Zawiodło wszystko

XLVIII EKSTREMALNY RAJD NA ORIENTACJĘ "Harpagan 48"
Lipusz, 17-19.10.2014 r.

(relacja)

relacje z innych imprez
powrót

fot. Darecki


Rowerowy Harpagan numer 20. Baza w Lipuszu. Teren zawodów - południowa część Kaszub i położone nieco poniżej Bory Tucholskie. Z obszarem tym wiążą sie bardzo pozytywne wspomnienia. Podczas rozgrywanego w pobliżu maratonu w Kościerzynie udało mi się wywalczyć jedno z najlepszych harpaganowych miejsc czyli 6-te. Na starcie 200 km trasy staje ponad 170 uczestników. Wśród nich czołowa 20-ka w Pucharze Polski Maratonów Rowerowych na Orientację. Pomimo silnej konkurencji liczę na dobry wynik punktowy i w efekcie satysfakcjonujące mnie miejsce. Przed startem trudno odrzucić marzenia o zdobyciu tytułu Harpagana.

Po otrzymaniu mapy określam punkty, od których chciałbym rozpocząć zawody. Zgodnie z wielokrotnie sprawdzoną taktyką, na początku trasy rezygnuję z samodzielnej nawigacji. Ruszam za pierwszymi zawodnikami opuszczającymi bazę w kierunku północnym. Wkrótce asfaltową drogą mknie grupa licząca kilkunastu zawodników. Utrzymywanie tempa narzucanego przez śpieszących się gdzieś bikerów nie jest dla mnie najlepszym wyjściem. Chociaż jadę blisko 30 km/godz. prowadząca grupka szybko się oddala. Nie szkodzi. Pojadę w myśl wymyślonej na prędce zasady: światełka poprzednika za przewodnika. Po kilku kilometrach skręcamy kilkaset metrów w las. Gdzie jest namiot i lampion punktu kontrolnego? Prowadzący zwalniają a z równoległej drogi nadjeżdżają inni zawodnicy. Punkt musi znajdować się gdzieś w sztucznym wąwozie pomiędzy tymi dróżkami. Zawracamy. Nieco dalej porzucamy rowery i zbiegamy w dół, do niewidocznego z drogi PK15 - KROWIA GŁOWA - autostrada berlinka (godz. 6:50 - 20 minut od startu).

Wracam na asfaltową drogę i po chwili mknę już w kierunku kolejnego punktu. Powoli rozwidnia się. Razem z grupką bikerów ponownie zjeżdżam w las. Wśród towarzyszących mi zawodników, znajoma twarz Krzyśka Siemieniuka. Pomimo momentów wymagających chwili zastanowienia, bez problemu docieramy do przesmyku pomiędzy jeziorami. Jadąc brzegiem jeziora z daleka dostrzegam namiot obsługi PK i kilkunastu różnobarwnie poprzebieranych bikerów. PK19 - JEZ. KOTYNIA - plaża (godz. 7:20 - 30 min. od poprzedniego punktu).

Szybko ruszam dalej. Optymalny dojazd i odnalezienie punktu nie stanowi problemu. Fakt, że w tym samym kierunku zmierza kilkunastu zawodników nie jest z pewnością bez znaczeniga. PK7 - JEZ. MAUSZ - skrzyżowanie dróg (godz. 7:48 - 28 min.).

Opuszczam las. Na skrzyżowaniu asfaltowych dróg pojawia się problem. Na miejscu widocznej na mapie dróżki widać zaorane pole. Po chwili jest tu już kilkunastu zawodników. Nie sugerując się wyborem innych, skręcam w prawo i po chwili odnajduję brakujący fragment drogi. Chwila jazdy przez las i mam PK9 - CZARNA DąBROWA - rozwidlenie dróg (godz. 8:23 - 35 min.).

Kolejny odcinek to popis orientacyjnej nieudolności. Do punktu prowadzą układające się niemal w linii prostej leśne drogi. Kiedy, obok leśniczówki wyjeżdżamy na asfaltową drogę, nikt z kilkuosobowej grupy nie zauważa, że wystarczy przekroczyć tą drogę i pojechać najkrótszą drogą do punktu. Obecność Dareckiego orientacyjnego weterana osłabia orientacyjne myślenie - przecież on wie którędy jechać. Skręcamy w asfaltową drogę. Zawracamy. Wybieramy inną leśną drogę. Na przejeździe kolejowym Darecki zawraca. Razem z 3 innymi bikerami jadę dalej. Już wiadomo, że pojedziemy dłuższym wariantem przez pobliską miejscowość Osława-Dąbrowa. Może nie jest to najbardziej optymalny wariant ale stamtąd mamy równie prostą drogę w kierunku punktu. Tylko trzeba tę drogę znaleźć. Jedziemy inną, wracając niemal w pobliże punktu wyjścia. Kolejne błędy sprawiają, że dotarcie do "łatwego" punktu kontrolnego zajmuje nam niemal godzinę. Nie jeżdżący bardzo szybko Darecki dociera tu o 17 min szybciej. PK5 - MAŁE SARNOWICZE - Parking leśny (godz. 9:19 - 56 min.).



Nie oglądając się na nikogo zaczynam realizować własny wariant zaliczania najbliższych punktów kontrolnych (PK10 - PK18 - PK2). Na wybór tej koncepcji z pewnością wpływ ma wybór asfaltowych, w miejsce leśnych dróg. Zaliczanie mało wartościowego PK2 oznacza też zachowanie możliwości zaliczenia całości trasy. Kręta, asfaltowa droga, łagodny podjazd. Razem z napotkanym bikerem skręcamy w leśną przecinkę i wyjeżdżamy prosto na PK10 - DZIEMIANY - Skrzyżowanie przecinek (godz. 9:47 - 28 min.).

Długi asfaltowy dojazd do PK18. Z przeciwnej strony nadjeżdżają grupki i pojedynczy zawodnicy, kilkanaście znajomych twarzy, wielu nieznajomych - oni wybrali odmienny wariant zaliczania punktów. Opuszczam asfaltową drogę. Twarda droga przez las. Widok Tomka Koniecznego wyjeżdżającego z jednej z przecinek ułatwia dotarcie do odległego o kilkaset metrów punktu. PK18 - SKOSZEWY - polana nadjeziorna (godz. 10:26 - 39 min.).

Przede mną prawie 10 km odcinek prowadzący prosto na południe pomiędzy rozległym jeziorem a skrajem mapy. Rozpoznanie w plątaninie kresek właściwej drogi, graniczy z cudem. Jazda "na krechę" nie do końca się sprawdza. W pewnej chwili droga zamienia się w przecinkę, nieużywaną przecinkę, słabo przejezdną przecinkę, nieprzejezdną przecinkę, wreszcie kończy się. Losowo skręcam w lewo wzdłuż linii słupów elektrycznych. Po chwili już mam przecinkę którą mogę jechać dalej na południe. Docieram do Kruszyna, miejsca które mogę zidentyfikować na mapie.

Niepomny dotychczasowych problemów rezygnuję z pewnego ale dłuższego objazdu na rzecz kontynuowania jazdy na południe. Skrupulatnie kontroluję kierunek drogi, szukam widniejącej na mapie przecinki. Bezskutecznie. Dalszą drogę na południe blokuje widoczna w lesie, ciągnąca się w nieskończoność, wysoka skarpa. Naturalny twór, czy może kontynuacja prac nad nigdy nie ukończoną autostradą "berlinką"? Wreszcie udaje mi się ominąć przeszkodę. Jestem na skrzyżowaniu asfaltowej i leśnej drogi. To miejsce mogę odnaleźć na mapie. Drogowskaz wskazuje dojazd do miejscowości Rolbik. Skręcam w leśną przecinkę i bez większych błędów odszukuję na wzniesieniu w środku lasu PK2 - ROLBIK - skrzyżowanie przecinek (godz. 11:36 - 70 min.).

Ślad ostatniego odcinka dojazdu do punktu wygląda jak nieco kanciasta litera "S". Na punkcie spotykam Radka, ma zaliczone 8 PK czyli o 2 więcej niż ja. Zdobycie PK2 czyli 1 punktu przeliczeniowego w żaden sposób nie rekompensuje włożonego wysiłku i czasu potrzebnego do jego zdobycia. Obu zabraknie w końcówce by zaliczyć bardziej wartościowe punkty.

Kolejne punkty będę zaliczał ze Zdziśkiem miejscowym zawodnikiem z Kościerzyny. Chociaż przepływającą w poprzek trasy rzekę planujemy pokonać mostkiem w Miłowie, drogi doprowadzają nas do Rubiku. Konsultacja z tubylcami pozwala pewnie dojechać do miejscowości Małe i Wielkie Chełmy. Droga przez pola, las. Mamy trochę szczęścia, z przeciwnej strony nadjeżdża wielu bikerów. Ostateczną, trudną do zidentyfikowania dróżkę wskazuje nam Radek. Mocno nierówna, porośnięta kępami trawy niemal niemożliwa do pokonania droga, doprowadza nas do ukrytego za wzniesieniem PK12 - CHEŁMY - skrzyżowanie dróg (godz. 12:21 - 45 min.).



Jedziemy odkrytym terenem. Chociaż zmieniliśmy kierunek jazdy mam wrażenie, że przez cały czas wiatr utrudnia jazdę. Nie udaje nam się wypatrzeć dorysowanej dróżki przez las. Zatrzymujemy się przed przepustem. Nic to, pojedziemy twardą łąką (pastwiskiem) wzdłuż rzeczki, nadłożony dystans to zaledwie kilkaset metrów. Z niepokojem obserwuję pasšcego się pod lasem byka. Ten jednak nie zwraca na nas uwagi. Zaprzyjaźnione z nim dziewczyny z obsługi punktu, nadały mu jakieś dobrotliwe imię. Odwrót będzie już drogą omijającą teren dzikiego zwierza. PK16 - LEŚNO - miejsce odpoczynku (godz. - 12:54 - 33 min.).

Kilka kilometrów asfaltu. Zbyt wcześnie skręcamy nad jezioro. Brzegiem nie da się jechać. Wracamy do drogi po przeciwnej jego stronie. Niepewnie zmierzamy na południe. Zdzisiek zostaje gdzieś z tyłu zasięgajšć języka u tubylców, a ja jadę z Krzyśkiem. Najpierw za wcześnie, następnie za późno skręcamy nad jezior. Dopiero kiedy sięgam po opis punktu okazuje się, że poszukiwany przez nas punkt znajduje się obok ośrodka, który mijaliśmy kilkaset metrów wcześniej. PK6 - RADUŃ - ośrodek sportowy (godz. 13:52 - 58 min.). Przejazd pomiędzy punktami był daleki od doskonałości. Na pokonanie odległości ok.10 km potrzebowaliśmy prawie godziny.

Sprawnie pokonujemy leśne drogi prowadzące nas do malowniczo położonego PK14 - JEZ.WDZYDZE - półwysep (godz. 14:28 - 36 min.). Zdzisiek ambitnie jedzie zaliczyć położony na dole mapy PK8. Rzut oka na czas. Zegarek wskazuje, że doupływu limitu czasu pozostały tylko (dla innych aż) 4 godziny. Dla mnie oznacza to konieczność zaliczanie tylko najbardziej wartościowych punktów PK11, PK13, PK17, PK20. Nieco bezmyślna jazda za silniejszym zawodnikiem sprawia, że nie będę tego robił w optymalnej kolejności. Teraz muszę zawrócić by odwiedzić pozostawiony w południowo-wschodnim narożniku mapy PK20. Te dwa punkty (PK14) powinienem zaliczać w odwrotnej kolejności.

Dobra leśna droga. Dłuższy odcinek asfaltu. Lekki przeciwny wiatr. Trzy tygodnie wcześniej podczas Jesiennych Trudów jazda w takich warunkach nie sprawiała mi trudności. Teraz męczę się, brak mi świeżości, czuje brak mocy. By przetrzymać najgorszy lekko wznoszący się odcinek drogi, liczę mijający mnie weselny konwój - 47 wypełnionych weselnikami samochodów. Jestem w mniej radosnym nastroju. Uważnie sprawdzam kierunki i odległości bez problemu docierając do PK20 - MNISZEK - polana leśna (godz. 15:30 - 62 min.).

Na punkcie dołącza Darek Drapella. Razem dojedziemy prawie do mety. Cel to PK17. Po drodze powinniśmy "hapnąć" mniej wartościowy PK4. Darek odmierza się od ostatniego charakterystycznego punktu - mostu nad kanałem Wdy. W pewnym momencie leśna droga, którą jedziemy kończy się (skąd ja to znam?). Utrzymując kierunek, jedziemy dalej. To już nawet nie jest przecinka, a raczej granica starego i jeszcze starszego lasu. Dość sprawnie pokonujemy trudno przejezdny odcinek. Na rozdrożu wybieramy drogę/przecinkę kierującą się na południowy-wschód. Po dłuższej chwili nie mam wątpliwości, że nie była to właściwa decyzja. W odruchu desperacji skręcam w prostopadłą przecinkę. Przy dużej dawce szczęścia możemy trafić prosto na punkt. W przypadku niepowodzenia, nieubłaganie zbliżający się ku końcowi limit czasu, nie pozwoli na jakiekolwiek nawet najkrótsze poszukiwania. Trudno rozstrzygnąć czy minęliśmy punkt o 100 metrów czy o kilometr (jadący w sakwie Garmin zapisujący przebytą trasę zdechł kilka kilometrów wcześniej). PK4 - BąK skrzyżowanie przecinek - najrzadziej odwiedzany punkt tegorocznego Harpa (było tu zaledwie 26 osób) pozostawiliśmy niezdobyty.

Nie pozostaje nic innego jak możliwie szybko pokonać dystans dzielący nas od najbliższego celu. Chociaż nie znamy swojego dokładnego położenia, jadąc na północ musimy dotrzeć (i docieramy) do asfaltu. Przy zachowaniu odpowiedniej ostrożności dotarcie do punktu nie powinno i nie nastręcza trudności. Kiedy jesteśmy już prawie na miejscu nadjeżdżający z przeciwnej strony Piotrek pokazuje na widoczny obok w lesie słup jasnego dymu. Nie ma wątpliwości to tam znajduje się PK17 - ROTEMBARK - polana leśna (godz. 17:22 - 112 min.).

Do zakończenia maratonu pozostaje niewiele ponad godzina czasy. Z planów zaliczenia jeszcze dwóch punktów PK11 i PK13 pod znakiem zapytania staje zaliczenie nawet jednego z nich. Naszym atutem jest obecność tak doskonałego orientalisty jakim jest Piotrek. Naszym atutem jest też fakt, że przez cały czas będziemy mieć wiatr w plecy. Zamiast oczywistej, narzucającej się drogi przez Sycową Hutę, Piotr wybiera być może minimalnie dłuższą ale asfaltową drogę przez Grzybowo.

Wjeżdżamy w las. Na drodze pojawiają się światełka wielu zawodników zmierzających tak jak my do bazy. Widząc grupkę opuszczającą leśną przecinkę skręcamy. W dole widać jezioro ale nie jest to właściwa jego strona a nawet właściwe jezioro. Szybko zawracamy. Poszukiwane jezioro i poszukiwana leśna droga znajduje się prawie kilometr dalej. Po chwili jazdy przez las porzucam rower i wbiegam na strome zbocze. PK11 - MAŁE PŁOCICE - bunkier (godz. 17:59 (37 min.). Tak na marginesie to żadnego bunkra nie zdążyłem zobaczyć.

Po sprawnym zaliczeniu punktu możemy spokojnie wracać na metę. Szarówka zmienia się w ciemności. Czas na wyciągnięcie oświetlenia. Od celu dzieli nas niespełna 5 kilometrów. W większej grupce wjeżdżamy na ulice Lipusza. Wysuwam się na czoło ospale jadącej grupy. Bawię się narzucając tempo i zachęcając do bardziej aktywnej jazdy. Widać efekt, kolejni zawodnicy wykrzesują z siebie resztki sił ruszając do przodu. Na metę wpadamy z przyzwoitym zapasem czyli na 14 minut przed limitem. Meta - 18:16:45.

Na liczniku mam 199,7 km. Na koncie 15 odnalezionych punktów i 51 punktów przeliczeniowych. Na twardej i szybkiej trasie (10 tytułów Harpagana) wystarcza to na zaledwie zajęcie 48 miejsca - jednego z najgorszych w historii startów w tej imprezie. Zawiodło niemal wszystko od prostych błędów orientacyjnych, przez wybór punktów i kolejności ich zaliczania, po zmęczenie poprzedzającymi startami. Zamiast jechać samodzielnie, nawigować samodzielnie, myśleć samodzielnie czynności te zwalałem na innych. Nic to, po takim dole, za pół roku może być tylko lepiej i tej koncepcji będę się trzymał. Statystyka:

Dystans - 199,7 km
Czas trasy - 11:47
Efektywny czas jazdy - 10:40
Przestoje - 67 min.
Prędkość średnia - 18,6 km/godz.
Prędkość maksymalna - 52,3 km/godz.
Punkty kontrolne - 15
Punkty przeliczeniowe - 51
Miejsce - 48
Zaliczone PK - 15, 19, 7, 9, 5, 10, 18, 2, 12, 16, 6, 14, 20, 17, 11
Niezaliczone PK - 1, 3, 4, 5, 13

Łódź, 2014 r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 1114
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót