.

Kto głupiemu zabroni?

Nadwiślański Maraton na Orientację

Ligota, 2.04.2016 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót

O planach zorganizowania trasy rowerowej na maratonie na orientację na Œląsku dowiaduję się jesienią. Budowniczym trasy będzie jedna z najbarwniejszych postaci zawodów na orientację Grzegorz Liszka czyli po prostu Grześ. Pierwsze oficjalne informacje są mocno rozczarowujące. Zaledwie 100 km dystans stawia tą imprezę na równi z kilkunastoma innymi krótkimi maratonami dla początkujących.

Sytuacja diametralnie się zmienia gdy, być może w wyniku moich uwag, dystans wzrasta do przyzwoitej 150-tki. W takiej sytuacji nie ma innego wyjścia jadę, muszę jechać. Chociaż to tylko pucharowy Aspirant, a może właśnie dlatego - frekwencją trzeba "zawalczyć" o to by impreza weszła na zawsze do kalendarza imprez pucharowych. Po wypadnięciu z kalendarza Pucharowego Wielkiej Izerskiej Wyrypy będzie to jedyny długi maratonów, który "zahacza" o tereny górzyste.

Atrakcyjność imprezy ma dodatkowo podnieść zróżnicowana wartość wagowa punktów w terenie w zależności od przewidywanej trudności w ich odnalezieniu czy też trudności samego terenu. Za punkty 1-4 - można zdobyć 60 punktów przeliczeniowych, PK 5-9 - 50PP, PK 10-19 - 40PP i pozostałe 20-28 - 30PP. Dla najlepszych punkty przeliczeniowe nie mają większego znaczenia ponieważ żeby zająć dobre miejsce trzeba zaliczyć je wszystkie. Pozostali mogą nieco kombinować.

Na początek mała rozgrzewka. Pociągiem docieram jedynie do Katowic. Dalszą trasę, niekoniecznie najkrótszą drogą, pokonam rowerem. To efekt kolejnej rowerowej choroby, która mnie dopadła w tym roku, zwanej gminomanią, czyli próbą "zaliczenia" jak największej ilości spośród 2479 polskich gmin (http://zaliczgmine.pl/). Powrót do Katowic inną trasą sprawia, że w ciągu 3 dni moje konto powiększa się o kolejne 27 jednostek.

Z powodu wieczornej imprezy integracyjnej start trasy rowerowej przesuwa się. Wreszcie są mapy. Uczestnicy przyjmują sylwetkę typową dla orientalisty przygotowującego się do startu. Mapy rozłożone na podłodze, sylwetka pochylona, wsparta na kolanach i dłoniach, wzrok wbity w mapę. W ręku zakreślacz, mazak, ołówek czy zwykły długopis. W głowie gonitwa myśli - jak połączyć widoczne na mapie punkty, tak by wybrać optymalny wariant czyli zaliczyć je pokonując najkrótszą trasę.

Ponieważ zawsze mam z tym problemy dołączam do Tomalosa, a kątem oka spoglądam na owoce pracy znajdujących sie w pobliżu orientalistów. Czasu na opracowanie koncepcji jest na tyle dużo, a być może wariant jest na tyle łatwy, że w chwili startu wszyscy wyruszają na trasę. Że nie jest to tak oczywiste można zobaczyć chociażby podczas Harpagana, gdzie po komendzie poza pojedynczymi bikerami tłum pozostaje na placu startowym.

Linia łącząca wszystkie punkty na mapie jest jedna. Kluczową decyzją jest teraz wybór kierunku zaliczania punktów. Czy najpierw zaliczyć łatwe kondycyjnie punkty położone na niemal płaskim północnym obszarze zmagań a później pojechać w góry czy odwrotnie? Wybieram drugą opcję, zaliczanie górskich podjazdów w drugiej części trasy nie wydaje mi się najlepszym wyborem.

Chociaż dzisiaj nie planuję "jazdy z przewodnikiem" z zadowoleniem widzę, że w tym samym kierunku rusza większa liczba orientalistów. Będzie czas, by na spokojnie przyzwyczaić się do widoku mapy. Niewielkie podjazdy na trasie sprawiają, że po chwili z dużej grupy pozostają jedynie pojedyncze osoby. Dalsza selekcja zachodzi przy wyborze wariantu dojazdu na punkt. Kolejni zawodnicy skręcają w różne boczne drogi. Trzymam się Aptekarza i razem z Romkiem jako pierwsi docieramy do punktu. Lampion wisi na drzewie obok strumienia. PK19 - skrzyżowanie strumieni - godz.7:56 (16 min. od startu). Po chwili do punktu docierają kolejni bikerzy.

Znajdujemy się jeszcze w terenie mocno zurbanizowanym, więc w plątaninie asfaltowych dróg wybieramy jeden z wariantów, który doprowadzi nas w pobliże kolejnego celu na trasie. Tym razem do czołowej grupki dołącza lider Pucharu Krystian, który chwilę po starcie wrócił po pozostawioną w bazie kartę startową. Stadna jazda całkiem niezłych orientalistów kończy się katastrofą, chaotycznie biegamy po lesie w poszukiwaniu "wykrotu". Nadjeżdżająca nieco później "grupa pościgowa" trafia tam bez zastanowienia. PK26 wykrot - 8:26 (30 min. od poprzedniego punktu).

Niepostrzeżenie mija moja orientacyjna niemoc. Powoli oswajam się z widokiem mapy. Jestem w stanie krytycznie spojrzeć na mapę i uniknąć niepotrzebnego zjazdu i wbiegania do wyżej położonego punktu. Do celu dojeżdżamy wzdłuż pola od wschodu. PK13 narożnik ogrodzenia - 8:43 (17 min.).

Krzysiek i Jarek, którzy razem ze mną opuszczają punkt, szybciej pokonują pole oddzielające nas od asfaltowej drogi i po chwili znikają za kolejnym zakrętem. Robi się pusto. Wygląda na to, że nikt z towarzyszących mi do tej pory orientalistów nie zaplanował wybranego przeze mnie wariantu. Uważnie kontroluję trasę i bezbłędnie docieram do samotnego głazu w środku lasu. Zgodnie z opisem na NNW od tego miejsca znajduje się jama i drzewo z lampionem punktu kontrolnego (PK). Przeszukuję zbocze jaru i drzewo wokół licznych nor znajdujących się na północnym-wschodzie!?!. Widok nadjeżdżającego Piotrka uświadamia mi, to o czym doskonale wiem (powinienem wiedzieć) - literka "W" oznacza przeciwną stronę świata. Po tej stronie niewielkiego grzbietu również znajduje się jar. PK10 - drzewo przy norze w zboczu jaru 50m na NNW od głazu narzutowego - 9:09 (26 min.).

Dojazd do kolejnego punktu wydaje się prościzną. Za widoczną na mapie rzeczką trzeba skręcić z asfaltowej drogi. Rzeczka, więc logicznym wydaje się zjazd do najniższego punktu drogi. Tu nie wszystko się zgadza - strumyk jest ale odchodzącej w bok drogi brak. Nadjeżdżający z tyłu Piotrek odkrywa błąd. Inny, właściwy strumień biorący swój początek w niewidocznym z głównej drogi jarze znajduje się gdzieś w połowie zjazdu. Znajdującą się obok niego gruntową drogą zjeżdżamy na dno dolinki. Razem z nami punkt zalicza Marcin. PK24 zakole strumienia - 9:36 (25 min.).

Szybko ruszam do przodu. Przede mną szybki asfaltowy dojazd do kolejnego zaplanowanego wcześniej PK6. Na najbliższym skrzyżowaniu asfaltowych dróg skręcam w lewo. Chociaż nie wszystko zgadza się z mapą, ignoruję to. Wspinam się asfaltową drogą w górę. Miejscowość Łazy. Niezgodności z mapą jest zbyt dużo, wreszcie spostrzegam błąd - skręciłem zbyt wcześnie. Trzeźwa ocena sytuacji i naprawa popełnionego błędu - z powrotem miałbym przecież z górki - jakoś nie przychodzi mi do głowy. Zmieniam koncepcję i jadę dalej na północ.

W lesie, obok drogi którą jadę musi znajdować się ambona. Kiedy nie udaje mi się wypatrzeć drewnianej konstrukcji z jadącego roweru, zatrzymuję się i pieszo ruszam na poszukiwania. Ambona jest, bezskutecznie jednak przeszukuję drzewa znajdujące się obok ambony. Bezradny decyduję na telefon do organizatora. Rozmowa jest jednostronna, słyszę Grzesia ale sam nie jestem słyszalny - brak zasięgu. Jeszcze raz wracam do ambony. Podchodzę do niepozornego świerku, którego istnienie wcześniej zignorowałem. PK22 - ambona - 10:23 (47 min.).

https://ridewithgps.com/


trasa przejazdu

Czas na widoczne w oddali góry. Najrozsądniejszym wariantem wydaje mi się objazd widocznego na mapie grzbietu od wschodu. Prowadząca wzdłuż strumienia droga powinna wynieść mnie na tyle wysoko, by sam wjazd na grzbiet był mniej bolesny. Mijam wysoką zaporę, jadę wzdłuż utworzonego powyżej zbiornika wodnego. Wreszcie czas na prowadzącą prosto w górę drogę. Początek nie wygląda zachęcająco, zarastająca krzakami dawno nie używana słabo zaznaczona w terenie leśna dróżka. Z trudem wpycham rower po wilgotnym usuwającym się pod butami podłożu. Wkrótce nawet ten słabo widoczny ślad drogi zanika. Z uporem maniaka pnę się do góry. Na przemian ciągnę lub pcham rower. Odpoczynki ograniczam do minimum. Co kilkanaście czasami kilka kroków zatrzymuję się by uspokoić oddech. Wyżej pozostaje już tylko droga na krechę. Omijam leżące na zboczu pniaki. Luźno rozrzucone kamienie dodatkowo utrudniają poruszanie się. Stopniowo robi się coraz jaśniej, drzewa przerzedzają się, teren wypłaszcza się. Powoli, bardzo powoli przybliża się grzbiet czyli cel wspinaczki.

Pokonanie 500 metrowej odległości i 200 metrowego przewyższenia (średnie nachylenie ok.22%) zajmuje mi 39 minut - czyli poruszałem się (z) rowerem z rekordową prędkością 0,7-0,8 km/godz.

Kto głupiemu zabroni? No kto?

Wyszedł brak doświadczenia w jeździe w górach. Brak znajomości Beskidów. Nie zwróciłem uwagi na rzecz oczywistą nawet dla laika - zagęszczenie poziomic oznaczające dużą stromiznę. Czy z włożonego wysiłku wyciągnę odpowiednie wnioski okaże się być może już za rok. Teraz wiem, że w górach lepiej jest wybierać najdłuższe a nie najkrótsze drogi dojazdu na szczyt.

Wsiadając na rower czuję dziwną słabość w naprężonych przez kilkadziesiąt minut do granic wytrzymałości łydkach. Na szczęście uczucie to wkrótce minie. Jadę zgodnie z mapą opadającym na zachód grzbietem, przemieszczam się zgodnie z tabliczką kierującą w kierunku kościoła, kolejna tabliczka i skręcam w dół. Mijam umiejscowioną na zboczu tablicę informacyjną - jedyne wspomnienie po istniejącym tu niegdyś kościele. Porzucam rower a w rogu polanki odnajduję drzewo z lampionem . Uff! Ulga. Spodziewałem się, że punkt będzie trudniejszy do odnalezienia. PK16 północno-zachodni narożnik polany - 12:05 (102 min.).

W kierunku położonego jeszcze wyżej (najwyżej na trasie) punktu prowadzą dobrze oznakowane szlaki turystyczne. Grzbiet faluje w górę i w dół. Część podjazdów pokonuję z buta. W końcówce pojawia się spływająca z góry woda. Wreszcie jest - to czego zabrakło podczas "zimowej" Nocnej Masakry - śnieg. Mijam zjeżdżającego z góry Piotrka. Odnalezienie lampionu przedłuża się. Dokładnie przeszukuję pokryte śniegiem okolice odchodzącej w bok drogi. Przecież punkt na pewno musi tu być. Kiedy rozszerzam obszar poszukiwań kilkanaście metrów wyżej odnajduję drugie skrzyżowanie. Teraz problem z lampionem znika. Prowadzą do niego wydeptane w śniegu ślady moich poprzedników. PK9 - skrzyżowanie dróg, drzewo 10 m na N - 12:51 (46 min.).

Przede mną długi, początkowo szybki i przyjemny zjazd twardą gruntową drogą wzdłuż pokrywających grzbiet górskich łąk. Później turystyczna ścieżka "psuje się", pojawiają się koleiny, kamienie, odcinki całkowicie zawalone głazami. Trzeba zaciskać ręce na hamulcach i zachować maksimum ostrożności. Wbrew obawom moich znajomych (jadę na sztywnym widelcu) nie jest tak źle i nawet na chwilę nie zsiadam z roweru. Odmierzam pokonaną odległość i czekam gdy szlak, którym zjeżdżam zmieni kierunek na północny. Chociaż wydaje się, że jestem we właściwym miejscu z lekkim niepokojem opuszczam turystyczny szlak i zjeżdżam w dół (każdy błąd może oznaczać uciążliwy powrót w górę). Jeszcze jedno rozwidlenie dróg i w krzakach poniżej drogi ukazuję się PK4 - paśnik - 13:34 (43 min.).

Szybki, czujny zjazd prosto w dolinę oddzielającą górskie pasma. Tym razem na przeciwległe zbocze prowadzi asfaltowa a później szutrowa szeroka droga. Tym razem organizator oszczędził nam długiego, uciążliwego wspinania. Dojeżdżam do właściwego miejsca, przypinam rower do drzewa powyżej drogi a dzielącą mnie od punktu odległość pokonuję pieszo żółtym szlakiem turystycznym. Pozostawienie roweru na dole okazuje się dobrą decyzją, z góry i tak nie da się zjechać. Mijam prowadzących rowery Jarka i Krzyśka. PK 1 - skrzyżowanie dróg, drzewo na E - 14:10 (36 min.).

Przypadkowymi drogami zjeżdżam w dolinkę. Chociaż czekający na mnie punkt wydaje się być w środku niczego, rzeczywistość jest dla dużo bardziej łaskawa. Nie zaznaczona na mapie leśna droga prowadzi prosto do miejsca wypoczynku. Na niewielkim pagórku obok znajdującej się tu wiaty odnajduję PK14 - górka - 14:38 (28 min.). Tu po raz kolejny mijam się z Piotrkiem.

Asfaltowe drogi doprowadzają mnie do Godziszewa. Kilkaset metrów gruntowej drogi i u podnóża skarpy napotykam oparte o drzewa rowery. Ponownie odległość dzielącą mnie od punktu będę musiał pokonać pieszo. Z góry zbiega trzech bikerów. Od Przemka dowiaduję się, że lampion znajduje się dość daleko. Biegnę wzdłuż rozległej skarpy. Drzewa z lampionem nie sposób nie zauważyć. PK3 - skraj skarpy - 15:09 (31 min.).

Po namyśle wybieram punkt znajdujący się w narożniku mapy. Kiedy jadę na zachód czeka mnie niemiła niespodzianka. Widocznej na mapie polnej drogi nie ma w terenie. Nie mam wyjścia, jadę przez pole koleinami pozostawionymi przez sprzęt rolniczy. Na szczęście podłoże jest wystarczająco twarde a pole lekko pochylone w dół. Wreszcie osiągam doprowadzone do zabudowań asfalty. Po chwili wypadam na dawną drogę wojewódzką. Kiedy skręcam w las dołącza do mnie spotykany wielokrotnie podczas dotychczas pokonanej trasy Paweł. Pomiar odległości pozwala uniknąć długich poszukiwań. Niewidoczny z leśnej drogi cel , położony jest w znacznym obniżeniu terenu. PK18 - pomnik/ grób - 15:39 (30 min.).

