Chytry traci podwójnie

XLVII EKSTREMALNY RAJD NA ORIENTACJĘ "Harpagan 47"
Boże Pole Wielkie, 11-13.04.2014 r.

(relacja)

relacje z innych imprez
powrót

fot. Darecki (start), Krzysztof Świetlik (meta)


Tegoroczna łagodna zima (a raczej jej brak) sprawiła, że na imprezę rozpoczynającą sezon rajdów na orientację przyjeżdżam doskonale przygotowany kondycyjnie. Po cichu marzę o nieco lepszym miejscu niż 2 czy 3 dziesiątka. Jak zwykle wszystko może zależeć nie od kondycji ale od orientacji. Osoba budowniczego trasy Karola Kalszteina daje nadzieję, że trasa nie będzie bardzo trudna, a w pozbawionych listowia lasach punkty kontrolne będą widoczne z daleka.



Mapy rozdane. Krótka chwila na ogarnięcie porozrzucanych wydawałoby się bezładnie na mapie punktów. W głowie mam już koncepcję zaliczania punktów położonych na dole mapy. Przed chwilą padła komenda START. Można ruszać. Problemem jest fakt, że muszę przyzwyczaić wzrok do widoku mapy. Przytłaczająca, ciemna zieleń wszechobecnych w okolicy Bożego Pola lasów, nie ułatwia zadania. Zgodnie ze sprawdzoną wielokrotnie metodą, ruszam za jednymi z pierwszych zawodników opuszczających bazę w wybranym przeze mnie kierunku. Mijam Tomka. Na skrzyżowaniu z drogą krajową spotykam Wigora i Adama. Chociaż plany były nieco inne ruszam prosto na południe za pierwszym z nich. Szutrowa droga. Skraj lasu. Przed nami mozolne wspinanie wznoszącą się coraz bardziej w górę leśną drogą. Kilkadziesiąt metrów największej stromizny pokonuję prowadząc rower. Jelenia Góra - punkt widokowy czyli PK18 zdobyta o godz.6:53 po 22 minutach od startu.

Oddycham z ulgą. Spodziewam się, że najdłuższy i najcięższy podjazd mam już za sobą. Mam nadzieję, że to najwyższy punkt na dzisiejszej trasie. Próbuję dołączyć się do opuszczających punkt zawodników. Zjeżdżamy dróżką po przeciwnej stronie wzniesienia. Jest tak stromo, że na ścieżce pojawiają się schody. Obok nich wymyta nieco przez wodę nierówna "rynna". Nie chcąc ryzykować upadku prowadzę rower. Zawodnicy, z którymi opuszczałem punkt są już daleko z przodu. Kiedy kilometr dalej zatrzymuję się usiłując odnaleźć swoje miejsce na mapie z tyłu nadciągają Mirek z Mikołajem, bez zastanowienia ruszam za nimi. Utrzymanie się na kole, lub co najmniej w zasięgu wzroku wyrywających do przodu mistrzów wydaje się zadaniem na granicy moich możliwości. Na szybkich szutrach trzymam się dość dobrze, kiedy zaczynają się podjazdy lub droga "psuje się", prowadząca dwójka niebezpiecznie oddala się. Sytuacja byłaby beznadziejna gdyby nie to, że na kolejnych skrzyżowaniach zatrzymują się by skontrolować mapę, a ja odrabiam stracony dystans. Punkt zaliczamy razem. PK10 - Barłomino - wyrobisko żwiru (godz. 7:19, 27 min. od poprzedniego punktu). Na kolejnym punkcie PK20 będę już od nich o 20 minut później.

Czas na samodzielną nawigację. Zamiast przedzierania się przez las wybieram dłuższy, bezpieczny asfaltowy objazd. To doskonały czas na regenerację sił po wspinaniu się na Jelenią Górę i po szalonym pościgu za Mikołajem i Mirkiem. Dłuższy odcinek równej asfaltowej drogi pozwoli też na "oswojenie się" z widokiem mapy. Jej czytanie nie będzie już dzisiaj stanowiło większego problemu. Mijam Tomka, jedynego zawodnika nadjeżdżającego z przeciwnej strony.

Mój szosowy "maraton" kończy się w miejscowości Linia. Skręcam w szutrową drogę, z trudem pokonuję piaszczysty podjazd. Z przeciwnej strony nadciąga Andrzej. Przecinka odchodząca w miejscu naszego spotkania jest niewątpliwie drogą prowadzącą prosto na punkt. PK20 Linia - skrzyżowanie dróg (8:39 - 1:19 min). To jedyny punkt, który "zaliczałem" dłużej niż godzinę.

Wracam do opuszczonej przed chwilą leśnej drogi. Przede mną szybki przejazd na przemian asfaltowymi i twardymi gruntowymi drogami. Mijam przejazd kolejowy. Dokładnie odmierzam odległość dzielącą mnie od punktu. Tym razem czynność ta okazała się zbyteczną. Wystarczyło uważnie spoglądać przed siebie, by z daleka dostrzec namiot i lampion punktu kontrolnego. PK04 - Lubonice - most kolejowy (9:08 - 29).

Mijam przejazd pod torami. Dalej prowadzi mnie przebiegająca gdzieś obok torów, kręta droga przez las. Na rozwidleniach kompas pomaga wybrać odpowiedni kierunek jazdy. Kiedy las się kończy bez problemu docieram do asfaltowej drogi i pokonuję most na Łebie. Pierwsza napotkana szutrowa droga prowadzi do równie łatwego PK12 - Łówcze - dawne żwirowisko (9:34 - 26).

Z boku pozostawiam tłuściutki PK14. Jestem przekonany że zaliczę go (czy oby na pewno?) podczas powrotu do bazy. Jadąc na północ opuszczam wąski pas lasu, pokonuję drogę przez pola. Szybko pokonując dystans dzielący mnie od punktu cieszę się z dużej ilości asfaltowych dróg na trasie dzisiejszego maratonu. Skręcam w gruntową drogę i po chwili od wschodu zaliczam PK08 - Pużyce - rozwidlenie dróg (10:05 - 32).

Teraz dla odmiany czeka mnie całkowicie pozbawiony asfaltu odcinek trasy. Jadę przez Tawęcino i dalej pionowo do góry mapy. Na początku pozytywnie zaskakuje wyjątkowo równa i twarda gruntowa, polna droga. Gdy ta nieco psuje się, wjeżdżam na równie twarde i równe koleiny prowadzące polem porośnietym niewielkim o tej porze roku, ledwie odrastającym ponad ziemie zbożem. Dalej jest już gorzej. Jazdę utrudniają rozlewające się na całej szerokości drogi bajora. Mijam Borkowo i równie kiepskimi, mokrymi leśnymi drogami kieruję się w kierunku punktu. Gdzie jest poszukiwany "skraj lasu" kiedy z każdej strony otaczają mnie drzewa? Szósty zmysł, dobra orientacja a może przypadek sprawia, że (w momencie, kiedy zaczynam wątpić) kilkadziesiąt metrów w głębi lasu pojawia się znany widok: namiot, dwóch rowerzystów i lampion punktu kontrolnego. PK09 - Bargędzino - skraj lasu (10:51 - 45).

Zniechęcony nieco terenem. Jadę do asfaltowej drogi i nieco okrężną trasą w kierunku morza. Równy asfalt wynagradza dołożony dystans. Punkt jest dość charakterystyczny. Pamiętam go z odbywającego się dawno, dawno temu LUC-a. Zamiast wpychać rower stromo w górę, wybieram dłuższą drogę, którą osiągnę wzniesienie nie zsiadając z roweru. PK19 - Stilo - latarnia morska (11:27 - 37).

Minęła 5-ta godzina harpaganowych zmagań. Mam zaliczone 8 punktów kontrolnych i 27 punktów przeliczeniowych. Znający te tereny zawodnicy zwykle wybierają w tym momencie jazdę wzdłuż morza w kierunku kolejnego "nadmorskiego" PK3. Dla mnie sprawa jest oczywista. Bez żalu odpuszczam sobie zaliczenie mało wartościowego punktu nad morzem i ruszam w głąb lądu.

Znowu pojawia się nieustannie towarzyszący mi asfalt. Po kilkunastu kilometrach za Choczewem skręcam w szutrową drogę na skraju lasu, którą opuszcza właśnie grupka bikerów. Przejrzysty las sprawia, że już z daleka widać rozłożone poniżej, nad brzegiem jeziora obozowisko - namiot i grupkę bikerów. PK15 - Jezioro Choczewo - miejsce odpoczynku (12:13 - 45).

Jedyną utwardzoną drogą, którą tu przyjechałem opuszczam brzeg jeziora. Po namyśle decyduję się na zaliczenie położonego bardziej na południu PK7. Zjeżdżam z asfaltu. Droga przez pola staje się coraz bardziej nierówna i trudno przejezdna. Skrót przez grząskie w tym miejscu pola niemożliwy. Najgorsze jednak dopiero przede mną. Skręcam w leśną drogę na skraju pól. Miękko, nierówno, syfiaście. Porozrzucane gałęzie, kamory, kałuże, błoto. Marzy mi się chociażby nierówny bruk.

W pewnej chwili zauważam brak licznikau. Przecież jeszcze przed chwilą tu był!? Wracam spacerkiem do początku drogi przez las. Bez skutku. Przez dłuższy czas jechałem przez pokryty liśćmi las. Jeżeli to tu zgubiłem licznik, najdłuższe nawet poszukiwania będą bezskuteczne. Zrezygnowany zawracam, jeszcze raz sprawdzając przebytą trasę. Szczególnie dokładnie spoglądam na kamienisty, nierówny przesmyk pomiędzy wypełnionymi wodą koleinami. Jeszcze raz odwracam się - JEST! Maksymalnie wku…wiony ruszam dalej. Nic to. Trzeba jak najszybciej zapomnieć i jechać dalej. Chociaż miałem wrażenie, że krążę po lesie co najmniej pół godziny tak naprawdę straciłem nie więcej niż kilkanaście minut. Droga przez las wcale nie poprawia się ale już bez przygód docieram do PK07 - Ruda - rozwidlenie dróg (13:03 - 50).

Obsługa punktu kontrolnego ostrzega mnie przed bagnistym wyjazdem na północ. Ruszam dobrą szutrową leśną drogą na wschód. Dobra droga kończy się, wkrótce kończy się też las. Znajduję się na skraju rozległego pola obsianego zieleniejącym się zbożem. Bez wahania wybieram najbliższą pozostawioną przez koła rolniczego sprzętu koleinę. Dojeżdżam do skraju pola i skręcam w inną taką samą "ścieżkę" prowadzącą na północ. Wreszcie jest to co dzisiaj (i zawsze) najbardziej lubię - szybki asfaltowy przelot w pobliże kolejnego punktu. Z daleka widać potężne wiatraki, a kilkaset metrów z boku nasyp kolejowych torów. Już z daleka widzę tłum ponad 20 rowerzystów odpoczywających na punkcie. PK11 - Gniewino - wiatraki, łupki, tory (13:44 - 41). Błyskawicznie zaliczam punkt i ruszam dalej. Oglądam się, ale nie wygląda na to by grupa "turystów" w najbliższym czasie zamierzała ruszyć na trasę. Były wiatraki, domyśliłem się "nieistniejących" torów, ale na poszukiwanie "łupków" nie znalazłem czasu.

Przede mną najprzyjemniejszy fragment trasy. Mijam sztuczne jeziorko, przy którym już wielokrotnie stawiano punkty kontrolne. Przez prawie 2 kilometry droga będzie prowadziło stromo w dół. "Kładę się" na kierownicy i bez pedałowania szusuję prosto w dół. Licznik wskazuje maksymalną prędkość 66 km/godz. Pozdrawiam wspinających się na wzniesienie zawodników, którzy wybrali przeciwny kierunek jazdy. Kilka kilometrów asfaltowej drogi wzdłuż brzegów J.Żarnowieckiego, fragment drogi pokryty betonowymi płytami. Na niewielkim wale znajduje się namiot a nieco poniżej nad brzegiem stacja dokująca punktu kontrolnego. Znajduję się na punkcie, który odwiedzili jedynie nieliczni uczestnicy trasy TR200. PK01 - J. Żarnowieckie - północny brzeg (14:11 - 27).



Przede mną zadanie najszybszego przedostania się z powrotem nad morze. Przez chwilę, patrząc na mapę, zaczynam nawet mieć wątpliwości czy istnieje jakakolwiek drogą przez nadmorskie bagienka. W realu nie jest tak źle. Opuszczam brzegi jeziora. Omijając łąki robię szeroki zygzak. We znaki daje się ostatni odcinek dzielący mnie od morza, który "utwardzony" został poprzez rozsypanie miękkiego żwiru. Zaskakują silne podmuchy przeciwnego wiatru . Miałem wrażenie, że do tej pory wiatr wiał mi w plecy. Mijam nadjeżdżających z przeciwnej strony Wojtka i Adama. Jak odnaleźć odpowiednie wejście na plażę. Tym razem nie liczę na intuicję. Dokładnie odmierzam odległość. PK17 - Białogóra - wejście na plażę (14:46 - 36). Opuszczam punkt i wskazuję odpowiednią dróżkę zbłąkanemu rowerzyście.

Jadę szutrówką prowadzącą wzdłuż nadmorskiego pasa lasów. Martwię się by nie przegapić asfaltowej drogi. Niepotrzebnie. Kilkadziesiąt metrów wcześniej zaczyna się nadmorskie miasteczko z zamkniętymi o tej porze przybytkami. Wiaterek przyjemnie wieje w plecy. Wreszcie spotykam wzorcowy punkt trasy na orientację. Na każdym napotkanym skrzyżowaniu i zakręcie leśnej dróżki widzę tabliczkę ze strzałką i napisem "Diabelski kamień". Taka jazda na orientację to prawdziwa przyjemność. PK13 - Odargowo - Diabelski Kamień (15:26 - 39). Z innej strony do punktu dotarł Wojtek z Adamem, którzy w międzyczasie zaliczyli PK1.



Dołączam do jadącego w tym samym kierunku Wojtka. Mam szczęście, zamiast planowanego wcześniej asfaltowego objazdu i atakowania punktu od zachodu jedziemy najkrótszą drogą na południe. Znający ten teren zawodnik prowadzi mnie najkrótszą dobrą drogą prosto na PK5 - Sobieńczyce - rozwidlenie dróg (15:55 - 29).

Kontynuujemy jazdę szutrówką przez las. Po chwili jesteśmy już na asfalcie. Po kilku kilometrach rozstajemy się. Wojtek będzie zaliczał PK11 ja pojadę w kierunku kolejnego punktu na południe. Nieco rozkojarzony mylę skrzyżowania na asfaltowej drodze. Zawracam, spotykam Jurka. Jadąc szybciej pozostawiam znajomego bikera z tyłu. Punktu będę szukał jadąc od wschodu przez las. Leśna droga kończy się. Zatrzymuję się przed leśną szkółką. Jadę wzdłuż ogrodzenia do lewego narożnika, później do prawego. Z oddali widzę Jurka, który dojechał do ogrodzenia szkółki od zachodu. Jeszcze raz sprawdzamy miejsca w którym już byłem. Kiedy poszukiwania nie dają rezultatu, bez przekonania wjeżdżamy otwartą bramą do środka. Punkt ukryty jest na ogrodzonym terenie szkółki. Będąc sam chyba nie zdecydowałbym się szukać lampionu na wydzielonym z lasu ogrodzonym terenie prywatnym. Z nieaktualnej mapie nic takiego nie wynikało. Umiejscowienie i opis punktu należy uznać za małą wpadkę budowniczego trasy. PK16 - Kochanowo - miejsce odpoczynku 16:48 - 53.



Czas na powolny powrót do bazy. Przede mną nieciekawie wyglądający PK6. Odmierzam odległości, sprawdzam kierunki. Później jadę już tylko po śladach moich poprzedników. Widząc zawodników, którzy mignęli mi na drodze do której dojechałem ruszam w pogoń. Po chwili już wiem, że punkt jest zaledwie kilkadziesiąt metrów w przeciwnym kierunku. PK6 - Łęczyn - rozwidlenie dróg (17:24 - 37 min).

Do zakończenia imprezy pozostało niewiele ponad godzinę. W terenie 2 możliwe do zaliczenia w tym czasie punkty i powrót do bazy. W głowie mam gonitwę myśli. Zaliczać obydwa czy tylko ten najbardziej wartościowy punkt? Czy warto ryzykować by zdobyć 59 zamiast 58 punktów? Czy nie będę żałował gdy przyjadę pół godziny przed upływem limitu bez zaliczonego punktu?

Wybieram opcję asekuracyjną. Zostawiam z boku PK2 i jadę na zachód w kierunku PK14. Kiedy pojawia się asfaltowa droga, nieoczekiwanie zmieniam koncepcję. Wracam by zaliczyć z mniej wygodnej strony pozostawiony przed chwilą punkt. Skręcam w jakąś leśną szutrową drogę, pokonuję nią jakiś dystans. Nie wiem gdzie jechać dalej by znaleźć punkt. Spoglądam na zegarek i zawracam.



Czasu, którego było zbyt dużo nagle zaczyna brakować. Staram się na spokojnie analizować mapę. Na jednej z przecinek zamierzam spytać leśników o drogę do rezerwatu. Nie zdążę, z tyłu nadjeżdża wyglądający na zorientowanego Stasiej. Ruszam za nim. Mijamy kilku bikerów, wracające z punktu grupki piechurów. Wreszcie pozostajemy sami. Punktu, który powinien być tuż za ostatnimi piechurami nie ma.

W ostatnim możliwym momencie spoglądam na zegarek i zawracam. Rozpoczyna się walka z czasem o powrót przed upływem 12 godzin. Nawet chwila zawahania może decydować o niezmieszczeniu się w limicie. Kiedy mijam metę wg mojego licznika jest minuta przed czasem. Radość jest przedwczesna, wydruk z karty chipowej wskazuje na inny czas. Meta - 18:31:07.

Jestem 1 minutę i 7 sekund po limicie i oznacza to 2 punkty karne. Walka o jeden dodatkowy punkt kończy się niepowodzeniem. Zamiast 59, 58 czy nawet 54 punktów przeliczeniowych moim osiągnięciem są 52 punkty. Zamiast miejsca 10 czy 11 spadam o 10 pozycji niżej. Chytry traci podwójnie.



Statystyka:

Dystans - 227,2 km
Czas trasy - 12:01
Efektywny czas jazdy - 11:09
Przestoje - 50 min.
Prędkość średnia - 20,43 km/godz.
Prędkość maksymalna - 66,2 km/godz.
Punkty kontrolne - 17
Punkty przeliczeniowe - 54
Punkty karne - 2
Miejsce - 21
Zaliczone PK - 18, 10, 20, 4, 12, 8, 9, 19, 15, 7, 11, 1, 17, 13, 5, 16, 6
Niezaliczone PK - 2, 3, 14



Osoby wymienione w relacji:

Tomek Konieczny
Stanisław Ruchlicki (Stasiej)
Wojtek Paszkowski
Andrzej Piwakowski
Mirosław Potocki
Daniel Śmieja (Wigor)
Mikołaj Walicki
Adam Wojciechowski

Łódź, 2014 r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 1050
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót