(z) Rowerem po Jurze
IROKEZ Rogaining
Nowa Góra, 7.05.2016 r.

(relacja)
relacje z innych imprez
powrót

Rogaining - jedna z ciekawszych maratońskich imprez na orientację. Zasady rozgrywania zawodów są proste, w ciągu wyznaczonego czasu (dla rowerzystów to z reguły 12 godzin) należy zdobyć jak najwięcej tzw. punktów wagowych (przeliczeniowych). Za zaliczenie punktów trudniejszych, bardziej odległych, można zyskać ich więcej, za te łatwiejsze odpowiednio mniej (30, 40, 50, 60, 70, 80 lub 90 pkt wagowych). Odpowiednie zaplanowanie trasy wcale tak proste nie jest, więc mapy rozdawane są wcześniej niż podczas innych zawodów na orientację.

Na pół godziny przed startem każdy z zawodników ma przed sobą dwie duże części tej samej mapy formatu A3 w skali 1:50.000. Bogatszy o doświadczenia ze startu w organizowanych przez Compass zawodów rogainingowych sprzed dwóch lat, staram się ogarnąć to co jest praktycznie niemożliwe czyli wybór najbardziej wartościowych z 46 punktów i kolejność ich zaliczania. Które zaliczyć a które być może lepiej opuścić? Czy na początek wybrać bardziej górzystą zachodnią część mapy czy może zostawić ją na koniec zawodów?

Tuż obok mnie z mapą zmaga się Piotrek. Konsultujemy się również z innymi uczestnikami. Trwa burza mózgów a moment startu zbliża się nieubłaganie. Pewniakiem wydaje się położony najbliżej bazy PK48. Co dalej? Wschód czy zachód? PK69 czy może PK34? (początkowe cyfry 4, 6 i 3 oznaczają tu ilość punktów wagowych jakie można zdobyć zaliczając te punkty - odpowiednio 40, 60 i 30). Nauczony doświadczeniami wyniesionymi (wychodzonymi) z Maratonu Nadwiślańskiego dostrzegam gęsto położone poziomice oznaczające strome podejście do PK69 (od tej strony nie warto go atakować). Do mojej koncepcji jazdy w przeciwnym kierunku przekonuję Piotrka. Na początek rozplanowujemy kolejność zaliczenia pierwszych 5-8 punktów, dalsze plany powstaną już w czasie jazdy.


Rowerem po Jurze (28,1 km)

Po komendzie START (godz. 10:00) w tym samym kierunku podąża co najmniej kilkunastu bikerów. Asfaltowa uliczka Nowej Góry szybko się kończy. Szalony zjazd nierówną gruntową drogą kończy się podobnie jak w czasie Harpagana wypadnięciem bidonu. Trochę się takiego zdarzenia obawiałem więc szybko wyhamowuję by podnieść zgubę. Strata jedynego bidonu już na początku trasy nie byłoby najszczęśliwsze. Czas by zmienić nie spełniającego swych funkcji na szybkich zjazdach nierównymi drogami koszyk. Jeszcze kilkaset metrów przez las. Porzucamy rowery obok wznoszącej się powyżej skały. Krótki i stromy odcinek do punktu można pokonać jedynie pieszo. PK48 podstawa skały, strona południowa - godz. 10:09/9 min. od startu (2,4 km).

Chociaż w swoich planach miałem ominąć mało wartościowy PK34 ruszam za skręcającym w polną drogę Piotrkiem. Jazda w towarzystwie na tak wymagającej orientacyjnie trasie wydaje mi się najlepszym wyjściem. W tym przypadku "jazda w towarzystwie" nie jest najlepszym określeniem. Mój wkład w nawigację jest na tyle mały, że lepiej określić to jako "jazda z przewodnikiem". Tu wszystko dzieje się tak szybko, że czasami nie jestem w stanie kontrolować trasy. W zamian staram się myśleć nad koncepcją zaliczania kolejnych punktów.

No, ale na początek mój przewodnik robi drobny błąd - skręcamy zbyt szybko czyli w niewłaściwą polną drogę. Kolejne korekty trasy, kolejne polne dróżki. W jaki sposób Piotrek trafia na tę właściwą nie próbuję się nawet domyślać. Zawodnicy, którzy przybyli tu wcześniej wskazują, które z przydrożnych drzewek ustrojone jest w lampion punktu kontrolnego. PK34 zagajnik - 10:25/16 min od poprzedniego punktu (5,2 km).

Po chwili ruszamy dalej. Piotr pewnie prowadzi w kierunku kolejnego punktu. Chwilę wcześniej spotykamy Romka i Łukasza M. bezskutecznie "czeszących" las w poszukiwaniu zagłębienia terenu. To z pewnością nie jest to miejsce. Kilkaset metrów dalej już w czwórkę rozbiegamy się po lesie w poszukiwaniu tego jedynego, właściwego dołka z biało-czerwonym lampionem. PK68 dół - 10:38/13 (7,7 km).

Chwilę zatrzymuję się by sięgnąć do tylnej kieszonki z jedzeniem. Po chwili po zaliczających wspólnie punkt bikerach nie ma śladu. Ruszam w szalony pościg. Chwile wahania na kolejnych skrzyżowaniach krętych dróg. Jeżeli Ÿle wybiorę, dalej pojadę już sam. W oddali widzę charakterystyczną postać. Skracam dzielącą nas odległość na twardych i równych fragmentach dróg, tracę dystans gdy pojawiają się piaski. Wreszcie jedziemy razem. Nie byłoby to możliwe gdyby wracający do formy Piotrek nieco nie zwolnił. Jedziemy w kierunku punktu, który pierwotnie (jako mniej wartościowy) mieliśmy opuścić. To dobra decyzja bo jedziemy w większości dobrymi leśnymi drogami. Ten punkt, podobnie zresztą jak większość zaliczamy biegnąc bez rowerów. Zaliczamy? A gdzie karta? Wracam po przypiętą do mapnika kartę. Tym razem mój partner nie próbuje mi "uciekać’. Wykorzystuje wolną chwilę na szybki posiłek. PK47 rów - 10:52/14 (10,1 km).

Utwardzone podłoże sprawia, że szybko zaliczmy punkt, który nie pozostawia w pamięci nawet okruchu wspomnień. PK57 dół - 11:07/15 (13,4 km).

Kolejny mało wartościowy punkt umieszczony jest tuż obok trasy przejazdu w kierunku tłustej 82-ki. Skręcamy ścieżką pod linią wysokiego napięcia. Widoczny z daleka lampion nie wymaga poszukiwań. PK33 górka - 11:17/10 (16,6 km).

Szybko wracamy na trasę. Punkt znajdujący się na widocznej na mapie Pustyni Stręczynowskiej przywraca przykre wspomnienia i obawy. Podczas poprzedniej edycji Irokeza zaliczając punkt na Pustyni Błędowskiej musiałem pokonać kilka kilometrów prowadząc rower po sypkim piasku. Tu obawy są bezzasadne. Pustynia całkowicie zarosła lasem a teren poprzecinany jest nowiutkimi szutrami. Niemal mijamy ledwo widoczną przecinkę ale ślady wskazują, że ktoś tu skręcał. Przecinka zatarasowana jest powalonymi drzewkami. Tradycyjnie kilkaset metrów musimy pokonać pieszo. Mimo wszystko ten tak wartościowy punkt mocno rozczarowuje. PK82 dołek - 11:31/14 (20,9 km).

Mijamy zmierzającego na punkt Marcina. Nadjeżdżający z przeciwka znajomi żartują, mówiąc żebym uważał na przerzutkę. Odgryzam się twierdząc, że limit pecha na ten roku już wyczerpałem. Jeszcze nie wiem jak bardzo się mylę. Szutrówka, asfaltowa droga. Wzbudzający niepokój (bo "zakropkowany" na mapie podobnie jak pustynia) obszar okazuje się niewyobrażalnie dla mnie wielkim, zrekultywowanym wyrobiskiem. Dojazd do punktu okazuje się bezproblemowy. W ten sposób zaliczamy najbardziej wartościowy (jedyny taki na dzisiejszej trasie) punkt kontrolny zdobywając 90 pkt przeliczeniowych. PK91 przy ścieżce - 11:50/19 (27,1).

Kolejną szutrówką opuszczamy wyrobisko. No nie tak szybko. Z tyłu słyszę charakterystyczny, znajomy trzask. Hamuję i widzę zawieszoną na szprychach przerzutkę. Mój limit pecha jednak się nie wyczerpał, bo poprzednio hak mocujący przerzutkę urwałem podczas Harpagana zaledwie 2 tygodnie wcześniej. Jak urwać hak jadąc po równym szutrze? Być może przyczyną były leżące na drodze grube kanciaste kamienie. Po raz kolejny, po dobrze zapowiadającym się początku muszę zakończyć zmagania. Czy aby na pewno?

Piotrek radzi mi bym zjechał do sklepu rowerowego do Trzebini. Z tej rady nie skorzystam. Szansa na kupienie odpowiedniego haka oceniam na znikome. Przecież ambicją każdej montowni rowerów jest by każdy pojedynczy model roweru posiadał unikalny kształt mocowania przerzutki. Tak, ku wygodzie użytkowników rowerów. Unibike niczym się od innych nie różni.

Łukasz S. daje do przymierzenia hak, który posiada. PóŸniej radzi bym zadzwonił do orgów z prośbą o zwiezienie z trasy. Mam inne plany. Do bazy podobnie jak podczas Harpagana dotrę z rowerem. Tym razem zaliczając dodatkowo kilka leżących po drodze punktów.

Godz. 11:54. Po niespełna 2 godzinach kończy się moja przygoda "Rowerem po Jurze". Dalej będę korzystał z mojego pojazdu w nieco odmienny sposób.


(z) Rowerem po Jurze (44,7 km).

Na przemian prowadzę rower, jadę odpychając się jedną nogą. Zjazdy pokonuję już normalnie siedząc na siodełku i rozwijając niejednokrotnie znaczne szybkości. Szutrowa prosta droga, asfalt i ponownie szuter. Brak trudności sprawia, że czas dłuży się niemiłosiernie. Teraz zamiast kilkunastu minut na zaliczenie kolejnych punktów potrzebował będę nawet godzinę. Zostawiam i wbiegam na rozległe wzgórze. Las jest przejrzysty więc łatwo odnajduję w lesie odpowiednie drzewo. PK46 szczyt góry - 12:55/65 (32,3).

Przede mną kolejny, długi jak na piechura przebieg. Idąc mam o wiele więcej czasu by bezproblemowo odnaleŸć się w plątaninie nieustannie zmieniających kierunek leśnych przecinek, ścieżek i dróg. Szutrową obwodnicą mijam otoczoną lasami wioskę Płoki. Zaledwie odrobina wytchnienia na krótkim fragmencie asfaltu. Skręcając odmierzam się by w odpowiednim miejscu obok leśnej drogi pozostawić rower i ruszyć pieszo na poszukiwania punktu. Od odległego o ponad sto metrów strumienia oddziela mnie posadzony niedawno w głęboko rozoranym terenie młodnik. Odnalezienie odpowiedniego miejsca w przebiegu strumienia trwa tylko chwilę. PK67 rozwidlenie strumienia - 13:52/57 (38,3).

Nieopodal miejsca w którym zostawiłem rower widzę Marcina walczącego z rowerem. Kapeć i bezskuteczna wymiana dętki na nową. Zostawiam swój zapas i zestaw do klejenia. Powinno wystarczyć? Nie wystarcza.

Jest piękna słoneczna pogoda. Powoli słabnie chęć do przedwczesnego powrotu na metę. Jednocześnie rośnie determinacja by walczyć do samego końca i zaliczyć wszystko co tylko się da. Punkty na mapie położone są tak blisko, teren na tyle ciekawy, że z pewnością nie będę się nudzić. Precyzyjnie kontroluję poszczególne fragmenty trasy. Do czasu. W pewnej chwili zamiast zaznaczonej na mapie polnej drogi widzę obsiane zbożem pole. Idę odciśniętymi na polu koleinami. W oddali widzę zabudowania. Pojawia się kolejny fragment drogi. Tylko która to droga? Jak jechać by dotrzeć do punktu? Pojawiające się gdzieniegdzie ślady kół nie dają jednoznacznej odpowiedzi.

Zjeżdżam w kierunku widocznej poniżej dolinki i rozpoczynającego się w lesie wąwozu. Skręcam w jego lewą odnogę, pozostawiam rower i bez zbędnego balastu ruszam w poszukiwaniu punktu. Wkrótce osiągam jego wierzchołek. Wychodzę z lasu prosto na przebiegającą skrajem lasu drogę.

Mapa pozostała w mapniku ale jeżeli tu punktu nie ma, poszukiwany wąwóz może znajdować się w położonym kilkaset metrów dalej lesie. Napotkane na skraju lasu rowery potwierdzają moje przypuszczenia. Ruszam za widocznymi poniżej zawodnikami. Lewa odnoga opadającego w dół wąwozu. Przeszukuję znaczny fragment wąwozu. Wreszcie poddaję się i wracam do punktu wyjścia. W ostatniej chwili od opuszczających już to miejsce rowerzystów dowiaduję się, że po wejściu do wąwozu powinienem skręcić w prawo. No tak, kierunek odnóg rozwidlającego się wąwozu określa się od jego podstawy a nie od jego szczytu. Przeszukuję kilka odchodzących w prawo niewielkich żlebów. Dopiero pomoc przybywających piechurów pozwala trafić na ten właściwy. PK66 lewa odnoga wąwozu - ok.15:10/78 (43:2). Do pozostawionego kilkaset metrów roweru powracam po 35 minutach.

W prowadzonych po zakończeniu zawodów rozmowach dochodzimy do wspólnego wniosku, że nazwanie wąwozem niewielkiego jaru było nieprawidłowe i wprowadzające w błąd. Proponuję o wiele właściwszy opis punktu - "mały Jarek" w nawiązaniu do znanego wszystkim orientalisty biorącego udział w imprezie.



https://ridewithgps.com

mapy zawodów (strona organizatora)

Przede mną łatwiejszy odcinek trasy. Zjeżdżam/schodzę do biegnącej doliną asfaltowej drogi. Pomimo, że ta pnie się łagodnie do góry, równe podłoże w pełni pozwala wykorzystać zalety "hulajnogi". Płynnie poruszam się do przodu. Koniec miejscowości. Polne i leśne drogi sprawiają, że maksymalnie skupiam się na nawigacji. Nieustannie odmierzam odległości i kontroluję swoje położenie na mapie. Położenie jaskini, która jest celem - bo tam znajduje się punkt kontrolny - wcale nie jest takie oczywiste. Las w tym miejscu jest zarośnięty i mało przejrzysty.

Ostatnie skrzyżowanie dróg. Skrupulatnie odmierzam się od zakrętu drogi do miejsca w którym powinienem skręcić w las. Docieram do miejsca w którym skończyły się ślady moich poprzedników. Zostawiam rower i ruszam na poszukiwania. Na początek schodzę w dół rozpoczynającego się w tym miejscu wąwozu. PóŸniej krąg moich poszukiwań poszerza się. Przecież jaskinia nie jest igłą w stogu siana. Gdzieś tu musi być.

Po kilkunastu minutach bezskutecznych poszukiwań wracam do punktu wyjścia by namierzyć się ponownie. Rowerem to moment bo zaledwie 500 metrów, pieszo to już wyprawa i pokonanie w obie strony dodatkowego kilometra leśnej drogi. Pomiar odległości się potwierdza. Skręcam w las w dokładnie tym samym miejscu co poprzednio. Precyzyjnie kontroluję odległość od drogi i kierunek marszu. Ponownie jestem nad płytkim wąwozem, w którym niewątpliwie "musi" znajdować się jaskinia. Powoli poruszam się dnem zagłębienia, tym razem uważnie rozglądając na wszystkie możliwe strony. Po chwili gdzieś powyżej, niemal na skraju wąwozu dostrzegam czerwień zawieszonego na drzewie lampionu. Dopiero poniżej widzę niewielką "ściankę" ze skał. Szczęśliwy z osiągnięcia celu nawet nie spoglądam, czy i jak małe jest wejście do tej "niby-jaskini". Nie tak to sobie wyobrażałem. Nie takiego miejsca w lesie poszukiwałem. PK56 jaskinia - 16:48/98 (49,3). Na poszukiwaniach punktu tracę kolejne 35 minut.

Wychodząc z lasu spotykam Ewę i Jarka, którzy przygodę z rajdami na orientację rozpoczynali podczas łódzkiej Orient-Akcji. Moja pomoc w określeniu miejsca, w którym znajduje się punkt okazała się nie do końca skuteczna. Na mecie dowiedziałem się, że nawet przy mojej pomocy odnalezienie "jaskini" nie było wcale takie łatwe.

Kolejne punkty rozmieszczone są naprawdę gęsto. Coraz mniej odczuwam brak sprawnego środka transportu. Zjeżdżam z wzniesienia na którym znajdowała się jaskinia. Zgodnie z mapą od punktu dzieli mnie niewiele ponad kilometr biegnącej skrajem lasu drogi. Tylko gdzie jest widoczna na mapie droga. Na początek jadę lasem, póŸniej zjeżdżam na pas łąki nad strumieniem. Tędy prowadzą odciśnięte w trawie ślady. Odmierzenie się w takich warunkach ma jedynie znaczenie symboliczne. Łączka rozszerza się pojawiają się dodatkowe cieki wodne. Kolejne lepszej lub gorszej jakości mostki. Gdzie jest punkt? Nieco dalej niż początkowo zacząłem szukać. PK32 skrzyżowanie ścieżki i strumyka - 17:15/37 (51,5).

Przez podmokłą łąkę przedzieram się do widocznej niżej wioski. Po chwili będę musiał powrócić na grzbiet i odzyskać utraconą wysokość. Przede mną kilometr pchania roweru w górę. Nawet sprawnym rowerem nie pokonałbym całego podjazdu. Wreszcie jestem na górze. Na chwilę mogę usiąść na siodełku i poczuć w uszach świst powietrza. Widoczny z daleka punkt zaliczam pozostawiając rower poniżej kolejnego wzniesienia. PK45 róg lasu na szczycie - 17:46/31 (54:2).

Żeby nie było zbyt pięknie jadę teraz na punkt znajdujący się dużo poniżej, w kolejnej dolince. Dlaczego tak ładnie wyglądający (na mapie) punkt ma wartość 70 punktów przeliczeniowych dowiem się niebawem. Przemieszczam się niebieskim szlakiem rowerowym. Po drodze, którą zamierzałem opuścić się w dolinę pozostał jedynie prześwit pomiędzy drzewami. Tędy z pewnością roweru nie da się nawet prowadzić. W dół schodzę nieco dalej skrajem lasu. Pokrzywy, nierówny teren. W położonym niżej lesie dochodzą powalone drzewa i leżące gałęzie. Wreszcie niewielka rzeczka. Rozmokłe koleiny pozostawione przez właścicieli samochodów terenowych. Kilkakrotnie przeskakuję meandrującą rzekę usiłując nie wpaść w błoto powyżej kostek.

Z niepokojem myślę o opisie punktu (pod określeniem "dolna część muldy" może się kryć dosłownie wszystko). Niepotrzebnie. Punkt jest doskonale widoczny od strony rzeki. Jedyną przeszkodą było dotarcie w to miejsce północnej strony. PK73 dolna część muldy - 18:14/28 (56,9).

Dalej na południe prowadzi nie zniszczona przez rajdowców gruntowa droga. Problemem jest przedostanie się przez grzbiet dzielący mnie od leżących na wschodzie punktów. Pod gęsto położonymi na mapie kreskami nie kryje się żadna nadająca nawet do prowadzenia roweru droga. Idę na południe licząc na to, że w końcu muszę coś trafić i trafiam. Z żalem przecinam asfaltową drogę. Na znajdującym się po przeciwnej jej stronie wzniesieniu znajdę PK55 drzewo - 18:57/43 (61,3). Ostatnie kilkaset metrów do punktu pokonuję biegnąc. To wydaje się szybszym sposobem od wpychania roweru w górę, a póŸniej zjazd nierówną drogą.

Wracam. Zamieniam kilka słów z nadjeżdżającymi właśnie zawodnikami i szybko ruszam dalej. Przede mną średnio przejezdna droga pomiędzy polami i lasami. Wreszcie osiągam będący w fazie zaniku asfalt. Zjeżdżając w kierunku przecinającej drogę rzeczki po raz pierwszy od dłuższego czasu mogę na chwilę usiąść na siodełku. Zostawiam rower na poboczu obok strumienia. Gdzieś nad jego brzegiem muszę odnaleŸć lampion punktu kontrolnego. Idę rozglądając się i za lampionem i za właściwym zakrętem strumienia. W końcówce prowadzą mnie pozostawione przez piechurów i rowerzystów ślady. PK64 zakręt strumienia - 19:24/27 (63,2).

Mijam napotkanych nieopodal poprzedniego punktu rowerzystów. Do tego momentu przekonany byłem, że rower jest dużo szybszym środkiem transportu niż własne nogi. Cóż. Mnie jeszcze rozpiera energia. Oni, być może, znajdują się już w stadium schyłkowym.

Wracam zanikającym asfaltem. Niestety teraz muszę odzyskać utraconą wysokość. Mapa w okolicach dawnego kamieniołomie nie jest dla mnie za bardzo czytelna. Zsuwam się jakimś Ÿlebem, schodzę po schodach, mijam most na rzece. Odmierzam się. Wchodzę do zarastającego lasem kamieniołomu. Idę bez przekonania, że jestem w odpowiednim miejscu. Ślady dodają otuchy. Nie rozwiązują jednak problemu braku powieszonego na którymkolwiek z drzew lampionu. Skoro jednak inni tu byli ... Na wszelki wypadek wdrapuję się nieco powyżej. Chociaż to z pewnością nie jest to "dno" kamieniołomu to na jednym z drzew odnajduję lampion. PK35 dno dawnego kamieniołomu - 19:48/24 (66,7).

Na tym punkcie miała zakończyć się moja przygoda z Irokezem. Ponad dwugodzinny czas jaki pozostał do zakończenia imprezy sprawia, że od dłuższego czasu myślę o kontynuacji zmagań. Chociaż na "mojej" części mapy zaliczyłem wszystkie dostępne punkty jest jeszcze jej druga część. Jedynym osiągalnym w tak krótkim czasie punktem jest PK63 i tam właśnie ruszam.

Na początek trochę pchania roweru, póŸniej czujny zjazd (nie chcę przegapić bocznej drogi). Powoli zaczyna się ściemniać. Dokładnie kontroluję odległość. Nie chciałbym popełnić teraz jakiejś wtopy. Wreszcie pozostawiam rower obok leśnej drogi i ruszam w górę. Co kilkanaście metrów obracam się dookoła i czołówką penetruję teren. Przejrzysty, rzadki las sprawia, że element odblaskowy lampionu powinien być widoczny i jest widoczny z daleka chociaż dopiero po osiągnięciu szczytu wzniesienia. PK63 dołek - 20:27/39 (69,2).

Perforuję kartę startową i bez zastanowienia zbiegam stromą ścieżką/dróżką w dół. Chwila paniki. Gdzie ja jestem? To nie jest droga, którą tu przyjechałem. Jak znaleŸć w ciemnym lesie nieoświetlony rower? Tym razem mam szczęście - teren jest łatwy. Identyfikuję szuter który wcześniej mijałem i po chwili odnajduję najważniejszy cel na dzisiejszej trasie - własny rower. Pozostawienie nieoświetlonego roweru i schodzenie bez spoglądania na kompas mogło mnie kosztować dużo czasu.

Do mety pozostaje już tylko prosta droga pomiędzy polami. Asfalt w miejscowości Nowa Góra. Meta - 21:13/46 (72,8).

Rowerem zaliczyłem 8 punktu, pieszo (z rowerem) aż 11. Statystyka, która jak wiadomo jest nauką ścisłą jednoznacznie wskazuje, która metoda zaliczenia punktów jest skuteczniejsza.

Osoby wymienione w relacji:

Piotr Banaszkiewicz, Łukasz Mirowski, Roman Królikowski, Marcin Witkowski, Jarosław Wieczorek, Ewa i Jarek Adamczyk

Statystyka:

Dystans: 72,8 km
Przewyźszenia ok. 1200 m
Czas trasy: 11 godz. 14 min.
Czas ruchu: ok. 7 godz. 57 min
Prędkość średnia: 9,15 km/godz.
Prędkość maksymalna: 40,5
Zaliczone PK - 19 z 46
Przeliczeniowe PK - 970 z 2500
Miejsce - 22/38

Łódź, 2016 r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 68
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót