.
Przedstartowa odprawa. Wskazówki co do sposobu zaliczania kilku wątpliwych punktów, typu: do tego punktu to dojedziecie tylko od północy. Pytania i wątpliwości uczestników itp. Godzina 7:55. Rozdanie pomocy dydaktycznych. Do dyspozycji dostajemy mapy w skali 1:50 tys. Jedna w formacie A3, druga A4 z kilkoma (6) brakującymi punktami oraz opisem wszystkich (39) punktów kontrolnych. Na opracowanie sposobu i kolejności zaliczania punktów pozostaje co najmniej 5 minut dzielących rozdanie map od komendy start.
Chyba tylko dla zmyłki punkty, podobnie jak w imprezach rogainingowych, mają różne wartości wagowe: 20, 30 ... 90 punktów przeliczeniowych. Doskonałe warunki panujące w lesie i przeszacowana długość trasy (jest 150- a nie 150+ przy 15 godzinnym limicie) sprawia, że mamy do czynienia z pseudorogainingiem. Zdecydowana większość uczestników zaliczy wszystkie z 39 punktów kontrolnych.
Ostrożnie (początki są zawsze najgorsze) opuszczam ostatnie zabudowania Miasteczka Śląskiego. Tu nie ma najmniejszych wątpliwości skręcam w boczną szutrową drogę. Kilkadziesiąt metrów dalej porzucam rower zaledwie kilka metrów obok drogi i ruszam na poszukiwanie zagłębienia na słabo porośniętej drzewami piaszczystej wydmie. PK41 - Dołek (8:10).
W ten sposób samodzielnie odnajduję pierwszy w tym roku punkt kontrolny. Przy kolejnych mój wkład w odnalezieniu punktów będzie się zmieniał a w wielu miejscach współudział będzie bardzo mocno naciągany. Kiedy zbiegam z wydmy nadciąga duża grupa rowerzystów. Wkrótce jedziemy razem z Bartoszem i znanym do tej pory z widzenia Pawłem Gorczycą. A przecież przed chwilą myślałem mocno o samodzielności. W ekspresowym tempie wyprzedza nas wielka trójca. Bronek, Krzysiek i Łukasz. Startują w innej, wyższej lidze. Z braku konkurencji ze strony Krystiana na spokojnie będą kontrolować sytuację na trasie zbaczając z niej nawet po to by zaliczyć pobliskie sklepy.
Niemal oczywistym rozwiązaniem wydaje się teraz zaliczenie znajdującego się tuż (ok. 1 km) po przeciwnej stronie torów punktu kontrolnego. Pokonanie niewielkiego nasypu pozwala skrócić całą trasę o dobre kilka kilometrów. Organizator nie zabrania ale też i nie pozwala (bo nie może wziąć na siebie odpowiedzialności) na nielegalne pokonanie przeszkody. Każdy może to zrobić tylko na własne ryzyko. Niezbyt widoczną przecinką (wycinka lasu) docieramy do PK36 - Dąb na granicy kultur (8:42).
Bartosz, z którym zaliczyliśmy punkt gdzieś znika. Pozostałą do końca, a więc niemal całą trasę, pokonam w towarzystwie Pawła. Po początkowym szaleństwie tempo jazdy powoli spada do tolerowanej przez mój organizm wartości. Orientacyjnie też nie jestem na straconej pozycji i często udaje mi prawidłowo zidentyfikować w terenie to co widzę na mapie. Skręcamy z długiej prostej szutrowej drogi w leśną ścieżkę. Przepust nad niewielkim ciekiem wodnym oznacza, że to właśnie tu trzeba zsiąść z rowerów i podejść do pobliskiego drzewa. PK42 - Kładka, drzewo na E (8:50).
Przemykamy uliczkami niewielkiego miasteczka (Kalety) i skręcamy w krętą leśną szutrówkę. Brak licznika oznacza, że muszę na bieżąco kontrolować każdy zakręt i swoje położenie na mapie. Tym razem nie ma problemu. Paweł pewnie skręca w kierunku niewielkiego pagórka obok drogi. PK38 - Szczyt (8:57). Po kilku kilometrach i nasuwających się wątpliwościach dość szybko określamy swoje miejsce na mapie. Kiepsko przejezdna miejscami podmokła przecinka prowadzi nas prosto do skrzyżowania przecinek. Wygląd łatwego do odnalezienia punktu nie pozostawił u mnie żadnych wspomnień. PK51 - Ruina drewnianej konstrukcji (9:08). Kolejny punkt to wyłączna zasługa jadącego ze mną zawodnika. Przez dłuższy czas zupełnie nie orientuję się nawet w jakim kierunku zmierzamy. Przez gęsty młodnik przedzieramy się do położonego na przeciwnym zboczu wydmy drzewa. PK46 - Buk (9:19).
Wybór optymalnej kolejności zaliczania punktów nie zawsze jest oczywisty. Każdy wariant budzi jakieś wątpliwości. Po krótkim zastanowieniu korygujemy wcześniejsze plany i jedziemy po punkt znajdujący się po przeciwnej stronie asfaltowej przelotówki. Opis punktu jest dość oczywisty. Wszystko zgadza się z tym co zastajemy w terenie. Wszystko poza tym, że nigdzie nie ma lampionu. Radek który był tu przed nami po telefonie do organizatora dawno ruszył dalej. My tak łatwo nie poddamy się. Przeszukujemy pień każdego powalonego drzewa, sprawdzamy drzewa w okolicy powały. 12 minut zabiera nam stwierdzenie tego co jest oczywiste - lampionu nie ma. PK81 - Wykrot z czterech drzew (9:59).
Szybki przelot asfaltową drogą. Prowadząc skręcam w niewłaściwą dróżkę. Krótka analiza mapy pozwala naprawić błąd. Jedziemy przecinką prowadzącą prosto do punktu. Poszukiwania tylko nieznacznie się wydłużyły. PK64 - Konstrukcja hydrotechniczna (10:24). Zaliczamy kolejne nieoczywiste, tzn, wymagające krótszych lub dłuższych poszukiwań punkty w dolinie Małej Panwi. PK66 - Ruina siadanki (10:39) i PK91 - Zakole rzeki - świerk na brzegu 10:59.
Co zrobić z kolejnym niezbyt nieoczywistym punktem (PK53) znajdującym się kilka kilometrów na południu. Żaden sposób jego zaliczenia nie wydaje się być optymalny. To dobrze, że mapa dzisiaj wielokrotnie pozytywnie nas zaskakuje. W miejscu zwykłych wydawałoby się dróg pojawiają się nowe szutrówki ( i jest ich wyjątkowo dużo), na miejscu zaznaczonych przerywanymi kreskami przecinkami całkowicie przejezdne leśne drogi. Czasami rozczarowują dawniej jak wynika z mapy dobre drogi. Pozostawione same sobie zamieniły się w piaskownicę. Bez narzekania, nawet tu można gravelem przejechać. Marcowe piachy diametralnie się różnią od tych jakie będą tu w miesiącach letnich. PK53 - Krzywe drzewo w wodzie (11:22).
Nieco okrężna ale doskonale przejezdną szutrówką docieramy w kierunku teoretycznie trudniejszego punktu. To jedyny obiekt do którego dołączone jest rozświetlenie, czyli wycinek dokładniejszej mapki. Zadanie odnalezienia punktu przywłaszcza sobie Jarek i nie oddaje prowadzenia. Pewnie prowadzi prosto do grupki drzew na skraju wąwozu. No i wtopa. Lampion odnajdujemy tak mniej więcej 50 metrów dalej. Gdyby tylko takie wtopy nam się dzisiaj zdarzały. PK82 - Poczwórne drzewo (12:06).
Przed nami kolejne dwa "szybkie" (położone blisko siebie) punkty. PK54 - Zakole (12:21) i PK47 - Przepust (12:30). Nad dużym zbiornikiem wodnym spotykamy Piotra organizatora Bikeorientu. Powoli zmęczenie zaczyna ograniczać moją percepcję kontroli pokonywanej trasy i położenia punktów. Po dłuższej jeździe przez las dowiaduję się ze zdziwieniem, że miejsce w którym się znaleźliśmy to PK83 - Cypel (12:52).
Mijamy zabudowania Krupskiego Młyna. Objeżdżamy punkty położone na drugiej części części mapy, czyli położone najbardziej na zachód od bazy. Przy życiu utrzymuje mnie świadomość, że kiedy skręcimy na wschód wiatr powinien być naszym sprzymierzeńcem. Odnalezienie drzewa w zakolu rzeki nie jest szczególnie czasochłonnym zajęciem. PK65 - Zakole rzeki (13:04). Kaskada na tejże rzeczce też wydaje się trywialnym zadaniem. Zjeżdżamy do lasu na charakterystycznym zakręcie drogi. Leśna dróżka doprowadza nas w dolinę rzeki. Zostawiamy rowery tuż obok kilku innych i ruszamy na poszukiwania. Spotykamy eksploratorów rzecznego nurtu, którzy przybyli tu wcześniej. Jeszcze raz przeszukujemy znaczny odcinek rzeki. Są zanurzone w wodzie pnie z przelewającą się górą wodą. Lampionu brak. Skoro nie poradzili sobie z zadaniem najlepsi 3 orientaliści. Pozostaje wykonanie zdjęcia i telefon do organizatora. Teraz można jechać dalej. PK71 - "Drzewna kaskada" (13:13).
PK62 - Wieża "widokowa" (13:28).
PK57 - Kapliczka (13:47).
PK44 - Duży dąb (14:14).
PK63 - Narożnik ogrodzenia (14:27).
Ciekawym z faktu jego umiejscowienia okazuje się kolejny punkt. W odmierzonej przez kolegów odległości zsiadamy z rowerów i ruszamy w las na poszukiwania. Bobrzysko czyli jakieś miejsce podmokłe. Śladów bobrów to tu nie uświadczamy ale jeden z nas bardziej myśliwsko rozgarnięty, prawidłowo bez nasuwającego się innym błędnego skojarzenia odczytuje opis BABRZYSKO. Kolejne określenie, które być może wejdzie do gwary orientalistów. Zacytujmy: babrzysko to w gwarze łowieckiej: błotniste miejsce, w którym dziki i jelenie biorą kąpiele błotne. Odnalezienie punktu nie nastręcza dalszych wątpliwości. PK92 - Kikut na skraju babrzyska (14:14).
Prosta droga prowadzi prosto na wschód czyli do kolejnego celu. W miejscu zaznaczonej na mapie przerywaną linią przecinki mamy gruboziarnisty, wręcz kamienisty szuter. Trzęsie niemiłosiernie ale to i tak dużo lepsze od piaszczystych czy podmokłych dróg. Żadnego skrótu nie udaje się wypatrzeć więc objeżdżając nieprzejezdne łąki przemieszczamy się uliczkami miejscowości Twaróg. Plac zabaw, dzieci i niewielki próg spiętrzający wodę. Tak, to poszukiwana przez nas budowla. Na przeciwnej stronie cieku wodnego i przeciwnej stronie drzewa wisi lampion. PK33 - Budowla "hydrotechniczna" (14:55).
Chwila wytchnienia na równiutkiej asfaltowej drodze i ponownie zagłębiamy się w leśne przecinki. Widoczne ponad sosnowym młodnikiem wysokie drzewo z pewnością jest ich "matką". Tylko czy to jest to miejsce którego szukamy? Wydeptaną przez zwierzynę i naszych poprzedników docieramy do drzewa z charakterystycznym lampionem. PK75 - Sosna matka (15:13).
Wygląda na to że najgorsze, tzn. odszukanie punktu (aż do kolejnych poszukiwań) mamy już za sobą. Nie tym razem. Niewielka wioska w środku lasu. Sprawny przejazd na drugą stronę wioski wydaje się oczywistością. Tylko wioskowe drogi nie chcą dostosować się do naszego kierunku jazdy (a mapa jest zdziebko nieaktualna). Dłuższą chwilę która ciągnie się w nieskończoność kręcimy się bezradnie. W rzeczywistości tracimy tu ok. 6 minut. Wreszcie odszukujemy właściwą drogę i sprawnie omijamy przeszkodę. Punkt nad Stołą zdobyty po krótkim poszukiwaniu. PK56 - Dąb na skarpie (15:40). Kolejny bez żadnych wspomnień. PK45 - Karpa na granicy kultur (15:55).
Kolejny przypływ sił a może doskonałe szutrowe i asfaltowe drogi sprawiają, że tym razem wychodzę na prowadzenie i niemal samodzielnie odnajduję we właściwym miejscu drewniany słupek stałego punktu kontrolnego. Takich punktów w tym lesie do samodzielnego poszukiwania jest pewnie kilkadziesiąt. PK37 - Stały punkt kontrolny (16:07).
Zmęczenie narasta, niewielkim pocieszeniem jest, że koledzy (chociaż tego po nich nie widzę) też jadą siłą woli, resztkami sił. Po zaliczonych punktach pozostają strzępki wspomnień i kilka zdjęć. Zataczam się biegnąc do kolejnych punktów. Czuję ściśnięty i buntujący się żołądek a może to zupełnie inna dolegliwość. Nie ma wyboru. Z każdym kilometrem ubywa brakujących jeszcze do kompletu punktów. Im szybciej zaliczymy kolejne punkty. Im szybciej dotrzemy do mety tym szybkiej nasza gehenna się skończy.
Meta 17:34. Wreszcie jest. Po 9 godzinach i 34 minutach Meldujemy się na mecie. Do wymarzonej przez Jarka godziny 18 pozostało jeszcze mnóstwo czasu. To jeden z najszybszych maratonów. Pomimo, że wielokrotnie prowadziliśmy rowery średnia zbliżyła się do 20 km/godz. Pomimo niewyobrażalnie pokręconej trasie na liczniku mam pokonanych rowerem 141 km. Dystans pokonany pieszo trudny do oszacowania.
Kiedy dyskutujemy o przebytej trasie nasuwa mi się jedno natarczywe pytanie gdzie są tłumy zawodników którzy przyjechali na metę przed nami. NIgdzie ich nie znajdę, wcześniej na metę przybyło zaledwie 6 osób. Wymieniona w relacji trójca: Bronek,Krzysiek i Łukasz. Napotkany na trasie Radek oraz Patryk (z którym jechałem Liczyrzepę) i Wojtek którzy wybrali przeciwny kierunek zaliczania punktów.
STATYSTYKA
dystans: 141,5 km
czas trasy 9:34
czas jazdy 7:09
średnia 19,8 km/godz.
P.kontrolne 39/39
P.przeliczeniowe 2020/2020
Miejce 7/45