.

Naginanie rzeczywistości


Rajd Liczyrzepy, edycja wiosenna


Spalona, 19 maja 2018 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót


Przede mną kolejna już 4 edycja Liczyrzepy. Impreza, która (miejmy nadzieję) weszła na stałe do kalendarza imprez na orientację. Tym razem organizatorzy, zabrali nas w Sudety Środkowe, na tereny sąsiadujące z Kotliną Kłodzką - Góry Bystrzyckie oraz równoległe do nich Góry Orlickie. Bazą rajdu jest Schronisko Jagodna, położone nieco powyżej znanej szosowcom przełęczy Spalona. Tak wysoko (811 m n.p.m.) przedstartowej nocy nie spędzaliśmy jeszcze nigdy. Po pojedyncze punkty kontrolne będziemy musieli wjechać jeszcze wyżej.

Tradycyjnie dzień poprzedzający start przeznaczam na dojazd rowerem z (niekoniecznie najbliższej od bazy) stacji kolejowej. Na mapie Polski będę mógł zakreślić kilka kolejnych, po raz pierwszy odwiedzonych, gmin. Warunki mam sprzyjające. Kiedy we Wrocławiu przesiadam się w kolejny pociąg powoli rozpogadza się. Łatwemu pokonywaniu pagórkowatego terenu sprzyja silny północny wiatr.

Krajową 8-ką zjeżdżam prosto do Kłodzka. Bez żadnego wysiłku i mojego udziału, rozpędzam się powyżej 50 km/godz. Może to nic szczególnego gdyby nie to, że pojawiają się ograniczenia prędkości do 50 a później do 60 km/godz. Na liczniku mogę odczytać maksymalną prędkość 63,5 km/godz. Rozpiera mnie duma, do tej pory łamałem przepisy gdy znaki ograniczały dozwoloną prędkość zaledwie do 40 km/godz. Panie władzo to nie moja wina - ja tylko oszczędzałem klocki hamulcowe na jutrzejsze zawod. Nie, nie musiałem się nikomu tłumaczyć. Mijające mnie samochody i tak jechały dużo szybciej.

Szybki sen. Wczesna pobudka. Posiłek. Krótkie przygotowania. Odprawa. Każdy z uczestników otrzymuje 2 mapy formatu A3 (1:50.000). Cześć północna obejmuje tereny Gór Bystrzyckich. Część południowa w dużej części czeskie Góry Orlickie. Trudna decyzja północ czy południe? Na południu punktów jest jakby mniej, więc odległości pomiędzy nimi większe. Chociaż jeszcze o tym nie wiem, przewyższenia również będą bardziej odczuwalne. Zaraz, czy ktoś tu nie wspominał, że na północy będzie błoto, na południu dobre szutrowe drogi? Odruch chwili. Na początek wybieram południe.

Nie czekając na innych ruszam na trasę. Na początek łagodny podjazd szutrową drogą. To dobrze, pomimo, że jest stosunkowo ciepło szału nie ma - na zjeździe byłoby lodowato. Dokładnie kontroluję kolejne leśne drogi. Jadę, a na koniec prowadzę rower podmokłą leśną dróżką. W odmierzonej odległości zatrzymuję się i pieszo ruszam na poszukiwania. Z lasu wynurzają się Robert i Wojtek, którzy jadąc równolegle szutrówką, dotarli do tego miejsca wcześniej. Potwierdzają, że znaleźli punkt. Skoro oni znaleźli to znajdę i ja. Krążę po porośniętym lasem zboczu. W tę, w tamtą, wyżej, niżej i jeszcze raz. Po kilku minutach do poszukiwań dołącza Magda. Razem powinniśmy to zrobić błyskawicznie. Wracam kilkaset metrów rowerem by ponownie odmierzyć odległość. Jeszcze ostatnia próba. Koniec poszukiwań. Przyjechałem tu by jeździć rowerem a nie biegać po lesie. Nie zamierzam tu spędzać ani minuty dłużej - 40 minut w zupełności wystarczy. (PK38 - upadła ambona - 7:45-8:25).

Krótki przejazd przez las. Odmierzam odległość i skręcam w boczną opadającą w kierunku dolinki dróżką. Jestem tak zapatrzony w żółte znaki z symbolem kapliczki, że ignoruję odchodzące w bok ślady pozostawione przez Roberta i Wojtka (jeszcze nikt więcej mnie nie mijał) i zatrzymuję się dopiero na poprowadzonym niżej asfalcie. Chwila zadumy nad mapą. Wpychanie roweru po zbyt stromej dróżce. Po chwili na polanie odnajduję cel mojej tu wizyty. PK57 - kapliczka (godz. 8:44).

Asfaltowa droga. Początek miejscowości. Dwie zaznaczone na mapie kapliczki upewniają mnie, że droga przez łąki jest tą właściwą. W odmierzonej odległości zaczynam rozglądać się za jakimkolwiek samotnym drzewem lub śladami moich poprzedników. Bezskutecznie próbuję nagiąć to co mnie otacza do tego co widzę na mapie. Wniosek jest jeden - to nie jest to miejsce. Wracam do najbliższego charakterystycznego miejsca (droga przekraczająca strumyk) i biegnę do drzewa, które znajdowało się pewnie ze 100 metrów bliżej, od miejsca w którym poprzednio go szukałem. Jest lampion. Jest kod z moimi inicjałami KW. Ewidentnie brakuje jeszcze jednego elementu - perforatora. Sięgam po aparat by zrobić zdjęcie. Nie działa. Dzwonię do Jarka. Musi (może) zaliczyć mi punkt na słowo, po spisaniu przeze mnie kodu. PK37 - samotne drzewo (godz. 9:27).

Przejazd na południe nie stanowi wyzwania orientacyjnego. Jedna słuszna i nie rozgałęziająca się gruntowa droga doprowadza mnie do asfaltu. Problem w tym, że zamiast na południe powinienem zjechać najkrótszą drogą na wschód, by zdobyć najbliższy wartościowy punkt. Przy pośpiesznym planowaniu trasy pominąłem (nie zauważyłem) go. Kiedy zauważam podwójny błąd (w planowaniu i realizacji) muszę wracać, przez prawie 2 km odzyskując utraconą wysokość. Pocieszeniem może być asfaltowa a nie gruntowa droga. Kiedyś trzeba opuścić poprowadzony wzdłuż rzeki asfalt i wdrapać się na przeciwległe zbocze doliny. Skręcam w gruntową drogę. Wpycham rower w górę przez las. Kiedy las przechodzi w rozległe porośnięte trawą hale mam nadzieję na odrobinę jazdy. Nic z tego cały czas prowadzę rower. Kolejny las to kolejna nadzieja. Robi się płasko, co wcale nie oznacza, że wsiadam na rower. Głębokie, mokre koleiny uniemożliwiają jazdę. Jeszcze drobna korekta końcowego odcinka i szutrówka doprowadza mnie pod sam szczyt. Na ogrodzeniu poniżej odnajduje lampion. PK82 - róg ogrodzenia (godz. 10:55).

Góra Czerniec (890 m n.p.m.), na której się znajduję, nie jest najwyższą na mojej trasie. Podjazd od wschodu jest za to najbardziej stromy. Pokonanie prawie 2 km i 200 m przewyższeń zajęło mi prawie 40 minut czyli prowadziłem rower z szybkością 3 km/godz.).

Był podjazd, będzie i szybki szutrowy zjazd. W nagrodę mknę w dół z prędkością dochodzącą do 50 km/godz. Tylko pęknięty i hałasujący niemiłosiernie mapnik ogranicza moje prędkościowe zapędy. Tym razem nie udaje się uniknąć wtopy. Drogi opadające w dół dziwnym trafem skręcają na wschód. Kiedy zauważam zmianę kierunku jazdy, jestem już na znajdujących się poniżej linii lasu łąkach. Koryguję kierunek jazdy. Jadę i prowadzę rower przez porośnięte trawą zbocze. Jadę rozjeżdżonymi gospodarskimi drogami (na łąkach wypasane są owce). Wreszcie napotkaną asfaltową drogą powracam na właściwą trasę przejazdu grzbietem łączącym kolejne wzgórza. Zostawiam gdzieś z boku, głęboko poniżej PK43. Po dłuższym namyśle postanawiam odwiedzić inny punkt PK49 położony poniżej drogi którą jadę. Przecież znajduje się w odległości nie przekraczającej 1 km.

Zjeżdżam w dół. W odpowiedniej odległości zsiadam z roweru. Nieopodal w lesie znajduje się wielkie wyrobisko. Kręcę się niemal po wszystkich jego zakamarkach. Docieram do skalnej "bramy" znajdującej się po przeciwnej jego stronie. Duża, średnia, mała, malutka skarpa. Która jest tą właściwą? Na której (na górze czy na dole) znajduje się lampion? Co myślałem w ferworze poszukiwań o Jarku - budowniczym trasy, lepiej niech pozostanie moją tajemnicą.

Prawda, którą wielokrotnie powtarzam jest taka, że niezależnie jak położone są punkty, każdy ma taką samą szansę żeby je odnaleźć. Czasami w odnalezieniu pomaga przypadek (z pewnością byłem w odpowiednim miejscu więc wystarczyło bym w odpowiednim czasie spojrzał w odpowiednie miejsce i zobaczył lampion). Najciekawsze jest, że te szczęśliwe przypadki częściej zdarzają się dobrym orientalistom. Nie mogę tu tkwić wiecznie, jadę dalej. (PK49 - kamieniołom - mała skarpa - godz. 11:45-12:08).

Dość sprawnie zmieniającą kierunek drogę na skraj lasu. Zamiast szutrówki, nie najlepsza droga przez łąki. Zjeżdżam nad zielony pas otaczający rzekę. Mam zamiar zerwać plastikową taśmę oddzielającą mnie od ścieżki prowadzącej wzdłuż rzeki. Napis MTB studzi moje zamiary. Swoim nie będę tego robił. Właśnie wyjechałem na trasę rowerowego maratonu. Nikogo na trasie nie widać. Nie wiem czy maraton już się zakończył, trwa czy dopiero się rozpocznie. Tuż obok ścieżki którą jadę, odnajduję nienaruszone ruiny starej budowli. Po przeciwnej ich stronie odnajduję lampion najwyżej wartościowego punktu. To jedyny punkt wart 90 punktów przeliczeniowych. PK93 - barokowa ruina (godz. 12:49).

Powoli rozkminiam zasady wartościowania punktów. Te najtrudniej dostępne, najwyżej położone lub najbardziej oddalone od bazy mają dużą wartość. Za odnalezienie trudnych orientacyjnie punktów dostaje się jedynie ochłapy. No cóż, zebranie kilku blisko położonych ochłapów powinno wynagrodzić ich poszukiwanie.

Bezkolizyjnie opuszczam trasę MTB i przekraczam most graniczny z Czechami. Ten most to najniższy punkt trasy przez Czechy. Granica za którą zaczynają się Góry Orlickie. Teraz będzie już tylko wyżej - dużo wyżej. Ponieważ mój numer startowy może być mylący, obstawie maratonu macham ręką: "No MTB". Kiedy się zatrzymuję i pochylam nad mapą, Czech z obsługi maratonu wskazuje mi jak dojechać do najbliższego punktu. Wymienia Ceske Petrovice ale czy dalej dobrze go zrozumiałem nie jestem wcale pewien. Nadrabiam kilka kilometrów jadąc okrężną drogą przez Klasterec. Chociaż nie tak to sobie planowałem, jedna pomyłka na rozwidleniu dróg i jadę wzdłuż przełomu Dzikiej Orlicy (tutejsza Divoka Orlice) przez malowniczy rezerwat Zemska brana.

Na podziwianie przyrody nie mam czasu. Muszę znaleźć sensowny sposób opuszczenia otoczonej przez wysokie zbocza rzeki. Wreszcie jest szlak opuszczający dolinę. Aby dalsza jazda miała jakikolwiek sens muszę namierzyć długą, prostą, prowadzącą na północny-wschód drogę/przecinkę/szutrówkę - sam nie wiem czego się spodziewać. Aby odnaleźć bunkier w lesie muszę wiedzieć w którym miejscu drogi się znajduję. Wszystko wydaje się być pod kontrolą. Problemem może być tylko ilość znajdujących się na tym terenie bunkrów. Jestem prawie w odpowiednim miejscu. Sprawdzam na zewnątrz i od środka jeden bunkier, to samo robię z następnym. "Prawie" w tym przypadku nie wystarcza. Jadę by dokładnie odmierzyć się od skrzyżowania znajdującego się kilkaset metrów dalej. No tak, wśród znajdujących się tu bunkrów ten właściwy nie rzuca się w oczy, jest płaski, jakby zapadnięty pod ziemię. PK58 - bunkier (godz. 14:16).

Kolejny długi przejazd. Tu, tzn. po czeskiej stronie granicy, punkty położone są naprawdę rzadko. Kończę jazdę szutrową drogą. Skręcam w asfaltową drogę a po kilku kilometrach ponownie skręcam w las. Mijam grupki turystów z dziećmi. Gdzieś tu muszą znajdować się jakieś turystyczne atrakcje. Z pewnością taką atrakcją nie jest zamknięta, nieefektownie wyglądająca kaplica w środku lasu. Punkt położony jest dość wrednie, po długim łagodnym podjeździe czeka mnie ostry zjazd w dolinkę i podjazd do położonej nieco wyżej budowli. Powrót tą samą drogą. Przecież zadaniem budowniczego jest by "uatrakcyjnić" nam trasę. PK84 - kapliczka - kłoda 25m na S (godz. 15:11).

Powrót tą samą drogą? Wybieram kilkusetmetrowy trawers zboczem bez utraty wysokości. Niosę rower przez sięgające powyżej kolan bujne krzaki jagodzin. Kluczę pojawiające się przede mną krzaki, omijam powalone drzewa. W końcu można już normalnie prowadzić rower, a nawet próbować jechać. Na odpowiedniej wysokości docieram do drogi którą jechałem do punktu.

Na oznakowanym turystycznymi drogowskazami skrzyżowaniu, zatrzymuję się. Wcześniej planowałem zjazd do asfaltowej drogi i dojazd do punktu nieco dłuższą drogą. W porę spostrzegam, że nie jest to rozsądny pomysł - wiąże się ze znaczną utratą wysokości i dłuższą drogą. Zysk jest tylko pozorny - asfaltowa droga, która i tak za chwilę może się skończyć. Jadąc najkrótszą trasą górskimi grzbietami, nie uniknę podjazdów, jednak przewyższenia będą dużo mniejsze.

Wśród wielu nazw na drogowskazach odnajduję "Anensky vrch". To samo miejsce znajduje się na mojej mapie. Wystarczy pilnować czerwonego szlaku by nie zgubić się. Niefortunnie skręcam w odnogę szlaku prowadzącą do ogrodzonej wysokim płotem atrakcji (pewnie znajduje się tam kolejna grupa bunkrów, a może stanowisko dowodzenie). Do optymalnej trasy dokładam po kilkaset metrów w każdą stronę.

Szlak i droga prowadzi poniżej szczytu Anensky vrch, dalej na przełęcz prowadzi już prosta, dobra szutrówka. Gdzieś w połowie zjazdu mam do odwiedzenie kolejny bunkier. Z przeciwnej strony nadjeżdża Łukasz z Krzyśkiem, razem pokonujący trasę maratonu. Odnalezienie punktu jest ułatwione o tyle, że znajduje się obok kręcącej serpentynki drogi. Tu nie ma wątpliwości, odległy o kilkanaście metrów od drogi bunkier jest widoczny z daleka (no przynajmniej z drogi, którą się poruszam). PK34 - bunkier (godz. 16:18).

Od dłuższego czasu rozglądam się za jakąkolwiek nie budzącą wątpliwości strugą wody. Woda pojawia się w wielu miejscach, jednak nie odważyłbym się z niej skorzystać do ugaszenia pragnienia. Mam szczęście, tuż obok drogi którą zjeżdżam pojawia się źródełko - cienka rurka wystająca ze zbocza, z której ciecze krystalicznie czysta woda. Po raz drugi w takim miejscu uzupełniam zapasy. Zrobiło się, zwłaszcza na podjazdach, bardzo ciepło i bez wody nie miałbym szans na pokonanie trasy. Sklepy? Nie zwracam na nie szczególnej uwagi ale chyba są. Ponieważ nie planowałem tak jak moi koledzy zatrzymywać się na czeskie piwo, nie mam przy sobie nawet jednej czeskiej korony.

Zjazd do kolejnego bunkra wydaje się być jedynie formalnością. Na mapie znajduje się przy tej samej, jedynej na tej mapie zaznaczonej podwójną linią drodze. Jadąc tą, jedyną główną drogą, bez problemu dotrę do celu. Pomiar odległości powinien pomóc by szybko namierzyć cel.

Brak zaznaczonych na mapie serpentyn trochę dziwi ale nie niepokoi. Może przebieg drogi nieznacznie się zmienił. Jadąc, mijam miejsce w którym powinien znajdować się bunkier. Rzeczka, mostek, skrzyżowanie dróg wskazuje, że jestem kilkaset metrów poniżej punktu. Chociaż nie do końca wszystko się zgadza, próbuję nagiąć rzeczywistość do tego co widzę na mapie, a nieścisłości po prostu zignorować. Odmierzam się i wracam zaliczyć punkt.

Brak punktu i droga która nie chce zakręcić tak jak kreska na mapie dopełnia całości. Wiem, że nie wiem, gdzie jestem. Nie rozumiem, jak mogłem się zgubić w tak prostym terenie. Teraz od zawodów na orientację i poszukiwania kolejnych punktów ważniejsze jest odnalezienie się w zupełnie nieznanym terenie i powrót w granice mapy. Jadę jedyną rozsądną drogą na północ. Jeszcze nie jestem pewien, ale po kilkuset metrach przebieg drogi zaczyna zgadzać się z tym co widzę na mapie. Tu nic nie muszę naginać do rzeczywistości. Znajduję się na właściwym skrzyżowaniu dróg, przejeżdżam przez właściwy mostek, obok drogi szemrze właściwy strumyk. Ufff! Momo wszystko szybko wróciłem do gry.

Odmierzam odległość i teraz jadę właściwą drogą w górę. Właściwą to znaczy taką, która w odpowiednim momencie łagodnie skręca w lewo, później równie łagodnie w prawo. Obok tej drogi, w miejscu w którym się zatrzymałem powinien znajdować się bunkier. Przeskakuję rów i wspinam się pomiędzy choinkami porastającymi zbocze (o takiej właśnie jak świąteczne choinki wysokości). Tu nic się nie ukryło. Zmieniam taktykę. Prowadzę powoli rower w górę drogi wypatrując uważnie w rowie śladów moich poprzedników. Szału nie ma, zamiast zrytej ziemi, ledwie widoczne zarysowanie na trawie. Czyżby tu? Wdrapuję się w górę i po chwili widzę szarą żelbetonową ścianę ukrytego między drzewami bunkra. PK55 - bunkier (godz. 17:28).

Czas na dalszą zabawę. Szczególnie uważnie śledzę każdy kolejny zakręt drogi. Później już nie ma co śledzić. Na krętej drodze nic nie zgadza się z mapą. Wokół wielki obszar porośnięty różnej wielkości młodnikami. To efekt walki Czechów z kornikiem? Być może nawet przed tym gdy się tutaj pojawił. Wreszcie skrzyżowanie szlaków. Mnóstwo różnych tabliczek i drogowskazów. Nazwy, z których żadna nic mi nie mówi. Tu nawet nie mam możliwości by naginać mapę do zastanej rzeczywistości. Nazwy przełęcz Jelenka, czyli miejsca w którym się znalazłem próżno szukać na mojej mapie. Zaraz - nazwy nie ma ale jest liczba 1047,7, która z doskonale pasuje do wysokości z tabliczki Jelenka 1048.

Do punktu obok najwyższego szczytu Gór Orlickich i całych Sudetów Środkowych czyli Velka Destna (czyli po polsku Wielka Desztna) mam już naprawdę bardzo blisko. Co na tej wysokości robi asfaltowa droga? Nie daję się zmylić i szybko przypisuję ją do przerywanej linii na mapie (aktualność mapy po czeskiej stronie jest porażająca). Asfaltowa droga pozwala szybko i łatwo nabrać odpowiedniej wysokości. Teraz wystarczy dokładnie kontrolować zarastającą trawą niby główną drogę. Napotkane rozwidlenie dróg powinno być tym z opisu punktu. To najwyżej położone miejsce na trasie. Chwilę rozglądam się i zaliczam PK48 - sterta kamieni przy skrzyżowaniu (97,5 km - 1100 m n.p.m - godz. 18:32).

Mijam nadjeżdżającego z dołu Wigora. Nieco niżej zatrzymuję się na kilka minut by wymienić kilka słów z Pawłem Banaszkiewiczem. Przede mną leśne serpentynki i szalony zjazd w dolinę. W ciągu kilkunastu minut tracę prawie 400 metrów wysokości. Przyjemność z takiej jazdy nie do przecenienia. Wszystko byłoby doskonale, gdyby nie to, że teraz mozolnie będę odzyskiwał całą utraconą wysokość. Przede mną długi, kilkukilometrowy ale łagodny podjazd. Nie jest tragicznie, niemal przez cały czas będę jechał asfaltową drogą. Kilkusetmetrowy zjazd leśną drogą po umieszczony, oczywiście niżej, punkt. Ostatni punkt po czeskiej stronie granicy. PK73 - kikut - S strona polany (godz. 19:52).

Wracając pod górę do rozwidlenia dróg prowadzę rower. Twarda szutrówka prowadzi prosto do granicy. Dopiero po fakcie dowiem się, że przekraczając granicę przejeżdżam tuż obok Góry Orlicy - drugiego najwyższego szczytu Gór Orlickich wznoszącego się na wysokość 1084 metrów. Rozłożony na wiele kilometrów podjazd na tą wysokość nie był aż tak straszny.


Jestem w najwyższym punkcie, a to oznacza, że czeka mnie długi zjazd. Pokonuję znane z kolarskich ultramaratonów drogi prowadzące przez Zieleniec. Robi się przeraźliwie zimno. Przez kilka kilometrów próbuję przeczekać, później zakładam kurtkę i rękawiczki. Chociaż plany były znacznie bogatsze, przed zmrokiem zaliczę tylko jeden - ten bardziej od innych wartościowy punkt kontrolny. Nocne poszukiwanie punktów, jeżeli nie potrafię tego skuteczni robić nawet w dzień mijałoby się z celem.

Widok na mapie wzbudza lekki niepokój - środek czerwonego kółka oznaczający położenie punktu znajduje się dosłownie w środku "niczego". Najbliższa droga znajduję sie kilkaset metrów z boku. Rzeczywistość nie jest tak zła. Przede mną rozległa łąka porośnięta jedynie pojedynczymi drzewami. Na trawie ślady kół. W oddali ambona. Kieruję się w tym właśnie kierunku. Obok ambony widać myśliwski wychodek czy jakoś tak podobnie. PK63 - wysiadka (godz. 19:48).

Przede mną już tylko powrót do bazy. Na rozdrożu dróg rozpoznaję wiatę i dwie krótkie , na których z Pawłem (pseudo Pirzu) spędziliśmy deszczową noc podczas pokonywania trasy MRDP. Na spokojnie pokonuje niewielki (w porównaniu z dotychczasową trasą) podjazd dzielący mnie od przełęczy Spalona. W połowie podjazdu szybko mija mnie energicznie młynkujący młodzieniec. Inny oświetla moje tyły. Powoli odrabiam stratę. Młodzieniec słabnie. Końcówka musi być moja. W biegu do stolika sędziowskiego nie biorę już udziału. Szansa, że przegram tę rywalizację sekundami a nie dzielącymi nas punktami jest niewielka. META - 21:28.

Miało być sportowo, wyszło rekreacyjnie. Zaliczyłem wszystkie punkty (6) w Górach Orlickich po czeskiej stronie granicy. Na więcej niż 5 po polskiej stronie nie starczyło już czasu. Jedenaście punktów kontrolny i 630 przeliczeniowych wystarczyło na zajęcie jednego z ostatnich miejsc. Takie trasy już nie dla mnie. Takie przewyższenia nie na moje nogi i kolana. Pewnie jesteście ciekawi, co bym zrobił gdybym jeszcze raz planował trasę? Ponownie pojechałbym na południe. Czy ponownie pojechałbym na rozgrywany w takim terenie rajd? Pewnie, że tak.

Statystyka:

Dystans - 131,0 km
Przewyższenie - 2755 (min. ok.450, max. ok. 1100)
Czas trasy - 14 godz. 28 min.
Czas jazdy - 10 godz. 26 min.
Śr. prędkość - 12:6 km/godz.
Max. prędkość - 59,3 km/godz.
Zaliczone punkty 11
Punkty przeliczeniowe 630
Miejsce 26 z 29

wizualizacja przejazdu na 3drerun



Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót