Krwawa Pętla

(relacja z wycieczki)

relacje z innych imprez
powrót

strona Krwawej Pętli


Po kilkakrotnie w ciągu roku objeżdżanej trasie Tour d'Łódź, po Transjurze nadszedł czas by pokonać inną kultową pętlę, Warszawską Obwodnicę Turystyczną, przez rowerzystów nazywaną pieszczotliwie Krwawą Pętlą.

Pokonanie tej trasy chodzi mi po głowie od pierwszej chwili, gdy się o niej dowiedziałem. Czerwcowy termin w którym oficjalny objazd organizowała Otwocka Grupa Rowerowa co roku kolidował z inną ekstremalna imprezą czyli z Grassorem. Próba zorganizowania w 2013 r. zimowej próby spełzła na niczym z powodu wyjątkowo grubej pokrywy śnieżnej.

miejsce startu i mety


Sytuacja zmieniła się diametralnie z chwilą gdy w losowaniu nagród po zakończeniu tegorocznej Transjury uśmiechnęło się do mnie szczęście. W jednym momencie stałem się szczęśliwym posiadaczem Garmina. Wystarczyło ściągnąć ze strony „pętli” track trasy, wgrać go do urządzenia i czekać na pierwszy wolny termin. Wreszcie jest wolny weekend. Jadę pociągiem do najbliżej od Łodzi położonej stacji kolejowej Brwinów obok której przebiega czerwony szlak. Przed godziną 10 jestem na miejscu.

Na początek niepewny przejazd przez niewielką miejscowość. Pierwszy kontakt ze współczesną technika w miejsce tradycyjnej mapy jest bolesne. Już po chwili muszę korygować jazdę i powracać na właściwą trasę. Po chwili zanurzam się w leśne ostępy. Mam wrażenie, że przez cały czas jadę przez las. Jeżeli nawet pojawi się droga przez pola to otaczają mnie zarastające krzakami nieużytki. Drogi są twarde ale niezbyt równe. Gdzieś w pobliżu pojawiają się stadniny. Po zrytej przez konie drodze jedzie się gorzej niż po bruku. Po kilkudziesięciu kilometrach zaczynam odczuwać ból nadgarstków.

pierwsze bagienko


Długie odcinki pokonywane lasem, poprzeplatane są krótkimi przejazdami przez mniejsze lub większe miejscowości. Jadąc z GPS-em czuję się tak jak bym pokonywał oznaczoną trasę maratonu MTB. Nie orientuję się gdzie jestem, nie wiem co znajduje się na zewnątrz wąskiego lasu.

jakiś bunkier


Wydaje mi się, że najgorsze mam już za sobą. Nic bardziej mylnego. Mijam Górę Kalwarię. Przejeżdżam przez most na Wiśle. Po schodkach schodzę w dół. Zaczyna się prawdziwy hardcore. Przez jadę przez ciągnący się w nieskończoność nadwiślański porośnięty bujną trawą wał. To gorsze od bruku, gorsze porytych kopytami koni ścieżek. Jedzie się ciężko. Z każdym kilometrem cieżki teren wysysa siły.

Biały Ług

jakiś kamień

Dla odmiany z dużą przyjemnością pokonuję wąską ścieżkę wzdłuż wysokiego brzegu rzeki Mienia. Na wielu odcinkach na zarastającej krzakami ścieżce widoczność spada do zaledwie kilku metrów. W przypadku jadącego z przeciwnej strony rowerzysty kolizja wydaje się nieunikniona. Mam szczęście dwóch bikerów spotykam dopiero na bardziej przejrzystej części trasy.

Od początku dnia z niepokojem myślę o wspominanych przez moich poprzednikach podmokłych obszarów w tym najsłynniejszych bagnach w okolicach Horowej Góry. Na miejscu czeka mnie miła niespodzianka. Ani w tym miejscu ani w jakimkolwiek miejscu na trasie nie spotykam nie dających się pokonać mokradeł. Pomimo opadów deszczu jakie jeszcze tydzień przed wyjazdem występowały w całej Polsce jest sucho, chociaż spotykam wiele utwardzonych deszczem piachów. Na krótkie chwile opuszczam porośnięte lasami i krzakami tereny. Pokonuję kolejne ruchliwe arterie, linie kolejowe, większe i mniejsze miasteczka. Przejazd przez największe z nich Ręmbertów to kilka kilometrów zatłoczonych uliczek.

jazda po tracku

na postoju

Zmierzch zastaje mnie w okolicach Nieporętu. Na skwerku w centrum miasta po raz pierwszy zatrzymuję się na nieco dłużej. Na tyle długo by pochłonąć kolację czyli duży pojemnik makaronu. Przede mną jeszcze około 100 km nocnej trasy.

Mam trochę szczęścia. Z nastaniem ciemności kończy się szlak czerwony, którym do tej pory jechałem. Zielony szlak łącznikowy prowadzi w większości bocznymi asfaltowymi drogami. PóŸniej na kilka godzin zagłębiam się w największy kompleks leśny na trasie – Puszczę Kampinowską. Większość leśnych dróg którymi poprowadzony jest czerwony szlak jest przejezdnych. Zdarzają się (na szczęście) krótkie piaszczyste odcinki. Piasku nie jest dużo jednak na pokonanie ich w nocy nie mam szans.

kilka wtop


Nocna jazda z GPS-em wymaga zwiększonej uwagi. Kiedy na kolejnym skrzyżowaniu czy rozwidleniu dróg jadę na pamięć często kończy się to koniecznością powrotu na trasę. Zmęczenie nie ułatwia zadania.


Na szczęście w końcówce trasy lasy są nieliczne. Przeważają polne i asfaltowe drogi. Tu zboczenie z trasy jest nieco trudniejsze. Wskazania licznika zbliżają się nominalnej długości trasy. Z utęsknieniem wypatruję pierwszych drogowskazów wskazujących, że już zbliżam się do celu. Wreszcie jest. Na początek – gmina Brwinów, póŸniej Brwinów. Jeszcze kilka kilometrów i po 18 godzinach i 59 minutach melduję się na miejscu startu czyli peronie PKP Brwinów.

na mecie


Pokonana trasa pozostawia mi same pozytywne wrażenia. Zaskakuje ilość kilometrów wiodących polnymi i leœnymi drogami. W pierszej części stanowiły one ponad 90%. Z pewnością na trasie WOT jeszcze nie raz sie pojawię. Być może również zimą. Zainteresowanym prześlę track trasy

Łódź, 2014 r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót