P R Ó B A M A M U T A

Ekstremalny Rajd na Orientację

Wejherowo, 3-5 października 2003 r.

(relacja)


powrót

Do Wejherowa przyjeżdżam z dużymi nadziejami na odnalezienie wszystkich (ok.) 10 punktów i zaliczenie całej trasy rajdu. Z dobrym miejscem będzie chyba dużo gorzej. Na liście zgłoszonych bikerów widzę co najmniej dwóch kandydatów do zwycięstwa: Andrzej Chorab (to zdobywca tytułu Harpagana), Daniel Śmieja (to zwycięzca w ostatnich dwóch edycjach tej imprezy).

Sprawa przejechania całej trasy rowerowej "Próby Mamuta" wydaje się prosta. To przecież:

W tej optymistycznej wersji pojawiają się jednak pewne wątpliwości:

Jedynym wyjściem wydaje się maksymalne wykorzystanie godzin dziennych do zaliczenia niemal wszystkich punktów. Powrót mógłby już odbywać się nocą, najlepiej w towarzystwie miejscowych, znających teren zawodników.


Na chwilę przed startem, każdy z uczestników "Próby Mamuta" otrzymuje dwie czarno-białe mapy (ksero mapy Ziemia Kaszubska 1:1000000) formatu A3 z zaznaczonymi 10 punktami. Każdy kolejny punkt (aż do 16) można będzie przerysować z mapki posiadanej przez obsadę poprzedzającego go punktu, na otrzymaną na starcie mapę Nadmorski Park Krajobrazowy (1:50000) lub Ziemia Kaszubska (1:1000000).

Rzut oka na otrzymaną mapkę - dojazd do pkt 1 wydaje się bezproblemowy. Po komendzie start nie zastanawiam się nawet chwili. Ruszam na trasę razem z pierwszymi zawodnikami. Dojazd do poznanego ubiegłego dnia ronda, skręt w prawo w kierunku Kartuz. Po kilku kilometrach wybieramy drogę odchodzącą w lewo i po chwili rozpoczyna się uciążliwy podjazd. To pierwsza (kondycyjna) selekcja startujących zawodników. Na szczycie wzgórza znajduję się w pierwszej 5-cio osobowej grupie bikerów. Kolejne kilometry trasy, i (tuż za Bieszkowicami) szukamy właściwej polnej drogi prowadzącej do pkt 1 - Krzystkowo (zakręt szlaku). Zjeżdżamy w dół, odnajdujemy szlak czerwony i rozłożoną pod drzewem obsadę punktu. Dwóch chłopców próbuje nieudolnie powpisywać potrzebne dane do kart startowych i karty punktu. Widać, że nie są zorientowani co i gdzie wpisywać - pytają o godzinę, kod swojego punktu itp.

Oczyma wyobraźni widzę wielką kolejkę zdenerwowanych ludzi, czekających na załatwienie formalności, która za chwilę tu się utworzy. Aż prosi się by na tym pierwszym (wiadomo, że obleganym) punkcie umieścić kogoś bardziej doświadczonego lub po prostu zwiększyć (np. do 4 osób) jego obsadę. Wiadomo, że dalej stawka już się przerzedza i tam nie ma takich problemów.

Po krótkiej chwili za naszą piątką na punkcie zjawia się Andrzej. Daniela mijam gdzieś w połowie dojazdu do asfaltu. To jedyna, niepowtarzalna okazja, by oglądać przyszłych zwycięzców imprezy od strony zaliczonego wcześniej punktu.

Wreszcie odbieram wypełnioną kartę i kątem oka widzę oddalającego się Marka Klonowskiego (Marka znam ze startu w czerwcowym Supermaratonie szosowym w Świnoujściu), który jako pierwszy opuszcza punkt i podąża drogą powrotną do szosy. Nie namyślam się nawet chwili. Wskakuję na rower i nie bez wysiłku z mojej strony doganiam go.

W drodze na pkt 2 zdaję się całkowicie na znajomość trasy i orientacje mojego towarzysza (nie miałem nawet czasu by spojrzeć na mapę). W pewnym momencie skręcamy w asfaltową drogę w prawo, słyszę: Tak, to na pewno tędy, niedawno jechałem tą drogą Asfalt, droga szutrowa, jazda przez las. Kiedy przez drzewa prześwituje jakieś jezioro, pewność Marka co do wyboru trasy, nieco się zmniejsza. Wyjeżdżamy w miejscowości Kamień, skręcamy w kierunku Kowalewo - 5 km. Po chwili przychodzi opamiętanie - Gdzie jest Kowalewo? Oooops!? Znajdujemy je wreszcie na mapie. My też się odnajdujemy, ale o jakieś 5-6 km od Kielna przez które wiodła najkrótsza droga.

Szybki (chyba z wiatrem) przejazd asfaltem do Kielna. Warzno. Dalej polna droga. Jest pkt 2 - Czeczewo (krzyż przydrożny). Krzyża nie widzę, jednak jest obsada punktu. Różnice między zawodnikami nie są duże ale przed nami jest już kilkanaście osób.

Pomysł umieszczenia mapy w sztywnej, przeźroczystej koszulce mocowanej do kierownicy przy pomocy taśmy, tym razem zupełnie się nie sprawdził. Na Harpaganie ta prowizorka wytrzymywała przez 10-12 godzin jazdy, tu odkleja się po godzinie. Teraz jestem w dużej mierze zdany na innych zawodników.

Nie pamiętam szczegółów dojazdu do pkt 3 ale zdaje się, że jedziemy niezbyt równymi drogami przez pola, później przez las. Osiągam ten punkt najkrótszą drogą i z rekordową szybkością 25,5 km/godz. Z punktu 2 wyjeżdżam z Markiem (Klonowskim), na miejsce docieram już z Markiem Szymelisem. Pkt 3 - Smolne Błota (rozwidlenie dróg). Rzut oka na listę, przed nami było tu 6 orientalistów.

Od obsady pkt 3 dowiadujemy się, że jedni zawodnicy pojechali przez las inni wybrali dojazd do asfaltu. Z Markiem S. wybieramy drogę przez las. Gdy ten zatrzymuje się, by sprawdzić drogę, ja jadę dalej, dojeżdżam do asfaltowej drogi, wyciągam mapę i próbuję zlokalizować swoje położenie i dalszą drogę. Tu po raz pierwszy spotykam nadjeżdżającego od drugiej strony asfaltem Wojtka Piwakowskiego. Nie wiem jakim cudem, ale wkrótce docieramy do Strzepca. Stąd, krótki, szybki zjazd polną drogą do pkt 4 - Jezioro Mołoszewskie (przesmyk). Średnia szybkość jazdy, jak na razie, nie spada poniżej 25 km/godz. Na zjeździe mijam powracającego z pkt 4 Daniela. Przed nami jest już tylko Andrzej i Daniel (jak na razie w tej właśnie kolejności).

Zaliczam punkt 4 i biorę sprawy (i mapę) w swoje ręce. Wracam do Strzepca i mając mapę przed sobą, bez problemu jadę polnymi drogami przez Dargolewo, dalej jest miejsce ćwiczeń saperów, wreszcie asfaltową drogą przez las dojeżdżam do rzeki Łeba. Jest tylko problem, bo schronisko i pkt 5 znajduje się na drugim brzegu rzeki. Muszę się tam jakoś przeprawić.

Bez szukania dojeżdżam do miejsca, gdzie jest kładka, dalej mostek (zaznaczony na mapie), na mostku płotek, w płotku furtka, na furtce kłódka, w kłódce ..... - brakuje tylko kluczyka. Wycofuję się, szukam dalej, droga skręca w las a brzeg staje się wyjątkowo stromy. Tu na pewno nie znajdę przeprawy. Wracając, w desperacji zastanawiam się: Czy lepiej pokonać rzekę w bród jadąc rowerem czy też niosąc go na ramieniu? Spoglądam jeszcze raz na wartki nurt rzeki i zdecydowanie tracę ochotę na którekolwiek z tych rozwiązań.

Widzę nadjeżdżającego Wojtka. Ten nie ma najmniejszych wątpliwości. Najpierw przerzuca rower przez broniący przejścia płotek, później sam przeskakuje. No cóż, ruszam za nim, jakby co to nie będzie na mnie. Omijamy stojący za mostkiem domek. Przejeżdżamy przez prywatne obejście. Szczęśliwie dorodny owczarek niemiecki, (tylko!) obszczekuje nas z bezpiecznej odległości, nie wykazując ochoty na bliższy, bezpośredni kontakt z intruzami, którzy wtargnęli na terytorium, którego powinien strzec. Teraz już tylko kilometr do pkt 5 - Porzecze (schronisko). Odcinek między pkt 4 i pkt 5 pokonujemy najszybciej ze wszystkich zawodników. Tu po raz ostatni już spotykam Daniela.

Droga do pkt 6 nie nastręcza większych problemów, jadę przez Nawcz, Dziecielec i dalej nieuczęszczaną drogą przez pola do Popowa. Stąd, asfaltową drogą (pod wiatr) przez miejscowości Łebunia, Bukowina do Żałakowa. Wojtek w Strzeszowie wybiera krótszą drogę przez pola i na miejscu pkt 6 - Żałakowo (wzniesienie) jest kilkadziesiąt sekund przede mną. Jeszcze przed dojazdem zaczyna padać drobny, gęsty deszcz. Mija zanim zdąży mnie całkowicie przemoczyć.

Wojtek zostawia rower przy drodze i rozpoczyna poszukiwanie obsady punktu zaznaczonego wyraźnie przy najwyższym wzgórzu 188. Po chwili rozległe wzgórze przeszukujemy już razem. Tu nie ma najmniejszych wątpliwości, jesteśmy w punkcie zaznaczonym na mapie (z góry widać charakterystyczne rozwidlenie dróg, zabudowę, wszystkie pobliskie wzgórza są wyraźnie niższe). Niby się wszystko się zgadza, tylko nie ma obsady punktu, lampionu, czy chociażby konfetti, które miało być rozrzucone na punkcie.

Co możemy zrobić? Przeszukiwać dalej wszystkie okoliczne wzgórza? Decydujemy się szybko. Dalsze poszukiwania nie mają najmniejszego sensu. Na punkcie 6 byliśmy. Mamy zaliczone pierwsze 5 punktów. Jedziemy dalej. Teraz decyzja należy już tylko do organizatorów. Ważniejsza od nie dyplomów czy miejsca na mecie jest osobista satysfakcja z każdego kolejnego zaliczonego punktu. Inni zawodnicy tak jak my bezskutecznie poszukują punktu na wzgórzu 188 lub bez problemu spotykają obsadę punktu czekającą przy drodze. Może deszcz wystraszył ją podczas mojego przejazdu.

W tym czasie moja mapa Ziemia Kaszubska rozmięka na deszczu i podarta (korzystałem już z niej podczas Harpagana w Pucku) przestaje nadawać się do użytku. Również czarno-białe ksero jakoś dziwnie wyblakło. Chociaż nie czuję się w tej roli zbyt dobrze, zdaję się na mapy i dobrą orientację Wojtka.

Jest godz. 12.50, dotychczasowa średnia prędkość spada do 23 km/godz. Objeżdżamy wzgórze 188. Czeka nas długa droga na północ. Na początek jazda polną drogą, mokry piasek wciskający się wszędzie, później powrót znaną mi już asfaltową drogą i na koniec jazda przez las.

Wojtek pewnie doprowadza mnie do miejsca w którym powinien znajdować się pkt 7 - Lubanice (most). Są, zaznaczone na mapie, zabudowania leśniczówki, obskakują nas i obszczekują psy. Rozglądamy się szukając nasypu kolejowego i mostu, oglądamy jeszcze raz mapę. Po kilku minutach pojawiają się miejscowe dzieci. Gdzie jest most? - pokazują coś z tyłu. Odwracamy się, lecz za nami widać tylko las. Później, gdy spoglądamy nieco wyżej, na wysokości wierzchołków drzew widzimy wymachującą rękami obsługę punktu (jeżeli nawet krzyczeli, to psy zagłuszały te okrzyki wyjątkowo skutecznie). Most jest i to dokładnie za naszymi plecami (tylko 50 m) a nasyp kolejowy został skutecznie osłonięty drzewami.

Wracamy wzdłuż nasypu do pobliskiego przejazdu przez tory, i po torach, już bez rowerów, dochodzimy do punktu. To najpiękniej położony, doskonale zamaskowany i trudny do odnalezienia punkt na trasie dzisiejszego maratonu.

Przed nami ciągle tylko Daniel i Andrzej (teraz właśnie w takiej odwróconej już kolejności). Wyprzedzają nas już prawie o godzinę. Za nami pojawia się wkrótce Marek Szymelis oraz kolejna 3 osobowa grupa: Krzysztof Szczygielski, Wojtek Mocarski i Tomek Rappa.

Wojtek P. i Marek S. wyrywają do przodu. Ja przyłączam się do ww. trójki. W takim 4 osobowym składzie zaliczamy kolejne 5 punktów rajdu.

Jazda w grupie, trzech orientujących się w pokonywanym terenie bikerów wydaje się idealnym rozwiązaniem. Niestety jest to jazda bezwolna i bezmyślna. Traci się przyjemność z pokonywania i odnajdywania właściwej trasy oraz znajdujących się na niej punktów. To jazda, która nie pozostawia w mojej pamięci zbyt wielu wspomnień, nie jestem też w stanie odtworzyć jej dokładnego przebiegu.

Jazda w grupie wymaga dostosowania szybkości i stylu jazdy (ilość i czas postojów). Moje próby rozruszania grupy nie kończą się sukcesem. Kiedy wychodzę na czoło grupy i delikatnie przyśpieszam nikt nie usiłuje mi towarzyszyć. Tu każdy jedzie własnym tempem. A może tylko boją się jechać za mną z powodu spadającej sporadycznie (na większych nierównościach) z mojego bagażnika sakwy.

Od mostu w Lubanicach jedziemy lasem do Godętowa i ruchliwą szosą Lębork-Wejcherowo do miejscowości Bożepole. Kilkaset metrów od szosy w prawo znajdujemy pkt 8 - Bożepole (rozwidlenie dróg).

Po zaliczeniu punktu przeskakujemy na drugą stronę szosy i przez znaną z ubiegłorocznego Harpagana w Pucku miejscowość Bożepole jedziemy w kierunku pkt 9. Miejscowi pokazują i namawiają na najkrótszą drogę, którą pojechało przed nami dwóch gości w kaskach. Wg mapy to tylko 6-7 km. Bez problemu pokonujemy odcinek do asfaltowej drogi Świetlino-Chynowie. Stąd już niecałe 2 km. Jedziemy szutrową, krętą, leśną drogą, jedziemy, jedziemy .... wygląda jakby ta droga nie miała końca. Tracę już nadzieję (jednak trzeba było wybrać nieco tylko dłuższą od optymalnej ale pewniejszą drogę przez Świetlino - mądry Polak po szkodzie).

W końcu mijamy nadjeżdżających z przeciwnej strony Marka a nieco dalej Wojtka. Ten widok podbudowuje, pkt 9 - Brodnica (leśniczówka) jest już niedaleko. Pokonanie niespełna 8 km odcinka pkt 8 - pkt 9 w ciągu 50 minut najlepiej świadczy o trudności tego odcinka. Międzyczasy większości pozostałych zawodników są bardzo podobne (średnia prędkość, czyli rzeczywisty czas pokonania odległości pkt 8-9 do optymalnej drogi u wszystkich zbliżony do 10 km/godz.).

Spojrzenie na mapę. Odcinek dzielący nas od kolejnego pkt 10 nie wzbudza entuzjazmu. Lasy leśnictwa Brodnica to plątanina biegnących w najprzeróżniejszych kierunkach i pod dowolnym kątem, krętych, przecinających się dość przypadkowo dróg. Jak w takim terenie wybrać i zrealizować optymalny wariant przejazdu na kolejny punkt. Moi towarzysze, tym razem, wybierają bezpieczniejszy lecz nieco dłuższy wariant przejazdu.

Po długiej, skomplikowanej, nierozpoznawalnej dla mnie drodze, zjeżdżamy ostro, piaszczystą polną drogą pod wiadukt pkt 10 - Tawęcino (wiadukt). Przed nami były tu 3 osoby. Dopiero po dłuższej chwili przybywa - widać, że wyraźnie zmęczony i zniechęcony poszukiwaniem trasy - Marek Szymelis (mówi że nieco pobłądził). Na dwóch najtrudniejszych odcinkach maratonu od Bożepole przez Brodnicę do Tawęcina bezkonkurencyjnym, podobnie jak i na całej trasie, okazuje się Daniel. Na niespełna 20 km tego odcinka (8-10) tracimy do niego kolejne 35 minut!?!

Tu kończą się punkty, zaznaczone na otrzymanych czarno-białych kserówkach. Kolejny, położony bardziej na północ punkt 11 przerysowuję na mapę: Nadmorski Park Krajobrazowy.

Jedziemy wzdłuż torów, później kiepską polną drogą do Zwartówka, dalej Zwartowo, Borkowo Lęborskie. Szybka jazda przez las do przepustu pod drogą, ostre hamowanie na ostatnim zakręcie zjazdu. Pkt 11 - Borkowo Lęborskie (przepust) zaliczony - godzina 17.47. Tu spotykamy jednego z uczestników trasy pieszej Maćka Gramackiego. Jest drugi a do pierwszego zawodnika ma wtedy 43 minuty straty.

Pomimo, że do zachodu słońca jest jeszcze kilkadziesiąt minut, robi się szaro zaczyna kropić deszcz, później pada tak mocno, że moje spodnie są zupełnie przemoczone.

Bez większych problemów docieramy, początkowo lasem, później asfaltową drogą, aż pod krawędź wydm. Tu - nie bez mojej winy - jedziemy czerwonym szlakiem, kilkaset metrów na zachód. Kiedy błąd staje się oczywisty, wracamy. Ścieżka prowadząca do latarni jest dużo bliżej asfaltowej drogi niż się spodziewaliśmy. Po sypkim piasku, pod górę nie da się jechać. Nawet wchodzenie i prowadzenie jest uciążliwe. Na koniec czeka nas jeszcze kilkadziesiąt stopni w górę, na szczyt latarni (już bez roweru). To dopiero tu znajduje się pkt 12 - Stilo (latarnia).

Otrzymujemy potwierdzenie pobytu na punkcie. Spotykamy też, późniejszego zwycięzcę trasy pieszej i laureata "Próby Mamuta" Dominika Jeremiejczyka. Odpoczywa, pożywia się. Przed nim kolejna noc na trasie, do przejścia ma jeszcze 53 km, na mecie w bazie rajdu pojawi się dopiero rano po kolejnych 13 godzinach marszu.

Opuszczamy latarnię. Teraz jest już zupełnie ciemno. Kolejny, tym razem obowiązkowy odcinek trasy (tzn. nie można tego objechać bokiem) wiedzie 25 km plażą aż do ujścia rzeki Piaśnicy (pkt 13).

Zupełnie nie wiem czy nocna jazda plażą jest tym, co mój bicykle i ja lubimy najbardziej (nigdy nawet w dzień po plaży nie jeździłem). Już teraz coś chrobocze w piaście mojego przedniego koła, a łańcuch nieprzyjemnie zgrzyta. Nie wiem też ile czasu może zająć powrót z kolejnego punktu do bazy w Wejherowie.

Pomimo, że jest godzina 19, do zakończenia trasy rowerowej rajdu pozostaje jeszcze 3 godziny i 20 minut. Decyzja może być tylko jedna - wracam do bazy. Podobnie decydują Tomek i Wojtek. Na dalszą jazdę decyduje się jedynie Krzysztof Szczygielski (zwycięzca - wraz z Danielem - wiosennego Harpagana). Mamy obawy czy to słuszna decyzja, ale on pokonuje długi odcinek po plaży, zalicza punkt 13 i wraca na metę w regulaminowym czasie.

Pierwszy spod latarni rusza Tomek (zbiega szybko w dół). Za nim Wojtek, na końcu ja. Robię wszystko by nie stracić z oczu migających czerwonych światełek i nie pozostać w tyle. Samotny nocny powrót do Wejherowa, trasą zupełnie mi nie znaną, nie zachwyca mnie.

Chłopcy zatrzymują się przed pobliskim sklepem, kiedy dojeżdżam do nich, słyszę pojedyncze słowa z tego co miejscowi mówią o trasie powrotnej. Początkowo chcę poczekać. Później wsiadam na rower i powoli ruszam do przodu (przecież mnie dogonią). Wreszcie decyduję się jechać, zgodnie z tym co usłyszałem, w kierunku Choczewa. Zatrzymuję się przy każdej mijanej osobie, by upewnić się co do dalszej trasy. Wkrótce już nie muszę tego robić, bo pojawia się pierwszy drogowskaz Wejherowo.

Dawno już przestało padać. Mam lekki wiatr w plecy. Powrót to prawdziwa przyjemność, szczególnie od chwili gdy jest już tak sucho, że dynamo zaczyna działać prawidłowo. Chowam latarkę i ze średnią 30 km/godz. pędzę do mety. Dopiero później okazuje się, że niepotrzebnie się śpieszę. Zgodnie z interpretacją regulaminu stosowanym przez organizatorów: czas powrotu na metę nie ma żadnego znaczenia (pod warunkiem, że nie przekroczy się wyznaczonego limitu - dla rowerzystów 15 godzin). O miejscu decyduje ilość zaliczonych punktów i w drugiej kolejności czas od startu do ostatniego zdobytego punktu.

Wreszcie jestem na mecie w Wejherowie. Jest godzina 20.55. Od startu minęło 13 godzin i 35 minut. Z licznika odczytuję następujące dane:

Efektywny czas jazdy 11 godz. 17 min.
Szybkość średnia - 21,8 km/godz.
Szybkość maksymalna - 50,8 km/godz
Dystans - 246,29 km

(rekordzista przejechał 270 km nie zaliczając wszystkich punktów)

Następnego dnia po oficjalnym zamknięciu trasy pieszej, uroczyste zakończenie rajdu. Puchary dla laureatów "Próby Mamuta" (trasę pieszą zaliczył Dominik Jeremiejczyk, trasę rowerową Daniel Śmieja i Andrzej Chorab, trasa kajakowa okazała się zbyt trudną) ufundowane przez Prezydenta Miasta Wejherowa Krzysztofa Hildebrandta wręcza jego zastępca Bogdan Toklowicz. Później są jeszcze inne nagrody od sponsorów i puchary w dość niecodziennej dyscyplinie: najstarszego i najmłodszego uczestnika każdej z tras. Otrzymuję taki puchar z napisem: Dla najstarszego uczestnika trasy rowerowej - Próba Mamuta, Wejherowo 3-5 października 2003 r.. Żona i dzieci się cieszą. Ja mam wątpliwości: Czy nie można było tego ogłosić przed zawodami? - nie musiałbym się przecież aż tak bardzo męczyć, może nie musiałbym nawet nigdzie jechać?

Na otrzymanym dyplomie uczestnictwa odczytuję zaliczone 181,07 km w czasie 11 godzin i 25 minut. To wystarczyło do zajęcia miejsca 5-7. Przede mną, poza laureatami PM jest jeszcze Krzysztof Szczygielski i Wojtek Piwakowski. Wszystkim gratuluję.

Cały czas na trasie pozostaje jeszcze dwóch zawodników trasy pieszej - Dariusz Ratowski i Artur Szmudziński. Idą pomimo, że i tak już mają zapewnione 2 miejsce a limit 36 godzin na pokonanie trasy już się skończył. Jestem pod wrażeniem uporu z jakim dążą do celu jakim jest zaliczenia całej trasy. Zaliczają ją

Trochę żal, że mnie tej determinacji i woli walki do końca zabrakło. Teraz wiem, że ta trasa była do przejechania. Z pewności na "Próbę Mamuta" powrócę, by zrobić to za rok.


Łódź (11.10.2003r.)

Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 862
e-mail: wiki@bg.am.lodz.pl

powrót