Moda na rogaining
Irokez 2018
Mielec, 21.04.2018 r.

(relacja)
relacje z innych imprez
powrót

Rogaining, niedawno zupełnie u nas nieznana forma zawodów na orientację, zdobywa coraz więcej zwolenników zarówno wśród organizatorów jak i uczestników. Tak się dziwnie złożyło, że każdy z moich tegorocznych rajdów było rogainingiem. Podobnie jak scorelauf słowo to nie doczekało się polskiego odpowiednika. Słownik google tłumaczy to jako "zbieranie rogów", co może miałoby uzasadnienie, że punkty najdalej oddalone (narożne) są często najbardziej punktowane. Sięgnięcie głębiej do Ÿródeł wskazuje jednak, że nazwa jest nieprzetłumaczalna, ponieważ pochodzi od imion Roda, Gail i Neila Philipsów, którzy jako jedni z pierwszych zorganizowali w Australii zawody w tej formule. Chociaż historia tego sportu sięga kilkudziesięciu lat, w Polsce - zapewne pierwsze - takie zawody na trasie rowerowej zostały zorganizowane w 2014 r. przez Compass podczas pierwszej edycji zawodów IROKEZ.

W klasycznej pieszej wersji zawodów biorą udział zespoły na 24-godzinnej trasie. W wersji rowerowej start jest indywidualny, a limit czasu ogranicza się (jak dotychczas) do godzin dziennych. W wyznaczonym limicie czasu należy zaliczyć jak najwięcej punktów kontrolnych i wrócić na metę. Zaliczenie trudnego i/lub bardziej odległego punktu, warte jest więcej niż łatwego. Zakres wartości punktów zaczyna się od 10, 20 ... aż do 90.

Opanowane do perfekcji (i trwające kilkanaście minut) pakowanie w sakwy niezbędnego wyposażenia oraz wyżywienia i jadę na stację. Z pociągu wysiadam ponad 100 km od celu podróży jakim jest baza zawodów w Mielcu. Cel to odwiedzenie kilkunastu nie "zaliczonych" jeszcze przeze mnie gmin. Tradycyjnie na miejscu jestem jednym z pierwszych z zawodników. Na kolejnych znajomych rowerzystów będę musiał poczekać jeszcze kilka godzin.

Wczesna pobudka, solidna porcja makaronu i ze spokojem mogę oczekiwać na start. Wreszcie mapy rozdane. Mam co najmniej kilkanaście minut na obmyślenie kolejności zaliczania zaznaczonych na mapie punktów. Dość sprawnie wybieram wartościowe punkty znajdujące się głównie na brzegach mapy i sposób ich zaliczenia.


"Czarni" w typowej pozycji orientalistów przed startem



Krzysiek - 5 sekund dla fotoreporterów



Ewa i Jarek - gotowi do startu


Początek to tzw. LOP-ka czyli linia obowiązkowego przejazdu. Obwodnicę Mielca powinniśmy przekroczyć w wyznaczonym miejscu. Dopuszczalne jest też to w punkcie znajdującym się kilkaset metrów dalej. Pierwsza trudność - na mapie zaznaczone przejście, w terenie siatka umożliwiająca przedostanie się na przeciwną stronę drogi. Niestety nikt nie ma przy sobie przyrządów do cięcia metalu. Trzeba iść dalej, pokonuję strumyk i wreszcie mogę przedostać się na drugą stronę. Leśna droga powinna doprowadzić prosto do punktu. Obawy związane z opisem punktu są nieuzasadnione. Szczyt wydmy nie jest rozległy, a lampion widoczny jest już z daleka. 4D - płaski szczyt wydmy.

Na trasie przejazdu znajduje się teraz mało wartościowy (30 pkt) punkt, którego - ponieważ znajduje się "po drodze" - nie warto pominąć. Starannie sprawdzam odległości, obserwuję zakręty szutrowej drogi na której się znalazłem. To musi być tu. Wdrapuję się prawie na grzbiet wzniesienia. To byłoby zbyt proste - tu punktu nie ma. Jakieś wybrzuszenia terenu znajdują się w połowie podejścia. Mimo wszystko na zaliczenie tego punktu nie tracę zbyt wiele czasu. 3J - róg wałów ziemnych.

Zjeżdżam na kilka chwil (kilkaset metrów) z głównej leśnej szutrowej "autostrady". To jeden z punktów jakie najbardziej lubię. Lampion na szczycie wzniesienia widoczny z poprowadzonej dołem drogi. 5K - szczyt wydmy. Nie ma co narzekać, żaden z punktów na trasie nie był w złośliwy sposób ukryty. Wystarczyło znaleŸć się w odpowiednim miejscu by zobaczyć lampion z kilkunastu, kilkudziesięciu czy kilkuset metrów.

O tym jak kluczowym jest tu wyrażenie "znaleŸć się w odpowiednim miejscu" przekonam się już podczas poszukiwań najbliższego punktu. Najkrótszymi chociaż niemal nieprzejezdnymi leśnymi drogami docieram w pobliże punktu. Kiedy dalej nie da się już jechać, pozostawiam rower i ruszam pieszo. Na poprzecinanej kanałami, miejscami podmokłej łące na skraju lasu (bobry dołożyły tu swoje 3 grosze), spotykam kilku piechurów. Chwilę muszę poczekać na swoją kolej, aż po powalonym nad rzeką drzewie przedostanie się jedna ze startujących Czeszek. W pewnej chwili teren przeszukuje blisko 10 uczestników. Wreszcie ktoś wpada na pomysł, że punkt musi znajdować się nieco dalej. Jest, a z przeciwnej wschodniej strony nadjeżdża Romek, który dzisiaj wygra rywalizację. Na zaznaczoną na mapie od tej strony przerywaną linię nie zwróciłem uwagi. Zresztą kto by objeżdżał teren dłuższą drogą. 5L - ujście kanału do rzeczki.

Powrót do pozostawionego w lesie roweru i mogę ruszać dalej. Tym razem na tapecie nieco bardziej wartościowy punkt. Ponownie wybieram najkrótszą możliwą drogę. To nic, że według mapy droga kończy się kilkaset metrów od celu. Ślady rowerowych opon odciśnięte na porośniętej i zmierzwionej przez piechurów trawie zachęcają do takiego wariantu. Dalej pozostaje już tylko trudny do pokonania z rowerem, zarastający krzakami i poorany głębokimi bruzdami lekko podmokły teren. Ciągnę rower. Lawiruję, szukając przejścia w gęstych krzakach i omijając powalone pnie. Otuchy dodaje obecność dwóch dążących w tym samym kierunku piechurów. Wreszcie jest cywilizowana leśna droga i nadjeżdżający z przeciwnej strony Roman. Punkt znajduje się zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej. 7H - rozwidlenie kanałków.

Przejazd przyzwoitą leśną drogą. Odmierzam się od końca napotkanego dalej asfaltu. W tym przypadku ta metoda się nie sprawdza. To znaczy Ÿle wybrałem punkt od którego się odmierzałem. Zsiadam z roweru zbyt wcześnie. Po chwili widzę, że to z pewnością nie jest ten rów. Tu punktu nie znajduję. Kierunek kanału też nie jest zgodny z mapą. Pochylam się nad mapą i po chwili jadę szukać dalej. Nadjeżdżający rowerzyści nie popełniają mojego błędu i zmierzają prosto do drzewa, na którym znajduje się lampion. 5J - zakręt kanaliku.

Krótki przejazd przez las. Pierwsze piaszczyste drogi. Kiedy mam skręcać przecinką prowadzącą prosto do ambony, spotykam dziewczynę poinformowaną przez Łukasza, że tą drogą nie warto jechać. Jedziemy niewielkim objazdem i punkt zdobywamy od wschodu. 7K - ambona.

Korzystając z dobrej leśnej szutrówki, jadę w kierunku mniej wartościowego punktu. Ze względu na dobry dojazd nie warto go pomijać. Prosty z pozoru punkt umiejscowiony na wąskim, długim, niepozornym grzbiecie zabiera nieco czasu i wymaga przetruchtania kilkuset metrów. Dobrze, że przejrzysty las pozwala zobaczyć lampion z daleka. 3A - wydma.

Kolejny punkt planuję atakować od zachodu. Przecież to tylko kilkaset metrów leśnych dróg. Leśna przecinka kończy się na wyrębie i niedawno posadzonym młodniku. Prowadzę rower w poprzek piaszczystego, przeoranego przed zalesieniem terenu. O ile rano panował lekki chłodek, tu na odkrytym terenie robi się naprawdę gorąco. Na przeciwległym skraju młodnika odnajduję prowadzącą w kierunku rzeki przecinkę. Na koniec przeskakuję kilka powalonych drzew i perforuję dużą kartę startową. 5I - skrzyżowanie ścieżki i rzeczki.


Punkt nad rzeczką (5I)


Dalszy przejazd nie nastręcza trudności orientacyjnych. Główną przeszkodą jest pojawiający się na drodze i utrudniający swobodną jazdę piach. W okolicach wzniesienia na którym znajduje się lampion spotykam Czeszkę Magdę Horovą. Biegnąc - w czasie o 2 godziny krótszym - zdobędzie niemal tyle samo punktów co ja jadąc rowerem. 6A - szczyt wydmy.

Pomijam znajdujący się z boku "nie po drodze" punkt 6H. Jadę w kierunku najbardziej wartościowych, chociaż bardziej odległych od siebie punktów. Pierwszy z nich jest tak prosty, że nie pozostawia żadnych wspomnień. Dobrze odmierzony skręcam w odpowiednią dróżkę i po kilkuset metrach perforuję odpowiedni kwadrat na karcie startowej. 8C - ujście strumienia do rzeczki.

Nie ma nic za darmo. Po łatwo zdobytym punkcie, przyjdą takie, na których stracę dużo więcej czasu. Najbliższa 80-tka nie wygląda Ÿle. Trzeba tylko wśród krzyżujących się dróg, przecinek i ścieżek wybrać optymalny wariant. Początek jest optymistyczny. Jadę twardymi leśnymi drogami, skręcam, ponownie skręcam ... a teraz pojadę najkrótszą drogą. To nic, że przerywana linia kończy się zaledwie kilka setek przed dotarciem do innej szutrówki. Przecież dzisiaj ten wariant z powodzeniem już przerabiałem. Możliwość jazdy szybko się kończy. Prowadzę rower. Brnę przez podmokły, zryty przez dziki, las. Wybieram twardsze, trawiaste miejsca w których nie zapadnę się w ciemnej brei do kostek lub głębiej. Mijam obniżenie terenu, leśną przecinkę. W oddali, tak na wyciągnięcie ręki widzę łąkę i jadący drogą samochód. Od szczęścia oddziela mnie gęsty świerkowy las. Z żalem wycofuję się do przecinki i wybieram niewielki objazd. Straconego czasu i utraconych na przedzieranie się przez las sił nie da się odrobić. Po chwili jestem już na drodze prowadzącej bezpośrednio w pobliże punktu. Kilkadziesiąt metrów dreptania i można odhaczyć widoczny z daleka punkt. 8D - rozwidlenie kanałków.

Czas na meandrującą rzeczkę, którą w przeddzień startu pokazywał na mapie jeden z miejscowych uczestników rajdu. Obstawiałem, że gdzieś tu musi być punkt. Punkt jest i to nawet niezbyt daleko. Tylko jak najsprawniej do niego dotrzeć. Rzeka płynie skośnie do każdej z istniejących tu dróg czy przecinek (ślad dojazdu do punktu będzie miał kształt zębów piły). Wybieram wariant północny. Dość sprawnie docieram rowerem do końca przecinki. Ostatnie kilkaset metrów dzielących mnie od rzeczki dużo lepiej będzie pokonać bez zbędnego balastu. W którym miejscu pofałdowanej rzeczki znajduje się lampion. Po przeciwnej stronie punktu szuka Jarek z Krzyśkiem. Czeka mnie niemiła niespodzianka, punkt oczywiście jest ale po przeciwnej stronie głębokiego rowu (z mapy nie było to tak oczywiste). Mam szczęście, w wielu miejscach leżą powalone drzewa. Po jednym z nich przeprawiam się na drugi brzeg, po innym wracam na stronę na której pozostawiłem rower. 8E - meander rzeczki.

O ile północny wariant dotarcia do właśnie zaliczonego punktu nie był taki zły, to w połączeniu z czekającym na zaliczenie punktem 9C okazuje się tragiczny. Po południowej stronie rzeki prowadzi do niego prościutka droga. Po północy znowu będę musiał "rzeŸbić" w terenie, nie będąc wcale pewien, że trafię do celu. Pomimo, że nie jestem pewien czy jestem na właściwej drodze przez las, dokładnie kontroluję odległość. To pozwala uniknąć ewentualnemu zagubieniu w terenie, co zresztą nie raz mi się dotychczas zdarzało. Kiedy docieram do lepszej leśnej drogi, już wiem gdzie jestem. Jadąc tą drogą trafię prosto na punkt. Na drodze pojawiają się pojedyncze krzaki, po chwili już nie da się dalej jechać. Porzucony obok ścieżki rower potwierdza, że jestem na dobrym tropie. Tu nawet piesza wędrówka kończy się przedzieraniem przez krzaki. Kiedyś było nie do pomyślenia, żeby bezpośrednio do punktu nie można było dojechać rowerem. Teraz często staje się to normą. Wracając spotykam Ewę i Jarka. 9C - zakręt kanałku.

Po leśnej wyrypie mam ochotę na odrobinę relaksu - kilka kilometrów asfaltowych dróg. Zresztą jedyny rozsądny (wartościowy) punkt znajduje się prawie 10 kilometrów dalej. Mniej wartościowe niewiele bliżej ale po leśnych drogach (tych mam na razie dość). Na otwartym terenie robi się naprawdę gorąco. Termometr w cieniu wskazuje 25C, w słońcu przekracza 30C (nie pamiętam by kiedykolwiek w czasie wiosennego Harpagana, który odbywa się w tym terminie było w połowie tak gorąco - ale tu są przecież inne, cieplejsze tereny). Powoli kończą się zapasy napojów (herbaty). Jadąc pilnie rozglądam się za otwartym sklepem. Dwie półtoralitrowe butelki wody powinny wystarczyć na resztę trasy. Jest upał, jest też silny przeciwny wiatr (zupełnie niezauważalny podczas jazdy przez zwarte leśne ostępy).

Mijający mnie szosowiec rzuca szybko bym "usiadł na koło". Koszulka "Góry MRDP" z pewnością nie jest bez znaczenia przy ocenie możliwości faceta w jeansach i sakwą przy bagażniku. Korzystam z okazji i chowam się za plecami prowadzącego. Przy panujących warunkach z trudem wytrzymuję tempo niewiele przekraczające 26 km/godz. Dziękuję za pomoc i z ulgą skręcam w boczną drogę przez las. Jestem przekonany, że tu będzie okazja, żeby trochę odsapnąć.


Jedyny podjazd na trasie


Nic bardziej mylnego, opuszczenie asfaltu wcale nie oznacza chwili oddechu. Szutrowa droga i ostry podjazd na najwyższe na mojej trasie wzniesienie mocno daje się we znaki. Mijam wiatę z punktem widokowym, z którego chyba niewiele widać. Chwila relaksu na szybkim zjeŸdzie. Miejsce, w którym znajduje się punkt (plątanina leśnych dróżek) nie wygląda zachęcająco. Dojazd nie sprawia jednak żadnych problemów. Być może pomogły ślady rowerowych kół. Kolejny punkt, który nie pozostawił wspomnień. "Mokry" opis punktu nie ma właściwego odzwierciedlenia w terenie. 8B - bagienko.

Czujny zjazd do asfaltowej drogi. W odmierzonej odległości skręcam w las. Z daleka widać wyrobisko dawnej żwirowni. Chociaż opis punktu wprowadza w błąd, czerwony lampion punktu kontrolnego umieszczony w połowie wysokości skarpy widoczny jest już z daleka. Tuż po mnie na punkt dociera Krzysiek z Jarkiem. 5F - krawędŸ skarpy, drzewo.

Odwrót asfaltową drogą i po kilku kilometrach pojadę drogą przez pola. No tak, tylko która to droga. Niezbyt dokładnie a może wcale nie zmierzyłem odległości do tej drogi (czyżby objawy zmęczenia). Jadę kilkaset metrów dalej by odmierzyć się od pewnego miejsca czyli skrzyżowania asfaltowych dróg. Kanału, czyli rowu z wodą przecinającego polną drogę nie sposób nie zauważyć. Przy jego niewielkiej szerokości opis określający po której znajduje się widoczny z daleka lampion nie ma znaczenia. 7J - kanał, brzeg od północy.

Po kilkunastu minutach powtarzam wcześniejszy błąd. Nie przykładam wagi do dokładnego zmierzenia odległości w której muszę skręcić w porośniętą trawą drogę prowadzącą przez niewielkie laski. Na rogu któregoś z tych lasków znajduje się punkt. Pierwsza próba kończy się niepowodzeniem. Skręcam w dróżkę kilkadziesiąt metrów dalej. Jeszcze uważnie rozglądam się w nadziei, że z kilkudziesięciu metrów zobaczę prześwitujący w oddali lampion. Wreszcie rezygnuję z zaliczenia tego punktu. To że byłem naprawdę blisko jest jedynie marnym pocieszeniem (4F - róg lasu).

Asfalt, gruntowa droga, asfalt. Tym razem punkt jest trywialnie prosty do odnalezienia i zaliczenia ... dla piechura. Dotarcie rowerem do odpowiedniego punkt nad kanałem niemalże niemożliwe. Wszystkie zaznaczone drogi prowadzą w poprzek a nie wzdłuż kanału. Nie próbuję szukać tego czego nie widać na mapie. Rower zostawiam na końcu prowadzącej na łąki dróżki. Pozostałe 400-500 metrów (w tą i z powrotem) pokonuję pieszo. To chyba najbardziej nierowerowy punkt na mapie. 8T - brzoza nad kanałem.


Brzozy nad kanałem (8T)


Z pewna dozą niepewności skręcam z asfaltowej drogi. Jedyne pewne dane jakie posiadam to odległość jaką pokonałem i +/- południowy kierunek jazdy. Dróżek przez las tak jakby było nieco zbyt dużo. Nawet nie jestem pewny czy jadę tą zaznaczoną na mapie. Wreszcie widzę drogę odbijającą na wschód. Czyżby jednak udał się przejazd? Napotkany nieco dalej zawodnik wskazuje na wzniesienie tuż obok drogi. Tym razem udało się. Przebieżka stromo w górę i kolejny punkt został zaliczony. 7C - szczyt wydmy.

Wyjeżdżam na nową szutrową drogę. Rozsądek wskazuje, że powinienem zaliczyć znajdujący się kilkaset metrów dalej obok tej drogi punkt. Kilka minut jazdy i coś się nie zgadza. Sprawdzam kierunek jazdy. No tak to nie jest właściwa szutrówka - ta przy której znajduję się punkt (4J - wydma). Wracam by zaliczyć inny punkt na drugim końcu drogi która jadę. Dla odmiany zaliczenie bardziej wartościowego punktu przychodzi bez większego wysiłku. 7B - skrzyżowanie rowów.

Coraz szybciej upływa czas pozostały do zakończenia zawodów. Wracając do bazy powinienem po drodze zaliczyć jeszcze kilka wartościowych punktów. Na początek punkt położony tuż obok miejscowości przez którą będę przejeżdżał. Zjeżdżam kilkaset metrów z asfaltu. Skręcam w las i rozpoczynam poszukiwania. Jedno, drugie, piąte, dziesiąte ... coś za dużo zagłębień i dołów na tym terenie. Po kilku minutach rezygnuję. Ponownie zabrakło dokładnego pomiaru odległości. Punkt znajdował się przy dróżce o kilkadziesiąt metrów dalej. (5A - zagłębienie terenu).

Dalsze plany biorą w łeb gdy spoglądam na zegarek. Do zakończenia limitu czasu pozostaje godzina. Do pokonania mam prawdopodobnie coś ok. 20 km. Pozostaje walka z czasem i bardzo szybki powrót na metę. Na szczęście w przedwieczornych godzinach nieco ochłodziło się. Lekki przeciwny wiatr nie przeszkadza w szybkiej jeŸdzie. Przez większą część trasy szybkość nie spada poniżej 24-26 km/godz. Zmniejsza się dystans dzielący mnie od mety, zmniejsza się czas potrzebny by to osiągnąć. Przez chwilę zastanawiam się, nad przejazdem zakazaną podczas rajdu obwodnicą. Przedmieścia Mielca pokonuję drogą, obok nienadającej się do szybkiej jazdy ścieżki rowerowej. Gdy pojawia się znak zakazu jazdy rowerem, posłusznie zjeżdżam na rowero-chodnik. Do upływu czasu pozostało jeszcze kilka minut i już wiem, że w tym czasie zdążę zameldować się w bazie. Jest godzina 17:59 gdy oddaję swoją kartę startową. Do końca rajdu pozostała jeszcze cała 1 minuta.

Podczas 10 godzin jazdy zaliczyłem 20 punktów kontrolnych i zdobyłem 1250 punktów przeliczeniowych pokonując 117 km. Ten wynik plasuje mnie niemal na samym końcu tabeli wyników. Przegrywam z tymi, z którymi powinienem przegrać. Przegrywam również z tymi, z którymi do tej pory nigdy nie przegrałem. Pokonałem dystans porównywalny z najlepszymi, jednak mój wariant (pomijając niezaliczone punkty) był mniej efektywny. Dość powiedzieć, że nie oddalając się od bazy dalej niż 10 km, można było zaliczyć 32 punkty i zdobyć 1600 punktów przeliczeniowych. Wynik, wynikiem. Tym przestałem się już przejmować. Zadowolenia z jazdy nie sposób przecenić. Aż chce się napisać "życie jest piękne" ale to określenie zarezerwowane jest dla dużo dłuższych zawodów.

Statystyka:

Dystans: 117,0 km
Przewyźszenia ok. 320 m
Czas trasy: 9 godz. 59 min.
Czas ruchu: ok. 7 godz. 17 min
Prędkość średnia: 16,0 km/godz.
Prędkość maksymalna: 38,3
Zaliczone PK - 20 z 52
Przeliczeniowe PK - 1250 z 2760
Miejsce - 21/25

Mapy na stronie organizatora:

północ
południe


Łódź, 2018 r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót