.

Gminobranie i ściganie


Rajd Liczyrzepy


Biały Kościół, 25 lutego 2017 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót


fot. Paweł Banaszkiewicz, własne

Informacje o nowym 100 km rajdzie na orientację pojawiają się dość niespodziewanie. Wkrótce okazuje się, że organizatorami są dobrzy znajomi: Łukasik i Jarek. Początkowo bez przekonania podchodzę do ewentualnego startu. Przecież planując rowerowy sezon wykluczyłem możliwość startów w imprezach na orientację krótszych od 150 km. Powoli mięknę. Za udziałem w imprezie przemawia kilka względów: 1. organizatorzy są doskonałymi orientalistami, co może zaowocować interesującą trasą i ciekawie rozmieszczonymi punktami kontrolnymi, 2. nietypowa pora roku - będzie to pierwszy maraton w sezonie, 3. wymagający pagórkowaty teren (jeżeli pokrywa śniegu się utrzyma może być hardcorowo). Dotychczasowy prolog orientalistycznych zmagań przypadał na Różę Wiatrów. Zmniejszenie jej dystansu w łatwo przejezdnym terenie wykluczył tą imprezę z kręgu zainteresowania mojego jak i wielu innych orientalistów. Nie mam innego wyboru - jadę.

Aby nie do końca łamać noworoczne plany jednym z celów wyjazdu będzie zaliczenie możliwie dużej ilości gmin (wg tychże planów ma ich przybyć w ciągu roku ponad 400). Plan dojazdu jest prosty, wysiądę z pociągu na stacji w pierwszej niezaliczonej gminie Sośnie (na granicy woj. wielkopolskiego). Przejeżdżając prawie 120 kilometrów zaliczę kilkanaście nowych gmin. Pogoda nie sprzyja takiemu przedsięwzięciu. Boczny porywisty wiatr nie jest straszny, jednak możliwość padającego w tych warunkach poziomo deszczu skutecznie zniechęca.

W ostatniej chwili wpadam na dobre wyjście z takiej sytuacji. Przecież mogę pojechać pociągiem dalej na zachód i wtedy wiatr będzie sprzyjający. Metodą prób i błędów wybieram gminę i stację kolejową odległą od celu o ok. 120 km i rysuję ślad po którym dotrę do celu. Start wypada na położoną tuż za Legnicą gminę Miłkowice.

Wczesna pobudka. We Wrocławiu, z którego do celu miałbym ok. 40 km przesiadam się w dalszą podróż. Zgodnie z przewidywaniami wiatr w porywach osiągający kilkadziesiąt kilometrów na godzinę powoduje, że jazda jest przyjemnością. Trafiają się takie odcinki na których bez większego udziału z mojej strony, mknę z szybkością przekraczającą 40 km/godz. Szybka jazda z pełnymi sakwami po nie zawsze równym asfaltem wywołuje uczucie niepewności. Wokół kłębią się ciemne chmury. Na moment dopada mnie nawet śnieżna zawierucha.

Kiedy już obawiam się, że do celu dotrę zbyt wcześnie, kolorowy ślad w GPS-ie wskazuje kierunek jazdy przez pobliskie wzgórze. Jedyny problem w tym, że nie ma tam asfaltowej drogi, właściwie nie ma jakiejkolwiek drogi. Nie poddaję się prowadzę rower przez wysokie wyschnięte trawy. Wyżej zaczyna się nierówna, rozmokła o tej porze polna droga. Próbuję jechać, omijam większe kałuże, prowadzę rower. Czuję, że to przedsmak tego co może mnie czekać w czasie jutrzejszych zawodów. Korzystanie z narysowanego automatycznie śladu często prowadzi do wielu niespodzianek. Tu mimo wszystko da się przedostać. Tydzień później tak samo rysowany ślad doprowadza mnie nad brzeg Pilicy do nieczynnego promu.


Dojazd do bazy (z Ślęzą w tle)


Przede mną wznosi się coraz wyżej i coraz potężniej masyw Ślęzy. Pamiętając lotnicze zdjęcia niepozornej samotnej górki, jej wielkość zaskakuje mnie. Po przedzieraniu się przez pola, podjazd na jedną z przełęczy nie stanowi większego problemu. W bazie melduję się jako pierwszy rowerzysta. Ma to swoje zalety. Zamiast cienkiej karimaty, mogę skorzystać z grubego materaca gimnastycznego. Przed przyjazdem kolejnych znajomych orientalistów mam czas by pogawędzić z jednym z organizatorów - poszkodowanym podczas Nocnej Masakry Jarkiem. Drugi w tym czasie rozwiesza w terenie lampiony punktów kontrolnych.


Gotowi do startu (od lewej Tomek, Krzysiek, wiki, Piotrek)



Mapy rozdane


START - 8:00

Wieczorem trawnik przed szkołą pokrywa się warstwą śniegu. W nocy chwyta lekki przymrozek. Czyżby po błocie nie pozostanie nawet śladu? Start maratonu wyznaczony jest na całkiem przyzwoitą porę. Kilkanaście minut przed 8:00 odprawa. Łukasik informuje nas o kilku istotnych szczegółach dotyczących punktów kontrolnych. Po chwili mapy są już rozdane a po kolejnych 5 minutach można ruszać na trasę. Nie ma się co zastanawiać. Na początek wybieram teren z gęściej położonymi punktami we wschodniej części mapy. Po fakcie okazało się, że były to trudniejsze punkty i warto było je zostawić na koniec.


Staaart!!!


Sytuacja wydaje się wymarzona. Przede mną jedzie dwóch zawodników. Mam cichą nadzieję, że zawsze dla mnie trudny początek pokonam i dotrę do celu jadąc z tyłu. Kręta asfaltowa droga. Wreszcie zjeżdżamy w gruntową drogę. Dalej wspinam się w górę drogą przez las. Chociaż nie spojrzałem na licznik czuję, że trochę zbyt długo to trwa. Odpuszczam moim niefortunnym przewodnikom i wracam do jedynego mijanego chwilę wcześniej skrzyżowania dróg. Skraj lasu, w dole po lewej stronie widać jeziorko - to musi być tu. Kilkaset metrów dalej porzucam rower i pieszo docieram do ruin niewielkiego budynku. PK1 - ruina hangaru lotniczego (w środku) - godz. 8:21.

Staram się dokładnie kontrolować odległość. Wydaje mi się, że zjeżdżam w prawidłową leśną drogę ale gubię się na niewielkim fragmencie lasu. Zaczynam korygować kierunek jazdy. Wreszcie jest biało-czerwona kartka punktu kontrolnego. Zaraz, zaraz!!! Coś tu się nie zgadza, przecież jestem w środku lasu. Jak to się ma do opisu punktu (brzeg stawu). W pierwszej chwili chcę przedziurkować kartę startową, W drugiej sięgam po telefon do organizatora. W trzeciej ruszam dalej. Przypominam sobie, że na trasie znajdują się też uczestnicy trasy pieszej. To musi być punkt dedykowany tej właśnie grupie.

Później okaże się, że moje obawy przed "podbiciem" nieprawidłowego punktu były zupełnie bezpodstawne. W zupełnie analogicznej sytuacji, dwaj inni wybitni orientaliści nie umiejący odróżnić skraju lasu od rozwidlenia wąwozów dostali jedynie 6 minut kary. Ciekawe jak organizatorzy potraktowaliby mój błąd?

Przedzieram się na krechę przez las. Temperatura szybko wzrasta powyżej zera. Usuwam spod błotnika mokry blokujący koła śnieg. W oddali migają sylwetki innych rowerzystów. Z pewnością tam znajduje się lampion punktu kontrolnego. Staw ma całkiem pokaźne i zauważalne rozmiary. PK24 - brzeg stawu - 8:45 (24 min. od poprzedniego punktu).

Szybko ruszam dalej. Równie szybko moją jazdę przerywa mięknąca opona. Przed wyjazdem już miałem z nią kłopoty. Teraz wywijam ją na lewą stronę i skrupulatnie sprawdzam, każdy jej fragment. Spora dziura wielkości średniego gwoździa wymaga działań specjalnych. Metoda podpatrzona u Marcina Nalazka (niewielu już pamięta tego orientalistę) podczas którejś z edycji Nocnej Masakry a może Grassora. W ruch idzie niezawodna srebrna taśma. Chociaż ta początkowo nie chce się trzymać wnętrza opony przyciśnięta dętką doskonale sprawdzi się podczas całej trasy. Przetrze się dużo później, po pokonaniu kilkuset kilometrów. Po kilkunastu minutach przymusowego postoju mogę ruszać dalej.

Docieram do asfaltowej drogi. Jadę przez las. Mijam zabudowania przylegające do wielkiego wyrobiska. Droga na skraju lasu. Odmierzam się. Kiedy wyrobisko kończy się skręcam w las. W wyborze utwierdzają mnie ślady poprzedników. Rzucam rower. Biegam po lesie obok wyrobiska poszukiwaniu suchej sosny. Może ona nie jest tak do końca sucha? Powtarzam poszukiwania kilkadziesiąt metrów dalej. Wreszcie po ponad 20 minutach objeżdżam cały wykop i powracam do punktu wyjścia. Tym razem skręcam w przeciwną stronę i na końcu asfaltowej drogi identyfikuję swoje dokładne położenie. Kontroluję odległość. Skręcam w las zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej (niż pierwszym razem) i na skraju innego niewielkiego wyrobiska odnajduję drzewo i lampion PK - sucha sosna - pn. skraj wyrobiska - 9:44 (59 min.).

Kolej na punkt umieszczony gdzieś w środku lasu. Dojeżdżam do łatwo rozpoznawalnego skrzyżowania szutrowych dróg. Punkt znajduje się w odległości nie większej niż 1 km. Jak w leśnej pajęczynie odnaleźć właściwe skrzyżowanie leśnych dróg? Koncepcja dojazdu do punktu od południa nie jest najgorszym wariantem. Z wykonaniem jest już dużo gorzej. W pewnej chwili mogę tylko powiedzieć wiem, że nie wiem gdzie jestem i gdzie znajduje się punkt. Jazdy nie ułatwia topniejący, blokujący koła śnieg. Wycofuję się i wracam do punktu wyjścia. Ponownie próbuję inną drogą. Ponownie bezskutecznie. Mam dosyć poszukiwań. Poddaję się, odpuszczam zaliczenie tak opornego punkut i ruszam dalej na wschód. Niewiele dalej identyfikuję swoje położenie i widząc wyraźne ślady rowerowych kół zawracam. Spróbuję jeszcze raz. Chociaż punkt musi być na wyciągnięcie ręki nie potrafię go odnaleźć.

Podjeżdżam do nadchodzących piechurów. Próbują mi pomoc ale porównanie dwóch map tego samego obszaru o tej samej skali wykonanych przez dwie firmy wcale nie jest łatwe. Kierują mnie do sąsiedniej przecinki. Dopiero po kilku minutach orientuję się gdzie jestem. Wracam do miejsca obok którego przejeżdżałem już trzy razy. Zatrzymując się na skrzyżowaniu, co prawda nie widzę jeszcze lampionu ale widzę fragment namalowanego na drzewie kodu (wcześniej nie zwróciłem na ten szczegół uwagi). Lampiony są tak zawieszone, że nie wystarczy być we właściwym miejscu ale jeszcze trzeba o tym wiedzieć. PK14 - rozwidlenie dróg 10:53 (69 min.). Nie ma się czym chwalić ale na zaliczenie dwóch punktów potrzebowałem ponad dwie godziny.


Długie poszukiwania


Szybki i prosty dojazd do położonego nieopodal punktu. Rower pozostawiam nieco zbyt daleko. Chwila nerwowego biegania po lesie w poszukiwaniu właściwego miejsca wśród zarośniętego lasem wyrobiska. Ale te kilka minut to przecież pikuś w porównaniu z czasowymi osiągnięciami na poprzednich punktach. PK8 - półka w ścianie kamieniołomu - 11:14 (21 min.).

Kolejny punkt to szansa na opuszczenie pechowego dla mnie lasu. Leśnymi drogami a później skrótem po śladach moich poprzedników docieram na skraj czynnego kamieniołomu. Przez chwilę próbuję ustalić swoje miejsce na mapie. Widok nadjeżdżających z góry bikerów rozwiewa nasuwające się wątpliwości. Po chwili jazdy punkt jest mój. PK17 - podnóże skarpy - 11:36 (22 min).

Szybki zjazd szutrową drogą do asfaltu. Tymże asfaltem docieram do rozwalającego się ogrodzenia otaczające wysokie ruiny. Stawiam rower obok kilku innych i po zwałach gruzu wypełniających wnętrze budowli docieram do jej bardziej odległego miejsca. PK23 - ruiny kościoła (w środku) - 11:48 (12 min.). Takie punkty to ja bardzo lubię. Są na poziomie dzisiejszej mojej orientacji w terenie. Poproszę o więcej takich.

Kontynuuję jazdę asfaltem do pobliskiej wioski. Skręcam w pola i zaczyna się hardcore. Miękkie zasysające opony podłoże, rozjeżdżone przez ciągniki mięsiste błotko, zagłębienia wypełnione wodą. Gdy jest to możliwe jadę, gdy wydaje się to niemożliwe prowadzę rower. Z obawą myślę o sytuacji gdy nieoczekiwanie zaryję się w błocie a moja stopa zanurzy się w błocie. Wreszcie jest niewielki wąwóz. Jeszcze kilkaset metrów i jestem w miejscu w którym ten się rozwidla. PK15 - rozwidlenie wąwozów - 12:06 (18 min.). To chyba dzisiaj najsłynniejszy punkt na całej trasie. Punkt, którego nie potrafili odnaleźć zwycięzcy zawodów.

Dojazd do punktu daje mi się na tyle mocno we znaki, że bez żalu odpuszczam zaliczenie znajdującego się nieopodal ale położonego na szczycie wzniesienia (najwyższego wzniesienia na trasie) PK13 (wieża widokowa) . Czas jaki straciłem przy zaliczeniu początkowych punktów sprawia, że o zaliczeniu wszystkich punktów mogę tylko pomarzyć. Na tą chwilę moje marzenia są znacznie skromniejsze - zaliczyć 13 punktów by zdobyć jakiekolwiek punkty do Pucharu Polski. Jeżeli będę podobnie skuteczny jak dotychczas nie jest to wcale takie pewne.

Czas na kolejne proste orientacyjnie punkty. Tą sama błotnistą drogą zjeżdżam do wioski. Asfaltem do kolejnej polnej drogi. Jadący przede mną potężny ciągnik ponownie rozdrabnia pokrywające drogę błotko. Przy drugim kolejnym mostku odnajduję na drzewie lampion. PK21 - mostek - 12:26 (20 min.).

Napotkany tu zawodnik zastanawia się czy skorzystać z najkrótszej wprost nasuwającej się drogi przez pola. Zgodnie z informacjami uzyskanymi podczas przedstartowej odprawy od budowniczego trasy, drogi w terenie na krótkim odcinku po prostu nie ma. Nie wypada w te informacje wątpić. Wybieram dłuższy o 2-3 km (być może również dłuższy czasowo) objazd asfaltem. Zbyt cenię sobie jazdę w czystych i suchych butach.

Chodzenia po polach jednak nie unikam. Zbyt szybko skręcam w pole. Droga dojazdowa do pól szybko kończy się. Nad rzeczkę zjeżdżam koleinami odciśniętymi w zaoranym polu przez ciągnik. Nadzieja, że znajdę jakąś ścieżkę i idąc wzdłuż strumienia łatwo dotrę do jego rozwidlenia szybko pryska. Zaorane pola dochodzą do samego jego skraju. PK10 - rozwidlenie potoków - 12:55 (29 min.).

Ponieważ nie potrafię zidentyfikować początku drogi po przeciwnej stronie strumienia wracam do asfaltowej drogi. Z daleka widzę skręcającego w pola Tomka Sójkę. Mijam nadjeżdżających z przeciwnej strony Wigora i Tomalosa. To piersi zawodnicy, którzy wybrali przeciwny kierunek zaliczania punktów. Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Dojeżdżam do wioski i opuszczam asfaltową drogę na nieco dłużej. Powtórka z rozrywki. Mokra, błotnista, rozjeżdżona przez ciężki rolniczy sprzęt polna droga.

Słoneczko na dłuższy czas wychynęło zza chmur. Mam dosyć walki z stawiającym opór podłożem. Czas na chwilę oddechu. Zsiadam z roweru i niespiesznie idę porośniętym trawą poboczem. W połowie drogi do punktu z góry nadjeżdża Romek. Pomimo, że z góry jedzie się łatwiej i pomimo, że ma znacznie grubsze opony, nie wygląda na zachwyconego. Jeszcze kilkaset metrów męki i pojawiają się wysokie budowle - wapienniki. Zaglądam do wnętrza jednego, później drugiego. Nic z tego. Trzeba się wdrapać na strome zbocze. Punkt wisi na drzewie powyżej. PK6 - wapiennik - 13:24 (29 min.).

Którędy jechać dalej? Mogę wybrać powrót błotnistą drogę którą znam. Mogę też wybrać inną którego stanu nie sposób określić. Chociaż to loteria ryzykuję. Chyba się opłacało, częściowo jadę drogą rozjeżdżoną przez sprzęt, częściowo bardziej twardą bo nieużywaną. Zjeżdżam w dół, więc i tak pozytywna ocena nie jest obiektywna. Krotki odcinek asfaltu i skręcam w kierunku punktu. Przy drodze kolejny efekt "Lex Szyszko". Grupa osób wycinająca rosnące na polu obok drogi drzewa. Mam wrażenie, że wycinane są dlatego, że można je wyciąć a nie dlatego, że ich usunięcie jest konieczne. Ale może się mylę.

Las, w którym będę poszukiwał punktu opuszcza Łukasz Senderek. Nieco dalej, już na podjeździe spotkam Krzyśka Szawdzina. Widocznej na mapie prostopadłej przecinki w terenie nie udaje się odnaleźć. Pozostaje więc przeczesanie niezbyt rozległego wzgórza. PK19 - szczyt górki - 14:02 (38 min.).

Zjeżdżając kilkaset metrów na wprost docieram do asfaltowej drogi. Pojadę nieco dłuższą drogą ale uniknę powrotu nienajlepszą drogą przez las. Nie wiem ile w tym mojej zasługi ile przypadku ale ze znalezieniem pionowej płyty w uporządkowanym lesie nie mam najmniejszego problemu. PK3 - grobowiec - 14:25 (23 min.). Można powiedzieć, że właśnie wykonałem plan minimum zdobyłem 13 punktów kontrolnych. W ciągu 3,5 godziny brakujących do zakończenia imprezy powalczę aby tych punktów było jak najwięcej.

Widząc dobrą szutrową leśną dróżkę, rezygnuję z powrotu do asfaltowej drogi. Jak się okazuje to droga przeznaczona dla turystów. Prowadzi mnie prosto do kompleksu zabytkowych budowli w Henrykowie. Bezbłędnie wybieram uliczki, które wyprowadzą mnie do głównej drogi. Punkt na skrzyżowaniu gruntowej drogi ze strumykiem nie powinien sprawić jakiejkolwiek trudności. I nie sprawia. Droga jest też dużo lepsza od dotychczasowych. PK11 - mostek - 14:46 (21 min.)

Z dwóch najbliższych punktów bez wahania rezygnuję z PK22 - skrzyżowanie przecinek. Ponieważ: 1. punkt znajduje się w środku las, 2. dzisiaj mam uraz do punktów na rozwidleniu dróg, 3. mam dość błotnistych dróg. Wreszcie dlatego, że i tak już nie zdążę zaliczyć wszystkich punktów

Przede mną punkt łatwy, punkt mało interesujący. Jeden z tych punktów, który z braku innych możliwości stawia się nawet w łatwych terenie żeby utrudnić zawodnikom wybór optymalnej trasy. Wprowadzić element wariantowości. Na początek mam stromy podjazd, później czeka na mnie niesprzyjający silny wiatr. Na chwile opuszczam główną drogę by zaliczyć PK18 - kępa brzózek - 15:10 (24 min.).

Kontynuuję jazdę pod wiatr. Wznosząca się wzgórzu wieża widokowa widoczna jest już z daleka. Krótki podjazd. Próba dalszego wjazdu rowerem na wzniesienie wydaje mi się niecelowe. Zastawiam rower przy polnej drodze a ostatni odcinek pokonuję pieszo. PK9 - wieża widokowa - 15:34 (24 min.).

Niezbyt dokładnie przyglądam się mapie. W pobliże najbliższego punktu dotrę więc jadąc wielokrotnie dłuższym ale asfaltowym objazdem. Uciążliwy wjazd na grzbiet kolejnego wzgórza. Gdzieś w rosnącym tu lesie powinienem znaleźć lampion. Tym razem udaje się to zrobić bezbłędnie. PK16 - skrzyżowanie przecinek - 16:10 (36 min.).

Teraz nieoczekiwana zmiana wcześniejszych planów. Decyduję się na zaliczenie punktu znajdującego się w górnym rogu mapy. W kierunku płynącej poniżej rzeki zjeżdżam najkrótszą leśną drogą. Pomimo, że nie ma rozjeżdżonego przez inne pojazdy błota jest mokro i miękko. Nie chciałbym wprowadzać tu roweru pokonując ten odcinek w odwrotnym kierunku. W dół udaje się zjechać nie zsiadając z roweru. Krótki odcinek asfaltowej drogi. Mijam wioskę a przede mną podjazd do kolejnego punktu. Odmierzam odległość. Zostawiam rower i szukam we wnętrzu zarośniętego trawą i drzewami niewielkiego wyrobiska. Gdzie tu może być jakiś wykrot. Okazuje się, że punkt "ukryty" jest za powalonym drzewem. PK2 - wykrot - 16:41 (31 min.).

Czas nieubłaganie zbliża się do limitu. Ile punktów uda mi się jeszcze zaliczyć? Na początek szosowy dojazd do pobliskiego punktu. Droga wykręca się we wszystkie możliwe kierunki. Jedyną trudnością jest odcinek z silnym wiatrem wiejącym w twarz. Punkt na środku pola o intrygującym opisie - skrzynka pocztowa. Co autor opisu miał na myśli? Wszystko się wyjaśnia gdy gruntową drogą zjeżdżam kilkaset metrów. Chociaż to wydaje się nieprawdopodobne na drzewie rzeczywiście wisi PK20 - skrzynka pocztowa - 17:01 (20min.).

Ponieważ do zakończenia trasy pozostała tylko godzina rezygnuję z zaliczenia PK7 - granica kultur. Jeżeli pozostanie wystarczająca ilość czasu mogę jeszcze zaliczyć inny znajdujący się w pobliżu bazy punkt. Teraz staram się jak najszybciej wracać na metę. Do zakończenia pozostało pół godziny. Skręcam w drogę prowadzącą na PK25 - ambona. Przejeżdżam przez otwartą bramę. Z budynku wyskakuje cieć i zabrania mi przejazdu na wprost. Wskazuje drogę omijającą ogrodzony teren. Spoglądam na rozjeżdżoną błotnistą drogę. Emocje mijają - nie mam już ochoty na jeżdżenie w takich warunkach. Spokojnie kieruję się w kierunku bazy.


Metaaaa!!! Trochę mnie potargało


META 17:37. 19 zaliczonych punktów oznacza dla mnie 9 miejsce wśród 20 sklasyfikowanych w tej kategorii zawodników.

Ranek wita mnie piękną, sprzyjającą rowerowej jeździe pogodą. Zamiast wsiadać w pociąg pakuję sakwy i ruszam w trasę, którą miałem tu pierwotnie przyjechać. Jedzie się na tyle dobrze, że rowerem docieram dalej niż pierwotnie planowałem czyli do Ostrowa Wlkp. Tego dnia przejeżdżam ok. 140 km. W ciągu 3 dni ponad 360 km zaliczając przy tym 25 nowych gmin i zdobywając (w międzyczasie) 19 punktów kontrolnych. Chętnie bym te dwie wartości zamienił miejscami. Przed przyjazdem na zawody organizator obiecał mi dużo nowych gmin i ta jego obietnica została spełniona.


Czy aby na pewno było bezpiecznie?


wizualizacja przejazdu na 3drerun


Statystyka:

Dystans - 107,8 km
Czas trasy - 9 godz. 37 min.
Czas jazdy - 7 godz. 42 min.
Prędkość śr. - 14,0 km/godz.
Prędkość max. - 48,9
Przewyższenie - ok.1500 m
Zaliczone punkty - 19 z 25
Miejsce - 9 z 20

Nowych gmin - 25


Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót