.

Turystycznie

III Kórnicki Maraton Turystyczny

Robakowo, 5-6 sierpnia 2017 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót


Po wielomiesięcznych oczekiwaniach nadchodzi ten weekend, ten dzień kiedy mogę wsiąść w pociąg i zameldować się w Robakowie, w którym znajduje się baza III Kórnickiego Maratonu Turystycznego. Ponieważ równie ważne jak udział w ultramaratonie stało się dla mnie zaliczanie gmin, będę chciał (za zgodą organizatora) nieco zmodyfikować "moją 500-tkę". Próby pogodzenia wspólnej jazdy z zaliczaniem możliwie dużej liczby gmin kończą się porażką pierwszej z koncepcji. Nie udaje mi się wyznaczyć trasy, która obejmowałaby chociażby pierwszy z punktów żywieniowych. No cóż, będę musiał obyć się smakiem.


na starcie


Wspólny dojazd na rynek w Kórniku. Tu tradycyjnie odbędzie się start ostry w kilkunastoosobowych grupach. Co 5 minut na trasę ruszają na przemian zawodnicy 300-tki i 500-tki. Razem z kilkunastoma zawodnikami wyjeżdżam na trasę o godz. 8:10. Niewiele osób jest mi tu znajomych. Na czele grupy pojawiają się zawodnicy z Gostynia. Prędkość rzadko spada poniżej 30 km/godz. Przecież niemal przez cały czas jedziemy z wiatrem.


nasze tyły


Mijamy pojedynczych bikerów ze startującej 5 minut wcześniej 300-tki. Kiedy przed nami zamyka się szlaban przejazdu kolejowego, po chwili dociera kilka osób z grupy pościgowej. Na czoło wysuwają się zawodnicy z koszulkami Kórnickiego Bractwa Rowerowego. Szybkie, aczkolwiek spokojne tempo jazdy wzrasta do 40 km/godz. Przy takiej prędkości wychodzenie na zmianę mija się z celem. Przecież to dopiero początek założonego dystansu.

Z niecierpliwością oczekuję na zjazd w kierunku Warty. Jak ułoży się przeprawa startujących w kilkuminutowych odstępach grup? Spóźniamy się na prom o 2 może 4 metry. Możemy jedynie pomachać tym, którzy się tam znaleźli. Po kilku minutach to my jesteśmy tymi szczęśliwcami, a na brzegu pojawiają się kolejni zawodnicy.




Przed nami najdłuższy podjazd na trasie - przynajmniej na oficjalnej trasie. Pozostałe podjazdy będą prowadziły co najwyżej do wiaduktu nad autostradą. Niemal każdy z zawodników pokonuje podjazd własnym tempem. Grupka w większości łączy się dopiero na wypłaszczeniu. Położony 2 kilometry dalej Żerków, to miejsce w którym opuszczę oficjalną trasę maratonu i pojadę własną gminną trasą. Dzięki ścigantom z rekreacyjnej 300-tki, maksymalna prędkość sięgnęła wartości powyżej 40 km/godz., a średnia (łącznie z dojazdem na start) 33 km/godz.

Koniec ze wspólnymi postojami na sikanie, na wizytę na stacjach, sklepach i na odpoczynki (zwykle wtedy gdy nie mam takiej potrzeby i ochoty). Dalszą trasę pokonam tak jak najbardziej lubię - samotnie. Był podjazd, będzie i zjazd. Zjeżdżając z wiatrem w dolinę Warty rozpędzam się prawie do 60 km/godz.


Był sobie asfalt ...

... ale nie pozostał po nim nawet ślad

nawet po tym dało się jechać


Jak to bywa z wykreślonym automatycznie śladem, niejednokrotnie muszę pożegnać się z równymi asfaltowymi drogami. Pojawiają się bruki, szutry i piaszczyste drogi. Jest przejazd drogą poprowadzoną przez niewielką hałdę. W końcu tereny wokół pobliskiego Konina to odkrywkowa eksploatacja węgla brunatnego. O tym, że jestem w pobliżu świadczą widoczne w oddali kominy.


na drogach przez pola ...

... trafiały się takie przeszkody

... i obsypane owocami krzaki rokitnika


Jadąc z wiatrem połykam kolejne gminy. W kolejnych sklepach uzupełniam zapasy picia i jedzenia. Z niepokojem myślę o tej chwili, gdy zmienię kierunek jazdy. Jadąc z wiatrem (średnia nie spadła jeszcze poniżej 30 km/godz.) do punktu zwrotnego docieram o wiele za wcześnie. Wiatr ma się uspokoić dopiero wieczorem.


jednak maraton był w przytłaczającej części szosowy


Na przedmieściach Kruszwicy wpadam do jakiegoś wielkopowierzchniowego marketu. Wcześniej rzuciła mi się w oczy tabliczka MILA, ale asortyment nie pozostawia złudzeń, trafiłem do pierwszej na trasie Biedronki. W nogach mam 240 km, ciepły (nawet nie upalny) słoneczny dzień, kilkanaście kilometrów pod wiatr. Czas na pierwszy postój. Dopiero zatrzymując się czuję znużenie dotychczasową jazdą.

Uzupełniam płyny, posilam się i ruszam na przesmyk nad J.Gopło. Nigdy nie zastanawiałem się gdzie to jezioro się znajduje, jednak zaskakuje mnie, że to właśnie w tym miejscu. Wieża, która kojarzy mi się z tym miastem rozczarowuje. Zmieniająca kierunek trasa pozwala na chwile (tylko chwilę) wytchnienia. Mijam kolejne widoczne z daleka jezioro.




Zbliżając się do kolejnej gminy już z daleka widzę wznoszącą się ponad płaską okolicą hałdę. W ostatnich promieniach słońca zjeżdżam na skraj "wielkiej" dziury wydrążonej w ziemi - teren odkrywkowej kopalni węgla brunatnego. Spoglądając z perspektywy innej wielkiej kopalni w okolicy Bełchatowa, to zarówno hałda jak i wydrążona jama rozczarowuje niewielkimi rozmiarami.

Wraz z nastającym zmierzchem wiatr cichnie. To nadzieja na szybką, nocną jazdę. Jadąc na zachód widzę zbierające się nad horyzontem ciemne chmury. W kierunku kolejnej gminy Powidz prowadzi twarda ale gruntowa droga. Przejeżdżające samochody wzniecają obłoki białego pyłu. Pojawiają się pierwsze pojedyncze krople deszczu. Pojawiają i znikają. Jeszcze mam nadzieję, że uda się przejechać całą trasę na sucho. W kolejnej miejscowości zaczyna padać już całkiem konkretnie. Dopiero gdzieś na jej obrzeżach, kiedy jestem już dobrze zmoczony pojawia się wiata. Prognozy się sprawdziły - miało padać ok. 23 i pada.


zaproszenie dla ultramaratończyków?


Nie jestem przygotowany na taką sytuację. Spróbuję przeczekać deszcz. Wyciągam wszystkie zabrane ciuchy i staram się skonstruować zapewniający komfort cieplny zestaw. Przydałby się śpiwór ale ten zostawiłem w bazie. Bezproduktywnie spędzony pod wiatą czas trzeba wykorzystać na sen. Siedzę na oparty o bagażnik ma niziutkiej ł (dobrej chyba tylko dla przedszkolaków) ławeczce. Drzemanie w takiej pozycji nie gwarantuje dobrego wypoczynku. Po którejś kolejnej zlewie zaczynam się pakować. Mam farta, deszcze już nie wrócą, przynajmniej przez kilka najbliższych godzin.

Przejeżdżam przez ociekające wodą ulice Mogilna. Zawracam w kierunku gminy Trzemeszno. Ślad prowadzi drogą pomiędzy polami. Pomimo, że przez ostatnie godziny nieźle popadało, trafiam na nie dające się pokonać piaski. Jadąc/prowadząc rower mijam najwyższy punktu (ok. 155 m) na mojej trasie. To nie jest droga, którą chciałbym dalej jechać. Wycofuję się z kolejnego odcinka piaszczystej drogi do mijanego chwilę wcześniej asfaltu. Decyduję się na improwizację i objazd ciężkiego odcinka. To co z mapą byłoby prościzną, z GPS-em staje się loterią. Każda z asfaltowych dróg może w każdej chwili skręcić w niepożądanym dla mnie kierunku. Tym razem udaje mi się. Mijam przejazd kolejowy i widzę tablicę z nazwą gminy.

Trzygodzinny deszczowy postój, który miał mi zapewnić odpoczynek nie spełnił swojego zadania. Co rusz dopada mnie senny kryzys. Szukam najbliższej (nieraz bardzo odległej) wiaty zatrzymuję się na krótki kilku - kilkunastominutowy sen i po chwili jadę dalej. Po 4 czy 5 takiej próbie kryzys mija. Czas na dalszą walkę z uporczywym wiatrem i pojawiającymi się nieasfaltowymi skrótami.

Z żalem mijam ostatnie miejsce w którym w oczywisty sposób mógłbym o kilkadziesiąt kilometrów skrócić trasę. Tak naprawdę to nawet o tym nie myślę. Jestem znużony dotychczasową jazdą ale zmęczenie nie uniemożliwia jazdy. Do dalszej jazdy mobilizuje lista gmin, których bym już dzisiaj nie odwiedził. No i wisi nade mną "groźba" orga, że mogę wtedy dostać jedynie medal za 300-tkę. Czerniejewo, Nekla. Im bliżej mety tym więcej gruntowych dróg. Jeszcze tylko gmina Œroda Wielkopolska zaliczana odległymi od centrum opłotkami. Jeszcze ostatnie kilometry pokonywanej pod wiatr drogi przez pola. Uliczki rozbudowującego się Robakowa i melduję się na mecie.

Wracam z turystycznie pokonanej, turystycznej trasy na Kórnickim Maratonie Turystycznym. Na mapie Polski mogę zakreślić 36 nowych gmin.



Trasa na RideWithGPS

Statystyka:

Start 5.08.2017 - godz. 8:10
Meta 6.08.2017 - godz. 12:28

Dystans - 517,3 km
Czas trasy - 28 godz. 18 min.
Czas jazdy - 23 godz. 27 min.
Czas postojów - 5 godz. 05 min.
Prędkość śr. - 22,5 km/godz.
Prędkość max. - 59,3 km/godz.
Przewyższenia - 1540 m


tej nazwie nie mogłem się oprzeć



Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót