.

Czy aby na pewno turystyczny?


II Kórnicki Maraton Turystyczny


Kórnik, 6-7 sierpnia 2016 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót


fot. organizator

Skąd ja tu się wziąłem? Wszystko rozpoczęło się już na początku roku, kiedy Turysta - znajomy z maratonów na orientację - bez większych problemów namawia mnie na udział w Maratonie Północ-Południe. Niejako przy okazji stałem się użytkownikiem forum Podróże Rowerowe organizatora MPP i Maratonu Podróżnika. Tu dowiaduję się o maratonie w Kórniku. Nie bez znaczenia ma rozpoczęte również w tym roku kolekcjonowanie odwiedzonych gmin (zaliczgmine.pl). Trasa KMT niemal w całości biegnie po nowych dla mnie gminach.

Do Kórnika nie jest zbyt daleko, więc decyduję się na wyjazd pociągiem po pracy. Wsiadam do pociągu w słoneczny, upalny i parny dzień. Gdy wysiadam jest pochmurno i chłodno. W czasie jazdy temperatura gwałtownie spada o kilkanaście stopni. Za oknem pociągu widać wielkie rozlewiska po ulewach jakie kilka godzin wcześniej przeszły nad rejonem. W czasie maratonu upały już mi nie grożą, zresztą poranny chłód (wbrew wcześniejszym prognozom) również nie będzie się dawał we znaki.

Start w maratonie to okazja do spotkania ze znajomymi. Szansa na osobiste poznanie osób znanych jedynie ze zdjęć, z forum czy napotykanych podczas innych maratonów i przyporządkowania twarzy i nicków konkretnym nazwiskom. Krąg rowerowych znajomych znacznie się powiększył, chociaż wielu napotkanych bikerów w dalszym ciągu nie potrafię rozpoznać.

Na kilka dni przed startem dostaję prośbę o podanie orientacyjnego czasu przejazdu. Ma to umożliwić organizatorowi przydzielenie do odpowiedniej grupy startowej. Obstawiam, że 500 km jestem w stanie pokonać przez 24-26 godziny. Później obawiam się, że to zbyt optymistyczne przewidywania. Ostatecznie i tak jadę w 3 najsłabszej grupie. Prowadzącymi tą grupę będą Olo i Yoshko. Trochę jestem rozczarowany ale przecież i tak przed startem nie planowałem stadnej jazdy.


Planuję opuścić grupę, gdy ta zatrzyma się na pierwszy postój. Jedziemy z prędkością daleko niższą od moich oczekiwań. Niecierpliwię się. Przecież w takim tempie to nie zdążę na ostatni pociąg powrotny do Łodzi. Wreszcie nie wytrzymuję, gdy na liczniku pojawia się 10 km odmeldowuję się u prowadzącego i ruszam do przodu. Z łatwością pokonuję kolejne kilometry zwiększając odległość dzielącą mnie od "mojej" grupy.

Mijam Kostrzyn. Trasa wielokrotnie przechodzi to na jedną to na druga stronę nad drogą szybkiego ruchu. Równy asfalt nieoczekiwanie kończy się i to w najgorszym miejscu (jak by było dobre miejsce na taką zmianę). Bardzo nierówna, wielokrotnie łatana droga opada w dół. Las nie pozwala zobaczyć co będzie za kolejnym zakrętem. Wreszcie decyduję się puścić hamulce. Wraz ze zwiększającą się prędkością turbulencje rosną. Kurczowo trzymam próbującą się wyrwać z wilgotnych dłoni kierownicę. Kątem oka na liczniku odczytuję 40 km/godz. Ostatni z trudem pokonany przy takiej szybkości i takim stanie nawierzchni zakręt. Mostek nad jakimiś mokradłami kończy szalony zjazd. Mogę odetchnąć z ulgą. (godz.9:31 - 32 km).

Niecierpliwie wypatruję zawodników, którzy wystartowali przede mną. Gdzieś za Pobiedziskami widzę jadącą przede mną "poziomkę". Próbuję dogonić jadącego przede mną zawodnika. Bezskutecznie. Jadę bez napinki, przecież jeszcze prawie 500 km przede mną. Jeżdżę tak wolno, że nie udaje mi się minąć na trasie żadnego zawodnika. Zatrzymuję się tak rzadko, że mijam grupki odpoczywających zawodników . Pierwszą, głównie miejscowych bikerów mijam już na rynku we Wrześni (10:34).

Wkrótce dołącza do mnie zawodnik (nr 080) z mojej grupy startowej. Chociaż twarz znajoma nie potrafię połączyć z nazwiskiem czy nickiem. Sorry. Jedziemy razem (ja głównie z tyłu) i szybkość od razu wzrasta ze skromnego 30 do prawie 40 km/godz. W ostatniej chwili spoglądam na ślad trasy i zatrzymuję się na skrzyżowaniu dróg. Wołania nie pomagają mój partner nie zauważa skrętu i jedzie prosto.

Nieco zwalniam i przez kilka kilometrów jadę samotnie. Niebawem zatrzymujemy się obok kilkuosobowej grupki bikerów ze startującej 6 min. wcześniej 500-tki (80 km - godz. 11:00-11:03). To jedyny krótki postój na pierwszej części trasy. Wyciągam z sakwy pełny bidon, odwiedzam przydrożne krzaki. Nie widzę powodu by pozostawać tu chociaż chwilę dłużej. Powoli ruszam do przodu.

Po dłuższej chwili grupa dogania mnie i wkrótce zatrzymuje się na stacji benzynowej. Kolejna jednolicie ubrana w stroje KBR-u dogania mnie na przedmieściach Zagórowa. Szum opon, duża szybkość. Na niewielkim podjeździe zachowują się jak podczas szosowej ustawki. Kilku rzuca się do przodu by coś sobie i innym udowodnić. Po chwili wszyscy zatrzymują się obok pobliskiego sklepu. Już wiem dlaczego nie lubię jeździć ultramaratonów w grupie. Rwane tempo, szybkie rozrywające grupę podjazdy i czekanie na wolniej jadących zawodników. Bilans zysków i strat dla mnie jednoznacznie przemawia za samotną jazdą.

Grodziec (126 km, godz. 12:41, śr. 28,5 km/godz.). Chwilowo kończy się silny sprzyjający wiatr. Przez najbliższy czas będę z nim walczył jadąc w przeciwnym kierunku. Jeszcze za wcześnie na zmęczenie, więc średnia spada z jedynie do ok. 25 km/godz. Monotonny krajobraz i przeciwny wiatr nie ułatwiają jazdy. Myśl o jedzeniu motywuje do jazdy. Skrupulatnie odliczam kolejne kilometry dzielące mnie od bufetu. Jeszcze 80, 70, 50, 30 km do magicznej dla mnie liczby 198. Wskazania nieustannie obserwowanego licznika zmieniają się z szybkością żółwia. Picie skończyło się jakiś czas temu. Końcówkę jadę też na lekkim głodzie. Za którym zakrętem widocznego na ekranie fragmentu śladu ukaże się ostatnia prosta do Koźmina? W jaki sposób nie przegapić knajpy, w której będziemy mieli serwowany obiad?

Wreszcie jest. Koźmin. Drogowskaz na Krotoszyn. Godz. 15:43 - Gościniec u Maćka (na liczniku 198 km, śr. 26,1 km/godz., czas jazdy 7:28 , postoje 3 min.). Z przeciwnej strony nadjeżdża Turysta realizujący własną wersję 300-tki. Zjadamy obiad. Tankuję wodę i ruszam dalej.

Gdzieś na obwodnicy Ostrowa po 10 godzinach jazdy mijam przypuszczalny półmetek maratonu (254 km). Przede mną odcinek, którego najbardziej się obawiam. Ponad 100 km jazdy na zachód czyli pod wiatr. Nie jest tak źle jak przypuszczałem, zbliżający się zmierzch sprawia, że wiatr wyraźnie osłabł. Od dłuższego czasu chodzi za mną chęć napicia się czegoś innego niż zwykła woda. Zatrzymuję się na przedmieściach Ostrowa - 258 km (18:32-18:37). Kupuję litr soku Tymbark oraz Muszyniankę. Sok pochłaniam niemal w całości. Muszyniankę wlewam do bidonu do odgazowania.

Powoli zapada zmierzch. Na liczniku 300 km czyli właśnie kończę trasę rekreacyjną i zjeżdżam do bazy. Można pomarzyć ale trzeba jechać dalej. Biedronka w Kobylinie (307 km - 20:45-21:02) to ostatnia chwila by zrobić zakupy pozwalające przetrwać noc. Posilam się. Uruchamiam oświetlenie. Teraz będę odmierzał kilometry dzielące mnie od punktu żywnościowego w Osiecznej.

Od długiego czasu obserwuję wał chmur kłębiących się na zachodzie. Początkowo spodziewam się wszystkiego najgorszego. Później zapominam o widowiskowym zjawisku na niebie. Czas na kolację. Zatrzymuję się w jakiejś wiosce pod wiatą autobusową (21:18-21:23). Szybko pochłaniam makaron okraszony wiśniową konfiturą. Wsiadam na rower ale po kilkuset metrach nasilający się deszcze zmusza mnie do powrotu pod wiatę. Skoro i tak muszę przeczekać staram się wykorzystać tracony czas na krótką drzemkę (21:26-21:42). Bezskutecznie, to nie jest jeszcze ten czas.

Kolejny cel na trasie to punkt żywnościowy w Osiecznej. Odliczam zmniejszający się dystans do tego miejsca. W ciemnościach nie mam możliwości nieustannej kontroli wskazań licznika, więc dystans jakby szybciej mijał. Czy któreś z widocznych na horyzoncie czerwonych światełek oznacza wiatraki stojące w Osiecznej? Chwila nieuwagi i w Pudliszkach dokładam gratis 2 km.

Przyzwoita ścieżka rowerowa na skraju lasu doprowadza mnie do Leszna. Zatrzymuję się (tzn. zostaję zatrzymany przez policję). Krótka, sympatyczna wymiana zdań o maratonie i jadę dalej. Na kilka kilometrów przed wyżerką dochodzi mnie i mija jadąc szosą rozświetlony peleton. Na tym odcinku przerw w jeździe było zdecydowanie zbyt dużo (ok. 45 min.) by uniknąć pogoni szybciej jadącej grupy. Awaria głównego oświetlenia i jazda ze słabszą, zapasową czołówka nie pozostały bez wpływu na szybkość jazdy.

Na liczniku mam 369 km (godz. 0:36). Zjeżdżamy na punkt żywnościowy. Właściciele obiektu przyjmują nas niezwykle serdecznie. Otrzymujemy kolejny gorący posiłek na trasie. Gulasz (chyba był to gulasz) można spożywać w dowolnej ilości. Do wyboru kawa lub herbata. Ciasto również bez ograniczeń. To miejsce, w którym można by pozostać nawet do rana. No ale meta wzywa. Po pół godzinie nie mam już tu co robić i ruszam na trasę.

Po 20 km samotnej jazdy zaczynam przymulać. Kiedy rozglądam się za wiatą, pod którą mógłbym się chwilę zdrzemnąć nadjeżdża grupa. Senność na pewien czas mija. Podejrzanie łatwo zaliczamy kolejne ścianki 9 i 11%. Ktoś tu chyba wyraźnie przesadził z tymi procentami. Jazda w grupie pozwala mi na rezygnację z korzystania z własnej czołówki. Oczywiście jazda w grupie to konieczność niekoniecznie potrzebnych akurat w tym momencie postojów.

Pierwszy wypada na 410 km w jakiejś wiosce za Gostyniem (3:07-3:17). Latarnie rozświetlają iście surrealistyczny widok. Obok drogi porzucone rowery i dwóch leżących rowerzystów. Jeden drzemie w rowie na poboczu drogi, drugi na chodniku. Na nielicznych przejeżdżających kierowcach widok ten nie robi żadnego wrażenia. Dwóch kolejnych uzupełnia niezbędny (im) do jazdy poziom nikotyny we krwi. Pozostali rozmawiają i posilają się.

Nieco dalej kolejny postój (3:41-3:54) na stacji benzynowej w Krzywinie. Kolejny kilkuminutowy, na zamkniętym przejeździe w Przysiece Małej (455 km). Te kilka minut przerwy to dla niektórych również okazja do krótkiego snu na asfalcie tuż przy szlabanie.

Stopniowo i z coraz większą siłą dopada mnie senny kryzys. Wlokę się gdzieś na końcu grupy. Zostaję z tyłu. Odrabiam straty. Znowu zostaję z tyłu. Wreszcie poddaję się. Bez chwili snu mogę nieoczekiwanie obudzić się w rowie. Odległość jest zbyt duża a siły zbyt małe by odmeldować grupie swoje zamiary. Zatrzymuję się w miejscowości Błociszewo w połowie drogi między Kościanem i Śremem (479 km). Kilkanaście minut drzemie oparty o bagażnik (6:34-6:49). To w zupełności wystarcza by koszmar senny minął.

Czuję się jak nowo narodzony. Do mety 508 km trasy pozostało ok. 30 km. Mam jeszcze szansę zakończyć maraton w czasie poniżej 24 godzin. Powoli rozkręcam się. Zmniejsza się ilość kilometrów dzielących mnie od mety. Zmniejsza się też czas w jakim mam to zrobić. Ostatni zakręt i jadę na północ, prosto w kierunku Kórnika. Adrenalina wzrasta, nie czuję zmęczenia coraz mocniej naciskając pedały. Przedmieścia miasta. Mijam znanego zawodnika (no dobrze nie będę zgadywał jak się nazywa). Mijam widoczny z drogi zamek. Dystans przekrocza zakładane 508 km. Zbliża się 24 godzina jazdy, tylko gdzie mam skręcić by trafić do bazy na metę maratonu?

Chwilę kręcę się bezradnie. Zatrzymuję się obok rynku z którego startowaliśmy. Napięcie opada. Nigdzie nie muszę się już śpieszyć - przecież od jestem uczestnikiem maratonu turystycznego. Próbuję zasięgnąć języka u miejscowej ludności. Dwie starsze panie pytane o OSIR kierują mnie do znajdującej się gdzieś niedaleko Oazy. Kiedy pytam o ośrodek nad jeziorem wreszcie załapują o co chodzi. Po kilku minutach turystycznej jazdy jestem na miejscu.

Jest godz. 8:25. Na pokonanie 515 km. potrzebowałem 24 godz. i 10 minut. Na mecie czeka już organizator z pamiątkowym medalem. Jest też kolejny tego dnia obfity posiłek. Licząc porcję makaronu jaką pochłonąłem przed startem oraz taką samą porcję zabraną na trasę to 5 obfity posiłek w ciągu 26 godzin. Na efekty nie trzeba długo czekać. Przez kolejne dni/tygodnie będę miał do przewożenia 2 kg obywatela rowerzysty więcej. Ponieważ to jedyne zastrzeżenia do perfekcyjnie zorganizowanej imprezy już szykuję się na kolejną III edycję KMT.

Statystyka:

Start 6.08.2016 - godz. 8:15
Meta 7.08.2016 - godz. 8:25

Dystans - 515,1 km
Czas trasy - 24 godz. 10 min.
Czas jazdy - 21 godz. 32 min.
Czas postojów - 2 godz. 38 min.
Prędkość śr. - 23,9 km/godz.
Prędkość max. - 44,6 km/godz.
Przewyższenia - 1770 m


Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót