Ni to wyprawka, ni to maraton



1-2.042.2017 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót


Kiedy po raz pierwszy ukazuje się pomysł nowej ciekawej imprezy rowerowej, nie muszę się długo zastanawiać - jadę. Wiem, że pojadę nawet wtedy, gdyby nie doszła do skutku. Regulamin. Dokładne planowanie trasy. Roli RWPGS przy planowaniu trasy nie można przecenić. Jazda z mapą (zamiast śladu wgranego do GPS-a) z pewnością ciekawa, zwłaszcza w nocy byłaby bardzo utrudniona.

Obok obowiązkowych segmentów i kilku punktów kontrolnych, wybór trasy przejazdu pozostawiony został uczestnikom. Dla chętnych, na trasie znajduje się dodatkowych 11 punktów zaliczanych do tzw. klasyfikacji turystycznej. Żeby uatrakcyjnić przejazd dodatkowe punkty i bonusy czasowe można zdobyć za wykonanie zadań specjalnych. Za zdobycie największej liczby punktów w klasyfikacji turystycznej, można liczyć na pokaźny bonus czasowy odejmowany od ogólnego czasu przejazdu.


Kotomierz


Po namyśle decyduję się na jazdę na lekko i na szybko. Nie przewiduję żadnego noclegu przed, w trakcie i po zakończeniu maratonu. Rozkład jazdy PKP nie rozpieszcza. Najbardziej pasuje skład, który dojeżdża do Kotomierza, stacji najbliższej od miejsca startu tuż przed południem (11:51). W ten sposób już na starcie będę miał prawie pięć godzin w plecy.


Zapora na J.Koronowskim



No to start


Tylko na chwilę zatrzymuję się w miejscu, w którym obozowali pozostali uczestnicy maratonu. Pamiątkowa fotka i można odtrąbić start ostry (12:42). Na początek do zaliczenia jeden z 5 obowiązkowych punktów kontrolnych. Przyjemny początek, lekki wiatr popycha mnie do przodu po równej asfaltowej drodze.


"Lex Szyszko? Nie, planowane pozyskiwanie drewna w każdym możliwym miejscu


W bok odchodzi leśna droga do kursującego przez Zalew Koronowski promu. Na dużej żółtej tablicy informacja o rozkładzie jazdy. Z nadzieją spoglądam na miesiąc kwiecień. Czeka mnie rozczarowanie (chociaż wcześniej o tym wiedziałem) - jedyne terminy kwietniowe to 29 i 30 a informacja dotyczy 2016 r. No cóż, szkoda, ten prom skrócił by dojazd na punkt mniej więcej o 10 km.


Droga na prom


Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Przede mną nowy idealnie równy asfalt. Tylko dlaczego tak krótki. Po kilkuset metrach asfalt nieoczekiwanie kończy się. Gruntowa droga przez las, utrudniające lub uniemożliwiające jazdę piachy. Chociaż tego nie planowałem spoglądam na możliwość skrótu przez rzekę. Rzeka Sępolna szeroka na mapie, takąż samą okazuje się w naturze. Dodatkowym utrudnieniem byłoby strome zejście a później wspinanie się na przeciwległy brzeg. O ile podczas letniego maratonu na orientację nie miałbym żadnych zastrzeżeń do takiego skrótu, to dzisiaj nie mam ochoty na mokrą przeprawę, bez gwarancji, że droga po przeciwnej stronie rzeki będzie lepsza.


.

.

Pierwszy sukces


Mocno okrężną drogą docieram do PK1 - nieczynny most kolejowy na Zalewie Koronowskim - wschodni brzeg (godz. 13:55 - 22 km). Kiedy przejeżdżam na drugi pożądany przez organizatora brzeg mostu, przypomina mi się most pokonywany przed kilku laty na trasie Grassora. Tamten most różnił się tylko jednym szczegółem, pomiędzy podkładami kolejowymi znajdowały się niczym nie przykryte dziury. Nie wyobrażam sobie pokonania tamtego mostu z rowerem.


Punkt zaliczony. Można jechać dalej


Pierwszy na trasie punkt turystyczny znajduje się po zachodniej stronie Brdy. Nie znam terenu ale z mapy wynika, że lepiej pojechać po wschodniej jej stronie. Trafiam na całkiem długi odcinek asfaltowej drogi. Jest most a po kilku chwilach trafiam na Górniczą wioskę. Przynajmniej tak wynika z wiszącego szyldu. T1 - Piła-Młyn, górnicza wioska (14:30 - 34 km).

Górnicza wioska - w budowie


Stąd już tylko moment do rozpoczęcia pierwszego segmentu: S1 - niebieski szlak pieszy wzdłuż Brdy. Szlak prowadzi przez Rezerwat Przyrody Dolina Rzeki Brdy. Jest więc okazja by zrobić zdjęcie tabliczki jednego z 5 rezerwatów. Nagrodą będzie dodatkowy bonus czasowy - 10 min. (i punkty do klasyfikacji turystycznej).


rezerwat 1 z 5


Kilkunastokilometrowy odcinek szlaku to przekrój wszelkiego możliwego podłoża: twarda, szutrowa droga, gruntowa leśna droga, jakieś niewyraźne leśne ścieżki, zanikające w sposób zaskakujący oznakowanie szlaku. Jak przystało na szlak pieszy, są odcinki, których nie sposób pokonać jadąc rowerem. Trawers prowadzący stromym brzegiem, niemal zawieszonym nad płynącą poniżej rzeką, wymaga zachowania dużej uwagi.


.

.


Nad Brdą czeka na mnie nieoczekiwany bonus. Z daleka udaje mi się dostrzec niewielką zieloną tabliczkę z napisem "Pomnik przyrody". Dzisiaj takich obiektów powinienem odnaleźć przynajmniej 5. Kilka takich tabliczek ustawionych jest przy losowo wybranych potężnych sosnach, w rosnącym przy brzegu rzeki lesie. Drzewa cudem uratowane, bo widać na nich ślady pozyskiwania żywicy, co zwykle poprzedzało ich wycinkę.


pomnik przyrody (PP 1 z 5)


W połowie odcinka specjalnego decyduję się na zdobycie kolejnych bonusów. Zbaczając zaledwie o kilka kilometrów od szlaku mogę trafić do wsi Wymysłowo gdzie znajduje się Muzeum Kultury Indian Ameryki Północnej. Jest wielki indiański namiot, kilka kolorowych totemów. Zamknięte? Idę do grupy osób siedzących na schodach leśniczówki. Muzeum będzie czynne ale dopiero od 15 kwietnia. Jedna z pań sięga po telefon. Szybko rezygnuję z wizyty w muzeum i zdobycia dodatkowych bonusów. Na dokładne zwiedzanie muzeum nie mam dzisiaj ani czasu ani ochoty. Kilkuminutowa wizyta byłaby tu zwykłym nietaktem.

Poszukiwany - poszukiwana. Przede mną kolejna decyzja. Kolejny bonus można zdobyć za fotkę figurki jednego z dwóch gości Rocha lub Wawrzyńca. Jednego z nich mogę zidentyfikować ponieważ obowiązkowo posiada długi kij/laskę, drugi kojarzony jest z trzymaną w dłoni kratownicą, zwykle opartą o nogę. Jedyny dający się namierzyć wirtualnie posąg znajduje się w odległości 6-7 km w Cekcynie. Zbaczać z trasy czy liczyć na przypadkowe spotkanie? Przecież pokonując dużą część trasy nocą mogę przejechać tuż obok nie zauważając ich.


Tu rysopis się nie zgadza


Decyduję się na pewniaka. Przecinam obowiązkowy segment i zjeżdżam w kierunku Cekcyna. Właściwie to nawet nie wiem czy jadę do Cekcyna by "zaliczyć" świętego a przy okazji w pobliskim sklepie uzupełnić zapasy płynów czy wręcz odwrotnie. Na mapie wszystko wygląda dużo prościej, uliczek jest jakby mniej. Po chwili poszukiwań trafiam jednak na właściwe miejsce bez pomocy tubylców. Figura św. Rocha (16:25 - 62 km). Gratisowo mogę zrobić fotkę z nazwą kolejnego rezerwatu przyrody Bagna nad Stążką


To musi być on (jest też PP 2 z 5)



rezerwat (2 z 5)


Z drobnymi problemami (mylę kierunek jazdy) wracam by kontynuować przerwany odcinek segmentu S1. Czy było warto? Opuściłem go przecież na prawie półtorej godziny. Gybym walczył o złote gacie czy inną drogocenną nagrodę na pewno nie.


18 południk w gminie Cekcyn


Na którymś z nierównych zjazdów moja sakwa ląduje na ziemi. Nic to myślę, pewnie się wypięła. Jest gorzej niż się spodziewałem. Hak został wyrwany z plastikowej płyty. Czyżbym tak szybko skończył swój udział w Ni to wyprawce ... Gonitwa myśli. Jest jeszcze wykonana z odpornego materiału "rączka". Przy pomocy zipów łączę tą pętlę z bagażnikiem. Jadę ostrożnie obserwując zachowanie się prowizorycznego mocowania. Wbrew pozorom wydaje się wyjątkowo trwałe. Później zapominam o ostrożności ale to już dalsza historia.

Chociaż nie jest to wcale takie pewne każde ślady rowerowych kół traktuję życzeniowo jako ślady moich poprzedników. Kiedy jadę w kierunku kolejnego punktu odciśnięte w piachu ślady są coraz bardziej wyraźne. Mostek, płynąca leniwie woda. To pokonujący wszelkie przeszkody terenowe Wielki Kanał Brdy. Docieram do jednego z miejsc w którym wody kanału przepływają ponad płynąca poniżej rzeczką. T2 - okolice Legbądu, zapomniany leśny akwedukt (18:00 - 85 km).


Na górze woda ...



... na dole woda


Kilka szybkich fotek i pędzę dalej. Trzeba jak najskuteczniej wykorzystać ostatnie chwile dziennego światła. Na chwilę odpoczynku i posiłek przyjdzie czas gdy będzie już ciemno. Miejscowość Rytel. Kieruję się w kierunku widniejącego w oddali kościoła. Tam musi być cywilizacja. Tam musi być sklep. Być może ostatnia szansa na uzupełnienie zapasów płynów, które schodzą dzisiaj jak woda.

Coraz bardziej zbliżam się do Zapory - miejsca w którym bierze początek Wielki Kanał. Przede mną dwa objuczone rowery. Zwykle nie mam zwyczaju zaczepiać nieznajomych. Teraz z pewnością grubo przekraczającą 90% mogę założyć, że to uczestnicy tej samej rowerowej imprezy. Króciutka wymiana zdań i pędzę dalej. Kilka minut dalej spotykam kolejną parę. Mam okazje poznać Giovanniego i Anię. Zostaję natychmiast rozpoznany, podobno po kolarskich jeansach. Żałuję, że nie możemy dłużej pogadać ale to ostatnia szansa by przy świetle dziennym zrobić fotkę na PK2 - Mylof - Zapora na Brdzie (19:10 - 107 km).



Wkrótce zanurzam się w spowite w ciemnościach Bory Tucholskie. Powoli rozglądam się za miejscem odpowiednim na wieczorny posiłek. Przed tym zaliczam początek ścieżki: PK3 - Pętla Lipnickiego (20:07 - 123 km) i docieram do znajdującego się nieopodal potężnego drzewa: T3 -Dąb Bartuś (20:27 - 126 km). To kolejny na moim koncie pomnik przyrody.




Bartuś (PP 3 z 5)


Drewniane ławki, stoły. Najwyższy czas na krótki postój. Wyciągam duże pudło wypełnione wymieszanym z mięsem makaronem. Pochłaniam blisko połowę porcji. O swoim istnieniu daje znać mój telefon. Nadchodzi SMS od Ola - organizatora tego całego zamieszania: "Nad wdzydzami przy krzyżówce na kozłowiec slad nie zgadza sie z przebiegiem szlaku. Patrz na drzewo :-)". Wszystko w porządku tylko jak ja poznam, że jestem nad Wdzydzami? Na razie to odległy problem. Do początku szlaku mam jeszcze co najmniej 2 godziny.

SMS mobilizuje do dalszej jazdy. W ciągu dotychczasowej jazdy odrobiłem do Ola ponad 2 godziny. Jeszcze nie czuję zmęczenia więc przedłużanie postoju ponad minimum potrzebne na spożycie posiłku i telefon do żony wydaje się zbyteczne. Kolejne odcinki leśnej drogi o zmiennej przejezdności. Piachy, przez które przy odrobinie uwagi można przejechać w ciągu dnia, w nocy stają się przeszkodą nie do pokonania. Wysiłek włożony w jazdę jest nieproporcjonalny do osiągniętego efektu. Najlepiej takie odcinki pokonać prowadząc rower. Szybkość przemieszczania się spada z 15-20 do zaledwie 5 km/godz. Nic to, sprawne nogi przydadzą się jeszcze pod koniec maratonu.



Pokonywana w ciemności droga dłuży się niemiłosiernie. Wreszcie długo wyczekiwana nazwa miejscowości. PK4 - Kaszuba (21:50 - 145 km). Kolejny cel to miejscowość Wiele (godz. 22:36 - 162 km) w której rozpoczyna się segment: S2 - zielony a później żółty szlak rowerowy, wzdłuż jez. Wdzydze.

Myślę, że drogowskazu na Kozłowiec nie powinienem przegapić. Rzeczywiście jest skrzyżowanie dróg. Na drzewie widać oznakowanie szlaku poprowadzonego nieco inaczej niż na śladzie. Jak się okazuje zmiana jest niewielka, właściwie kosmetyczna. Po chwili zjeżdżam w dół nad ciemne jak smoła bagienko (godz. 23:40 - 178 km). Przeprawę na drugą stronę stanowią przerzucone w poprzek różnej grubości gałęzie i bale. Konstrukcja nie wygląda na solidną. Coooo!!! Jja mam się tędy przedostać? Nie wierzę, zostawiam rower i wracam z nadzieją, że jednak źle skręciłem i szlak omija to miejsce.



Po chwili z największą ostrożnością ruszam do przodu. Jest lepiej niż się wydawało. Jak się okazuje konstrukcja jest dość solidna, bo ułożona na istniejącej tu kiedyś kładce. Nachodzą mnie refleksje. Czy to taka polska metoda - jeżeli coś się zepsuje (most czy nawet zwykła kładka) nie warto już tego naprawiać.

Osiągnąłem najdalej wysunięty na północ punkt trasy. Czas na powrót. Pamiętam długi odcinek prowadzący na południe. Tak jak dotychczas odcinki rowerowe mieszają się z tymi, które muszę pokonać pieszo. Przede mną dziwny zawijas śladu w GPS. Co to ma być? Tabliczka za mostem "Kamienne Kręgi" wyjaśnia dziwny przebieg trasy. Kiedy dojeżdżam do końca szutrowej drogi pojawia się kolejny drogowskaz w przeciwnym kierunku. Ciemności sprawiają, że obok "kręgów" przejeżdżam nie zauważając ich. Zjeżdżam nad rzekę i zatrzymuję pod turystyczną wiatą. Czas na kolejną porcję makaronu (2:25-2:35). Sprawdzam opis punktu. Czy to na pewno poszukiwany przez mnie obiekt. Na tym terenie "kamiennych kręgów" jest jak psów. Czyżbym przeoczył wstawienie odpowiedniego Waypointa go mojego Garmina. Z niechęcią myślę o powrocie. Gdyby nie dobra szutrowa droga z pewnością bym odpuścił. T4(??) - Kurhan i Kamienne Kręgi (2:44 - 210 km). Jest to kolejny Rezerwat Przyrody, chociaż tylko ogólna tabliczka "noname".


Rezerwat Kamienne Kręgi w Odrach (3 z 5)


Pisząc relację jeszcze raz na spokojnie sprawdzam współrzędne. Okazuje się, że niedostatecznie prześledziłem najnowszy regulamin. Zaliczyłem "kręgi" wykreślone z regulaminu imprezy te właściwe minąłem nawet o nich nie myśląc. Te właściwe były nieopodal miejscowości Kaszuba.

Krótki, liczący niecałe 10 km segment to objaw (nie ostatni) sadystycznych skłonności budowniczego trasy. S3 - brak szlaku, za to będzie kawałek bruku. Segment doprowadza mnie prosto do Czarnej Wody. Bardziej z rozsądku niż z rzeczywistej potrzeby decyduję się na drzemkę pod autobusową wiatą. Nie wiadomo czy, kiedy dorwie mnie prawdziwy kryzys senny, będzie taka możliwość. Obskurna wiata i ławeczka jest z pewnością lepsza niż całkowity jej brak. Sprawdzoną metodą drzemię oparty o rowerowy bagażnik. Do życia budzi mnie jeden z przejeżdżających, ruchliwą nawet w nocy trasą, samochód. Czuję się całkowicie zregenerowany. Kolejną drzemkę złapię kilkanaście godzin później już po zakończeniu imprezy na stacji Jabłonowo Pomorskie. Analiza śladu pokazała, że przerwa na sen nie trwała godziny czy nawet połowy tego czasu. Na przystanku spędziłem jedynie kilkanaście minut (3:57-4:13 - 224 km).

Bezchmurna noc sprawia, że robi się coraz bardziej zimno. Na ciepłą dwuwarstwową koszulę termoaktywną i ciepłą koszulkę kolarską z I edycji Imagis-Touru zakładam kolejno bluzę polarową a następnie cienką kurtkę p-wiatr. To zestaw którego używałem nawet zimą więc zapewnia mi całkowity komfort cieplny. O tym, że przy takiej pogodzie potrzebne są również rękawiczki, przekonałem się podczas jednego z rozgrywanych pod koniec czerwca Grassora.



Opuszczam gościnną Czarną Wodę i piaszczystą drogą drepczę w kierunku (bardzo) Złego Mięsa. To tylko przedsmak tego co mnie czeka w najbliższym czasie. T4 - Złe Mięso (4:30 - 226 km).


Rezerwat Przyrody Zdrójno (4 z 5)


Kasparus to miejscowość, która utkwiła mi w pamięci z kilku edycji Harpagana. Jeszcze nie bardzo kojarzę dlaczego. Czy tylko z powodu nietypowej nazwy? Wkrótce wszystko się wyjaśnia. Prawie 10 kilometrowy odcinek z Osieczna do Kasparusa pokonuje pieszo tylko od czasu do czasu wsiadając na rower. Powoli kończy się długa zimna noc. Mijam kolejny "noname" - Rezerwat Przyrody (Zdrójno). Opuszczam las. Nad łąkami unosi się warstwa białego puchu. PK5 - Kasparus (6:23 - 250 km).


Kasparus


Przede mną dwa "szybkie" bo położone w bliskiej odległości punkty turystyczne. T6 - Krzywe Koło (7:09 - 256 km). Pomimo braku charakterystycznej czerwonej tabliczki jest to kolejny na trasie rezerwat przyrody. Nie mam czasu na dłuższe podziwiane tego ciekawego tworu natury. Widok z góry na zataczającą niemal pełne koło rzekę robi jednak spore wrażenie.



T7 - Wysadzony most, dowolna strona (7:42 - 263 km). Niewysokie przyczółki mostu zarastającego lasem rozczarowują. Może dlatego, że spoglądam na nie z perspektywy wiaduktów napotkanych na dalszej części trasy.



Wraz z pierwszymi promieniami wschodzącego słońca wraca przygaszona nocnymi warunkami energia. Teraz ze spokojem pokonuję wiele piaszczystych odcinków Wdeckiego Parku Krajobrazowego. Przede mną siedziba tegoż parku miejscowość Osie, zagłębie brakujących mi do szczęścia Pomników Przyrody. Jeden z głazów znajduje się gdzieś na terenie siedziby nadleśnictwa. Potężny dąb na cmentarzu. Chronione prawem aleja dębowa i tuż obok aleja złożona z innych drzew. Podobno od nadmiaru głowa nie boli. Ja nie mogę zdecydować się na zboczenie z trasy, na wyciągnięcie aparatu.


2 pomnikowe dęby (PP 4 z 5)


Fotkę postanawiam zrobić kilka kilometrów dalej w miejscowości Żur. Tu gdzieś nad rzeką znajduje się stanowiący Pomnik Przyrody głaz. Jadąc drogą nie mogę go w żaden sposób namierzyć. Chyba niezbyt się o to staram. Niespodziewanie tuż przy drodze pojawiają się dwa potężne dęby z zielonymi tabliczkami. Zatrzymuję się by uwiecznić je na zdjęciu i zarobić bonusowe punkty.

Chwile później opuszczam asfalt by pokonać kolejny obowiązkowy segment S4 - brak szlaku, koniec przy kamieniu św. Wojciecha (8:30 - 280 km). To najładniejsza i chyba ulubiona bo często odwiedzana przez rowerzystów trasa. No, oczywiście najbardziej podoba mi się początkowy fragment twardej szutrowej drogi. Wąska, ścieżka wzdłuż pola. Przeprawa po kamieniach na drugą stronę rzeczki.



W połowie segmentu w Leosi jazdę przerywa kolejny nieobowiązkowy punkt turystyczny - wiadukt kolejowy. Ja mieszkaniec płaskiego centrum kraju nie tak to sobie wyobrażałem. Ogrom budowli robi wielkie wrażenie. Spoglądając na wysoki wiadukt, zadanie dotarcia tam razem z rowerem zaczynam uważać za primaaprilisowy żart. Zostawiam rower i wchodzę poza pierwszy przyczółek by zrobić pamiątkowe fotki. Może to wystarczy. Nie, nie wystarczy, regulamin wyraźnie określa, że każdy punkt należy zdobyć osobiście i trzeba tam dotrzeć z rowerem. No jest jeszcze ostatni punkt regulaminu. "15. Kto oszukuje ten menda i fujara ...". No cóż przecież to tylko zabawa, jak bawić się to do samego końca.


.


Nadzieję budzi prowadząca dalej ścieżka. Może tam da się wjechać od przeciwnej strony. Nie da. Wydeptana w stromym zboczu ścieżka. Nie ma wyjścia. Krok po kroku pnę się w górę. Powiem tak, warto było i dla widoków i dla faktu pokonania wydawałoby się niepokonywanych trudności. Zejście nie jest wcale łatwiejsze. Cieszę się, że nie muszę tego odcinka pokonywać po deszczu. T8 - Wiadukt kolejowy (u góry) (9:15 - 289 km).


PP (5 z 5)


Jeszcze chwila i kończę obowiązkowy segment obok imponującego głazu św.Wojciecha (9:30 - 291). Większy, chociaż częściowo tylko odkopany, spotkałem tylko gdzieś na obrzeżach woj. Łódzkiego.



Dojazd do kolejnego wiaduktu niemiłosiernie dłuży się. Może dlatego, że wydawał się tak bliski. Wreszcie jest. Jeszcze bardziej potężny. Jeszcze ładniejszy. Warto było. Tu organizator okazuje się dużo bardziej wyrozumiały. Punkt można zaliczyć nie wciągając roweru na górę nasypu. Zatrzymuję się na krótki posiłek - ostatnią porcję makaronu. W pośpiechy wyciągam aparat by cyknąć fotkę przejeżdżającego górą pociągu (to zadanie za dodatkowe punkty trasy turystycznej). T8a - Wiadukt kolejowy (na dole) (10:07 - 299 km).


To w którą stronę jedzie ten pociąg?


A ten?


Wpatrzony w ślad GPS-a ruszam dalej. Niezauważalnie dla mnie zaczyna się kolejny segment S5 - szlak czarny rowerowy, wiślana skarpa. Gdzieś po drodze zauważam pierwsze czarne znaczki. Chyba jestem już zmęczony bo T9 - Punkt widokowy mijam nie zauważając go. Szlak rowerowy po którym nikt nie jeździ, po którym na wielu odcinkach nie da się jechać. Mały suprise - czerwona tabliczka z napisem Rezerwat Przyrody Grabowiec. Czy prawo dopuszcza przejazd przez środek rezerwatu? Skoro jest tu oznakowany szlak to chyba tak. Kiedyś była tu leśna droga, teraz jej śladów ledwie można się dopatrzeć. Chociaż droga prowadzi łagodnie w dół nie mam odwagi by wsiąść na rower. Drobne patyki pośród grubej warstwy liści to wprost doskonały zestaw do tego by urwać przerzutkę (tak jak podczas ubiegłorocznego Harpagana). Po zejściu w dół można już jechać. Moja trasa wije się, przekraczając niedostępną dla rowerów trasę szybkiego ruchu.


Rezerwat (5 z 5). Szlak po lewej stronie znaku na wprost


Czasy dawnej świetności szlaku już dawno minęły. Nie dbają o niego jego twórcy czyli PTTK. Przestał być używany przez rowerzystów. Przez zaorane pole i mostek przedostaję się do przejścia pod samochodową trasą. Kieruję się wg widocznego śladu. Pojęcie droga, ścieżka jest tu pojęciem umownym. Docieram do miejsca w którym przejście po linii śladu jest niemożliwe. Przechodzę przez teren znajdującej się poniżej posesji. Na szczęście pilnujący posesji pies ma za zadanie wzbudzać duży hałas a nie zagryzanie intruzów na miejscu.

Jeszcze trochę terenowych dróg i melduję się na moście w Grudziądzu. Powoli zbliżam się do końca trasy. Zastanawiam się do której mogę jechać aby zdążyć na pociąg. Początkowo planuję skończyć o 14-15 i dojechać do Jabłonowa. Później graniczna godzina przesuwa się nawet do 16:30. Do najbliższej stacji Najmowo mam niecałe 10 km, a musiałbym tam być o 17:21.

W Grudziądzu mija 24 godzina od startu, na liczniku pojawia się wartość 344 km. Ponieważ czas nieubłaganie zbliża się ku końcowi, rezygnuję z wizyty w Radzyniu Chełmińskim i zaliczenia ostatniego punktu turystycznego T10 - Zamek krzyżacki. Tylko jak bez wgranego śladu i bez dokładnej mapy dotrzeć najsprawniej na początek ostatniego segmentu w Świeciu nad Ossą. Jadę trochę na czuja ale okazuje się, że bardzo skutecznie. Chociaż chciałbym zrobić to możliwie najszybciej, sprawę utrudnia wyraźne pofalowanie terenu i naprzemiennie występujące zjazdy i podjazdy.

Początek ostatniego segmentu, który doprowadzi mnie prosto nad jezioro Zbiczno, gdzie zakończę maraton. S6 - szlak pieszy zielony (Świecie -Ostrowite) + szlak żółty pieszy (Ostrowite - Rytebłota). Po kilku kilometrach zjeżdżam z asfaltowej drogi. Szybki zjazd nierówną polną drogą. Po raz kolejny sakwa opuszcza bagażnik. Tymczasowe mocowanie wytrzymało ponad 200 km trudnej terenowej jazdy. Czas na plan awaryjny. Zdejmuję szelki i w ten sposób przytwierdzam sakwę na bagażniku. Chwilę później rezygnuję z dalszej jazdy. Mocowanie, owszem sprawdzi się podczas dojazdu do stacji w Jabłonowie Pomorskim, po równym asfalcie. Na pewno nie wytrzyma jazdy po kiepskim pieszym szlaku. Kolejnego planu awaryjnego już nie będzie. Jeżeli mam mieć pewność, że zdążę wrócić w poniedziałek do pracy nie mogę sobie pozwolić na spacerek z rowerem do mety.



trasa na RWGPS


Jest godzina 14:20. Na trasie jestem od 26 godz. 30 min. (od startu nad J.Koronowskim 25:38). Na liczniku odpowiednio 389 (370) km. Do mety pozostało 29 km. Do stacji kolejowej w Jabłonowie pomorskim 10 km.

Oznacza to niemal 24 godziny jazdy (23:38) ze średnią 16,4 km/godz. (max.44,6). Czas postojów to 2 godz 38 min.

Błyskawicznie opada napięcie i nadchodzi odprężenie. Nie muszę się już nigdzie śpieszyć. Bez żalu kończę jazdę mimo tego, że meta znajduję się wprost na wyciągnięcie dłoni. Pomimo, że nie osiągnąłem celu kończę z poczuciem dobrze wykonanego zadania. Kolejny etap przygotowań do startu w MRDP zakończony. Kiedy budzę się następnego dnia ze zdziwieniem stwierdzam, że pomimo przejechania prawie 400 km moje nogi żyją i nie odczuwają trudów dopiero co pokonanej trasy. Bez problemu wstaję i jadę rowerem do pracy.


Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót