IROKEZ - Iron Rogaining |
Kiedy z nieocenionej wprost strony napieraj.pl dowiaduję się o organizowanych przez Compass zawodach w rogainingu nie zastanawiam się nawet przez moment - jadę. Będą to bodajźe jedne z pierwszych w Polsce takich zawodów dostępnych równieź dla rowerzystów. Na głównej 24 godzinnej trasie pieszej zawody będą miały status Mistrzostw Polski. Zasady teoretyczne tej formy zawodów, popularnych na zachodzie Europy są mi doskonale znane. Na trasie będziemy mieli duźą - niemoźliwą do zaliczenia - liczbę punktów, o róźnej wartości przeliczeniowej (od 20, 30, 40
aź po 70, 80, 90). Te najłatwiejsze, najgęściej połoźone i najbliźsze bazy będą najmniej punktowane. Te trudniejsze i rzadziej rozłoźone będą dawały większy dorobek punktowy.
Mam nadzieję, źe przydadzą się moje liczne starty na trasach Harpagana, z których źadnej nie udało mi się zaliczyć w całości. Zawsze w mniejszym lub większym stopniu musiałem wybierać pomiędzy bardziej a mniej wartościowymi punktami. Wiem! Nie tak duźa ilość punktów, nie tak wielka moźliwość wyboru, nie tak trudny teren.
Z niepokojem spoglądam w niebo, z niepokojem nasłuchuję informacji o zmieniających się prognozach pogody, wypatrując chociaź odrobiny nadziei. Zaczyna padać, gdy wieczorem rowerem dojeźdźam do bazy. Pada kiedy się budzę. Póniej nawet deszcz wzmaga się.
Na pół godziny przed startem dostajemy mapy. Te 30 minut to czas na zapoznanie się z połoźeniem 57(!) punktów kontrolnych, wybór poźądanych punktów i wyznaczenie optymalnej trasy ich zaliczania. Zamiast szczegółowo rozrysowywać trasę ustalam kierunek jazdy i (w sposób dość prowizoryczny) kolejność zaliczania kilkunastu początkowych punktów. Chwilowo nieco się rozjaśnia, zamiast deszczu z nieba leci jedynie delikatna mźawka. Czas na start.
Zgodnie z przedstartowymi ustaleniami, jadąc na zachód na początek zaliczę kilka "małych" punktów. Póniej ruszę na południe, gdzie znajdują się najwyźej wycenione punkty kontrolne (w tym cztery 90-tki)
27 - dołek (20 pkt) Zaledwie kilkaset metrów od asfaltu, zupełnie bez problemu.
20 - szczyt górki (20 pkt)
Gęstwina leśnych dróźek. Kiedy zatrzymuję się by spojrzeć na mapę nadjeźdźający z tyłu zawodnicy wybierają właściwe wzgórze
21 - szczyt górki (20 pkt)
W poszukiwaniu punktu zwiedzam niewłaściwy pagórek. Głosy które słyszę gdzieś w pobliźu doprowadzają mnie we właściwe miejsce. Obok ścieźki leźą porzucone rowery. Zboczem wzniesienia zbiegają Grześ z Pawłem z zaliczonym punktem.
41 - dolna część muldy (40 pkt)
Leśnymi dróźkami sprawnie docieram na obrzeźa leśnej miejscowości Hutki Kanki. Omijam pierwsze zabudowania i (prawdopodobnie) jestem na miejscu. Spotykam zawodnika, który poszukuje punktu juź od pewnego czasu. Rzut oka na rozświetlenie punktu wyjaśnia wszystko. Jesteśmy na górze niewielkiego jaru a punkt znajduje się poniźej u jego wylotu.
Po zaliczeniu punktu rozstajemy się. Napotkany biker pojedzie na znane sobie tereny czyli na północ. Ja jadę w przeciwnym kierunku - dla mnie cała Jura jest terra incognita. Trudno uznać start na nocnej edycji rowerowej Transjury i pokonanie trasy z Częstochowy do Krakowa za zapoznanie się z jakąkolwiek częścią tych terenów.
90 - róg polanki (90 pkt)
Początkowo planuję w pobliźe punktu podjechać asfaltowymi drogami. Póniej zmieniam plany. Opuszczam ostatnie zabudowania i zapuszczam się w las. Napotkana nowa szutrowa droga zupełnie zmienia otocznie. Nie potrafię odnaleć właściwej przecinki. Bezskutecznie próbuję odnaleć jakąkolwiek dróźkę prowadzącą we właściwym kierunku. Droga, którą jadę coraz bardziej oddala mnie od celu. Przy najbliźszej okazji robię korektę, bez wahania pokonuję w bród płytką rzeczkę. Las przerzedza się, pojawiają się zabudowania niezidentyfikowanej miejscowości. Intuicyjnie wybieram drogę na zachód. Bingo! To dobry kierunek. Tablica Grabowa. Jeszcze kilkaset metrów mozolnego wspinania się pod górę. Linia energetyczna wskazuje, źe jestem na właściwym miejscu, na właściwej polanie.
64 - ambona (0 pkt)
Pogoda nieustannie zmienia się. Zaczyna padać. Licznik przestaje działać i pomimo róźnych prób nie udaje się uruchomić. Zjeźdźam w dół i kieruję się w kierunku kolejnego punktu. Teraz mogę liczyć tylko na kompas. Poszukiwania przedłuźają się. Opuszczam las, z uporem maniaka przedzieram się przez jakieś podmokłe łąki, przeskakuję rowy wypełnione wodą, zmagam z nawierzchnią remontowanej polnej drogi. Skręcam w las. Szukam punktu pod linią wysokiego napięcia, bez skutku - to nie ta droga, to nie ta linia.
Po kolejnych kilkuset metrach las kończy się i pojawiają się pierwsze zabudowania. Mam szczęście - nie pada. W ogródku najbliźszego domostwa widzę pracującą kobietę. Mam ochotę krzyknąć: Ratunku. Gdzie ja jestem?. Zamiast tego pytam bardziej konstruktywnie. Zgubiłem się. Jaka to miejscowość?
Nazwa NIEGOWONICZKI wywołuje u mnie oznaki zdumienia. Sprawdzam mapę. Po kilkudziesięciu minutach poszukiwań znajduję w odległości, zaledwie 2 km asfaltową drogą od miejsca w którym je rozpocząłem. W tym czasie musiałem zakreślić w terenie duźą pętelkę (w takich momentach źałuję, źe nie mam GPS-a i zapisu przebytej trasy). Byłem przekonany, źe jadę na wschód, a znalazłem się na zachodnim skraju mapy. No cóź, moźe warto na przyszłość zapamiętać, źe igła kompasu ma dwa zupełnie nierównowaźne sobie końce. Odpuszczam sobie punkt, który nie był mi dany. Po 2,5 godzinach jazdy mój dorobek to zaliczone 5 punktów i zdobyte 190 pkt.
82 - górka (80 pkt)
Pokonuję długi odcinek twardej gruntowej drogi przez pola. Tu raczej nie powinienem się zgubić. Skręcam w ścieźkę prowadzącą wzdłuź nadrzecznych bagienek. Na ciągnącym się po przeciwnej stronie niewielkim grzbiecie znajduję właściwe wzniesienie.
91 - brzeg lasu (90 pkt)
Wracam do głównej drogi. Po przeciwnej jej stronie mam do zaliczenia kolejny tłuściutki punkcik. Początek nie zapowiada masakry. Po kilkuset metrach na drodze pojawia się pierwszy piasek. Nieco dalej na drodze jest juź "plaźa" - wszędzie sypki, pomimo deszczu, piasek. Miejscami daje się jechać lasem obok drogi.
Piaszczysta wstęga drogi wije się to w jedną to w drugą stronę, w miejscu jednej, pojawia się mnóstwo innych. Korzystam z kompasu, odmierzam na ponownie działającym liczniku odległość. Powinienem juź trafić na zaznaczony na mapie obszar pozbawiony lasu. Wygląda na to, źe omijając piaski, minąłem go. Trochę kręcę się bezradnie, wreszcie las przerzedza się. Przede mną pojawia się wolna przestrzeń.
Na sięgającej tu dawniej Pustyni Błędowskiej drzewa nie tworzą wyranej granicy. Gdzie jest poszukiwany przeze mnie skraj lasu? Wszelkie próby odnalezienia punktu kończą się niepowodzeniem. Rezygnuję z dalszych poszukiwań. Wracając, przypadkowo trafiam na wdzierający się w las "jęzor pustyni". Prześwietlenie mapy wskazuje dokładne miejsce połoźenia punktu. Po śladach, a raczej ich braku widać, źe jestem tu pierwszym zawodnikiem.
65 - górka (60 pkt)
Ponownie wracam do głównej drogi przez las. Kręcę się, próbując odnaleć chociaźby jedną z zaznaczonych na mapie leśnych dróg czy przecinek. Tu rzeczywistość zupełnie nie zgadza się z mapą. Ruszam, jedną z dróg. Jedyne co mogę robić to kontrolować kierunek i odległość - przy moich dzisiejszych kłopotach orientacyjnych, to kruche podstawy do sukcesu. Po kilku kilometrach skręcam przecinką na północ. Z daleka dostrzegam sylwetkę piechura, a na niewielkiej kupie piachu lampion. Od przeciwnej strony czyli od wschodu do punktu prowadzi twarda szutrowa droga. Tą drogą opuszczam punkt.
74 - ambona (70 pkt)
Bez problemów odnajduję myśliwską ambonę ponad - wciśniętym pomiędzy pagórki - niewielkim obsianym zboźem poletkiem. Doskonale pasujący do siebie duet. Pole - miejsce, w którym zwierzęta zdobywają pokarm. Ambona - miejsce w którym swoje potrzeby załatwiają osobnicy posiadający licencję na zabijanie.
92 - szczyt skarpy(0 pkt)
Nie wiem jakim sposobem pomijam PK92, jeden z 4 najwartościowszych punktów. Zauwaźam go na mapie dopiero w trakcie pisania tej relacji.
93 - pomiędzy ścianą skalną i głazem (90 pkt)
Asfaltowymi drogami jadę do innej 90-tki. Po okresie rozpogodzenia (przez chwilę nawet świeciło słońce) ponownie zbierają się ciemne chmury, zaczyna padać. Na skraju lasu zatrzymuję się i czekam na nadjeźdźających z tyłu Pawła i Grzesia. W strugach deszczu wspinamy się na leśne wzniesienie. Ponownie przestaje działać licznik. Paweł wyjaśnia niezrozumiałą dla mnie awarię - woda zalewa podstawkę licznika powodując zwarcie. Wystarczy osuszyć to miejsce by licznik zaczął działać normalnie.
Podczas zjazdu jadący przede mną Grześ zalicza glebę. To ponowny upadek na uprzednio kontuzjowane ramię. Szczęśliwie kończy się bez kontuzji i bez awarii roweru. Moźemy ruszać dalej. Po pierwszych 5 godzinach jazdy zaliczam 10 punktów i zdobywam 580 punktów przeliczeniowych.
Bez pytania o zgodę dołączam się do napotkanej dwójki. Teraz moja nawigacja zejdzie na drugi plan. Będziemy jechać szybko i bardzo szybko. Tak szybko i tak pewnie, źe nie zawsze będę miał czas by kontrolować swoje połoźenie na mapie. Na twardych i asfaltowych drogach nie mam problemu z utrzymaniem narzucanego przez Grzesia i Pawła tempa. Na cienkich oponach z trudem pokonuję piaszczyste odcinki leśnych dróg. Szybkość jazdy spada i zaczynam tracić dystans do prowadzących. Podobnie jest na leśnych podjazdach. W panujących warunkach przerzutka przestaje prawidłowo działać. Mała tarcza przestaje dla mnie istnieć. Siłowo, na twardym przełoźeniu muszę pokonywać bardziej strome leśne podjazdy. Jedyne w czym mogę pomóc to szybkie odnajdywanie lampionu w terenie - wtedy gdy porzucamy rowery i z buta przeczesujemy teren. Wielokrotnie mi się to udaje.
69 - szczyt górki (60 pkt)
Deszcz, chwila przerwy i szybki zjazd asfaltową drogą sprawia, źe przez chwilę robi się naprawdę chłodno. Nikt nawet przez chwilę nie myśli o wyciąganiu zapasowej kurtki. Wkrótce zjazd się skończy i rozgrzani trudnym terenem będziemy spływać potem. Jedziemy pasem przeciwpoźarowym wzdłuź torów kolejowych. Skręcamy w las, by na kolejnym wzniesieniu odnaleć lampion.
56 - północna podstawa ścianki skalnej (50 pkt)
Podjeźdźamy w pobliźe rozległego wzniesienia. Porzucamy rowery, nie pierwszy i ostatni raz zamieniając się w piechurów. Przedzieramy się przez oddzielający nas od wzniesienia, zasłaniający ściankę lampion, pas gęstych wysokich krzaków. Kolejna napotkana za ścianą drzewek skała jest tą przez nas poszukiwaną.
45 - przełęcz (40 pkt)
Na źyczenie Grzesia jedziemy zaliczyć po drodze ten mniej wartościowy punkcik. Wbrew obawom, wjazd na przełęcz nie jest szczególnie uciąźliwy.
66 - płaski szczyt, 10 m od brzegu lasu (60 pkt)
Asfaltowa droga, polna droga. Rezygnujemy z wjazdu nierówną, porośniętą trawą dróźką na grzbiet wzniesienia. Dla odmiany przebiegniemy się kilkaset metrów w górę i dół. Tu spotykamy głównego faworyta do zwycięstwa Zbyszka Mossoczego.
83 - górka (80 pkt)
Jedyną trudnością punktu jest prowadząca do niego piaszczysta leśna przecinka.
75 - wapiennik (70 pkt)
Zapuszczanie się na skróty leśnymi przecinkami o nieznanej przejezdności nie wydaje się najlepszym wyjściem. Wracamy na asfaltową drogę i nieco okręźnie ale bez zbędnego wysiłku docieramy do najłatwiejszego zaliczonego dzisiaj punktu. Trudno przeoczyć widoczny juź z daleka "komin" wapiennika.
Droga, którą jedziemy prowadzi grzbietem wzniesienia. Równy asfalt pozwala choć trochę rozejrzeć się po okolicy. Wokół rozpościera się fantastyczny widok na sąsiednie wzgórza, lasy, skały, połoźone w dolinkach zabudowania. Ciemne deszczowe chmury przeplatające się z jasnymi, a odległe przebłyski słońca, nadają krajobrazowi dodatkowej tajemniczości.
Zatrzymujemy się przy napotkanym sklepie spoźywczym. Paweł uzupełnia płyny. Mam chwilę czasu by spokojnie posilić się i przez chwilę odpocząć. Po postoju w Pawła wstępują nowe siły. Pomimo atutu jakim jest dla mnie asfaltowa droga, z trudnością utrzymuję narzucone tempo. Bolą ostygłe podczas postoju kolana, nie pracują tak jak potrzeba mięśnie. Dodatkowo zauwaźam, źe przednia opona zrobiła się nieco bardziej miękka. Czyźby to miał być koniec tak dobrze zapowiadającej się współpracy?
52 - dno muldy (50 pkt)
Po długim asfaltowym odcinku skręcamy w las. Po chwili wjeźdźamy w ciemny wilgotny, porośnięty lasem wąwóz. Otaczają nas strome zbocza. Z kaźdej strony pojawiają się kolejne odnogi. Uroda tego miejsca robi na mnie wraźenie. Organizatorzy nie są specjalnie złośliwi, punkt jest połoźony w głównym jarze niezbyt daleko od jego początku.
67 - na zachód od wejścia do jaskini (60 pkt)
Nasz dojazd do jaskini nie był najlepszym wariantem. Od widocznej z oddali potęźnej jamy w skale oddziela nas kilkusetmetrowy pas pól. Musimy szybko pokonać tą przeszkodę. Po powrocie z punktu, buty pokryte są grubą warstwą gliny. Nadchodzące deszcze, a póniej przedzieranie przez mokre krzaki sprawią, źe wkrótce pozbędziemy się tego balastu.
Znajduję chwilę czasu by dopompować koło. Stan mojej psychiki poprawia się, zaczynają normalnie pracować rozgrzane mięśnie, przestają dokuczać kolana. Po kolejnych punktach traci siły Grześ. Pomimo problemów, uda nam się "przeciągnąć" ze sobą aź do mety. Za kaźdym razem gdy zgłasza zamiar odłączenia się od grupy, perswadujemy mu, źe jeźeli nie chce przegrać zawodów ze Staszkiem Kruczkiem powinien jechać dalej, a kolejny punkt jest naprawdę blisko. Mam wraźenie, źe Paweł nieco zwolnił, rezygnując ze sportowej rywalizacji o zwycięstwo na rzecz pokonania trasy w naszym towarzystwie.
68 - północna podstawa skały (60 pkt)
Na rozwidleniu leśnych ścieźek spotykamy zagubioną w lesie sierotkę. Dwóch jej towarzyszy ruszyło w róźnych kierunkach na poszukiwania. Paweł bez chwili wahania prowadzi nas do celu.
53 - północne podnóźe skały/głazu (50 pkt)
Kolejne wzgórze, kolejne krzaki, kolejne "podnóźe". Bez problemu trafiam do miejsca gdzie wisi lampion.
54 - róg lasu, mała mulda (50 pkt),
55 - boczna mulda (50 pkt)
Kolejne punkty chyba nie wyróźniały się ani urodą ani trudnością, w mojej pamięci nie pozostawiają źadnego śladu. Moźe po prostu jestem juź zmęczony.
Mała mulda, boczna mulda, dno muldy. Słowo mulda wymieniane przy kaźdej okazji. Dopiero przy tej, kolejnej juź konfrontacji opisu punktu z jego połoźeniem zauwaźam, źe słowo "mulda" to regionalne określenie kaźdego obniźenia terenu: wąwozu, parowu, jaru i.t.p. Moźna przypuszczać, źe w narzeczu polskich iROKezów najsłynniejszy kanion w Colorado nosi nazwę Wielkiej Muldy.
71 - dno muldy (70 pkt)
Powoli zbliźa się zmierzch. W lesie jest juź na tyle ciemno, źe będąc w odpowiednim miejscu w świetle czołówki paski odblaskowe lampionu moźna "ściągnąć" z odległości co najmniej kilkudziesięciu metrów.
61 - dno muldy
Ciemności nie przeszkadzają Pawłowi bezbłędnie odszukiwać ostatnie na trasie punkty. Chwila namysłu i poszukiwana "mulda" odnajduje się tuź obok ścieźki. Punkt jest kilkanaście metrów od miejsca w którym się zatrzymaliśmy.
50 - mała mulda (50 pkt)
Paweł zapowiada, źe do kolejnego punktu doprowadzi nas leśna "autostrada". Droga rzeczywiście jest prosta niestety piaszczysta. Po raz kolejny tacę dystans. Bez obaw, nie zostanę pozostawiony samotnie w ciemnym lesie.
26 - północno-zachodnia podstawa skały (20 pkt)
Pokonujemy asfaltową "ścianę" w okolicach zamku Ogrodzieniec. Do upływu limitu czasu pozostaje prawie godzina. Grzechem by było nie skręcić do punktu w drodze do bazy. Grześ odgraźający się, źe źadnego punktu więcej nie będzie zaliczał jedzie z nami. Od mety dzieli nas zaledwie kilka kilometrów asfaltu. Wpadamy tu na 21 minut przed upływem limitu czasu. Na tym etapie rywalizacji wspólnej jazdy w ciągu 6 i pół godziny zaliczam 16 punktów zdobywając 880 punktów przeliczeniowych.
Całkowity dorobek to 26 z 57 punktów i 1460 punktów przeliczeniowych. Organizatorzy nie zauwaźają perforacji ostatniego odciśniętego w polu rezerwowym przemoczonej karty punktu ale nie ma to wpływu na ostateczny wynik. Moi towarzysze zbierając 1890 zwycięźyli - Paweł w klasyfikacji open a Grześ w kategorii 50+. Mój dorobek wystarczył do zajęcia 2 miejsca w kategorii 50+ i 6 miejsca open.
Statystyka:
Dystans: ok. 130-140 km
Przewyźszenia ponad 2000 m
Czas trasy: 11 godz. 39 min.
Czas jazdy: ok. 10 godz.
Prędkość średnia: 14,05 km/godz.
Prędkość maksymalna: 56,67
Zaliczone PK - 26
Przeliczeniowe PK - 1460
Łódź, 2014 r.