Pechowo ... (zdążyć przed deszczem)

LI EKSTREMALNY RAJD NA ORIENTACJĘ "Harpagan 51"
Bytów, 15-17.04.2016 r.

(relacja)

relacje z innych imprez
powrót

Zapisy na kolejną edycję Harpagana to bardzo niemiła niespodzianka. Promocyjne a więc minimalne wpisowe wzrasta do 90 zł (przy opłacie tuż przed startem nawet do 150 zł). Wielu zawodników uważa to za kwotę zaporową i nie zjawia się na starcie niegdyś kultowej imprezy. Też przez chwilę rozważam taką opcję ale, biorąc pod uwagę klasyczny 200 km dystans, wybór imprez jest niewielki. Dojazd pociągiem na start do Bytowa, podobnie jak do innych miejsc na Pomorzu stanowi pewne wyzwanie. Po rozwiniętej niegdyś strukturze kolejowej, pozostały jedynie marne resztki. By dotrzeć dostatecznie wcześnie, wybieram okrężną drogę przez Poznań. Ponieważ wieje silny wiatr z południa decyduję się nie jechać do położonej najbliżej bazy Kościerzyny i wysiąść z pociągu wcześniej w Chojnicach. Jazda z takim sprzymierzeńcem nawet przy niewielkich przewyższeniach to przyjemność. Nie czuje się w nogach pokonanych 70 km.

Harpagan wraca do Bytowa po 12 latach nieobecności. Tu odbywała się 27 edycja tej imprezy. Odnajduję starą, czarno-białą mapę trasy. Z ciekawością czytam relację jaką wtedy napisałem. Wtedy lekko nie było ( Po piasku, pod górę, pod wiatr ... ). Teren się nie zmienił, więc z pewnością teraz również łatwo nie będzie.

Wczesna pobudka. Rutynowe czynności: jedzenie, mycie, wcześniej przygotowana odzież, pakowanie żywności. Wszystko opanowane tak, by na starcie zjawić się bez nerwówki, czyli dostatecznie wcześnie. Rozdane mapy obejmują teren na zachód od miasta, a więc nie eksploatowany dotychczas przez Harpagana. Z zakreślaczem w ręku próbuję opanować i uporządkować punkty zaznaczone na mapie. Chociaż mapa rozciąga się na linii wschód-zachód nie zaszkodzi zadbać o to by wracać do bazy z wiatrem czyli z południa.

Obok mnie nad własnym wariantem "pracuje" Danusia z Łukaszem. Wybierają na początek ten sam położony na wschodzie punkt PK18. Bez wahania przyłączam się i w czwórkę razem z Andrzejem ruszamy na trasę. Zamiast widocznego na mapie skrótu jedziemy bezpiecznie dłuższym wariantem szosowym. To najlepsze co można zrobić by rozgrzać mięśnie i pobudzić do działania umysł. Zjazd z asfaltu, chwila rozterki na rozstaju dróg i zaczynamy "wspinać się" nierówną, gruntową drogą. Widoczny z oddali namiot potwierdza prawidłowy wybór. Przed nami nikogo na punkcie jeszcze nie było.PK18 Pomysk (droga młyńska, skrzyżowanie) - 7:01 (31 min.).

Szalony zjazd drogą, którą dotarliśmy. Nieco później zorientuję się, że zjazd zakończył się kosztowną (z punktu widzenia dalszej trasy) utratą jednego z bidonów. Jadąc w kierunku kolejnego punktu mijamy nadjeżdżających z przeciwnej strony zawodników. Są wśród nich Piotrek i Daniel. Chociaż nie rozumiem dlaczego zaczęli od PK8, trudno przypuszczać, by tak doskonali orientaliści wybrali zły wariant. Na razie pocieszam się tym, że piaszczystą drogą zjeżdżamy z górki i z wiatrem a nie odwrotnie. Trudno byłoby w prostym, płaskim terenie, nie odnaleźć punktu opisanego jako PK8 Soszyca (rozwidlenie dróg) - 7:25 (24 min.).

Chociaż w moich planach PK16 widnieje jako ostatni do zaliczenia punkt, łatwo daję się przekonać by zaliczyć go właśnie teraz. Prowadzi do niego orientacyjnie prosta droga. Podłoże już nie jest tak dogodne. Wyjeżdżając z lasu muszę bokiem omijać odcinki mięsistego piachu. Później jadę nierówną drogą przez pola. Chociaż szczególnie się nie śpieszę towarzysze z pierwszych dwóch punktów niepostrzeżenie pozostają z tyłu. Mija mnie Grzesiek, później Łukasz. Punkt zaliczam połowicznie. Nie mam czasu by rozejrzeć się za dwunogim stworem. Widok namiotu i stacji sczytującej chipy całkowicie mi wystarcza. PK16 świerkówko (dwunożny dąb) - 8:06 (41 min.).

Dalsza jazda to sama przyjemność. Blisko 10 km odcinek asfaltowych dróg i wiatr wiejący w plecy. Pochylony na lemondce próbuję odrobić dystans dzielący mnie od widocznych z przodu bikerów. Mijam dwóch z nich a przed zjazdem do lasu dołączam do Łukasika. Uważna jazda doprowadza nas do ukrytego w zagłębieniu terenu punktu. Niemożliwym jest, by dostrzec go z odległości większej niż kilkadziesiąt metrów. Na punkcie można uzupełnić zapasy wody. Mam nadzieję, na butelkę, która zastąpi utracony bidon. Rozczarowanie - trudno przecież wrzucić 5 litrową butlę do sakwy. W dalszym ciągu całe moje zasoby płynów to 1 litrowy bidon. PK2 Grabówko (niecka) - 8:38 (32 min.).

Próba opuszczenia punktu najkrótszą drogą na zachód (czyli do asfaltowej drogi) kończy się niepowodzeniem. Niewyraźna przecinka, w którą niezauważalnie skręcamy kończy się nad jeziorkiem. Czeka nas pchanie rowerów do przebiegającej grzbietem dróżki. Widoczna z oddali postać biegnącego piechura potwierdza, że tam musi być droga. Łukasz w plątaninie kresek na mapie wypatruje dróg, które prowadzą nas do punktu. Chociaż średnio kontroluję trasę, od czasu do czasu przyjmuję mądrą minę i potwierdzam to o czym mówi mój partner. Mijamy jedyny w okolicy mostek nad Kamienicą. Chwilę później opuszczamy dolinę rzeki. Droga wznosi się. Jedziemy, prowadzimy rowery. Mapa a raczej Łukasz pewnie doprowadza nas do PK17 Barnowo (rozwidlenie dróg) - 9:23 (45).

Niezbyt pewnie ale bez dużej straty czasu docieramy do asfaltowej drogi. Prosty dojazd utwardzonymi drogami doprowadza w pobliże punktu. Na rozwidleniu dróg Łukasz z niewiadomych przyczyn (wg mapy drogi do punktu prowadzą przez las) wybiera skręt w prawo w kierunku łąk. Być może punkt od strony łąk będzie lepiej widoczny? Płynąca przez łąki niepozorna rzeczka nie powinna być istotną przeszkodą. NIE POWINNA!!! Przed nami szeroki na ok. 1 m ciek wodny z lekko błotnistymi brzegami i leniwie płynącą wodą. Kilkadziesiąt centymetrów pod przejrzystą taflą widać brunatne dno. Korzystając z podpory jaką stanowi rower, można pokonać (przeskoczyć) taką przeszkodę suchą nogą. No, niezupełnie. Pojawia się pewien problem. Przednie koło zanurza się w wodzie i mule nie sięgając dna. Mój zdesperowany towarzysz zamierza pokonać rzekę mimo wszystko. Z niechęcią patrzę na błotniste brzegi i rozglądam się za innym sposobem przedostania się na drugi brzeg. Kilkadziesiąt metrów dalej leżą zwalone pnie drzew. Mamy więcej szczęścia nieco bliżej znajdujemy prowizoryczną kładkę, pnie raczej nie dawały się do przeprawy.

Jeszcze fragment podmokłej łąki. Wrzucam miękkie przełożenie i jadę z niepokojem myśląc o tym by nie zatrzymać się w najbardziej wilgotnym miejscu. Skraj lasu. Kilkaset metrów dalej odnajdujemy namiot. Jedno z przyjemniejszych miejsc na kilkanaście godzin pobytu dla obsługi tego punktu. PK5 Podwilczyn (skraj lasu) - 10:09 (46 min.). Podobno dojazd od strony lasu wcale nie był tak oczywisty.

Najkrótszą drogą przez las próbujemy dostać się do asfaltowej drogi. We znaki daje się powierzchnia od dawna nieużywanej, zarastającej trawą leśnej drogi. Delikatnie pniemy się w górę. Pojawiają się porozrzucane kawałki gałęzi. Słysząc dochodzący z tyłu trzask wciskam hamulce. Za późno, źródłem dźwięku nie była pękająca gałąź. Oglądając się do tyłu widzę leżącą luźno na trybie przerzutkę. Nie wytrzymał hak trzymający przerzutkę. PECHOWO!!! kończy się mój udział w 51 Harpaganie. Dotychczasowy dorobek punktowy (zdobytych 6 PK i 19 punktów wagowych) już nie zostanie powiększony. Dziękuję za współpracę i szybko wypycham Łukasza na dalszą trasę. Dalej każdy z nas będzie musiał sobie radzić sam. Łukasz z 16 (53) punktami zajmie 16 miejsce, dla mnie przypadnie 91 pozycja wśród 98 startujących.



https://ridewithgps.com

Kończy się las, którym jechaliśmy. Od asfaltowej drogi oddziela mnie długi pas zaoranego pola. Po istniejącej tu polnej drodze nie ma nawet śladu. Czeka mnie kilkaset metrów dreptania po - szczęśliwie - niezbyt miękkim i niezbyt wilgotnym polu. W międzyczasie wykonuję to co w tej chwili wydaje mi się najważniejsze. Dzwonię do zaprzyjaźnionego serwisu rowerowego z informacją o tym, że będę potrzebował nowy hak. Słyszę lekki przestrach. Co, na dzisiaj? I ulgę w głosie gdy tłumaczę gdzie jestem i że po hak wpadnę dopiero w poniedziałek. Uff!!! Jeden dzień bez sprawnego roweru może jakoś wytrzymam.

Od bazy dzieli mnie jedynie długi odcinek prostej drogi. Można powiedzieć, że złamałem hak w ostatnim najbardziej odpowiednim momencie. Samodzielny powrót z kolejnych punktów byłby już bardziej skomplikowany, wręcz niemożliwy. Przede mną blisko 30 km równiutkiego asfaltu. Niewiele, gdy ma się sprawny rower. Kiedy dysponuje się tylko "hulajnogą" - bo do tego celu nadaje się mój sprzęt - staje się to pewnym problemem.

Piękna słoneczna pogoda i rozległe widoki powodują, że nie przejmuję się odległością jaką mam pokonać. Na dotarcie do bazy przed upływem limitu czasu mam przecież ponad 7 godzin. Początkowo pagórkowaty teren ułatwia poruszanie się. Na zjazdach można nieco odpocząć. Na jednym z nich udaje mi się nawet przekroczyć 40 km/godz. Później jest już nieco trudniej. Wbrew pozorom, płaska droga w połączeniem z niesprzyjającym wiatrem jest trudniejsza do pokonania niż wcześniejsze podjazdy. W bliskiej odległości drogi znajduje się PK16, niestety zaliczyłem go już wcześniej. Na niebie gęstnieją ciemne chmury. Plan awaryjny zakłada dotarcie do mety przed nadciągającymi opadami. To właściwie jedyne zadanie które w tym dniu udaje mi się zakończyć sukcesem. Wszyscy inni zawodnicy będą powracać na metę w strugach deszczu. Meta - 13:19 (183). Powrót zajmuje mi ok. 3 godzin. Więc na tym odcinku uzyskuję przyzwoitą średnią 10 km/godz.

Osoby wymienione w relacji: Danusia Blank, Łukasz Wrona, Andrzej Dzich, Piotr Buciak, Daniel Śmieja, Grzegorz Grabowski, Łukasz Mirowski


Statystyka:

Dystans - 95,1 km
Przewyższenie - 800 m
Czas trasy - 6:50
Efektywny czas jazdy - 6:24
Prędkość średnia - 14,9 km/godz.
Prędkość maksymalna - 47,9 km/godz.
Punkty kontrolne zaliczone - 1/20
Punkty wagowe - 19/60
Miejsce - 91/98

Łódź, 2016 r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 1046
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót