W niedzielę stała się rzecz niesłychana. Łódzkie środowisko bikerów samo zorganizowało i tłumnie przybyło na nieformalny maraton po Wzniesieniach Łódzkich. "Kopem", który zmobilizował wszystkich było odwołanie maratonu z cyklu Mazovia Tour na tej samej trasie. Po chwili wściekłości zapada decyzja - jedziemy. Oddolna inicjatywa nabiera rozpędu. Jest fundator nagrody głównej, są chętni do oznakowania trasy i przygotowania numerów. Pojawia się informacja w prasie. Ci co nie mogli brać udziału w przygotowaniach gremialnie poparli pomysł zapisując się na listę startową. Rangę imprezy podniosło udział w niej Cezarego Zamany.
Po starcie ruszam gdzies z przodu zwartej 100 osobowej grupy. Zgodnie z umowa jeszcze nie ścigamy się. Tak dojeżdżamy do ul. Wycieczkowej i Okólnej. Tu już zaczyna się na poważnie. Długi, niepozorny podjazd - wąsko. Z trudnością dotrzymuję kroku jadących obok mnie zawodników. Dużo lepiej jest już na najpoważniejszym podjezdzie na trasie maratonu. Powoli stawka rozrywa się. Gdy wypadamy z łagiewnickiego lasu nie ma już zwartej grupy. Gdzieś z przodu zniknęli najlepsi, gdzieś z tyłu pozostali najsłabsi. Jedziemy pojedynczo. Tak już pozostanie do końca maratonu. Niewielkie roszady. Kogoś dochodzę, ktoś mnie mija. Na innym bardziej odpowiednim dla mnie odcinku znów mijam tych którzy mnie wyprzedzili. 50 km cieżkiej dla mnie trasy. Staram się zachować rozwagę, by sił wystarczyło do samego końca.
zdjęcia ze strony cyklomaniak.pl
Zaczyna się powrót. Proste, bezproblemowe drogi. Gdzies po drodze mijam, męczacego się na podjezdzie Cześka Pacholca. Nieoczekiwaną przeszkodą na trasie jest podjazd pod wzgórze przed stacją telekomunikacyjną. W nogach mam już 40 km, a droga jest mocno wyboista.To sprawia że ten odcinek jest najtrudniejszy na całej trasie. Miesnie stają się twarde, bolesne. Czyżby skończyło się skurczem. Tu jeszcze nie. Gorzej jest kiedy wchodzę po kilkunastu schodkach przy wiadukcie pod ul. Strykowska. Tu z każdym krokiem ból narasta i mocna zastanawiam się czy wejscie nie skonczy się w pewnym momencie skurczem. Uff!!! W połowie schodków ból jakby mija. Pozostaje juz tylko ostatnie kilka kilometrów po niemal płaskich drogach. Wpadam na metę "pod modrzewiami" i zastaję tu już kilkudziesięciu bikerów. Pozniej wyjaśnia się, ze ci co czekali w wiekszosci byli kibicami, którzy nie odwazyli się na start w imprezie. Powoli, bardzo powoli zjażdżają sie kolejni.
Czas jazdy 2 godz. 25 minut (zwycięzca 1:58) pozwolił na zajęcie 24 miejsca. Znalazłem się w szeroko pojętej czołówce wyprzedzajac blisko 80 bikerów. Doliczenie 5 karnym minut za świadome i nieświadome skróty niewiele by w tej klasyfikacji już zmieniło.
Łódź 22.10.2006r.