.

Syndrom lepszej drogi


Rajd Liczyrzepy, edycja wiosenna


Kuraszków, 20 maja 2017 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót


Liczyrzepa - z tym rajdem zapoznałem się już podczas pierwszej zimowej jego edycji. W tym roku otwierał on tegoroczny sezon pucharowych imprez na orientację (PPM). Z jego organizatorami znamy się niemal od zawsze, czyli od mementu gdy oni (nie ja) zaczęli brać udział w tego typu maratonach. Dzięki imprezie, która zgodnie z zapewnieniami organizatorów wejdzie na stałe do kalendarza maratonów na orientację, będziemy mieli szanse poznać ciekawe a dziewicze w światku orientalistów, szeroko pojęte okolice Wrocławia czyli woj. dolnośląskiego.

Tym razem podchodzę do startu na poważnie (koniec kilkunastoletniej amatorszczyzny). Zaopatruję się w "profesjonalny" zakreślać tekstu i w chwili gdy udaje mi się zdobyć egzemplarz mapy trasy (dwóch map formatu A3) przystępuję do pracy. Celem jest połączenie 37 czerwonych okręgów oznaczających położenie punktów kontrolnych najkrótszą linią, czyli wyznaczenie kolejność ich zaliczania. Na dokładne pokolorowanie trasy przejazdu pomiędzy punktami nie mam czasu ani ochoty. Do tak wielkiego profesjonalizmu jeszcze nie dorosłem - ale wszystko przede mną.

START godz. 7:00

Wyznaczenie trasy poszło mi lepiej niż się obawiałem. Chwilę po sygnale startu ruszam na trasę. Podczas wyjazdu z bazy "przyplątuje" się do mnie Wojtek - a może to ja się przyplątałem do niego? Faktem jest, że opuszczamy bazę w tym samym czasie i jedziemy w tym samym kierunku. Jest jeszcze z nami Marcin ale on po chwili skręcił w boczną drogę i, prawdopodobnie wybrał odwrotny kierunek zaliczania punktów.

Początek to ostrożna jazda, tak by nie przegapić gruntowej drogi odchodzącej od asfaltu. Jest droga łagodnie wspinająca się w górę. No tak, to nie Karkonosze ale Kocie Góry. Górskiego trybu z lenistwa nie założyłem i dzisiaj zupełnie nie będzie potrzebny. Zapuszczamy się nieco zbyt głęboko w niewielki las. Wracamy i po chwili penetrujemy pieszo zarośnięty drzewami i krzakami teren. Odnalezienie śladów istniejącego tu niegdyś cmentarzyska nie jest oczywiste. Jeszcze chwila błądzenia pośród bujnej roślinności i udaje się natknąć na zniszczony grobowiec. PK08 - ruiny mauzoleum - na cmentarzu (godz. 7:16).

Rowerów porzuconych na skraju lasy przybywa, a my ruszamy w kierunku kolejnego punktu. Przejazd przez pola doprowadza nas do ambony, obok której znajduje się drewniany słupek, zbudowanej w tych okolicach stałej trasy na orientację. Kilka takich słupków będzie wykorzystanych przez budowniczego trasy podczas dzisiejszego maratonu. Droga prowadząca prosto na punkt? - to byłoby zbyt proste. W terenie mamy problem z odnalezieniem początku drogi. Jedziemy szczątkami innej drogi, później tuż obok oddzielającej pola miedzy. Wreszcie korygujemy kierunek by dotrzeć do punktu. Jednocześnie z nami z odwrotnej strony punkt zalicza Krzysiek Cecuła. Pomimo, że nasze warianty w szczegółach różnią się, będziemy spotykali się na trasie wielokrotnie niemal do końca trasy. Początkowo będziemy mieli do Krzyśka znaczną stratę, później ...? PK33 - ambona (stały PK) (godz. 7:31 - 15 min. od poprz. PK).

Jedziemy najkrótszy przejazd przez las do asfaltowej drogi (nie jest to najkrótsza droga do punktu). Dodając do tego kłopoty z odległością i przestrzelenie właściwej bocznej ścieżki na punkcie tracimy do Krzyśka już kilka minut. Kiedy spotkamy się ponownie, będzie miał zaliczony o jeden punkt więcej. PK30 - przy bocznej ścieżce (stały PK) (7:47 - 16).

Powoli dojrzewa w nas (a może było to prawdopodobne od startu) decyzja o wspólnej jeździe. Jedziemy przecież tempem, które odpowiada każdemu z nas. Na początek dyskutujemy o sposobie dotarcia do najbliższego punktu. Później przyjdzie czas na skorygowanie przebiegu dalszej trasy. Okaże się, że różnice w planach zakreślonych przez każdego z nas są niewielkie.

Z asfaltu zjeżdżamy w drogę, którą wcześniej pojechał nasz konkurent. Mijamy las. Docieramy do asfaltowej drogi w miejscowości Wilkowa. Uczynna kobieta wskazuje gruntową drogę, którym jechali zawodnicy przed nami. Nie - myślę sobie - tam to my pojedziemy dopiero po zaliczeniu znajdującego się kilkaset metrów dalej punktu. Jedziemy dalej asfaltową drogą, asfalt przechodzi w szuter. Wszystko się zgadza, w widocznym z oddali lesie strumień i lampion. Czy aby na pewno? Przecież droga którą jedziemy nie powinna opadać w dół. Układ lasów też jakby niezgodny z mapą. Rzut oka na kompas wyjaśnia wszystko. To wydaje się nieprawdopodobne ale zamiast na wschód jedziemy na południe. Asfaltowa droga skręciła prawie pod kątem prostym, a my tego nie zauważyliśmy. Intuicyjne określenie kierunku okazało się zawodne. Nasz świat przekręcił się o 90 stopni. Wracamy do punktu wyjścia (tam gdzie spotkaliśmy uczynną kobietę). Teraz jadąc uważnie i w dobrym kierunku sprawnie docieramy do przecinającego drogę strumienia. Skok na drugą stronę niewielkiej wcinającej się głęboko w miękkie podłoż strugi. Drzewo na przeciwległym brzegu. PK35 - rozwidlenie strumieni (8:03 - 16).

Prosty dojazd do innego znajdującego się w pobliżu lasu. Rowery pozostawiamy obok drogi i pieszo odnajdujemy znajdujący się w pobliżu punkt. Jak wyglądało zagłębienie terenu? Jeden z najszybciej zaliczonych punktów jest tak mało charakterystyczny, że nie pozostawia w pamięci żadnego śladu. Nie bez wpływu pozostaje fakt, że wciągu dwóch odbywających się w tygodniowym odstępie rajdów (tydzień wcześniej było Dymno) zaliczyłem ponad 80 takich punktów. PK11 - zagłębienie terenu (8:16 - 13).

Twarda polna droga doprowadza nas do asfaltu. Dzisiaj niemal wszystkie drogi są twarde. Piaski zdarzają się rzadko i w większości są do pokonania nawet przeze mnie jadącego na cienkich oponach. Strach pomyśleć jak niektóre z tych gliniastych dróg wyglądają po deszczach. Jeszcze tylko kilkaset metrów przez las i zatrzymujemy się tuż obok starej betonowej kładki nad torami. Czyżby łatwiejszy fragment trasy? PK06 - kładka kolejowa (8:31 - 15).

Przez chwilę zastanawiamy się nad możliwością zaliczenia znajdującego się w pobliżu PK16. Po przeanalizowaniu wybranego wariantu wygląda, że i tak będziemy musieli koło niego wracać po zaliczeniu kilku punktów na północy mapy. Wtedy punkt będzie znajdował się naprawdę blisko.

Jedziemy na północ, by kontynuować naszą dobrą passę. Dojazd do punktu nie wygląda na skomplikowany. Opis punktu "drzewo przy drodze ..." też nie zwiastuje problemów. Niemal przez cały czas jedziemy asfaltowymi drogami. Skręcamy, zgodnie z mapą, w drugą boczną drogę do miejscowości Cholewko (później okaże się, że była to jednak ta wcześniejsza droga). Naszej czujności nie wzbudza fakt, że asfaltowa droga skręca w lewo, kiedy miała prowadzić prosto lub skręcić w prawo. Jeszcze kilkaset metrów i zamiast pewnego namierzenia punktu nie wiemy gdzie jesteśmy (ja nie wiem). Wojtek próbuje coś odczytać z mapy, namierzać się od skraju lasu. Nie wydaje mi się to pewna metoda. Ten las może być młodszy od ostatniej aktualizacji mapy. Kręcimy się trochę bezradnie. Wreszcie zatrzymujemy obok wału przypominającego groblę. Czyżby to była nasza grobla?

Porzucamy rowery i ruszamy na piesze poszukiwania. Po kilkuset metrach dreptania docieramy do kolejnej drogi. Gdzie jesteśmy? Gdzie znajduje się punkt? Mamy farta, drogą nadjeżdża Krzysiek. Też ma problem z odnalezieniem punktu ale przynajmniej wie co to za droga. Po kolejnym odmierzeniu odległości odnajduje lampion. Teraz nie ma sensu wracać po rowery. Biegniemy do miejsca, w którym znajduje się właściwa grobla. PK02 - drzewo przy drodze poniżej grobli (9:13 - 42). Czuję się jakbym wrócił z dalekiej podróży. Bez Krzyśka mogliśmy tu spędzić kolejne dziesiątki minut. Nasze rowery pozostawały bezpańskie przez prawie 20 minut. Miejmy nadzieję, że to największa i jedyna wtopa na trasie.

Prosty przejazd do wysuniętego na północ punktu. Nie pamiętam, kto zaproponował dojazd do punktu od południa. Drugi z nas musiał ten pomysł zaakceptować. Okazuje się, że droga wzdłuż kanału szybko się kończy. Właściwie to istniała tylko w naszej wyobraźni. Pisząc relację nie mogę dopatrzeć się jej śladu na mapie. Zanurzamy się w młodych bujnych pokrzywach (tylko ja mam długie spodnie). Kluczymy pomiędzy wysokimi krzakami i jeżynami, starając się znaleźć jakikolwiek prześwit w zwartej ścianie zieleni. Przenosimy rowery, by nie zaplątały się w jeżynowych pędach. W przeciwieństwie do sytuacji z poprzedniego punktu, przez cały czas wiemy gdzie się znajdujemy i że idziemy we właściwym kierunku. Jednak to przejście daje nam potężnie w kość. Wreszcie droga, którą powinniśmy tu dojechać. Odnalezienie ogrodzenia obok drogi nie stanowi problemu. PK07 - róg ogrodzenia przy rowie z wodą (9:48 - 35).

Drogami prowadzącymi w poprzek pól docieramy w okolice punktu. Po raz kolejny dzisiaj przed nami punkt zalicza Krzysiek. Wojtek coś wspomina, że w tej rywalizacji nie mamy dużych szans. Dla mnie porównywanie się z innymi zawodnikami już na początku trasy nie ma większego sensu. Przede wszystkim musimy skupić się na naszej jeździe i to musimy zrobić jak najlepiej (czyżbym za dużo naoglądał się narciarskich skoczków?). Jak dojechaliśmy do punktu? Jak we śnie widzę poprowadzoną groblą drogę. Dorodne drzewa rosnące po obu jej stronie. Niemal pamiętam, że poniżej odnaleźliśmy jakieś powalone drzewo. Końcówki snu czyli wyglądu drzewa nie potrafię sobie przypomnieć. PK12 - wykrot (10:16 - 28). Mijamy zmierzającego na punkt Wigora, który dzisiaj zajmie drugie miejsce.

W drodze do punktu 14, zbaczamy w bok by zaliczyć opuszczoną wcześnie 16-tkę. Zjeżdżamy w las, skręcamy w kierunku widocznego na mapie cieku. Początkowo szukamy po niewłaściwej stronie od ścieżki, którą tu dotarliśmy. Z drugiej strony odnajdujemy niewielkie wilgotne obniżenie, które przy dużej ilości dobrej woli można nazwać ciekiem wodnym. Najważniejsze, że jest drzewo i wisi na nim lampion. PK16 - skrzyżowanie cieków wodnych (10:41 - 25).

Nie bardzo mam ochotę na skróty w lesie, tym bardziej jeżeli na mapie oczywistego skrótu nie widzę. Wybieramy okrężny dojazd w znacznej części asfaltowymi drogami. Drogowskaz przy drodze wskazuje gdzie jest cel. Niewielkie grodzisko, czyli foremny pagórek otoczony szeroką fosą, nawet teraz wypełnioną wodą wygląda imponująco. Ze względu na urodę, to numer 1 na dzisiejszej trasie. Poniżej znajdującego się na gorze krzyża znajdujemy lampion i perforator. PK14 - grodzisko (11:02 - 21).

Po dłuższym w całości asfaltowym odcinku trasy, ponownie na krótko zjeżdżamy w las. Kilkadziesiąt metrów za punktem zatrzymuje nas leśne skrzyżowanie. Zawracamy. Wojtek z daleka wypatruje znajdującą się na zboczu wzniesienia, wykopaną przez jakieś zwierzę jamę. Tradycyjnie bieg bez rowerów do punktu i z powrotem. PK21 - jama (11:21 - 19).

Po raz kolejny optuję za dłuższym objazdem. Droga, w którą skręcimy z asfaltu bez problemu doprowadzi nas prosto do punktu. Dokładnie kontrolujemy dystans pokonany gruntową drogą. Opłaca się, skręcamy w początkowo słabo widoczną leśną drogę. Bez błądzenia trafiamy na od dawna nie używaną betonową śluzę. Widoczna jest z przepustu przy leśnej drodze. PK04 - zepsuta śluza (11:42 - 21).

Tym razem objazd, aczkolwiek możliwy, byłby zupełnie nieopłacany. Dojazd lasem nie jest skomplikowany. Trzeba tylko na odpowiednim skrzyżowaniu skręcić w prawo. Ta droga doprowadzi nas niemal do samego punktu. Oboje uważnie kontrolujemy odległość. Nie ma wątpliwości gdzie jesteśmy. Kiedy droga przechodzi w ścieżkę, a później kończy się, pozostawiamy rowery i ostatnie kilkadziesiąt metrów pokonujemy pieszo. PK17 - skrzyżowanie rowu z wałem (11:57 - 15).

Teraz przez las musimy wydostać się do asfaltowej drogi. Skręcamy we wcześniejszy asfalt. Ponieważ skrót przez las wygląda na przejezdny, jedziemy dalej. Na północ od miejscowości w której się znaleźliśmy prowadzi droga w kierunku punktu. W okolicach punktu droga opada dół. Siłowo pokonuję naniesioną przez wodę łachę piachu. Ooops! Okazuje się, że niepotrzebnie. Po raz kolejny nieznacznie przestrzeliliśmy zjazd w leśną drogę. Wracamy. Ten piach będę musiał pokonać jeszcze raz. Jedziemy przez las. Po dokładnym odmierzeniu odległości skręcamy w przecinkę. Po chwili punkt jest nasz. Pomimo dłuższego przejazdu pomiędzy punktami, zaliczanie go nie trwa ani chwili dłużej niż jest to potrzebne. PK25 - koniec przecinki (12:26 - 29).

Przed nami jedna z nielicznych dzisiaj dróg pokrytych cienką warstwą piasku. W nagrodę za krótki piaszczysty fragment od razu trafiamy na asfalt. Jeżeli nie jedziemy obok siebie rozmawiając na asfaltowych drogach, wysuwam się do przodu. W końcu przygotowania do udziału w MRDP do czegoś zobowiązują. Nie jest źle, nie przeszkadzają mi pojawiające się podjazdy. Przeszkody nie stanowi przeciwny wiatr. Ponieważ na zachodnim najbardziej oddalonym od bazy obszarze, punkty położone są w większych od siebie odległościach, okazji do nadawania tempa jazdy będzie dużo. Kiedy asfalt się kończy, do przodu wysuwa się mój towarzysz. Jedziemy ostrożnie, bo napisy na mapie nakładają się na niewyraźną drożnię. Z tym co dla mnie jest czarną magią, Wojtek radzi sobie bezbłędnie. Kilkadziesiąt metrów spacerku i jesteśmy na miejscu. Nawet nie pytajcie jak wyglądało drzewo w środku lasu. Nie pamiętam nawet jak wyglądał ten las. PK41 - samotne drzewo (12:54 - 28).

Powrót tą samą drogą. Na końcu miejscowości Pełczyn zjeżdżamy z asfaltu. Droga, którą zaproponowałem doprowadzi prosto do punktu. Pomimo obaw, zarastający drzewami i krzakami staw jest z drogi dobrze widoczny. Z której jego strony znajduje się punkt to już loteria. Pierwsze poszukiwania kierujemy na jego zachodnią stronę. Bezskutecznie, tu żadnej większej brzozy nie znajdziemy. Nadjeżdżający drogą z przeciwnej strony Paweł Słomka (zajmie 3 miejsce) mówi, że punkt musi być dalej. Sprawdzamy przeciwległą stronę stawu. Jest brzoza. PK39 - brzoza między stawem a rowem (13:29 - 35). Gdzie jest Paweł? Zapędził się za daleko i wraca gdy my punkt mamy już zaliczony.

Jedziemy dalej na zachód. Przed nami kilka rzadziej rozrzuconych na mapie punktów. Jednocześnie są to punkty łatwiejsze do odnalezienia. Rozstawione zostały tak, w celu uzyskania dystansu 200 km. Nie mnie oceniać taką koncepcję budowniczego trasy: trudniejsze, gęściej rozmieszczone w pobliżu bazy; łatwiejsze, rzadziej rozmieszone, najdalej od bazy. Faktem jest, że ten odcinek pokonuję z dużą przyjemnością.

Na początek uważna jazda na zachód przez las. Wybór dowolnych dróg prowadzących w tym kierunku doprowadzi do odległej o kilka kilometrów asfaltowej drogi, jednak dobrze by było wybrać najkrótszy wariant. Kilka kilometrów asfaltowej drogi i ponownie zjeżdżamy w las. Przyjemnie jest "szukać" punktu, który jest widoczny już z daleka. PK37 - paśnik (13:58 - 29).

Powrót do asfaltowej drogi. Tym razem pokonamy nią ponad 5 km. Pamiętam, że dojeżdżając do punktu zwróciłem uwagę na odnalezione drzewo. Z pewnością wyróżniało się z otoczenia. Na czym polegała jego charakterystyczność nie potrafię sobie przypomnieć. PK36 - charakterystyczne drzewo (14:27 - 29).

Przed nami odcinek, jakich najbardziej nie lubię podczas rajdów na orientację - przejazd przez całkiem duże miasteczko. Może niezbyt optymalnie ale Wołów mamy za sobą. W głowie przewija mi się pytanie - jak wygląda umieszczony przy torach słupek "heksagonalny"? Jedziemy przez las. Namierzanie się od linii wysokiego napięcia wydaje się optymalnym rozwiązaniem. Nie jest - wbrew oczekiwaniom, w terenie przesunięta jest o kilkaset metrów. Zaczynamy szukać punktu za daleko i bieganie wzdłuż nieistniejących torów zajmuje nam kilka minut. Odszukany słupek jest hektometryczny (100 metrowy) a nie heksagonalny jak błędnie odczytałem z opisu. PK40 - Słupek hektometrowy (14:58 - 31).

Przejazd (oczywiście asfaltowy) do, tym razem znajdującego się niedaleko punktu. Zjazd w gruntową drogę. Rowu wymienionego w opisie punktu nie musimy szukać. Tuż obok koczuje Grześ. Wskazuje ręką drzewo z lampionem. W ramach rewanżu wspieram kolegę wyciągniętymi z sakwy zipami. Potrzebne są by usztywnić osuwającą się lemondkę. PK38 - zakręt rowu (15:17 - 19).

Przed nami długi przelot. Drogi gruntowe przeplatają się za asfaltami. Wreszcie z asfaltu skręcamy w polną, początkowo utwardzoną drogę w kierunku widocznego w oddali lasu. Na jego skraju pozostawiamy rowery. Dalej nie da się już swobodnie jechać. Biegniemy do zagubionego w lesie cmentarza. Punkt udaje się namierzyć bez dłuższych poszukiwań. PK1 - róg cmentarza (15:54 - 37).

Zastanawiamy się nad sposobem zaliczenia najbliższych punktów. Nie ma idealnego wariantu. Jednym z pomysłów jest przejazd przez Brzeg Dolny. Przejazdu przez miasto udaje się uniknąć ale jeden z punktów będziemy zaliczać niezbyt optymalnie.

Wracamy na asfalt. Kilkaset metrów za skrzyżowaniem skręcamy w lewo. Dobra szutrowa droga. Gdzieś w głowie zapala się czerwona lampka. Na mapie, którą dokładnie studiowałem jadąc asfaltem były przecież dwie drogi. Spoglądam na kompas i krzyczę do jadącego z przodu Wojtka - Stój!!! Po raz kolejny dopadło nas to co ja nazwałem "syndromem lepszej drogi". Wystarczy chwila dekoncentracji, żeby nie patrząc na mapę i kompas wybrać tę lepszą drogę. Nawet gdy ta, jak zdarzyło się nam na początku rajdu, skręca pod kątem prostym. Nigdy się wam to nie zdarzyło? Teraz dojazd do punktu to tylko formalność. Obok rozwidlenia dróg odnajdujemy ruiny nie dającej się rozpoznać budowli. PK20 - ruina (16:12 - 18).

Wracamy. Przecinamy asfaltową drogę. Uważnie jedziemy przez las. Wybieramy skrót wzdłuż linii wysokiego napięcia. Ponownie wracamy na leśną drogę. Ostatnie kilkadziesiąt metrów do punktu tradycyjnie pokonujemy pieszo. PK18 - drzewo przy skarpie (16:32 - 20).

Przed nami punkt, na zaliczenie którego nie znaleźliśmy dobrego pomysłu. Czeka nas ponad 5 kilometrów jazdy na północ i tak samo długi powrót do punktu na południu. W ten sposób pozostałe punkty będziemy zaliczać jak po sznurku - najkrótszym wariantem. Nie jest źle, długi odcinek dzielący nas od punktu pokonamy asfaltową drogą. Twarda droga przez las też nie stanowi problemu. Rowery pozostawiamy przy grobli obok cieku wodnego i ruszamy na poszukiwania. Biegając po lesie, dość okrężną drogą docieramy do grobli i zniszczonej śluzy. Powrót do pozostawionych w pobliżu, bo na przeciwległym końcu grobli rowerów to teraz tylko formalność. PK10 - budowla hydrologiczna (17:07 - 35).

Wojtek wspomina o kończącej się wodzie. U mnie to samo. Od dłuższego czasu piję bardzo oszczędnie. Dłużej tak się nie da. Najwyższy czas uzupełnić zapasy. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli długo szukać i w miejscowości, przez którą będziemy przejeżdżać znajdzie się sklep. Kilka minut na zakup płynów. Picie do nasycenia i można jechać dalej. Biegając w poszukiwaniu ostatniego punktu lekko słaniałem sie na nogach. Nie obce mi uczucie, które zawsze identyfikowałem jako wynik zmęczenia okazuje się skutkiem odwodnienia. Po wizycie w sklepie bezpowrotnie minie. Kolejne "piesze" punkty będę zaliczał pewnie stając na nogach.

Wojtek kasandrzy, że nie mamy już szansy zaliczyć wszystkich punktów. Ilość brakujących punktów i czas pozostały do zakończenia imprezy nie pozostawia złudzeń. Nie czas by się przyznawać, ale mam bardzo podobne uczucia. Rzucam tylko, że robimy wszystko, by zaliczyć jak najwięcej punktów i realizujemy założony wcześniej plan.

Jedziemy asfaltową drogą. Ta kończy się w połowie. Przed nami ogrodzony teren Domu Pomocy Społecznej. Droga, którą miałem nadzieję ominąć przeszkodę to zaznaczone na mapie ogrodzenie. Dojeżdżamy do bramy, a ta jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki otwiera się. Czy tak samo będzie po przeciwnej stronie? Nie ma się kogo spytać - portiernia pusta. Nie mamy innego wyjścia jak sprawdzić to osobiście. Po przeciwnej stronie czeka na nas szeroko otwarta brama. Do tej bramy nie ma cywilizowanego dojazdu więc po co ją zamykać. Mijamy duże zabudowania gospodarcze. Prowadząc rowery przez porośnięty nie tylko trawą teren docieramy do znajdującej się po przeciwnej stronie leśnej drogi. Skoro największą przeszkodę udaje się sprawnie pokonać, nie pozostaje nic innego jak uważna jazda leśnymi drogami. Odnalezienie miejsca tuż za linią wysokiego napięcia nie sprawia trudności. PK22 - ruiny domu (17:46 - 39).

Przedostając się przez las do asfaltowej drogi za którą znajduje się punkty kreślimy na śladzie przejazdu jakiś dziwny, zbliżony do zniekształconej litery S zygzak. Może długość jazdy nie jest najbardziej optymalna, jednak ten odcinek pokonujemy utwardzonymi leśnymi drogami. Dojazd do samego punktu jest prosty, a ten jest dokładnie tam gdzie go szukamy. PK09 - szczyt wzniesienia - drzewo na W (18:09 - 23).

Wjeżdżamy na bardziej cywilizowane tereny otaczające Oborniki Śląskie. Przejazd pomiędzy punktami staje prostszy. Punkty łatwiejsze do odnalezienia. Prosty przejazd drogami, których nie sposób pomylić. Przepływający pod drogą strumyk. Wystarczy znaleźć odpowiednie do powieszenia lampionu drzewo. PK23 - przepust (18:30 - 21). Szybki przejazd w kierunku miasta. Skręcamy w nienajlepszą drogę prowadzącą prosto na wzniesienie. Kolejny punkt jest nasz. PK67 - szczyt wzniesienia (18:49 - 19).

Burza mózgów. Intensywnie poszukujemy optymalnego wariantu dojazdu do kolejnego punktu umieszczonego w lesie otaczającym Oborniki. Przejazd obrzeżami miasta trochę zniechęca ale wydaje się najlepszą opcją. Na początek niespodzianka. Wyasfaltowana droga, zamiast zaznaczonej na mapie gruntówki. Bez problemu mijamy Oborniki. Skręcamy w leśną piaszczystą drogę. Tak dużo piasku dzisiaj nigdzie nie było. Przejazd do tego punktu skrótem przez las mógłby okazać się dla mnie ciężką przeprawą. Chwilę poszukiwania właściwej przecinki i wracamy do asfaltu. K69 - skrzyżowanie ścieżek (19:08 - 19).

Tym razem przejazdu przez miasto nie unikniemy. Punkt znajduje się na terenach rekreacyjnych miasta. To jeden z tych punktów, które gdybym jechał sam mogłyby sprawić trudności niemożliwe do pokonania. Wolałbym zdobywać punkt od wschodu. Wojtek szuka najkrótszego sposobu by dostać na wznoszące się obok miasta wzgórze. Przedostajemy się przez jakieś podwórko. Furtka zamykana tylko na klamkę. Kilka schodków. Wprowadzamy rowery w okolice krzyża. Szukanie słupka w lesie to jak szukanie igły w stogu siana. Nie mam pojęcia w jaki sposób mój przewodnik, po miejskim wzgórzu potrafi zawęzić poszukiwania do dającego się ogarnąć obszaru. PK31 - zagłębienie (stały PK) (19:30 - 22).

Nie wiem kiedy dociera do nas, że mimo wszystko możemy "zrobić" dzisiaj całą trasę. Po każdym punkcie, sprawdzam czas pozostający do końca maratonu i liczę punkty pozostałe do zaliczenia. Z każdym szybko zaliczonym punktem ten bilans wyraźnie poprawia się. Jeżeli chcemy zaliczyć całą trasę nie możemy pozwolić sobie na orientacyjne błędy.

Szybki zjazd w dół. Gładką asfaltową drogą opuszamy miasto. Zjeżdżamy w las otaczający miasto od południowego-wschodu. Jak wygląda kurhan. Pomimo, że początkowo poszukiwania rozpoczynamy za daleko, odnalezienie ziemnego kopca obok drogi trwa niewiele ponad 10 minut. PK24 - kurchan - drzewo na W (19:41 - 11).

Pozostawienie rowerów obok drogi sprawia, że znaczny odcinek wzdłuż głębokiego rowu zdolnego zatrzymać czołgi, pokonujemy pieszo. PK05 - zakręt rowu przeciwczołgowego (20:00 - 19). Prosta droga przez las doprowadza nas do niedokończonego lub opuszczonego już domu. Zaglądamy do kilku znajdujących się wewnątrz budowli pomieszczeń. Punkt "ukryty" jest w miejscu najmniej rzucającym się w oczy - na ścianie tuż obok wejścia. PK15 - dom w budowie (20:17 - 17). Punkt na wzniesieniu. Albo te punkty są tak łatwe, albo to my tak dobrze orientujemy się w terenie. Punkt zaliczamy bez opóźniających jazdę poszukiwań. PK03 - szczyt wzniesienia drzewo na W (20:36 - 19).

Ostatni zaliczony podczas dnia punkt. W lesie robi się naprawdę ciemno. Czas na wyciągnięcie czołówek. Po wjechaniu pieszo pokonujemy grzbiet dzielący nas od drugiego wąwozu. Każdy z nas rusza na poszukiwania w przeciwnym kierunku. Kiedy słyszę krzyk Wojtka ruszam biegiem by szybko potwierdzić pobyt na punkcie. PK13 - w równoległym wąwozie (20:59 - 23).

Do zakończenia zawodów pozostała godzina. Z dużym prawdopodobieństwem zdążymy zaliczyć punkt i wrócić w limicie czasu do bazy. Przejazd asfaltową drogą. Zjazd w polną drogę. Na miejscu czeka na nas "kępa brzózek". Brzózek są setki a może tysiące. Liczymy na ścieżkę przedeptaną przez naszych poprzedników. W dzień byłaby doskonale widoczna. Trochę bezmyślnie zapuszczamy się głębiej w brzozowy zagajnik. Wracając do drogi rozdzielamy się by zwiększyć prawdopodobieństwo szybkiego odszukania celu. To znowu ja muszę biec do odnalezionego przez partnera punktu. PK19 - to jest kępa brzózek (21:21 - 22).

Chociaż od bazy oddziela nas niewielkie wzniesienie, mamy niemal pewność, że zdołamy wrócić na czas. Na szczęście wzniesienie jest bardziej łagodne od tego jakie napotkałem, gdy w przeddzień maratonu dojeżdżałem do bazy. Świetnie czuję się podjeżdżając pod górę. Jeszcze lepiej gdy nierówną drogą z dużą szybkością mknę w dół. Doskonale oświetlająca drogę czołówka ułatwia zadanie. Zaraz, a gdzie jest Wojtek. Muszę zwolnić, gdyż z jakiegoś powodu gorzej sobie radzi z nocną jazdą w takim terenie. Do bazy wpadamy przed czasem - z bezpiecznym zapasem 17 minut. Rowerowy licznik wskazuje 211,6 km, ile kilometrów pokonaliśmy pieszo nie próbuję nawet ocenić.

META 21:43 (22)

Nasza współpraca i wspólna jazda z Wojtkiem, pomimo mniejszych i większych wtop (którz ich nie ma) ,zakończyła się pełnym sukcesem i zaliczeniem całej trasy. Żaden z nas jadąc samotnie nie miał na to szans. Najbardziej zaskakuje fakt, że wygrywamy rywalizację z Krzyśkiem, któremu do kompletu zabrakło 2 punktów.


wizualizacja przejazdu na 3drerun


Statystyka:

Dystans - 211,6 km
Czas trasy - 14 godz. 43 min.
Czas jazdy - 11 godz. 31 min.
Prędkość śr. - 18,3 km/godz.
Prędkość max. - 44,2
Przewyższenie - ok.1350 m
Zaliczone punkty - 37 z 37
Miejsce - 7 z 25


Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót