebiegają (to mnie najbardziej zaskakuje) pomyślnie i bez oporów. Na tydzień przed wyjazdem muszę tylko kupić i zamordować karpia (4 karpie) a po powrocie zatroszczyć się o choinkę. Natychmiast wypełniam internetowy formularz zgłoszeniowy i przelewam kasę na konto organizatora. Nieco później dowiaduję się, że wstępnej preselekcji nie przechodzi 3 moich znajomych, uczestników wcześniejszych edycji NM. Teraz pozostaje już tylko szykowanie sprzętu, ubrania i obserwowanie zmieniających się prognoz pogody.

Podobnie jak na inne imprezy przyjeżdżam nieco wcześniej, tu w przeddzień startu. Gdy wyjeżdżam z Łodzi pada deszcz, później deszcz ze śniegiem. W Szczecinie jest już trochę lepiej jednak od czasu do czasu nadchodzą ciemne chmury i robi się mokro. Przed południem czas na krótki rekonesans. Staram się chociaż trochę poznać najbliższe ulice Osiedla Bukowego, gdzie w szkole podstawowej mamy bazę. Później wypad w teren do odległej o kilkaset metrów Puszczy Bukowej. Pierwsze wrażenia są szokujące. Plątanina krętych, leśnych dróg, dróżek i szlaków turystycznych wijących się pomiędzy porozrzucanymi w nieładzie niewielkimi wzgórzami. Pomimo, że dzisiaj deszcz właściwie nie pada podłoże jest błotniste, rozmoczone, pełne kolein i rozlewisk. W dzień trudno niektóre odcinki pokonać nie zsiadając z roweru. Jak będzie w nocy?

Na pokonanie znanej z kultowego Harpagana dystansu 200 km organizator wyznacza limit czasu 15 godzin - 3 godziny dorzuca "gratis" na nocne poszukiwanie punktów kontrolnych. Niemal w pełni ten czas wykorzystam próbując namierzyć jeden z nich.

Ostatnie przygotowania przed startem: mapnik, kompas, zapasy żywności i picia na całą noc. Powoli ściemnia się, w bazie odliczają się kolejni uczestnicy rowerowych maratonów na orientację (z czołówki Pucharu Polski zabraknie zaledwie kilku osób).

Opóźniony start 16:50. Rzut oka na otrzymaną mapę. Po dłuższej chwili przyglądania się rozrzuconym w terenie punktom udaje się określić początkowy kierunek jazdy i kolejność zaliczania kilku pierwszych punktów na trasie. Czołowi zawodnicy opuścili już miejsce startu. Postanawiam przyłączyć się do szykujących się właśnie do startu - i jadących w tym samym kierunku - Piotrka i Tomka, z którymi jedzie nieznany mi jeszcze Krzysztof Nycek znany jako KITA.


Już podczas przejazdu przez Szczecin nasza czwórka dzieli się. Piotrek jedzie z Tomkiem ja z Kitą - dwudziestoparoletnim zawodnikiem z Bydgoszczy. Początek zapowiada się bardzo obiecująco. Asfalty, punkty zaliczane "z biegu", upalna jak na grudzień, bezdeszczowa pogoda. Kita podkręca tempo, ja dostosowuję się do narzuconej szybkości. Płonia. Wielgowo. Pierwsza mała wpadka tuż po wyjeździe z miasta, zapędzamy się na autostradę w kierunku Goleniowa. By zawrócić pokonujemy płotki oddzielające dwa pasy ruchy, zjeżdżamy na pominiętą wcześniej biegnącą pod wiaduktem drogę, później już bezproblemowo zaliczamy PK14 Wiadukt, drzewo na północnym przyczółku (godz. 17:45).

Powrót tą samą asfaltową drogą aż do Wielgowa. Odbijamy w las, mijamy nadjeżdżających z przeciwnej strony bikerów. Skrzyżowanie i drzewo, którego szukam początkowo (nie wiadomo dlaczego) na północno-wschodnim a nie północno-zachodnim narożniku skrzyżowania. PK1 Skrzyżowanie dróg, drzewo na W (18:20).

Dojazd do asfaltowej drogi i niemiłe zaskoczenie. Przed nami pojawia się wysoka siatka chroniąca przed wtargnięciem dzikiej zwierzyny. Po chwili niepewności okazuje się, że uda się ją odgiąć od dołu i w utworzonej w ten sposób szczelinie przepełznąć razem z rowerem. Główna droga, zaczyna płatać figle. W pewnej chwili zakręca (czego nie widać na nieaktualnej mapie) w kierunku północnym. Tym razem nie dajemy się nabrać, jedziemy prosto do Kobylanki. Wpadamy do lasu obok bocznej drogi. Ponieważ w opisie nie ma żadnego punktu charakterystycznego logicznym wydaje się przeczesanie lasu rosnącego obok drogi. W trakcie tej czynności podjeżdża samochód, z którego wyskakuje jakiś gość. No tak, któż by inny - organizator Daniel Śmieja - który nie zdążył jeszcze rozstawić punktu. Próbuje dowiedzieć się od nas jak daleko odjechaliśmy od głównej drogi i w którym miejscu powinien umieścić oznaczenia PK i perforator. Nie czekając na decyzję perforujemy kartę startową i pozostawiamy samego z tym problemem. PK10 Nasyp, drzewo na N (18:48)


Powrót na asfaltową drogę. Kreślimy na mapie coś na kształt odwróconej litery "S". Wszystko co dobre kiedyś się musi skończyć. Kiedy wreszcie musimy opuścić asfalt średnia prędkość przekracza 26 km/godz. Zjeżdżamy na drogę poprowadzoną groblą między łąkami. Zaczyna się przedsmak tego co nas czeka dalej - prawdziwa masakra. Nie mająca odpływu na boki woda gromadzi się w nieskończonej ilości większych i mniejszych zagłębieniach na środku drogi. Slalom i ominięcie wszystkich rozlewisk nie zawsze jest możliwe. W pysk wieje nasilający się wiatr. Lampka rowerowa zdechła gdzieś na samym początku. Czołówka przytwierdzona do kasku oświetla najbliższe 10-15 metrów przed rowerem. Że może być jeszcze gorzej dowiemy się nieco później.

Podłoże jest twarde, pozbawione uniemożliwiającego jazdę błota, być może gdzieś pod wodą i piaskiem znajdują się betonowe płyty. Od dłuższego czasu zbliża się do nas powoli jakiś samochód. Kto mógłby pakować się w taką drogę? Może jakiś tubylec a może pracownik przepompowni, obok której umiejscowiony będzie najbliższy punkt? Kiedy jest już zupełnie blisko zatrzymuję się by przepuścić pojazd. Wychyla się uśmiechnięta twarz Daniela. Tym razem na punkcie będzie przed nami - pierwszymi zawodnikami. Dojeżdżamy na skraj jeziora i jest pewien problem. Już po pobieżnym rozejrzeniu się wygląda, że przepompownia umiejscowiona na mapie i w opisie punktu ? nie istnieje. Nie czekamy na decyzję Wigora. Po raz kolejny biorę perforator z rąk Orga i dziurkujemy kartę. PK4 Przepompownia, drzewo na SE (19:35).

Dotychczasowy wynik dość imponujący 4 punkty zaliczone w czasie 2 godzin 45 minut, na liczniku 60 km. Jeszcze nie wiemy, że dojazd na kolejny punkt zajmie nam pełne 2 godziny.


Rezygnujemy z kilkustemetrowego skrótu przez łąki. Z mapy nie wynika, czy nie ma tam jakiś bagien. W sytuacji, gdy wszystko wokół nasycone jest wodą nawet najsuchsza latem łąka teraz może kryć się pod warstwą wody. Wracamy fragmentem grobli, którą tu przyjechaliśmy. Jedziemy w kierunku zaznaczonej na mapie wioski Dębina. Wkrótce droga pokrywa się miękką, błotnistą, rozjeżdżoną przez traktory mazią. Z boku widać długie popegeerowskie hale. Sądząc po zapachu, nowy właściciel kontynuuje dawny profil produkcji. Trudno między zabudowaniami odznaleźć oczekiwaną przez nas drogę na południe. Od północy mijamy rozległe tereny produkcji rolnej. Kilkadziesiąt metrów z boku widać oświetlone ulicznymi latarniami domy. Wystarczy wydostać się na biegnącą tam drogę.

Pytanie zasadnicze ? JAK to zrobić? Już z daleka widać, że drogę, którą jedziemy przegradza zamknięta brama i wysokie ogrodzenie. Z boku nieużytki zarośnięte wysoką trawą, trzcina. Tędy raczej przedostać się nie da. W sytuacji zdawałoby się bez wyjścia podjeżdżamy bliżej. Tym razem mamy szczęście. Pomoc pojawia się z zupełnie nieoczekiwanej strony Ktoś nas woła zza ogrodzenia najbliższego domu. Kiedy podchodzimy bliżej, młodzieniec otwiera nam furtkę, na tyłach sklepu spożywczego obok którego stoi większa grupka przyjaźnie nastawionej młodzieży.


Asfaltowa droga wykręca na północ. Do planowanej wcześniej trasy dołożymy kolejne kilka kilometrów. Może to jednak był optymalny przejazd? Nieco dalej w Starym Czarnowie dwóch mocno podejrzanych rowerzystów (czyli nas) zatrzymuje policyjny radiowóz. Po krótkim wyjaśnieniu o udziale w NM sprawia że funkcjonariusze spoglądają na nas bardziej przyjaznym okiem. Tłumaczą to co już wiemy z mapy, czyli jak najszybciej dojechać do Drzenina obok którego znajdziemy PK6. O przejeździe do kolejnego punktu, a szczególnie o zaawansowaniu prac na naszkicowanej na naszej mapie drodze w budowie nie mogą powiedzieć nic pewnego. Przypuszczają, że może jest już położona już jedna warstwa asfaltu.

Drzenin. Dwie możliwości namierzenia przepustu pod nasypem zlikwidowanej linii kolejowej: po nasypie lub od strony drogi przez pola. Decydujemy się na drogę. Podejmując decyzję wyobrażam sobie kilkaset metrów równej łąki, może jakaś droga wzdłuż widocznej rzeczki. Ta wizja jest zbyt piękna, żeby była prawdziwa. Limit łatwych punktów na NM został już wyczerpany. Wąski porośnięty wysokimi chwastami pas nad rzeczką a obok rozmokłe pole. Którędy lepiej prowadzić rower? Próbujemy obu metod. Później rzeczka niknie pod ziemią i pozostaje do pokonania gołe pole. Byle przedostać się do widocznego zarysu nasypu. Kilkadziesiąt kroków wzdłuż pasa trzcin i skręcam w pierwszym nadażającym się momencie. Zaskoczony stwierdzam, że tu właśnie jest szukany przepust. PK6 Przepust, na dole na E od nasypu (21:33).

Najbliższy cel to dotarcie do budowanej nieopodal drogi. Wdrapuję się na nasyp po którym biegnie niewyraźna ścieżka. Decyzja jest oczywista, jedziemy nasypem. Na powtórne pokonanie pola oddzielającego nas od drogi nie mamy ochoty. Ścieżka jest niewyraźna i dość nierówna, dopóki się daje omijamy pojawiające się krzaki. Wreszcie musimy się poddać, schodzimy na pole i pieszo pokonujemy kolejny odcinek. Z daleka widać oświetlony wiadukt budowany nad drogą. Kontynuowanie próby dotarcia tam bezpośrednio nasypem nie ma sensu. Z różnym efektem próbujemy zjechać napotkaną błotnistą polną drogą. Wreszcie najbliższy cel - droga w budowie osiągnięta. Jadąc nią spodziewamy się błyskawicznie zaliczyć kolejne 2 punkty kontrolne PK9 i PK8.

Oczekiwanego asfaltu nie ma, zamiast tego może mniej równy ale twardy, ubity szutrowy podkład. Boczny sprzyjający wiatr pozwala, nawet w tych warunkach, rozpędzić się do 30 km/godz. Taka droga - to zbyt piękne na "śmiejowej" Nocnej Masakrze. Nieoczekiwanie droga się kończy. Kita leci przez kierę. Przed nami już tylko dziewicze pola, być może podmokłe łąki. Wracamy do pierwszego budowanego nad drogą wiaduktu. Jeżeli jest wiadukt musi być również polna droga prowadzącego do niego.

Pierwszy problem, wydostanie się do tej drogi okazuje się dużym wyzwaniem. Jeżeli ktoś próbował kiedyś chodzić po miękkiej, nasączonej wodą glinie domyśla się o co chodzi. Każdy krok w bok od utwardzonej drogi kończy się zapadaniem po kostki lub wyżej w miękkiej masie, dalej jest jeszcze gorzej nad warstwą gliny niewielka warstwa wody. Wreszcie jedna z prób znalezienia przejścia kończy się umiarkowanym sukcesem. Idąc wzdłuż pól szukamy możliwośći podejścia pod równie gliniasty nasyp do budowanego wiaduktu. Buty i koła grubo oblepione gliną.

Jedziemy twardą, jak na panujące warunki, polną drogą. Gorzej jest z utrzymaniem prawidłowego kierunku. Intuicja wskazuje mi, że jedziemy na południe. Niestety wyczucie kierunku jazdy w ciemnościach zawodzi. Pola opuszczamy dojeżdżając do asfaltowej drogi na północnym-wschodzie od wiaduktu. Sądząc z mapy ten błąd "kosztuje" dodatkowe 8-10 km w tym odcinek jazdy pod wiatr.

Przez cały czas jedziemy tak jak lubię czyli szybko i bez zbędnych przerw na odpoczynek. Niestety nie wystarczają pospiesznie połykane batony. Zbliżają się pierwsze oznaku kryzysu. Kiedy po raz kolejny próbuję zmienić Kitę na prowadzeniu, silny przeciwny wiatr dosłownie zatrzymuje mnie. Coraz większego wysiłku wymaga nawet utrzymanie się za prowadzącym. Nadszedł czas, żeby każdy z nas pokonał dalszą trasę własnym tempem i własną drogą. Razem dojeżdżamy do lasu. Droga koszmar, przez kilkaset metrów dzielących nas od punktu: koleiny, błoto, woda. Próbuję jechać ale po chwili rezygnuję i prowadzę rower. Zmęczenie daje o sobie znać, mój trekking nie ułatwia jazdy. Ci co próbują tu jechać robią to z szybkością niewiele większą ode mnie prowadzącego rower. Jak na 34 startujących zawodników na 200 km trasie na punkcie robi się wyjątkowo tłoczno. PK9 Róg lasu, drzewo na SE (23:28).

Zaliczenie tego, odległego w linii prostej o 9 km punktu zajęło nam kolejne dwie godziny. Gdybyśmy wybrali bardzo okrężny wariant asfaltowymi drogami przez Drzenin, Parsów, Linie moglibyśmy tu być nawet po 45 minutach. Sądząc z międzyczasów innych uczestników nikt tego optymalnego wariantu nie wybrał. Wszyscy dali się nabrać na pozornie najkrótszą trasę.


Łapczywie połykam kanapki, zjadam batony. Oglądam mapę. By dojść do siebie muszę odpocząć nieco dłuższą chwilę. Po namyśle odpuszczam najdalej na południu oddalone punkty (pojechał tam Kita). Chwila rozmowy z nadjeżdżającymi Piotrkiem oraz Tomkiem. Nasilająca się wichura wyje w stojących przy drodze drzewach. Przede mną kilkanaście mozolnie pokonywanych kilometrów w odkrytym terenie, prosto pod wiatr. Prędkość jazdy na asfalcie spada do 13-15 km/godz.. Kiedy opuszczam asfalt jest dużo gorzej. Wydaje się, że droga nie ma końca - Lubanowo, Babinek, Pacholęta.

Najgorsze już za mną. Skręcam w boczną drogę. Dla pewności sprawdzam znaki czerwonego szlaku turystycznego. Gdzieś na skraju lasu znajduje się wzgórze z poszukiwanym punktem triangulacyjnych. Kilkakrotnie pieszo przeczesuję zarośnięty rzadkim lasem wzgórek, by upewnić się, że na żadnym z drzew nie wisi kartka oznaczająca punkt kontrolny. Pod nogami szukam jakiegoś słupka. Niemożliwe, żebym żadnego z tych elementów nie zauważył.

Jeszcze zwlekam z telefonem do Orga. Nie trzeba wielkiej wyobraźni by domyśleć się odpowiedzi Wigora: to nie to wzgórze, szukaj dalej. Podjeżdżam kilkadziesiąt metrów i skręcam w niewyraźną leśną drogę. Szybko pozostawiam rower, wspinam się na strome zbocze i docieram do szczytu. Tu już nie trzeba niczego szukać. Jest drewniana wieża i perforator na najbliższym drzewie. PK12 Punkt triangulacyjny (2:10).



Na dłuższy czas pożegnałem się z uporczywym przeciwnym wiatrem. Na początek las, później długi odcinek równej asfaltowej droga. Skręcam w las do PK15. Leśna droga i dalszy odcinek tego samego czerwonego szlaku turystycznego. Jest droga bez szlaku, później odnajduję szlak na skraju lasu bez przejezdnej drogi. Wreszcie docieram na skrzyżowanie dróg. Nie ma wątpliwości, że to tu. Punkt jest "obsadzony" przez odpoczywającących tutaj Marcina i Izę. PK15 Skrzyżowanie dróg, drzewo ok. 5m na W (3:23).

Nie zatrzymuję się tu na dłużej. Tylko 2 km dzielą mnie od powrotu na asfaltową drogę. Po kilkuset metrach jazdy zauważam niepokojące objawy. Po dalszych kilkudziesięciu metrach wszystko jasne - złapałem gumę. Złapać gumę, rzecz ludzka, kilkakrotnie zdażała się np. podczas Harpagana. Tylko jak na leśnej drodze wymienić dętkę w oponie oblepionej warstwą gliny. Mając nadzieję, że dziura jest niewielka dopompowuję koło. Przejeżdżam może sto metrów, zrezygnowany prowadzę rower. Dla mnie Masakra się skończyła. 4 godziny powinny wystarczyć by pokonać dzielące mnie od mety 15 km pieszo.

Asfaltowa droga, wiata przystanku autobusowego i zagłębienia w jezdni wypełnione wodą - jest chyba nawet jakaś latarnia - a może tylko tak mi się zdawało. Czyż można sobie wyobrazić lepsze warunki do naprawy roweru 21 grudnia o 4 nad ranem. No cóż - normalni ludzie śpią. Normalni bikerzy nawet przez sen nie myślą o jeżdzie rowerem. Tylko kto powiedział, ża na NM można spotkać ludzi zdrowych umysłowo.

Z trudem wracam do gry. Mój organizm broni się przed dalszym wysiłkiem. Do mojego rozleniwionego mózgu opornie dociera myśl, że mogę naprawić koło i jechać dalej ? przecież do zakończenia imprezy pozostaje jeszcze ponad 3 godziny. Zmywam warstwę gliny i błota z opony. Siedząc wygodnie wymieniam dziurawą dętkę.



Do zaliczenia pozostają 3 punkty. Puszczę Bukową - do której od wczorajszego rekonesansu mam wyraźny uraz, zostawiam na koniec. Jadę na odległy PK13 na przeciwległym brzegu Odry. Z mapy nie wynika by mogły być jakieś problemy - wręcz przeciwnie. Skręcam w drogę biegnącą przez Ustowo wzdłuż wysokiego brzegu Odry. Gdzieś całkiem niedaleko, poniżej nad brzegiem kanału, rośnie lasek do którego powinienem dotrzeć. Proste - prawda?. Wypatruję jakiejkolwiek drogi prowadzącej w dół. Jedna prowadzi do wodociągów, druga chyba do gospodarstwa obok. Zapuszczam się w budowane nieco dalej osiedle domków jednorodzinnych. Brnę w wodzie, błocie. Próbuję w jakiś sposób przedostać się nad brzeg. Nie udaje się.

Wracam na asfalt. Kilkakrotnie, kontrolując dokładnie odległość, przemierzam asfaltową drogą. Wiem już dokładnie w którym miejscu znajduje się poszukiwany lasek, ale w dalszym ciągu nie wiem, jak się tam dostać. Wjeżdżam w pole w przerwie pomiędzy zabudowaniami. Widać tu nawet jakieś ślady rowerowych opon. Przedzieram się przez pokryte wysokimi (teraz suchymi) chwastami pole. Ze skarpy widzę kilkadziesiąt metrów w dole ciemny zarys lasu. Bez roweru można by próbować tam zejść ale jak później odszukam pozostawiony na górze rower? Po raz kolejny mogę powiedzieć masakra skończona - wracam do bazy. Ten punkt przerósł moje możliwości.

Szybka jazda z wiatrem wiejącym w plecy. Widzę światełka zawodnika nadjeżdżajacego z przeciwnej strony. Lojalnie zjeżdżam na lewą stronę by ostrzec nadjeżdżającego bikera - TEN PUNKT JEST NIE DO ZDOBYCIA. Lepiej nie mogłem trafić. W świetle czołówni rozpoznaję mistrza rowerowych maratonów na orientacje (zwycięzcę Pucharu Polski) Piotra Buciaka. Czy dla tego zawodnika są punkty nie do zdobycia? Zawracam. W takim towarzystwie decyduję się na kolejne podejście. Docieramy do miejsca gdzie utknąłem. Idziemy wzdłuż skarpy. Wreszcie pojawia się jakaś rzadko używana, porośnięta trawą droga. Zjeżdżamy w dół. Dalej już tylko podmokła ścieżka między trzcinami. PK13. Róg lasu około 10m na NE od betonowego płotu (6:25).




Powrót do pozostawionych wcześniej rowerów. Próba jazdy po nieużywanej, zarośniętej drodze. Wreszcie przedostajemy się do prowadzącego przez wioskę asfaltu. Pozostaje powrót do bazy. Na planowane punkty w Puszczy Bukowej zabraknie już czasu. META (7:32).

Zaliczone 9 (z 15) punktów kontrolnych pozwala na zajęcie 16 miejsca. Piotrek z Tomkiem (10 PK), którzy w końcówce zaliczyli 2 punkty w Puszczy Bukowej uplasowali się na 11 pozycji. Kita (10 PK) po zaliczeniu 2 wysuniętych na południe punktów jest 4.

Nocna jazda rowerem nie jest dla mnie czymś niezwykłym. W mijającym roku kilkakrotnie "przepedałowałem" całą noc. Pomimo tego odczuwam głęboką satysfakcję, że w ten właśnie sposób spędziłem tą jedyną, najdłuższą noc w roku przemierzając znaczną część trasy Nocnej Masakry. Odległe miejsce w klasyfikacji pominę milczeniem. To tylko zachęta by na NM powrócić za rok.

Wyniki osiągnięte podczas innych maratonów na orientację pozwoliły na zajęcie 6 miejsca w Pucharze Polski w Maratonach Rowerowych na Orientację ==> PPM

Statystyka:

Dystans: 195,1 km
Czas trasy: 14:42
Czas jazdy: 10:50
V.śr.: 16:5 km/godz.
V.max: 42 km/godz.
Ilość zaliczonych punktów: 9 (z 15)
Miejsce: 16


Cała mapa z której fragmenty umieściłem w relacji dostępna na stronie Nocnej Masakry


Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki@bg.umed.lodz.pl

powrót