Bez większego żalu odpuszczam zaliczenie PK5 (i PK6). Błędu popełnionego wcześniej przez opuszczenie PK6 i teraz przez wybór niewłaściwej kolejności zaliczania PK5 nie da się już odrobić. By dotrzeć do tych punktów musiałbym teraz pojechać prosto pod silny wiatr. Dołączam do jadącego na północ Pawła. Przez kilka kilometrów raczej wyrywkowo kontroluję swoje miejsce na mapie. Jedziemy do położonego gdzieś obok hodowlanych stawów PK8. Gospodarz tych terenów wskazuje nam kierunek w którym mamy szukać punktu. Niepotrzebnie pozostawiamy rowery obok gospodarstwa i ruszamy pieszo. Droga była dobrze przejezdna a punkt dość nieco oddalony. PK8 - zakole strumienia, północna strona - 15:59 (20 min.).

Kolejny cel to PK2. Pokonujemy prosty nawigacyjnie asfaltowy odcinek i wjeżdżamy w las. Dla pewności na mostku odmierzam odległość. Teraz nie ma wątpliwości gdzie trzeba skręcić. Chociaż pozostawiamy rowery kilkadziesiąt metrów za daleko, idąc wzdłuż strumyka, już z daleko widzimy cel. PK2 - koniec nasypu - 16:30 (31 min.).

Wracamy by zaliczyć punkt pozostawiony nieco z tyłu. Niewielki lasek, przecinka i rów. Błotnista, nierówna przecinka to jedyna przeszkoda w dotarciu do punktu. PK12 - skrzyżowanie przecinki z rowem - 16:53 (23 min.).

Tego samego nie można już powiedzieć o kolejnej zdobyczy. Błędy sprawiają, że na odnalezienie tego (jak by na to nie patrzeć) prostego punktu musieliśmy solidnie zapracować (nogami) i straciliśmy przy tym dużo czasu. Mijamy "krajówkę", jedziemy drogą pomiędzy stawami. Dalej sprawa jest dziecinnie prosta, po minięciu strumienia skręcimy w lewo i po chwili będziemy na miejscu. Mijamy pola nie spotykając cieku wodnego, droga kończy się więc zapuszczamy się w las, prowadzimy rowery w poszukiwaniu strumienia, mijamy jedną zamienioną przez leśników w bagno drogę, kręcimy się dość bezradnie. W ten sposób na pewno punktu nie znajdziemy. Trzeba powrócić do jakiegokolwiek pewnego punktu zaczepienia. Kolejną drogą opuszczamy las.

niezła wtopa

Skraj lasu, zabudowania miejscowości Podlesice. Ledwie przejezdna dróżka wzdłuż pola doprowadza nas do miejsca które mijaliśmy prawie pół godziny wcześniej. Jadąc prosto po chwili jesteśmy tuż obok ambony. Gdzieś z lasu słyszymy głos "Macie punkt?". Po chwili tuż obok nas pojawiają się Krystian i po chwili Jacek. PK23 - ambona - 17:47 (54 min.).

W wyniku tego błędu tracimy 27 minut. Ciek wodny po raz kolejny okazał się niepewnym bo nierozpoznawalnym elementem krajobrazu. A wystarczyło trochę wyczucia odległości lub po prostu jej odmierzenie przy pomocy linijki i kontrola licznika, tak jak to robiłem na wcześniejszych punktach. Już wiem dlaczego nie lubię map 1:50.0000 - tu wszystko dzieje się dla mnie zbyt szybko.

Przed nami plątanina asfaltowych dróg. Jest tego tyle, że w pewnym momencie tracę orientację co do aktualnego położenia. Odnalezienie punktu nie sprawia jednak żadnych trudności - znajduje się blisko polnej drogi. PK15 - skrzyżowanie nasypów - 18:10 (23 min.).

Kolejne asfalty i na chwilę wjeżdżamy w las. Uważna jazda i ślady kół pozostawione przez naszych poprzedników ułatwiają bezbłędne odszukanie kolejnej leśnej budowli. PK27 paśnik - 18:34 (24 min.).

Dojazd do kolejnego punktu nie wygląda najlepiej. To znaczy w ogóle nie wygląda. Żadna droga zaznaczona na mapie nie prowadzi do celu. Jest nawet gorzej, polna droga którą chcieliśmy jechać po prostu nie istnieje. Czeka nas kilkaset metrów jazdy główną drogą pod prąd. No dobrze, powiedzmy, że jechaliśmy poboczem. Przedzieramy się przez las do jedynego rozpoznawalnego elementu - linii wysokiego napięcia. Tylko z której strony jest słupek? Na pierwszy ogień idzie część wschodnia - to błąd. Po chwili jazdy na zachód, pomiędzy drzewami zaczynają przeświecać widoczne również na mapie pola a w ich narożniku odnajduje się słup pamiętający chyba czasy zaborów. PK7 słup graniczny - 19:08 (34 min.).

Jazda "wygolonym" z drzew i krzaków pasem pod linią WN jest średnią przyjemnością. Koszmarnie nierówne podłoże sprawia, że najgorsze odcinki pokonujemy prowadząc rower. Czujny przejazd przez miejscowość Strumień. Mostek nad rzeką. Wały wokół zbiornika Goczałkowickiego. Mijamy opuszczającego to miejsce Aptekarza a po chwili z daleka widzimy PK20 ambona - 19:29 (21 min.).

Wałami jedziemy do najbliższej asfaltowej drogi. Powoli ściemnia się. W tych warunkach w czasie jazdy nie jestem w stanie śledzić mapy. Jadę z tyłu zdając się na nawigację Pawła. Po szybkich asfaltowych odcinkach (wiatr jakby przycichł) ponownie wjeżdżamy na wały. Jazda po nierównym podłożu daje mi się mocno we znaki, pozostaję coraz bardziej z tyłu. Zakręt wału oznacza, że dotarliśmy na miejsce. Zbiegamy w dół, by kilkadziesiąt metrów dalej obok leśnej drogi zaliczyć PK25 narożnik ogrodzenia - 20:03 (34 min.).

Wraz z nastaniem ciemności znika przyjemność z jazdy jaka towarzyszyła mi od startu. Przyjemność tym większa, jazda odbywała się przy idealnej słonecznej pogodzie. Zaliczyłem najpiękniejszą górską część trasy. Zdobyłem 22 z 28 punktów kontrolnych. Czuję się dostatecznie usatysfakcjonowany. Brak parcia na wynik sprawia, że motywacja do zaliczania kolejnych punktów spada niemal do zera. W tej sytuacji decyzja może być tylko jedna - rezygnuję ze wspólnej jazdy i wracam do bazy. Teraz byłbym jedynie spowalniającym wspólną jazdę balastem. Być może wpływ na decyzję ma lekkie osłabienie - w końcówce zapomniałem o regularnym odżywianiu, być może to wynik tego, że w ciemnościach nawigacja w okularach jest dla mnie utrudniona, być może na decyzję wpłynęła gasnąca na wybojach czołówka.

Upierdliwy dojazd do asfaltowej drogi wreszcie kończy się. Z coraz mniejszym przekonaniem myślę o zaliczeniu pobliskich punktów. W końcu rezygnuję nawet z PK17 który znajduje się niewiele ponad kilometr od asfaltowej drogi. W powrocie na metę przestał przeszkadzać wiatr, który przycichł z nastaniem nocy. Tabliczka z napisem Ligota. Jeszcze kilka kilometrów, znajoma Biedronka i jestem na mecie. META - 20:55 (52 min.)
.

Wizualizacja przejazdu


Osoby wymienione w relacji (w przypadkowej kolejności):

Grzegorz Liszka, Tomek Zadworny (Tomalos), Grzegorz Grabowski (Aptekarz), Krystian Jakubek, Roman Królikowski, Jarosław Wieczorek, Krzysztof Szawdzin, Piotr Banaszkiewicz, Marcin Gryszkalis, Przemysław Baster, Paweł Gorczyca, Jacek Nowicki

.
Statystyka:

Dystans - 154,6 km
Czas trasy - 13:15
Czas jazdy - 9:54
Prędkość średnia - 15,6 km/godz.
Prędkość maks. - 55,8 km/godz.
Przewyższenia - ok. 2000m
Liczba punktów 22 (z 28)
Punkty przeliczeniowe 920 (z 1160)
Miejsce 13 (41)


Krzysztof Wiktorowski nr 187 (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót