.

Rowerowy Rajd na Orientację HAWRAN


Banica, 11 maja 2019 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót


Po leniwie rozpoczynającym się sezonie, w maju przyszedł czas na przyśpieszenie. Rajdów, których nie sposób opuścić, przybyło na tyle, że będę startował tydzień po tygodniu. Z jednej strony bardzo dobrze, z drugiej na napisanie kolejnej relacji pozostaje zaledwie kilka dni. Dlaczego wśród tych wartych odwiedzenia znalazł się Hawran? Może dlatego, że rozgrywany jest w podgórskich terenach Beskidu Niskiego, może ze względu na osoby Organizatorów, może skłoniły mnie do tego opowiadania osób które wystartowały w ubiegłorocznej pierwszej edycji? Bez względu na przyczyny, jedno jest pewne - warto było.


Przedstartowe rozmowy (fot. organizator - rajdhawran.pl)

START (8:03). Mapy (tym razem jedna mapa) formatu A3 o skali 1:50.000 rozdane. Do startu pozostaje kilka minut, które warto poświęcić na zaplanowanie trasy. Wszystkie 25 punktów staram się połączyć wyrysowaną mazakiem linią. Na skrupulatne wykreślenie trasy przejazdu między punktami brakuje już czasu. Kilka minut po sygnale startu ruszam na trasę.

Na początek wybieram położony najbliżej, najłatwiejszy punkt. Jadę asfaltem na północ, po chwili skręcam na wschód. Teraz czeka mnie już tylko krótki odcinek prowadzącej w górę gruntowej drogi. W ciągu kilku chwil poznaję hardkorowe warunki jakie czekają na mnie na trasie po wczorajszych opadach. Drogą spływa woda, błoto sprawia, że przy większym nachyleniu nawet najbardziej agresywne opony tracą przyczepność. Kiedy docieram do ogrodzonych łąk, pozostawiam rower i skrajem jaru ruszam w kierunku jego rozwidlenia. Tu położenie punktu jest oczywiste i nie trzeba się nawet rozglądać w poszukiwaniu drzewa z lampionem. PK22 - Rozwidlenie jarów (godz. 8:14). W tym miejscu melduję się jako pierwszy. Z dołu nadciąga już kilkunastu kolejnych zawodników.

Zjeżdżam w dół i po chwili na dłużej opuszczam asfaltową drogę. Na rozstaju leśnych dróg wybieram jedną z dwóch prowadzących w kierunku punktu. Mocuję się z zamkniętą bramą ogrodzonego młodnika. Zatrzymuję się obok miejsca, w którym powinienem szukać PK. Uważnie spoglądam na mapę. Dlaczego nie zrobiłem tego wcześniej? Niepotrzebny pośpiech. Owszem, punkt znajduje się obok drogi ale po drugiej stronie strumyka. Gdybym bardzo chciał i tak nie przedostanę się tam przez porośnięte zwartym młodnikiem zbocze.

Powracam do punktu wyjścia. Wspinam się niemal równoległą drogą po przeciwnej stronie strumienia. Niepotrzebnie się tak śpieszę. Grupa bikerów już od pewnego czasu przeszukuje rosnące na zboczu drzewa i krzaki. Jadąc w grupie chyba nikt dokładnie nie zmierzył odległości od skrzyżowania. Nikt nie pomyślał, że do postawienia cerkwi (po której od dawna nie ma najmniejszego śladu) potrzebny jest chociaż skrawek płaskiego terenu. Po chwili ktoś odnajduje punkt kilkadziesiąt metrów dalej. PK41 - Za ołtarzem (8:39). Lampion z perforatorem wisi na drzewie. Może za bardzo się nie przyglądałem ale nic co by kojarzyło się z ołtarzem nie rzuca mi się w oczy. Przecież nie to było celem wizyty w tym miejscu.

Zgodnie z rozrysowanym wcześniej planem teraz powinienem zjechać w dół do punktów położonych na zachód od bazy. W górę jadą zarówno początkujący jak i dużo lepiej ode mnie zorientowani bikerzy. Cały mój misterny (tzn. prowizoryczny, bo wyrysowany w ciągu zaledwie kilku minut) plan bierze w łeb. Zwycięża owczy pęd - gdzie mi będzie lepiej jak nie w stadzie. Razem z innymi bikerami mozolnie pnę się w górę po spływającej wodą dróżce. Teren robi się bardziej płaski. Osiągamy przełęcz Lipka. Las zastępuje zielona łąka. Skręcamy w kierunku znajdującego się na pobliskim wzniesieniu szczytu. Po kilkudziesięciu metrach, nachylenie wzrasta, po prowadzącej w górę ścieżce nie da się jechać. Poza Grzesiem wszyscy zostawiają rowery by zdobyć wzniesienie pieszo. Kiedy docieram na górę punkt jest już namierzony. Znajduje się nieco z boku miejsca w którym wychodzimy. Tylko drewniana tabliczka wskazuje, że jest to najwyższe miejsce na tym rozległym płaskim wzniesieniu. PK54 - Szczyt (9:05). Zdobywanie punktu zajmuje nam prawie 15 minut. Do rowerów powracamy razem z Grzesiem, co tylko potwierdziło fakt, że nie warto było targać ze sobą roweru.

Był podjazd na przełęcz, będzie najprzyjemniejszy moment górskich rajdów czyli szybki zjazd do wsi Ropki. To w tym miejscu znajduje się PK33 - Swystowy sad (9:20), który jest też punktem żywnościowym. Punkt jest samoobsługowy (przynajmniej w momencie, w którym tu docieramy). Jesteśmy na nim zdecydowanie za wcześnie. Duża porcja makaronu przed startem zapewnia energię i uczucie sytości przez przynajmniej pierwsze 2-3 godziny jazdy. Zjadam jakieś ciasteczko i garść orzeszków. Uzupełniam bidon i mogę jechać dalej. Wkrótce okazuje się, że nie mam podzielnej uwagi. Po kilku kilometrach przypominam sobie o nieprzedziurkowanej karcie startowej. Cóż, na pewno nie będę wracać. Punkty są ważne ale nie najważniejsze w tej zabawie. Ponieważ podstawą zaliczenia punktu jest perforacja karty startowej, na mecie nie próbuję wyjaśniać sprawy. Załatwia to za mnie Jarek, który dowiedział się o sprawie, a był w tłumie odwiedzających punkt zawodników.


Może potłuc się tu nie sposób ale utytłać w wodzie i błocie jak najbardziej tak (fot. Leszek Pachulski - carpatiadivide.pl)

Po krótkiej wymianie zdań, ustalamy kolejność zaliczania najbliższych i tych dalszych punktów. Przed nami kilka kilometrów przejezdnych szutrowych lub asfaltowych dróg. Pokonujemy niewielką przełęcz oddzielającą nas od Wysowej. Później wspinamy się jadąc w kierunku granicy. Na skraju słowackich łąk pozostawiamy rowery i ruszamy na poszukiwania. Wspinamy się po stromym zboczu prowadzącym w kierunku wierzchołka. Z przeciwnej strony atakują punkt Grześ z Jarkiem. Jazda w dużej grupie ma swoje zalety (i wady). Po kolejnych kilku minutach z boku słychać głośne JEEEEST!!! PK82 - Ława artyleryjska (10:05). Piesze poszukiwanie punktu zajęło ponad 15 minut. Po 2 godzinach od startu na liczniku mamy zaledwie 17 km.

Po chwili namysłu ustalamy w jaki sposób dotrzeć do znajdującej się poniżej w dolince słowackiej (cygańskiej) wsi Cigel'ka. Na pozbawionym drzew zboczu sprawa jest dość prosta. Omijamy wcinający się głęboko w teren strumyk i jedziemy łąkami prosto w dół. Jest tu nawet niewyraźnie zarysowany ślad drogi. Jadąc zachowuję maksimum ostrożności. Rozmokłe koleiny, nasiąknięta wodą trawa, ukryte w trawie rozlewiska utrudniają utrzymanie równowagi. Może potłuc się tu nie sposób ale utytłać w wodzie i błocie jak najbardziej tak.


PK63 - Krzyż (fot. Leszek Pachulski - carpatiadivide.pl)

Czy już wspomniałem, że przewodnikiem naszego stadka jest Ojciec Dyrektor maratonu Wisła1200 i Carpatia Divide? Start mieszkającego w Trójmieście zawodnika na drugim krańcu kraju nie jest przypadkowy. Podczas pokonywania trasy Hawrana jak i w kolejnych dniach, Leszek będzie weryfikował trasę rozgrywanego w sierpniu maratonu. Jedziemy polną drogą po przeciwległym zboczu dolinki. Ktoś już tędy jechał. Odciśnięte w soczystej trawie ślady prowadzą nas prosto do kępy drzew i ukrytego pomiędzy gałęziami krzyża. PK63 - Krzyż (10:30).

Asfaltowa droga łagodnie opada w dół. Szybko mijają chwile potrzebne na odpoczynek i złapanie oddechu. W odmierzonej odległości skręcamy w podmokłą drogę. Przedostajemy się przez wydawałoby się głęboki bród. Z trudem pokonuję kolejne fragmenty błotnistej drogi, podmokłej łąki. Wreszcie jest tak stromo, że wpychanie roweru traci sens. Zaskakuje widok zjeżdżającej z góry Angeliki. Zdaje się, że zaliczała punkt od przeciwnej strony. PK91 - Paśnik (11:11). Tym razem pozostawiliśmy rowery na prawie 20 minut.


Powrót z PK91 (fot. Leszek Pachulski - carpatiadivide.pl)

Mijam Jarka i Ewę, na których dopiero czekają trudy zaliczania punktu. Zjazd w dół nawet błotnistą drogą nie stanowi większego problemu. Trasa różni się nieco od tej którą przyjechaliśmy. Rzeka z "głębokim"' brodem to odległe i nieprawdziwe wspomnienie. Teraz czeka na nas niewielkie spiętrzenie wody i szerokie rozlewisko, którego nie sposób ominąć bokiem. Odważna młodzież na grawelach rozpędza się i próbuje (trzeba przyznać, że skutecznie) pokonać przeszkodę nie zsiadając z roweru. Koła zanurzają się prawie do 3/4 ich wysokości. Opierając się na zanurzonym głęboko w wodzie rowerze przechodzę po spiętrzających wodę betonowych blokach.

Nieco dalej, po przeciwnej stronie drogi skręcamy w szutrówkę, która doprowadzi nas do polsko-słowackiej granicy. Po drodze należy znaleźć jeszcze jeden punkt, pień nad przepływającym w poprzek drogi strumieniem. Miało być łatwo ale nie jest. Odmierzam się od końca asfaltowej drogi, a Leszek od momentu kiedy skręciliśmy z głównej drogi. Odległość się zgadza ale ani strumienia ani punktu nie ma. Wracamy do wcześniejszej strugi. Bez rezultatu. Kolejny wąwozik znajduje się kilkadziesiąt metrów dalej. PK71 - Pień (11:40). W ten sposób zakończy się 3-punktowa słowacka część rajdu.

Gonimy grupkę, która odnalazła punkt za pierwszym podejściem. Chyba tylko brak przewodnika sprawia, że niezdecydowani zatrzymali się obok skręcającej w kierunku punktu dróżki. Po krótkim, łagodnym podjeździe wyjeżdżamy na rozległe hale. W którym miejscu się znajduje i jak wygląda tytułowy SZANIEC? Odmierzanie niewiele daje. Prawie 10 osób wchodzi w każdą ścieżkę prowadzącą w głąb gęstego młodnika i przegląda drzewa wokół obronnych okopów. Budowniczy trasy nie był aż tak złośliwy. Lampion wisi na skraju lasu, na "odwrocie" drzewa znajdującego się niemal tuż obok drogi. PK65 - Szaniec (12:07).

Nie ma podstaw by po zaliczeniu punktu zatrzymywać się ani chwili dłużej. Ruszam za napotkanym na punkcie Barkiem Adamczykiem. Najkrótsza droga w dół poprzegradzana jest ogrodzeniami znajdującej się w dolinie farmy. Przeszkodę omijamy zjeżdżając po łąkach od zachodniej ich strony. Wkrótce jesteśmy już na prowadzącej niżej drodze. Skręcamy w dolinkę na końcu (prawie na końcu) której znajduje się kolejny punkt. Początek to przyjemna, łagodnie wznosząca się utwardzona droga. Pokonujemy kolejne brody meandrującej doliną rzeki i jej dopływów.

Powyżej drewnianej cerkiewki droga zmienia swój charakter. Jest dzika i przez nikogo nie naprawiana. Ilość brodów wzrasta. Wreszcie przez kilkadziesiąt metrów prowadzi korytem strumienia. Zaskakuje ilość napotkanych turystów z dziećmi i rowerami. Jest ich tak dużo, że w końcu i ja zaskakuję. Na rowerkach widać numery startowe podobne do mojego. To uczestnicy trasy rodzinnej czyli rekreacyjnej. Chyba niepotrzebnie współczuję znajdującym się tu dzieciakom. One doskonale się bawią, a trasę Hawrana zapamiętają do końca życia. Miejmy nadzieję, jako pozytywne wspomnienie. Tym razem odmierzanie odległości do punktu nie było potrzebne. Obok drzewa znajdującego się kilkanaście metrów od drogi widzimy dużą grupę uczestników trasy rodzinnej. Odnaleźli trudniejszy punkt z trasy sportowej, nie zauważając wcześniej doskonale widocznej z drogi piwnicy z puntem trasy rodzinnej. PK61 - Piwnica (12:42). Żadnej piwnicy w okolicy drzewa nie zauważam ale może niezbyt dokładnie się rozglądałem.


Dolinką do PK61 (fot. Leszek Pachulski - carpatiadivide.pl)


Kolejny fragment błotnistego dojazdu (PK61) (fot. organizator - rajdhawran.pl)

Jadąc w dół dolinki zatrzymujemy się na umiejscowionym za kaplicą punkcie żywnościowym trasy rodzinnej. Dzieciaków nie zamierzam za bardzo objadać ale warto ponownie uzupełnić bidony. Na półmetku, czyli po prawie 5 godzinach jazdy na liczniku mam 40 km i zaliczone 10 z 25 punktów kontrolnych. Szybki zjazd płynącą drogą rzeką i licznymi brodami sprawia, że utytłane w błocie spodnie stają się jakby wyraźnie lżejsze.

Nie patrząc na upływający czas wybieramy się w kierunku leżącego nieco nie po drodze punktu w południowo-zachodnim narożniku mapy. Nie był to optymalny wybór trasy. Chciejstwo zwyciężyło z realną oceną sytuacji. Czasu jaki "tracimy" na zaliczenie tego punktu zabraknie, by dotrzeć do kilku punktów znajdujących się w północnej części mapy. Po betonowych płytach wspinamy się na grzbiet oddzielający nas od sąsiedniej dolinki. Betonowe płyty i widoczne z przodu plecy Ojca Dyrektora nie mogą kojarzyć się z niczym innym jak z trasą maratonu Wisła1200. Fakt, tam było idealnie płasko. Ten podjazd daje się mocno we znaki. Dalej będzie już tylko ciężej - grząska gruntowa droga. W drodze do punktu mijamy najwyższy punkt na dzisiejszej trasie.

Wyjeżdżamy z lasu. Po prawej stronie mamy rozlegle pozbawione drzew łąki z płaskim wierzchołkiem o nazwie Łan, po lewej granica lasu. W jaki sposób w środku lasu znaleźć 3 drzewa? Zadanie niemal niewykonalne. Napotkana dziewczyna próbuje już od 15 minut. Po krótkich deliberacjach ruszamy wcinającą się w las polanką. Jeden z bikerów odmierza odległość przy pomocy licznika w zegarku. Krzaki, pole rozpoczynających wegetację pokrzyw i co najmniej kilka miejsc z 3 drzewami. Zatrzymuje nas okrzyk idącego z tyłu zawodnika. Lampion znajduje się na drzewie, które kilka chwil wcześniej mijaliśmy. Trzy niepozorne drzewka. To tak ma wyglądać charakterystyczny punkt? PK64 - Trzy drzewa (13:53).

W poprzek rozległych łąk zjeżdżamy do prowadzącej doliną drogi. Cel to jak najszybsze dostanie się do punktów leżących w środkowej i północnej części mapy. Na skrzyżowaniu dróg zatrzymuje nas otwarty sklep. Kupuję napój Tymbarka i po chwili jestem gotowy do dalszej jazdy. Kiedy postój przedłuża się wolno ruszam na dalszą trasę. Przecież bez problemu mnie dogonią. Jadę wzdłuż strumienia. Spacerkiem prowadzę rower. Powoli odzyskuję siły do dalszej jazdy. Wielokrotnie oglądam się. Bezskutecznie. Moi koledzy wybrali inny wariant zaliczania punktów. Teraz muszę sobie radzić sam.

Tajemniczo opisany punkt wzbudza niepokój. Niepotrzebnie. W odmierzonej odległości skręcam i jadę przez łąki. Granica lasu i łąk pomaga utrzymać kierunek. Są też ślady poprzedników. Punkt na samotnie rosnącym drzewie jest widoczny już z daleka. PK35 - Drzewo na fundamentach (14:47).

Wracam na czerwony szlak, którym tu dotarłem i po niewielkim podjedzie zjeżdżam w dół. Gdzieś obok napotkanej asfaltowej drogi mam do odnalezienia najmniej wartościowy punkt kontrolny (=2 punkty przeliczeniowe). Galeria rzeźb nie jest chyba w żaden sposób ukryta. Spoglądam na licznik i na wznoszącą się drogę. Z boku słyszę wołanie. To do mnie? Na wszelki wypadek zatrzymuję się. Rodzinka z dwoma dzieciakami informuje mnie, że prawie minąłem poszukiwany obiekt. Kilkadziesiąt metrów od drogi widzę wystrugane w drewnie figurki. Przejeżdżam przed niezamieszkanym jeszcze budynkiem. Przeszukuję wszystkie figury dookoła i nic. W moją stronę biegnie kilkuletni chłopczyk pokazując lampion, który wisi na ogrodzeniu kilkanaście metrów od figur. PK21 - Galeria rzeźb (15:11).

Dziękuję serdecznie za pomoc. Odbieram ostrzeżenie o niebezpiecznym zjeździe i ruszam zaliczać najbardziej wartościowe punkty na północy. Zjeżdżam drogą, którą pokonywałem w odwrotnym kierunku podczas GMRDP i MRDP. To były krótkie ale najbardziej strome fragmenty trasy i bez wstydu można je było pokonywać pieszo. Przemykam w pobliżu bazy. Przede mną kilka kilometrów opadającej łagodnie w dół asfaltowej drogi. Zjeżdżam w kierunku kolejnego punktu. Mijam nadjeżdżających z przeciwka zawodników. Miękka droga poryta jest śladami kół. Opis punktu wyostrza uwagę. Jeszcze chwila i widzę efekty działania bobrów. Czyżbym miał szukać jednego spośród 50-100 nadgryzionych drzew? Trafiam, za pierwszym razem. PK36 - Nadgryzione drzewo (15:35).

Przede mną długi przejazd zaznaczonymi na mapie podwójną linią, a więc głównymi leśnymi drogami. Wspinam się w górę, zjeżdżam w dół. Jadę lub prowadzę rower. Bez żalu pozostawiam niezaliczony PK51 wodospad. Położenie punktu nad strumieniem i niewiadomej jakości dojazd nie wzbudza zaufania. Wreszcie długi dojazd się kończy. Wg licznika powinienem być na miejscu. Jest nawet jakaś niewyraźna droga. Nie mając pewności jadę dalej. Kolejna boczna dróżka i początek jaru. Dokładnie tak jak na mapie, na której zaznaczony jest strumyk. Dla pewności odmierzam odległość i zatrzymuję się tuż pod umieszczonym na drzewie myśliwskim "fotelem". PK83 - Ambona (16:30).

Droga, którą przyjechałem kończy się niewiele dalej pod szczytem. Teraz muszę dotrzeć do odległej zaledwie o kilkaset metrów równoległej drogi. Próba trzymania się przerywanej kreski widocznej na mapie na niewiele się zdaje. Jadę lub przedzieram się prowadząc rower "na krechę" czyli korzystając ze wskazań kompasu. Po kilku minutach jestem na innej głównej leśnej drodze. Jadąc do najbardziej oddalonego punktu w rogu mapy zastanawiam się czy i co jeszcze zdążę zaliczyć. Błotnista końcówka dojazdu. Do punktu powyżej drewnianej tamy prowadzą wyraźne ślady. PK62 - Jar (17:03).

W pierwszym możliwym momencie opuszczam las i początkowo kamienistą a później asfaltową drogą zjeżdżam do miejscowości Brunary. Prosta niezbyt stroma droga pozwala bezpiecznie przekroczyć 60 km/godz. Do upływu limitu czasu pozostaje poniżej godziny. Do mety prawie 10 km. Zaliczenie jakiegokolwiek dodatkowego punktu w limicie czasu pozostaje już tylko teoretycznym rozważaniem. Z przyjemnością mijam wolniej jadących zawodników. META (17:45).

Czas trasy 9:42
Czas jazdy 7:28
Dystans 88,4 km
Przewyższenie 1850 m
Śr. 11,8 km/godz.
Max 62,2 km/godz.
Punkty 16/25
Punkty przeliczeniowe 84/143
Miejsce 19/38

wizualizacja przejazdu na 3drerun



Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 22
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót