L EKSTREMALNY RAJD NA ORIENTACJĘ "Harpagan 50"
Sierakowice, 17-19.10.2015 r.

(relacja)

relacje z innych imprez
powrót

Wtedy gdy startuję po raz pierwszy w 24 Harpaganie w Pucku, gdy biorę udział w jubileuszowej 25 edycji tej imprezy w Elblągu nawet mi się nie śni, że dotrwam do kolejnego jubileuszu. Konieczność załatwienia spraw osobistych w piątkowe popołudnie sprawia jednak, że mój udział w 50 Harpaganie w Sierakowicach nieoczekiwanie staje pod wielkim znakiem zapytania. Ostatnia deska ratunku - Tomalos, chociaż znajduje się na liście startowej rezygnuje ze startu. Grześ po samochodowym zdarzeniu do ostatniej chwili nie jest pewny wyjazdu. Zdesperowany, zdecydowany jestem na nocny pociąg, dojazd rowerem z Kartuz prosto na start rekreacyjnej rowerowej 100-ki.

Niespodziewana pomoc nadchodzi od jadącej z Warszawy Magdy Gruziel. Nawet nie przypuszczałem, że najkrótsza droga ze stolicy nad morze prowadzi przez podłódzki Stryków. Ponieważ moje sprawy przedłużają się i opuszczam Łódź kilka minut po 18, spotykamy się w połowie drogi do Strykowa. Razem z nami jedzie Paweł Słomka, który dojechał do W-wy z Wrocławia. Zadowolenia z faktu, że jednak wystartuję na koronnej 200 km rowerowej trasie nie sposób opisać. Pomimo opóźnień, dzięki autostradzie udaje nam się dotrzeć do bazy tuż przed godz. 23. Pierwsze co robimy to meldujemy się w biurze zawodów, by w ostatniej chwili jego zamknięciem odebrać materiały startowe, numer i kartę chipową. Rano pozostanie już tylko spokojne przygotowanie do startu.

Zaliczenie całej trasy i tytuł uzyskany podczas wiosennej edycji rajdu sprawia, że tym razem startuję bez spinki. Znalazłem się w dość wąskiej grupie uhonorowanych tytułem rowerowego Harpagana i nie muszę już nic nikomu udowadniać. Celem będzie jednak zajęcie jak najlepszego miejsca i zdobycie jak największej ilości punktów do Pucharu Polski. Ciemności towarzyszące startowi i powrotowi na metę sprawiają, że nie będzie to dla mnie najłatwiejsze zadanie.

Start 6:30

Pośpiesznie oglądam otrzymaną mapę. Mniej zielona część mapy na północ od Sierakowic, czyli brak zwartych terenów leśnych sprawiają, że tam zamierzam jechać zaraz po starcie. Ruszam przez oświetlone ulice miasta. Po kilku minutach jazdy spoglądam na kompas - droga którą właśnie opuściłem miasto prowadzi na wschód. Zawracać nie ma już sensu. Zmiana planów. W miejscowości Mojusz skręcę na północ do PK6. Chwilę później ponowna zmiana planów. Jadący przede mną Tomek Szot skręca na południe - nie, nie mam zamiaru samotnie szukać pierwszego punktu kontrolnego. Jedno, drugie skrzyżowanie dróg i docieramy do namiotu w środku lasu. PK14 - DŁUGI KIEKRZ - skrzyżowanie dróg - 6:57 (27 min od startu). Mijam jadącą w kierunku punktu Wiolę.

Asfaltowa droga na północ. Powoli rozwidnia się, a ja staram się "obłaskawić" widoczną przed oczami płachtę papieru. Początki jazdy z mapą są dla mnie zawsze trudne. Nie zauważam zjazdu z asfaltu i najkrótszej drogi od południa, na punkt docieram nieco dłuższą drogą od przeciwnej strony. Nie jestem w tym wariancie odosobniony. PK6 - BąCZ - skrzyżowanie dróg - 7:27 (30 min. od poprzedniego punktu).

Przejazd przez Mirachowo. W grupie innych uczestników wjeżdżam w las. Skręcamy w odpowiednią przecinkę i lądujemy na skraju lasu. Gdzie jest punkt? Zniknęły koleiny zawodników, którzy jechali przed nami. Razem z Asią zawracamy, skręcamy w kolejną dróżkę, a punkt odnajdujemy na skraju lasu zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej. PK16 - CIESZONKO - rozwidlenie dróg - 7:52 (25).

Chwila zastanowienia nad mapą. W jaki sposób dotrzeć do PK20? Chociaż z mapy niewiele wynika jadę prosto na południe. Jeżeli będę miał szczęście bez problemu dotrę do miejscowości Garcz. Jest lepiej niż się spodziewałem, szybko opuszczam las, jadę twardą gruntową drogą. Jakaś wiocha o imponującej nazwie Rzym. Dalej w dół prowadzi wąski, równiutki, wijący się nad płynąca poniżej rzeczką nowy asfaltowy dywanik. Gdyby nie kropiący od rana deszcz, można by tu jechać naprawdę szybko. Rozpędzam się. Widok wymytej przez deszcz łachy żwiru na kolejnym zakręcie powoduje, że wpadam w panikę. Hamuję nieco zbyt późno. Koła tracą przyczepność. Chyba tylko wieloletnie doświadczenie jazdy w zimowych warunkach sprawiają, że z trudem łapę przyczepność i równowagę niemal na skraju pobocza.

Czy przez przesmyk między jeziorami prowadzi jakaś droga? Sprawdzam na wiszącej nieco dalej przy drodze mapie. Jest nawet dobry asfalt. Już z daleka widać porośnięty lasem wierzchołek wzniesienia oraz unoszący się z ogniska dym. Cel położony wysoko ponad asfaltową drogą jest niemal na wyciągnięcie ręki. Jednak aby dotrzeć tam rowerem trzeba będzie pokonać odległość znacznie większą. Przestrzeliwuję dróżkę odchodzącą na wzgórze. Zawracam, po chwili porzucam rower i wbiegam na szczyt. PK20 - TAMOWA GÓRA - szczyt (wjazd od płd-zach.) - 8:32 (40). W kierunku wzgórza zmierza Marcin Witkowski.

Zjeżdżając ze wzgórza, jak się niebawem okaże, niezbyt uważnie kontroluję drogi. Początkowo tylko podejrzewam, że popełniłem błąd. Drogowskaz Ręboszewo potwierdza, że wybrałem nieco dłuższy wariant. Nagrodą jest równa asfaltowa droga. Do punktu dotrę od południa tracąc zaledwie kilka minut. To wystarcza by wyprzedził mnie jadący do tej pory nieco z tyłu Stasiej. Spotykam również Mikołaja Walińskiego i Mirka Potockiego, którzy zaliczyli punkt kilka minut przede mną. PK4 - PRZEWÓZ - miejsce nadjeziorne - 9:11 (39).

Szybki odcinek prostej asfaltowej drogi wzdłuż długiego jeziora. Do punktu zamierzam dotrzeć dłuższą ale prostą polną drogą od południa. Kiedy wcześniej widzę liczne rowerowe ślady odciśnięte na odchodzącej w lewo gruntowej drodze, zmieniam plany - skorzystam ze skrótu. Wprowadzam rower na stromy nadjeziorny grzbiet i czujnie kontrolując odległości odnajduję punkt. Widok odciśniętych w miękkiej, piaszczystej drodze kolein nie jest tu bez znaczenia. PK12 - MESTWIN - skrzyżowanie dróg - 9:40 (29). Zostawiam Stasieja pochylonego nad mapą i ruszam dalej.

Mijając Stężycę muszę podjąć decyzję jechać dłuższą ale na pewno asfaltową drogą czy wykorzystać najkrótszy wariant. Początek wygląda obiecująco - asfaltowa droga do najbliższej miejscowości. Dalej to już loteria, na aktualnej 30 lat temu mapie, cienka pojedyncza linia oznacza gruntową drogę. Czeka mnie całkiem miła niespodzianka (wygrany los na tejże loterii) - nowa asfaltowa droga. To urok nieaktualizowanych map, czasami zamiast kiepskiej polnej drogi można spotkać piękny asfalt innym razem zamiast drogi przez las, zarośniętą, nieprzejezdną przecinkę. Lubię takie, nie do końca aktualne mapy. Jazda pełna jest niespodzianek, ma w sobie coś z przygody. Może dlatego nie startuję na trasach Bikeorientu z "obrzydliwie" aktualnymi mapami.

Jedziemy razem z Adamem Marciniukiem, później dochodzimy jeszcze Artura Zawadzkiego, którzy wybrali taki sam wariant zaliczania punktów i z którymi, niejednokrotnie się już na trasie spotykałem. Na tym odcinku jedzie też ze mną Marcin Gryszkalis z Łodzi, który do tej pory brał udział jedynie w podłódzkich rajdach. Zjeżdżamy z asfaltu, mylę się na rozwidleniu dróg ale po chwili zjeżdżam nad jezioro. Opis punktu jest dość enigmatyczny ale okazuje się, że chodzi o miejsce, które odwiedzaliśmy podczas jednego z wcześniejszych Harpów - "Rezerwat Kamienne Kręgi". K18 - JEZ.DŁUGIE - miejsce nadjeziorne - 10:11 (31).

Na punkcie spotykam Mikołaja i Mirka, którzy na PK4 byli przede mną. Spotkamy się jeszcze na kolejnym punkcie. Pozory mogą mylić. To nie ja jadę tak szybko i bezbłędnie. Ten fragment pokonanej przez nich trasy był chyba najmniej udany. W rzeczywistości mają już zaliczone o 2 punkty kontrolne więcej a na mecie pojawią się jako pierwsi zawodnicy, poprawiając jednocześnie dotychczasowy rekord czasowy na harpaganowej 200-ce.

Wracam do asfaltowej drogi. Z lasu wyjeżdżają Mikołaj z Mirkiem, którzy wybrali leśny skrót. Kolejny punkt nie pozostawia żadnych wspomnień. Może jest tak prosty a może jadę w lepiej zorientowanym towarzystwie. PK10 - KISTOWO - skrzyżowanie dróg - 10:38 (27).

Szybko potwierdzam swoją obecność na punkcie i ruszam za opuszczającymi punkt zawodnikami. Moim celem będzie PK9. Prowadzą Bartek Rukszto i Konrad Jaskólski. W naszej grupce jest jeszcze Adam, z którym zaliczałem poprzednie punkty. Kłopoty rozpoczynają się kiedy wjeżdżamy w las. Z trudem pokonuję piaszczyste odcinki leśnych dróg. Są miejsca, w których zmuszony jestem do prowadzenia roweru. Moje stosunkowo cienkie opony nie są dostosowane do takiego terenu. Czasami moi przewodnicy oddalają się coraz bardziej i znikają za kolejnym zakrętem. Robię wszystko by utrzymać się w zasięgu wzroku, odrabiam dystans na twardszych odcinkach drogi. Nie mam pojęcia, w którym miejscu lasu się znajduję. Nie jestem nawet pewien w stronę którego punktu jedziemy. Wreszcie skręcamy w drogę wzdłuż jeziora i odnajdujemy namiot sędziowski. Skoro jest jezioro to znaczy, że dotarliśmy do PK13 - JEZ.ŻUKOWSKIE - 11:20 (42). Chociaż to jedyne piaski na trasie, to trudy pokonania odcinka dzielącego oba punkty będę odczuwał w nogach na licznych podjazdach już do końca rajdu.

Bartek i Konrad mają inną koncepcję zaliczania punktów, więc dalej jedziemy już tylko w dwójkę. Rozsądnym wariantem zaliczania najbliższych punktów wydaje się kolejność PK5-PK9-PK13. Dojazd do najbliższego punktu jest krótki i wydaje się bezproblemowy. Mijamy asfaltową drogę w Soszycy. Zaraz!! Tych asfaltowych dróg powinno być dwie. Pojechaliśmy inną równoległą leśną drogą. Zamiast wrócić i naprawić błąd, nalegam by jechać dalej. Skrót pomiędzy jeziorami do właściwej drogi nie do końca wychodzi zgodnie z założeniami. W pewnej chwili nie do końca wiemy gdzie się znajdujemy. Ja jadę prosto na północ. Obniżenie terenu, pojawia się rzeczka. W miejscu gdzie powinien być przepust, woda przepływa obok betonowej dreny. Podpierając się zanurzonym w wodzie rowerem na sucho pokonuję przeszkodę. Kilkaset metrów dalej trafiam na poprzeczną drogę. Wiem która to droga, tylko nie jestem pewien w którym miejscu tej drogi się znajduję? Pomimo niepewności, pewnie docieram do ukrytego przy kolejnej leśnej dróżce punktu. PK5 - BRZEZINKI - niecka - 12:11 (51). Chwilę przed dotarciem do punktu mijam Adama, który inną drogą osiągnął ten sam cel. Na zaliczenie punktu, który inni zdobywali w ciągu średnio 30 minut, potrzebuję o 20 minut więcej.

Sprawnie opuszczam las utwardzonymi leśnymi drogami. Dłuższy odcinek asfaltowych dróg. Nie zauważam i mijam najkrótszą drogę prowadzącą do punktu. Błąd spostrzegam prawie kilometr dalej. Zawracam do miejsca, w którym zatrzymała się już duża grupka bikerów i gdzie wg mapy powinna być droga. Po chwili ktoś przytomnie zauważa, że linia na mapie oznacza nie drogę a granicę pomiędzy gminami/powiatami. Tej drogi mogłem nie zauważyć gdyż po prostu nie istniała. Teraz już bez problemu podjeżdżam do dróżki pomiędzy polami, która od północy prowadzi prosto na punktu. Robi się tu bardzo tłoczno, w obie strony jadą grupy uczestników głównie trasy rekreacyjnej. PK9 -NOWA WIES - droga leśna - 12:54 (43).

Jadę najkrótszą drogą przez pola. Widok mapy z punktem położonym na skrzyżowaniu prostych przecinek i to w niewielkiej odległości od asfaltowej drogi wywołuje jakieś wewnętrzne obawy. Czy aby ta przecinka nie jest tylko linią na mapie? To przecież nie ten typ imprezy na której do punktu bez problemu dojeżdża się zbaczając na chwilę z głównej drogi. Skrupulatnie odmierzam się od mijanego mostu. Docieram do odchodzącej od asfaltu przecinki. Jechać przecinką czy odległą o kilkaset metrów równoległą drogą? Moje wcześniejsze obawy wydają się nieuzasadnione. Przez las prowadzi może nie najszersza ale dobrze przejezdna droga. Do czasu. Droga kończy się przy wycince. Jadę dalej coraz mniej widoczną ścieżką. Wspinam się na jakieś wzniesienie. Zjazd po zarastającym roślinnością stromym zboczu? Nie będę sprawdzał czy nie kryje się tam jakaś przeszkoda. Asekuracyjnie sprowadzam rower. Kolejny podjazd i jeszcze jeden.

Punkt musi być już na wyciągnięcie ręki. Z góry widać, że nie będzie tak prosto. Bezdrzewny obszar, zarośnięte trawą "jeziorko". Bagnisko, torfowisko czy łąka? Jest dość rozległe więc z niechęcią myślę o objechaniu przeszkody dookoła. Ostrożnie stawiam pierwszą nogę na trawie. Ugina się lekko ale wytrzymuje mój ciężar. Z obawą stawiam kolejne kroki szykując się na brodzenie w wodzie. Mam wrażenie, że podłoże lekko faluje. Czuję się jakbym szedł po położonym na wodzie dywanie. Pomimo porannego deszczu przeszkodę pokonuję w suchych butach. Na wzniesienie wchodzę prowadząc rower. Za kolejnym widać w dole namiot i przychodzących i rozchodzących się w różne kierunki bikerów. Tu nie da się dojechać rowerem. Dla mnie to najpiękniejszy punkt tej imprezy. PK15 - CZARNOLESIE - skrzyżowanie przecinek - 13:35 (41).

Jazda na wprost jest niemożliwa - za punktem kolejne zarośnięte trawą obniżenie terenu. Razem z Robertem prowadzę rower do najbliższej drogi. Cel to najszybsze dostanie się do położonej na północy asfaltowej drogi. Tu Robert skręca na wschód, ja jadę w przeciwnym kierunku. Zbyt szybko skręcam w drogę prowadzącą w kierunku rzeki. Widzę głęboko w dole szeroko rozlaną Łupawę. Tu żadnego mostu z pewnością nie znajdę. Jadę wzdłuż rzeki. Prowadzę rower, wreszcie docieram do kolejnej drogi. Hura!!! Jest też wsparta na drewnianych palach kładka. No powiedzmy, że tak 3/4 z jej pierwotnej konstrukcji. To zdecydowanie za mało, żeby dostać się na przeciwległy brzeg. Pogoda sprawia, że nie myślę nawet o tym, by pokonać rzekę wpław. Podobno woda nie sięgała nawet kolan.

Kiedy opuszczam brzeg rzeki w poszukiwaniu innej możliwości pokonania rzeki nadjeżdża Aptekarz i chyba któryś z miejscowych zawodników. Ten prowadzi do sobie znanego mostu, który znajduje się kilkaset metrów dalej. Nowa, porządna szeroka kładka, której nie ma na mapie. Jesteśmy na drugim brzegu. Problemem pozostaje odnalezienie się wśród dróg zaznaczonych na mapie. Próbujemy jedną z przecinek, wracamy. Spotykamy wracającego z punktu uczestnika trasy rekreacyjnej. Dostajemy dokładną instrukcję jak dotrzeć do punktu. Pomimo tego szukamy, właściwie to Aptekarz szuka na własną rękę. Sprawdzamy kolejną przecinkę.


Poezja orientacji


Jazda w takim towarzystwie nie rokuje dużych nadziei. Odłączam się, znajduję stromą drogę w dół o której mówił napotkany biker. Dalej mam skręcić w lewo do punktu. Skręcam i zaczynam objazd lasu. Już sam nie wiem przy którym z dwóch jeziorek i po której ich stronie się znajduję. Pomimo, że mylą mi się kierunki świata wracam do miejsca w którym zjechałem ze wzniesienia i miejsca w którym miałem skręcić. Po prawie godzinie poszukiwań zupełnie przypadkowo odnajduję punkt kontrolny. PK3 - KARWNO - polanka leśna - 14:45 (81). Małym pocieszeniem jest fakt, że wielu zawodników spędziło tu równie dużo czasu. Najlepsi albo ci, którzy mieli więcej szczęścia dystans pomiędzy PK15 i PK3 pokonywali w czasie niewiele ponad 30 minut. Tym razem w stosunku do optymalnego przejazdu tracę 50 minut.

Jestem sam, więc mogę liczyć tylko na siebie. Opuszczam las. Dawny PGR Karwno. Znajduję drogę prowadzącą prosto na północ. Chociaż obrośnięta jest wiekowymi drzewami, nie sposób znaleźć jej na starej mapie. Nowy asfalt na wschód i skręcam na północ czyli prosto w kierunku punktu. Kiedy zjeżdżam do lasu odnajdują się spotkani wcześniej maratończycy: Aptekarz, Adam, jest też Jurek z Basią. W takim licznym i zorientowanym towarzystwie łatwiej szuka się punktu. PK17 - RUNOWO - skrzyżowanie dróg - 15:45 (49).

Widok nieaktualnej mapy ze skomplikowaną siatką leśnych dróg nie pozwala wybrać jedynego słusznego wariantu jazdy na wschód. Tu każdy z napotkanych bikerów wybiera własną drogę. Początkowo ruszam za Jurkiem kiepską prowadzącą w górę leśną drogą. Po chwili można już jedynie prowadzić rowery . Po rozmowie z Adamem, decydujemy się wrócić i pojechać wzdłuż rzeki na północ i tam dopiero skręcić na wschód. Na widok prowadzącej dalej wzdłuż rzeki twardej leśnej drogi zmieniamy plany. To nie jest nasz kierunek ale unikniemy niewiadomej jakości przecinek oraz upierdliwych podjazdów. Wzdłuż rzeki docieramy do Unieszyna.

Punkt znajduje się gdzieś wśród otaczających rzeczną dolinę wzgórz. Nie ma wyjścia, niezależnie od tego którą drogą pojedziemy musimy pokonać kilkadziesiąt metrów w pionie. Wspinamy się leśnym wąwozem na północ. Wreszcie prowadzimy rowery. Drogi nie do końca zgadzają się z mapą. Korzystając z każdej okazji by przemieszczać się na północ trzeba jednocześnie ściśle kontrolować odległość. Żeby nie było, przewodnikiem jest Adam. Wreszcie w odmierzonej odległości jest droga na wschód. Nieoczekiwanie przy tej właśnie drodze pojawia się też namiot, lampion i stacja dokująca (na mapie punkt zaznaczony jest obok leśnej drogi). PK11 - UNIESZYNO - przecinka - 16:30 (45). Wybrany wariant sprawił, że w stosunku do znajomych napotkanych na poprzednim punkcie zyskujemy 10-20 min.

Powrót na niziny, czyli szalony zjazd. Chociaż zawsze wydawało mi się, że umiem szybko zjeżdżać, mój towarzysz, podobnie jak na podjazdach, zostawia mnie daleko z tyłu. Nie kontrolując aktualnego czasu, mam ochotę zaliczenie najbliższego punktu czyli PK7. Jadący ze mną zawodnik proponuje jazdę prosto na PK19 i ewentualne zaliczenie, gdy na to wystarczy czasu PK1. Nie sposób nie zgodzić się z tym wariantem. Po mokrym poranku i suchym dniu zaczynają spadać pierwsze krople wieczornego deszczu.

Leśne podjazdy dały mi się już mocno we znaki. Szczęśliwie do kolejnego celu jedziemy asfaltową drogą, którą opuszczamy tylko na tyle ile jest potrzebne do zaliczenia punktu najkrótszą drogą. PK19 - OKALICE - skraj lasu - 17:17 (47).

Deszcz rozpadał się na dobre. Do mety pozostało zaledwie kilkanaście kilometrów. Nie warto zatrzymywać się by sięgać po i tak nie chroniącą przed intensywnymi opadami kurtki. Powoli zapada wcześniejszy z powodu zachmurzenia zmierzch. Wiem, że gdzieś obok asfaltowej drogi znajduje się osiągalny w limicie czasu punkt. Marzę o tym by Adam nie zechciał go szukać. Chce jak najszybciej znaleźć się w bazie maratonu. Jeszcze nie zdaję sobie sprawy, że dopada mnie kryzys. Od pewnego czasu brakowało czasu i chęci na jedzenie. Paliwo się skończyło. Zaczyna brakować sił. Pomimo, że na szosie powinienem być najszybszy gdzieś w połowie powrotnej trasy pozostaję z tyłu. Z przeciwnej strony nadjeżdża Stasiej, mistrz w spóźnianiu się na metę. Tym razem zdąży jeszcze zaliczyć PK19 i wrócić na minutę przez upływem limitu czasu. Końcówka to nie zaplanowane błądzenie po mieście. Nie zauważam szkoły i zawracam dopiero z zawodnikiem nadjeżdżającym z przeciwnej strony. META 18:07:12.





Zaliczenie 16 punktów w terenie i zdobycie 54 punktów przeliczeniowych pozwala mi na zajęcie 24 miejsce. Pomimo, że mogło być dużo lepiej odczuwam zadowolenie z pokonanej trasy. Jesienny Harpagan nie jest moją ulubiona imprezą. Może tym razem potrzebne było więcej wiary we własne siły i więcej samodzielności. Cieszę się razem ze znajomymi, Piotrkiem Banaszkiewiczem i Łukaszem Mirowskim, którzy w tym roku po raz pierwszy zaliczyli całą trasę i zdobyli tytuł Harpagana. Wśród "pierwszaków" jest też Wojtek Piwakowski, weteran harpaganowych tras.

WIZUALIZACJA TRASY (ukasz - Łukasz Mirowski, bronek - Paweł Brudło, LeszMarJar - Leszek Pachulski, Marek Pachulski, Jarek Warda, theli - Radek Walentowski, Grześ - Grzegosz Liszka, Adam M. - Adam Marciniuk)

Statystyka:

Dystans - 203,6 km
Przewyższenie - 1930 km
Czas trasy - 11:37
Efektywny czas jazdy - 10:32
Postoje - 65 min.
Prędkość średnia - 19,3 km/godz.
Prędkość maksymalna - 49,7 km/godz.
Punkty kontrolne zaliczone - 16/20
Niezaliczone punkty - 4 (1, 2, 7, 9)
Punkty przeliczeniowe - 54/60
Miejsce - 24/220

Łódź, 2015 r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 1065
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót