.

Nadwiślański Maraton na Orientację

Rudzica, 8.04.2017 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót

W ubiegłym roku głównym powodem startu Nadwiślańskim Maratonie na Orientację było osobiste zaproszenie od Grzesia, organizatora trasy rowerowej. Chociaż i teraz takie zaproszenie otrzymuję dochodzą inne równie ważne powody. Wystartuję, bo spodobały mi się tereny na których rozgrywane są zawody, spodobało mi się umiejscowienie punktów kontrolnych i ich rozmieszczenie, podoba mi się dystans imprezy.

Wyjazd na maraton to dla mnie okazja do odwiedzenia kolejnych gmin zarówno przed i po udziale w maratonie. W ubiegłym roku wysiadłem z pociągu w Katowicach. Tym razem celem są Tychy i dojazd z tego miasta do bazy. Prognozy nie są zachęcające. Rzeczywistość potwierdza obawy. Mży, pada, a po krótkiej przerwie powtórka z rozrywki. Nic na siłę, przejazd kilkudziesięciu kilometrów w takich warunkach nie byłby przyjemny. Rezygnuję. Bilet i tak mam wykupiony do stacji Chybie. Stąd już tylko 20 km do bazy w Rudzicy. Pomimo, że plany powrotne zrealizuję z nawiązką docierając do Rybnika, nie będzie powtórki z Liczyrzepy gdzie w sumie zdobyłem ponad 20 gmin.

Przedłużająca się odprawa, na której budowniczy trasy szczegółowo (może zbyt szczegółowo) omawia dojazd do niektórych "trudniejszych" punktów kontrolnych. Rozdanie map. Na dwóch arkuszach formatu A3 zaznaczonych jest 29 punktów o różnej wartości wagowej (od 30 do 80). Szybko udaje mi się wyznaczyć kolejność zaliczania kilku pierwszych punktów. Kolejne, położone na południu, nie dają wielu możliwości wyboru. Ukształtowanie terenu na przedmurzu gór sprawia, że trzeba będzie je zaliczać w takiej kolejności w jakiej budowniczy ustawił je na mapie. Można, co najwyżej, wybierać różną drogę przejazdu pomiędzy nimi. Czekający mnie w drugiej części trasy scorelauf to temat zbyt odległy i zajmę się nim podczas długich asfaltowych przelotów.

Wreszcie nieco opóźniony START (godz. 7:20). Bazę opuszczam jako jeden z pierwszych zawodników, chwilę po sygnale do startu. Pierwszy wybrany przeze mnie punkt znajduje się dokładnie na południu od bazy. Sądząc po odległości, można go zaliczyć w ciągu kilkunastu minut. Jedyną niewiadomą jest stan zaznaczonej na mapie cienką linią drogi. Czeka mnie miłe (nie ostatnie dzisiejszego dnia) zaskoczenie. To nie jest rozmokła po wczorajszych opadach gruntowa droga, to nie jest nawet twardy szuter. Jadę po równiutkim asfalcie.

Za chwilę minę wioskę Łazy i zaliczę punkt. Jeden, drugi zakręt. Dłuższy prosty odcinek. Skrzyżowanie dróg. Gdzie ja właściwie jestem? Jadę dalej by znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Jest droga szybkiego ruchu. Oooops!!! Gdzie był kompas, gdy zawróciłem na północ i wypadłem poza mapę? Powrót do Łaz najkrótszą drogą - tym razem jest to rozmiękła gruntowa droga przez wzgórze. Ta "wycieczka" po okolicy oznacza dla mnie stratę ok.25 minut. Po kolejnych 5 minutach docieram do celu. Specjalnie nie muszę się rozglądać, z lasu obok drogi wychodzą łódzcy orientaliści Michał Bedyk i Marcin Gryszkalis. PK17 (30 punktów przeliczeniowych) - Jar (godz. 7:59 - 39 min. od startu).

Nie ma co rozpaczać, w trójkę ruszamy w kierunku kolejnego punktu. Asfalt. Taka jazda to przyjemność. Na chwilę skręcamy z głównej drogi. Krótka przebieżka do widocznych na porośniętym trawą wzgórzu kamiennych bloków. Drzewo. Lampion. Można jechać dalej. PK28 (30) - Pozostałość bunkra (8:18 - 19 min. od poprzedniego PK).

Asfaltami jedziemy dalej. Skręcamy w boczną drogę. Chwila niepewności (przynajmniej ja miałem wątpliwość) czy jesteśmy na właściwej drodze. Zatrzymujemy się zbyt szybko na skraju lasu. Wiosna to piękna pora roku. Bezlistne drzewa sprawiają, że z daleka widać zawodnika opuszczającego punkt po przeciwnej stronie wąwozu. Odnalezienie tego lampionu nie sprawia problemu. PK3 (30) - Zwyżka (8:38 - 20).

Kolejny punkt znajduje się na skraju obu arkuszy mapy. Trudno w pełni ocenić trasę dojazdu, gdy jedna z dróg wychodzi poza mapę. Rozstajemy się. Wybieram gorszą ale być może krótszą drogę do punktu. Sama koncepcja może nie jest nawet zła ale przy końcu drogi przez pola, pojawia się wysokie druciane ogrodzenie. W oddali widać zabudowania gospodarskie. Pokonanie przeszkody chociaż możliwe nie wydaje się stosownym rozwiązaniem. Próbuję ominąć ogrodzony teren. Po chwili zawisam, niczym w pajęczej sieci, na kilkunastu wysokich jeżynowych pędach. Powoli wyplątuję się walcząc z trzymającymi mnie i mój rower mackami. Nie powiem, walka była krwawa. Jeszcze niefortunnie pokonany strumyk i prowadzę rower po nieużywanej leśnej dróżce. Błoto, trawa, gałęzie. Wreszcie skraj lasu i asfaltowa droga. Skrót, którym zamierzałem pojechać dalej wiązałby się z niepotrzebną utratą wysokości. To zdecydowanie nie był udany wariant.

Docieram aż pod sam skraj górki. "Górka" to nazwa tego wzniesienia. Tu robi się naprawdę stromo. Opieram rower o drzewo a napotkany biker tłumaczy mi jak dotrzeć do punktu i odradza zabieranie ze sobą roweru. Sprawnie wspinam się w górę rozglądając za ogrodzonym fragmentem lasu. Ogrodzenie o którym wspominał oczywiście jest: jedno, drugie . . . piąte. Rozglądam się we wszystkie strony z nadzieją, że w przejrzystym lesie z oddali zobaczę lampion punktu kontrolnego. Kolorowej kartki nie widzę ale kilkadziesiąt metrów poniżej poznaję sylwetkę Radka i innego orientalisty. Zbiegam by przedziurkować kartę startową i wysłać SMS z kodem, czyli zaliczyć PK11 (50) - Koniec dróżki/ścieżki (9:19 - 41). Uff! Ile czasu spędziłbym na rozległym wzgórzu, by samodzielnie znaleźć punkt umieszczony na jego zboczu?

Zjeżdżam w dół i szukam jakiejś "szpary" w szpalerze otoczonych ogrodzeniem zabudowań. Wreszcie jest uliczka prowadząca do biegnącej dolinką drogi. Przede mną najwyżej położony i najcenniejszy punkt kontrolny. Zgodnie z zapewnieniami budowniczego trasy można tam podjechać z jednej (której?) strony. Obstawiam drogę rozpoczynającą się na skraju lasu, Do tego samego namawiam napotkanego bikera. Rozjeżdżona przez leśników droga, wzrastające nachylenie. Owszem, czasami można podjechać, jednak głównie prowadzimy rowery. Widać odciśnięte w podłożu głębokie ślady opon. Wreszcie są ich sprawcy, organizatorzy Korno.

Chociaż staram się orientować w terenie, w tej chwili nie wiem gdzie jestem. Kiedy docieramy do końca podjazdu, zdaję się na opinię innych. Skręcamy w kierunku widocznego po prawej stronie wzniesienia. Nadjeżdżający z przeciwnej strony Paweł Słomka twierdzi, że punkt znajduje się z przeciwnej strony. Ta wersja wydaje mi się bardziej wiarygodna. Zmieniam przewodnika i kierunek jazdy. Jeszcze chwila i jesteśmy na miejscu. PK8 (80) - Skrzyżowanie dróg, drzewo 10m na N (10:03 - 44).

Przed nami przejazd prowadzącą zboczami gór leśną drogą. Łagodne, nie zniszczone przez ciężki sprzęt podjazdy, udaje się pokonać nie zsiadając z roweru. O wiele gorzej jest po przeciwnej stronie. Błoto, kamieniste podłoże, śliskie odprowadzające wodę drewniane progi. Zastanawiam się jak długo w tak ekstremalnych warunkach wytrzymają klocki hamulcowe. Jadę, gdy jest to niemożliwe, sprowadzam rower. Jeszcze tylko jedna z ostatnich przeszkód. Nagle mój rower zatrzymuje się w poprzek na drewnianym progu... A ja? Leeeecę dalej. Instynktownie zwijam się, robię przewrót i ląduję na twardym podłożu. Szok, zaskoczenie, przez chwilę leżę i zastanawiam się czy mimo wszystko jestem cały? Dziura w spodniach, bolące kolano. Innych obrażeń na ciele, w ubraniu i sprzęcie nie zauważam. Jeszcze kilkaset metrów zjazdu i krótka przebieżka bez roweru do wydrążonego w zboczu wyrobiska. PK4 (60) - Kamieniołom (10:30 - 27).

Wkrótce wracam do cywilizacji. Zabudowania. Wąska i kręta asfaltowa droga. Tu, w panujących warunkach (rano jeszcze padało) nie da się za bardzo rozpędzić. Podobnie jak w lesie, kurczowo trzymam hamulce. Uważna jazda opłaca się. Za kolejnym zakrętem tuż przede mną pojawia się samochód. Zaciskam hamulce i z lekkim poślizgiem wymijam przeszkodę. Obstawiam, że właściciel samochodu był nieco bardziej przestraszony. Ja nie mam czasu nawet na chwilę refleksji. Kontynuując jazdę nie myślę o niczym innym poza najbliższym punktem kontrolnym. Na skrzyżowaniu z główną drogą doganiam Rafała Fałkowskiego i w miarę sprawnie zaliczamy pobliski punkt. Biały czubek słupka o którym usłyszeliśmy podczas odprawy widoczny jest już z daleka. PK25 (40) - Kamień Komory Cieszyńskiej, drzewo obok (10:45 - 15).

Dalsza jazda gruntową drogą (o nieprzewidywalnej jakości) poprowadzoną zboczem góry nie wydaje się celowe. Nieco dłuższy asfaltowy objazd pozwoli zachować więcej sił na końcową część trasy. Skręcamy w boczną drogę. Pierwsza próba odnalezienia punktu nieudana. Skraj drogi dokładnie ogrodzony. Wycofujemy się i próbujemy od drugiej strony. Chwilę błądzenia po lesie i jest ucywilizowany pobór cieknącej ze zbocza wody. PK10 (50) - Drzewo nad źródłem (11:21 - 37)

Trochę intuicyjny zjazd do znajdującej się poniżej drogi. Po chwili jadę już przez znaną miejscowość wypoczynkową Ustroń. Pełna cywilizacja. Szeroka droga omijająca centrum miasta. Na zboczu zbudowane dla turystów domów wypoczynkowych/hoteli. Gdzie w takich warunkach można ukryć lampion punktu PK. Droga skręca w kierunku rzecznej doliny, a ja zjeżdżam z asfaltu po przeciwnej jej stronie. PK20 (30) - Kamieniołom (11:43 - 22).

Przedostaję się mostem na druga stronę Wisły. Przede mną mozolny (ale asfaltowy) podjazd. Powoli odzyskuję utraconą dopiero co wysokość. Na końcu asfaltowej drogi czeka na mnie obszerna wiata i stół zastawiony jadłem i napojami. Kilka osób wyraźnie się tu trochę zasiedziało. Cóż mogę im powiedzieć - Cieszę się, że na mnie poczekaliście. Sam zamierzam ograniczyć swoją wizytę do minimum. Sięgam po kawałek banana. Kubkiem Pepsi popijam wyciągniętą z kieszonki kanapką. Po 5 minutach jestem gotowy do drogi. PK29 (40) - Wiata, bufet (12:08 - 25).

Ponownie jadę razem z Rafałem. Wbrew obawom przez las prowadzi twarda, szutrowa poprowadzona niemal poziomo wzdłuż zbocza gór, leśna droga. Końcówka już nie jest tak idealna. Opadająca w dół droga ocieka wodą ale jest to jedynie krótki jej fragment. Punkt jest niemal na wyciągnięcie dłoni. Stromego zbocza nie da się pokonać na wprost. Musimy je objechać zjeżdżając ostro w dół i wspinając się nieco pod górę. Kilkadziesiąt metrów od drogi Rafał dostrzega PK6 (50) - Paśnik (12:40 - 32).

Teraz szybka asfaltowa wycieczka za południową granicę. Mijamy od dawna nieczynny posterunek graniczny i przez kilka minut jedziemy czeskim a więc wyjątkowo równym asfaltem. PK24 (40) - Narożnik ogrodzenia (12:59 - 19).

Ponieważ z trasy wypadł (nierozstawiony przez budowniczego PK19) pozostaje powrót przez to samo przejście graniczne. Podczas dojazdu jest czas by zastanowić się jak dotrzeć do czekającego na nas punktu. Zastanawiam się nad dłuższym wariantem północnym ale mój chwilowy partner (ta chwila będzie już trwała do końca imprezy) dostrzega dobrą drogę od południa. W odpowiednim momencie trzeba będzie się jedynie przestawić z głównej mapy na jej rozświetlenie. Kiedy zatrzymujemy się na skrzyżowaniu z leśną drogą nadjeżdżający z przeciwnej strony Wigor (zwycięzca tego maratonu) potwierdza nasz wybór - dojazd od północy wiązałby się z niepotrzebną utratą wysokości. Czujna jazda. Spacer przez las i zbiegamy do widocznego poniżej bunkra. PK9 (50) - Bunkier, drzewo przy wejściu (13:28 - 29).

Mijamy miejscowość Goleszów i jedziemy w kierunku widocznego z oddali wzgórza. Znowu przydaje się dobry wzrok Rafała, który dostrzega niuanse mapy i dojazd od południowego-zachodu. To już 6 godzina rywalizacji, więc na porośniętej trawą drodze pojawiła się wyraźna ścieżka. PK14 (50) - Koniec ścieżki, wykrot (13:45 - 17).

Znowu asfaltowe drogi. Budowa w takim terenie trasy na orientację musi być naprawdę trudna. Budowniczy trasy wykorzystuje każdy zalesiony fragment mapy i wynajduje chociażby nieco trudniejsze do odnalezienia lub ciekawsze miejsca. Tym razem będą to wały starego grodziska, teraz położone tuż obok trasy szybkiego ruchu. Rowery pozostawiamy przy gruntowej drodze i wałem ruszmy na poszukiwania. Celem jest kopczyk (czyli co?). Nad tym nie musimy się zastanawiać. Już z daleka widać na drzewie wielkie czerwone litery z kodem punktu, chwilę później widać lampion. Gdy już jesteśmy na miejscu jest też nie rzucający się w oczy kopczyk. Czy ta kolejność nie powinna być zupełnie odwrotna? PK23 (40) - Grodzisko, kopczyk na wale (14:13 - 28). Rafał męczy się ze sczytaniem do telefonu kodu punktu kontrolnego. Jestem szybszy, bo SMS z kodem punktu wysyłam podczas powrotu do roweru.

Przez chwilę dyskutujemy nad kolejnością zaliczania pozostałych punktów kontrolnych. W wymyślonej przeze mnie koncepcji jest dalsza jazda na północ do PK1 i dopiero późniejsze zaliczanie punktów na zachodzie. Rafał proponuje na początek jazdę do kilku punktów w zachodniej części mapy i później powrót do 1-ki. Dla mnie najlepsza nawet koncepcja przegrywa z zaletami wspólnej jazdy.

Wracamy na dawną drogę krajową zastąpioną obecnie przez poprowadzoną równolegle drogę szybkiego ruchu S1. Jazda asfaltami nie jest mi straszna, nawet gdy mam przeszkadzający wiatr, nawet gdy na trasie pojawiają się jakieś podjazdy. Wreszcie skręcamy w kierunku punktu. Gorączkowo analizuję mapę. Asfaltowy objazd od zachodu, czy być może gruntowa niewiele krótsza droga od wschodu? W ostatniej chwili dostrzegam gęste poziomice. Niepotrzebna utrata wysokości nie jest dobrym wyjściem. Jedziemy od wschodu. Cienka linia na mapie okazuje się być, jak wiele innych na tej mapie, równą asfaltową drogą. Zjazd w niewielką dolinkę. Na dole już na nas "czekają" Ewa i Jarek Adamczyk, kolejni (prawie) łódzcy orientaliści. Punkt znajduje się kilkanaście metrów od drogi. PK7 (50) - Rozwidlenie strumyków (14:50 - 37).

Rafał zwraca uwagę na dziwny zapach. Czuję zapach czosnku. Wskazuje na pokrywające podłoże w dużej ilości zielone podłużne liście. Ta roślina to Czosnek Niedźwiedzi. Dostaję kilka liści do spróbowania. Złośliwie można by powiedzieć, że smakuje lepiej niż trawa wymieszana z odrobiną czosnku. Pośpiech z pewnością nie jest najlepszą chwilą by delektować się tą zieleniną.

Z odrobiną niepewności ale bezbłędnie pokonujemy uliczki miejscowości Zamarski. Wkrótce jesteśmy poniżej wysokiej skarpy. Wydaje się, że lepszym wyjściem jest dojazd widoczną na mapie drogą. Nie jest. Z drogi która prowadziła do umieszczonych nad skarpą zabudowań pozostały nieprzejezdne resztki. Ruiny zabudowań też są od dawna w rozsypce. PK22 (40) - skarpa na górze (15:13 - 23).

Z dojazdu do kolejnego punktu w pamięci pozostają mgliste wspomnienia. Można przypuszczać, że nie było z nim większych problemów. Może w tym czasie wyłączyłem się z kontroli trasy, jadąc za przewodnikiem? PK16 (40) - Skrzyżowanie nasypu nad strumyczkiem (15:40 - 27).

Prosty (i szybki) przejazd asfaltową drogą. Po raz kolejny dzisiaj spotykamy nadjeżdżającego z przeciwnej strony Romka Trzmielewskiego szefa Compassu. Granicą pola docieramy do zdziczałego i zarośniętego sadu rosnącego obok znajdujących się poniżej zabudowań. PK12 (30) - Kępa drzewek/krzewów na górce, Drzewo (czereśnia) - (15:57 - 17).

Przejeżdżamy na skróty przez pola do widocznego kilkaset metrów dalej asfaltu. Kolejna miejscowość z wykorzystywanymi w inny sposób (chyba) popegeerowskimi zabudowaniami. Nierówna, miękka, błotnista, kiepsko przejezdna droga. Skraj lasu. Nieco dalej pozostawiamy rowery i pieszo ruszamy na poszukiwanie odpowiedniego miejsca nad płynącą niżej rzeczką. PK1 (50) - zakole strumienia, podmyty świerk (16:21 - 24). Każdy z punktów posiada dwuliterowy kod stanowiący inicjały startujących zawodników. Tym razem są to inicjały KW. Pomimo, że początkowe plany były inne opuszczamy to miejsce tą samą drogą. Przejazd na drugą stronę lasu wygląda gorzej od drogi, która tu przyjechaliśmy. Na poszukiwania punktu rusza Wojtek Paszkowski.

Wracamy na zachód. Co to jest zwyżka w opisie punktu? Można się dowiedzieć w bardzo prosty sposób. 1. Ustalamy najkrótszy dojazdu do punktu. 2. Szukamy nasypu (z tym był najmniejszy problem - już z daleka widać kolorowo przebranego rowerzystę). 3. Odnajdujemy drzewo z lampionem PK (nasyp niewielki, kilka drzew, więc to też łatwizna). 4. Teraz wystarczy spojrzeć na najbliższe sąsiedztwo drzewa lub pod nogi by odnaleźć poszukiwany element. PK5 (50) - Zwyżka na nasypie (17:01 - 40).

Pokonanie strumyka udaje się połowicznie, czyli z jedną suchą nogą. Prowadzenie roweru przez łąkę. Jazda przez obsiane zbożem pole. Asfalt. Czyli najkrótszy wariant. Wkrótce docieramy w okolice punktu. Jedziemy skrótem obok wyglądających na zabytkowe zabudowań. Przed nami pojawiają się imponujące swymi rozmiarami stare dęby Mieszko i Przemko. Chwilę podziwiamy te okazy przyrody i jedziemy dalej. W trójkę (w międzyczasie dołączył Mateusz Talanda) przeszukujemy skraj pola kilkaset metrów dalej. Rafał zawraca pierwszy. Już wie, że to nie jest to miejsce. Wracamy do pary dębów. Pomimo skomplikowanego opisu odnalezienie punktu nie sprawia trudności. PK26 (40) - Drzewo obok betonowego słupka po ogrodzeniu, 5-10m na N od ścieżki, ok. 30m na E od jej skrzyżowania z drogą (17:34 - 33)

Nie ma co kombinować ze skrótami. Dalej pojedziemy główną asfaltową drogą. Na równej drodze, przeciwny wiatr nie sprawia mi większej trudności więc wysuwam się na prowadzenie. Jeszcze kilka podrzędnych, krętych dróżek i wjeżdżamy w las. Punkt jest na wyciągnięcie dłoni. Leśna droga wkrótce nie nadaje się do jazdy. Pozostawiamy rowery obok innych porzuconych na skraju drogi. Przed nami meandrujący strumyk. Które z kilkunastu widocznych zakoli jest tym właściwym? Nie ma innego wyjścia trzeba to sprawdzić. Jeszcze, prawie udany, skok na przeciwległy brzeg, takiż powrót i można odhaczyć PK2 (60) - Zakole strumienia, strona SW (18:10 - 36).

Droga wzdłuż lasu naznaczona śladami poprzedników. Kolejny strumyk. Kolejny skok przez głęboko wciętą ale wąską rzeczkę. PK18 (30) - Drzewo na nasypie (18:33 - 23). Skoro maraton ma w nazwie "nadwiślański" to czas na bezproblemowe zaliczenie położonego tuż obok Wisły punktu. PK27 (30) - Przepust (18:58 - 25).

Ponieważ nie mam ochoty, by wracać do drogi którą tu przyjechaliśmy, proponuję niewielki skrót i jazdę drogą równoległą. Już chwilę później coś się nie zgadza. Droga asfaltowa kończy się, gruntowa wykręca na południe. Korygujemy trasę jadąc, dostępnymi drogami, ścieżkami lub bez dróg przez pole. Jadąc na północ za chwilę powinniśmy wrócić na właściwą asfaltową drogę. Nie wracamy. Pojawiają się stawy. Gdzie my właściwie jesteśmy? Jedziemy wzdłuż stawów, groblami. Wreszcie wracamy na asfaltową drogę. Nazwa miejscowości Zaborze pozwala określić gdzie jesteśmy. To droga, którą powinniśmy pojechać od początku. Moim kolegom funduję 15 dodatkowych minut jazdy. O startach moralnych nawet nie wspomnę. Okazuje się, że oprócz dwóch alternatywnych dróg, była jeszcze 3 i nikt tego nie zauważył.

Docieramy do prowadzącej przez podmokły, poprzecinany ciekami wodnymi las "Wiecznej Drogi". Odmierzamy odległość, skręcamy w las i po chwili możemy już tylko prowadzić rowery. Od właściwego strumienia oddziela nas zalany wodą las. Przeszkodę udaje się ominąć nieco dalej suchą stopą. Pozostają pytania: Który z przecinających las cieków wodnych to zaznaczony na mapie strumień? Gdzie jest punkt kontrolny? Rozdzielamy się i ruszamy na poszukiwania. Tym razem szczęście dopisuje Michałowi. Jest drzewo z lampionem. Nieco dalej jest drewniana kładka pozwalająca dostać się na drugi brzeg wyjątkowo głębokiego strumienia. PK13 (40) - Rozwidlenie strumieni, drzewo 15m na S (19:57 - 59). Po chwili przez bagna na punkt dociera Romek Królikowski, w bardzo ekspresyjny sposób wyrażający co myśli o drodze, którą przebył i o organizatorze. No cóż, na odprawie dowiedzieliśmy się, że punkt należy zaliczać od zachodu. Ale któż w ogniu walki o tym pamięta.

W międzyczasie robi się już zupełnie ciemno. Rezygnujemy z istniejących dróg i każdy z nas na własną rękę próbuje na krechę znaleźć przejście przez zarośnięty, nieprzyjazny nawet za dnia las. Powrót na Wieczną Drogę - mocno naciskamy pedały próbując odrobić stracony na punkcie czas. Przez pewien czas ja prowadzę, później na prowadzeniu zmienia mnie Rafał. Wyjeżdżamy z lasu na asfaltową drogę. Mijamy nadjeżdżający z przeciwnej strony samochód. Po chwili widzę próbującą pokonać drogę sarnę. Kozioł w pełnym pędzie uderza w jadącego przede mną zawodnika. Widok leżącego na asfalcie bez ruchu bikera nie należy do przyjemnych. Kiedy mija pierwszy szok możemy dowiedzieć się, że głowa została skutecznie ochroniona kaskiem. Bark nie został naruszony. Niebezpieczne zdarzenie zakończyło się jedynie stłuczeniem biodra i uszkodzeniem blatu mapnika. Szczęście w nieszczęściu. Gdyby uderzenie przesunięte było o kilkanaście/kilkadziesiąt centymetrów w jedną lub druga stronę, obrażenia mogłyby być dużo poważniejsze. Trudno ocenić obrażenia drugiej strony. Sprawczyni/sprawca ulotnił się z miejsca zdarzenia niezauważalnie.

Czas na zaplanowanie dojazdu do przedostatniego punktu. Bardzo obiecująco wygląda droga od północy. W porę zauważam, że jazda po linii energetycznej nie musi być najlepszym wariantem. Odnajdujemy właściwą drogę od wschodu. Przed ostatnim zjazdem proszę moich kolegów o dokładne odmierzenie odległości. Podczas odprawy dowiedzieliśmy się co kryje się pod opisem posiew. Odnalezienie w nocy ukrytej w zaroślach konstrukcji służącej dokarmianiu bażantów łatwiejsze będzie, gdy będziemy szukać od razu w odpowiednim miejscu. Przeczesywanie latarkami porośniętego krzakami zbocza. Trzy latarki skierowane niemal w tym samym kierunku i tylko jeden z nas zobaczył chronione klatką przed drapieżnikami miejsce. Prawie na czworakach docieramy do położonego tam drzewa. PK15 (30) - Posyp (20:41 - 43).

Na mapie pozostało ostatnie czerwone kółeczko. Dojazd w pobliże punktu nawet nocą nie sprawia problemu. Skręcamy za jadącymi przed nami zawodnikami. Rozpoznaję Michała Rychlika (jakżeby inaczej jak nie z Łodzi) i rzucam żartem pytanie: Do bazy tędy dojadę?. Zupełnie poważne zaprzeczenie ale po chwili uśmiech - zostałem rozpoznany. Pomimo ciemności nie trzeba sięgać po rozświetlenie punktu. Tą polną drogą przejechali dzisiaj prawie wszyscy uczestnicy maratonu. Na skraju jaru pozostawiamy rowery i zbiegamy w dół czesząc snopem światła z latarek rosnące poniżej drzewa. PK21 (30) - Początek jaru (21:02 - 21).

Dojazd na metę to już tylko formalność. Uciążliwa formalność bo przez cały czas mamy lekko w górę. Po nieco ponad 14 godzinach wracamy tam skąd rano wystartowaliśmy po zaliczeniu kompletu punktów. Ten wynik oznacza zajęcie 11 miejsca wśród 55 startujących. META 21:22 - 20

Statystyka:

Dystans - 172,2 km
Przewyższenie - ok. 2500 m
Czas trasy - 14:02
Czas jazdy - 11:21
Prędkość max 55,4 km/godz.
Prędkość śr. 15,2 km/godz.
Liczba punktów 28/28
Punkty przeliczeniowe 1200/1200
Miejsce 11/55

Wizualizacja przejazdu



Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót