O jeden baton za daleko

XXXIX EKSTREMALNY RAJD NA ORIENTACJĘ "Harpagan 39"
Gdańsk Osowa, 7-9.05.2019 r.

(relacja)

relacje z innych imprez
powrót

Deszcz oglądany z okien jadącego pociągu, deszcz padający podczas dojazdu do bazy, wieczorem i w nocy. Potoki wody lejące się z nieba, wielkie kałuże przed szkołą nie nastrajają optymistycznie. Jak będą wyglądały leśne i polne drogi po nasączeniu taka ilością wody? Mam trochę więcej szczęścia od startujących wieczorem piechurów. Kiedy wczesnym rankiem budzę się już nie pada.

Opanowane do perfekcji przygotowania do startu. Odprawa. Rozdanie map. Start (6:30). Niewiele szczegółów dociera do mnie z oglądanej w pośpiechu mapy trasy. Jedno jest pewne, trzeba zdecydować się na jeden z dwóch wariantów zaliczania trasy, zgodnie ze wskazówkami zegara (na południe) lub odwrotnie do ich ruchu (na północ). Nie wystarcza mi cierpliwości, by tak jak większość uczestników szczegółowo przestudiować otrzymaną mapę, ustalić kolejność zaliczania punktów a nawet na to by określić sposób dojazdu do najbliższego punktu.

Wstępnie wybieramy z Piotrkiem kierunek jazdy w dół mapy. Nieoczekiwanie decyduję się (spotykając Irziego) na zmianę planów. Opuszczamy Gdańsk Osowę i skręcamy za zawodnikami, którzy wybrali najgorszy wariant. Pola, las, po wyjeździe z lasu widać estakadę obwodnicy - to zdecydowanie za daleko na wschód. Blisko dwu kilometrowy powrót asfaltową drogą do właściwej trasy. W kierunku punktu kontrolnego podąża cały sznureczek pojedynczych i jadących grupkami zawodników. W tych warunkach dotarcie na górę widokową nie stanowi najmniejszego problemu. PK10 Góra Donas - wieża widokowa (godz. 7:04, 35 min. od startu).

Szalony zjazd na północ, po polnej rozmoczonej po deszczu drodze. Kątem oka patrzę na rowerowy licznik - szybkość zbliża się do 50 km/godz. Osiedle domków jednorodzinnych zagubionych między lasami skutecznie zagradza drogę. Objeżdżam osiedle i powracam do punktu wyjścia. Nadjeżdża Grześ z Władkiem Wachulcem. Napotkany tubylec wskazuje niepozorną ścieżkę obok betonowej drogi. Tędy prowadzi w dół czerwony szlak. Zjazd śliską ścieżką wzdłuż niewielkiego strumyczka doprowadza nas do asfaltowej drogi.

Kiedy rozpędzam się na szybkim asfaltowym odcinku, łańcuch spada z trybu i blokuje się między ramą. Zatrzymuję się, usuwam problem ale łańcuch do końca na niektórych przełożeniach będzie skakał po trybach. Jadący ze mną zawodnicy są już daleko z przodu. Utrzymuję ich w zasięgu wzroku a do lasu zjeżdżamy już razem. Na mapie sprawa jest prosta - jedna droga prowadząca do celu. W lesie tych dróg, dróżek, przecinek pojawia się więcej, pojawia się też problem - która z nich jest właściwa. Władek rzuca dobry pomysł, że do rezerwatu (w którym znajduje się PK) musi prowadzić szlak turystyczny. Niezwłocznie podchwytuję i realizuję tą myśl zostawiając moich kompanów pochylonych nad mapą, jadę zielonym szlakiem turystycznym. Na rozdrożu dość intuicyjnie wybieram odpowiedni kierunek. Mijam nadjeżdżającego z przeciwnej strony zagubionego w lesie Irziego (dojedzie na punkt kilka minut później). W kierunku punktu prowadzą mnie coraz lepiej widoczne ślady rowerowych opon odciśniętych w miękkim podłożu, zwiększa się też ilość zawodników zjeżdżających po zaliczeniu punktu. W okolicach PK jest naprawdę tłoczno. PK20 Pustki Cisowskie - skrzyżowanie dróg (7:52, od poprzedniego punktu 48 min.).

Przyzwoita leśna droga, już "oznaczona" przez poprzedników wyprowadza mnie na skraj lasu. Tabliczka z napisem "teren prywatny" nie zatrzymuje mnie. Dopiero po wyjeździe z lasu dalszą drogę zagradza gospodarstwo. Z napotkanym zawodnikiem mijamy je jadąc po łące, próbując jechać po obsianym zbożem rozmiękłym polu, wreszcie ostatni odcinek prowadząc rower do widocznej już asfaltowej drogi. Droga o kształcie litery Z prowadzi mnie w kierunku prostego i nie zapadającego w pamięci PK2 Okuniewo, polana (godz. 8:40, 49 min.).

Odcinek równej drogi pozwolił na spokojną analizę mapy i ustalenie kolejności zaliczenia najbliższych punktów. Na początek PK14, między innymi dlatego żeby PK18 zaliczać od tej lepszej, bliższej asfaltu strony zachodniej. Wybieram najkrótszą drogę przez pola z Nowej Karczmy do Jeleńskiej Huty. Miłe zaskoczenie. Ryzyko się opłacało, zaznaczona na mapie cienką linią droga jest szeroką, niezniszczoną żwirówką, nieznacznie tylko nasiąkniętą wodą. Dość szczęśliwie nie gubię się na rozdrożach, a do punktu obok jeziora pewnie doprowadza ulica Jeziorna. Na punkcie "czekają" na mnie Grześ z Władkiem. PK14 Jeleńska Huta, polana (9:07, 27 min.).

Wspólnie pokonujemy odcinek dzielący nas od kolejnego punktu. Na długim asfaltowym odcinku drogi nawet nie próbuję zmieniać nadającego tempo naszej grupce Grzesia. Próba utrzymania się na kole jest dla mnie już wystarczająco dużym wyzwaniem. Z przeciwnej strony nadjeżdżają zawodnicy, którzy zaliczyli już PK18. Spotykamy też nadjeżdżających z przeciwnej strony mistrza maratonów na orientację Pawła z Mikołajem. Oni są już daleko z przodu wyprzedzają nas o pół godziny i jako jedyni z napotkanych zaliczyli PK14. W Wyszecinie skręcamy w kierunku widocznego lasu. Zawodnicy zjeżdżający z punktu oraz pozostawione przez nich ślady sprawiają, że bez zastanowienia wyjeżdżamy prosto na PK18 Wyszecino, rozwidlenie dróg (9:45, 39 min).

Nie czekam na moich kompanów oglądających mapę, zmieniających skarpetki, posilających się itp. Szybko opuszczam punkt, z przekonaniem, że wkrótce znów będziemy jechać razem. Spotkamy się dwa punkty dalej (na PK16). Mija mnie kilku "sprinterów". Nie próbuję za nimi gonić. Wiem, że nie będą się liczyć w rywalizacji a spotkam ich odpoczywających gdzieś na kolejnym punkcie kontrolnym. Wyjątkowo prosta droga doprowadza do PK4 Lewin, parking, kurhany (10:18, 33 min.). Tu spotykam Piotrka, który szybciej opuścił leśne osiedle ale "wtopił" prawie pół godziny atakując PK18 od zachodu. Kilka kolejnych punktów zaliczymy jadąc razem.

Krótki odcinek dzielący nas od kolejnego punktu zapada w pamięci gdy skręcamy na wschód i droga gwałtownie opada w kierunku rzecznej doliny. Na betonowych płytach mój rower rozpędzi się do szybkości 60 km/godz. PK 16 Kolonia, skrzyżowanie dróg (10:38, 20 min.).

Od startu minęły 4 godziny, mamy zaliczone 7 punktów (czyli 1/3 czasu, 1/3 punktów). Czas na podjęcie decyzji co do dalszej jazdy. Udaje mi się przekonać Piotrka, że na zaliczenie całej trasy nie mamy szans. Dopiero później okaże się, że południowe punkty zalicza się szybciej, są gęściej rozłożone, no i jeździe sprzyjać będzie południowo-zachodni wiatr w kierunku bazy. Szkoda, bo Piotrek miał szanse na zaliczenie całej trasy i zdobycie tytułu Harpagana.

Odpuszczamy PK6, PK1 i (na razie) PK3. Jedziemy na południe. Asfaltowa kręta droga prowadzi przez wilgotny, ponury, zamglony las. Przez moment zaczynam już wątpić gdzie my jedziemy. Wreszcie opuszczamy las. Odcinek gruntowej drogi doprowadza nas do miejscowości Łapawice. Dalej Chmielno i zjazd na przesmyk pomiędzy jeziorami. Punkt powinien być gdzieś tu. Pochylamy się nad mapą. Kiedy przypadkowo oglądam się do tyłu, widzę, że jest tuż obok, zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej. Na bocznej dróżce stoi namiot, lampion i obsługę punktu kontrolnego. PK7 Chmielno, droga (11:19 40 min.). Zaskakuje nas zaliczający punkty w odwrotnym kierunku Paweł (brat Piotrka), który zgromadził od nas o 1 punkt więcej (9).

Drogą wzdłuż jeziora i ponownie równym asfaltem do znanych mi z jakiegoś urlopu Ostrzyc. Nieco dziwnym wariantem docieramy do PK19 Kolańska Huta, skraj lasu (12:05, 46 min.). Pogoda cały czas się poprawia, nawet zza chmur zaczyna wyglądać słońce. Pod koniec dnia na polnych drogach nie ma nawet śladu po niedawnych opadach. Gdzieniegdzie w lasach spotyka się jeszcze błoto i głębokie kałuże. Niemal zawsze się zdarza, że czegoś zapominam jadąc na rowerowe zawody. Czasami jest to kompas, czasami mapnik. Tym razem brakuje najpotrzebniejszego w tych warunkach wyposażenia. W rowerowej sakwie zabrakło smaru do łańcucha. Pomimo poprawiającej się pogody przez ostatnie 150 km z tyłu dochodzić będą nieprzyjemne odgłosy zgrzytania.

Jedziemy przez Raty, Sławki do Somonina. Mieszkaniec pobliskiej posesji próbuje mnie "życzliwie" nakłonić do rezygnacji z jazdy wybraną drogą, ale mapa i ślady rowerowych opon nie pozostawiają wątpliwości. Nieopodal znajduje się PK9 Somonino, rozwidlenie dróg, skraj lasu. (12:38, 33 min.).

Tu zmiana dotychczasowych planów. Prawie 5 godzin jakie pozostało do zakończenia imprezy pozwala na zaliczenie dodatkowych punktów. Rozdzielamy się, ja jadę na PK3, Piotrek będzie dodatkowo zaliczał PK1. Bez kłopotów i wartych odnotowania wspomnień zaliczam kolejno PK3 Stary Glinicz, żwirownia (12:14, 36 min.) oraz wyjątkowo łatwo i szybko PK15 Skrzeszewo, skrzyżowanie dróg (12:30, 16 min.).

Niezbyt udany powrót do głównej drogi, która z porządnej asfaltowej gdy ją opuściłem jadąc na punkt, zmieniła się w podrzędną leśną dróżkę. Naprawiam błąd, jadę przez las do Góry Marszowskiej i w prawo rzeczną doliną. Chociaż staram się kontrolować trasę nie zauważam bocznej dróżki. Wydaje mi się, że jadę już zbyt długo. Las, widok jeziora i napotkani bikerzy potwierdzają moje obawy. Wracam i teraz już bezbłędnie odnajduję rozmokłą, pooraną kołami boczną drogę. Nie rozumiem, jak wcześniej mogłem jej nie zauważyć?

Na początkowym odcinku jazdę utrudnia woda i błoto, później podmokła łąka i długie, strome podejście. Z trudem pcham rower pod porośnięte trawą wzniesienie. Wyrysowana na mapie nie używana dróżka zarosła drzewami. Widoczne z oddali zabudowania wyznaczają cel wspinaczki. PK13 Huta Górna, skrzyżowanie (13:20, 50 min.).

Następny bezproblemowy punkt. Asfalt, asfalt, leśna droga. PK17 Ostróżki, ambona (13,49, 29 min.). Kolejne asfalty Pręgowo, Kolbudy, zjazd czarnym szlakiem nad rzekę Radunię. Znajomo wyglądająca kładka, dalej wiata - rozpoznaję miejsce w którym znajdował się jeden z punktów kontrolnych Harpagana 33 w Trąbkach Wielkich. Tym razem punkt znajduje się gdzieś w środku lasu. Ambitnie podprowadzam rower leśną drogą pod wznoszący się po drugiej stronie brzeg. Później skręcam w lewo i nieoczekiwanie nawet dla siebie wyjeżdżam na miejsce gdzie znajduje się PK5 Sulmin, stary cmentarz (14:28, 39 min.).

Nie pozostaje nic innego jak pojechać polami na północ w kierunku kolejnego punktu kontrolnego. Tory kolejowe, kilka minut błądzenia, gdy gubię się w zabudowaniach Leźna. Gdy odnajduję swoje położenie już bez problemu odnajduję w lesie PK11 Leźno, skrzyżowanie dróg (15:01, 33 min.).

Punktu 8 obok lotniska w Rębiechowie ponownie poszukujemy razem z Grzesiem i Władkiem (od kiedy się ostatnio widzieliśmy zaliczyli dodatkowo PK6). Z jednej strony asfaltowej drogi lotnisko, z drugiej jakieś nieużytki, dziwna budowla z kopułą. Do widocznych z dala ruin jadę przez nieużytki po śladach odciśniętych w trawie przez koła ciężkiego sprzętu. Mam przed sobą opuszczone gospodarstwo ale punktu kontrolnego nie mogę znaleźć. Wkrótce od drugiej strony nadciąga równie zdezorientowany Grześ. Po chwili dociera do nas fakt, że to nie są te ruiny. Kilkadziesiąt metrów dalej znajdujemy kolejne gospodarstwo i obsadzony PK8 Klikowo, ruiny gospodarstwa (15:28, 27 min.).

Do zakończenia imprezy pozostaje 2 godziny. Łakomym okiem spoglądam na PK6. Początkowo ten cel i zaliczenie 2 punktów wydaje się realne. Szybko jednak jazda pod wiatr i topniejące siły korygują te plany. W Miszewie ostatecznie wybieram drogę w kierunku ostatniego punktu na mojej trasie PK12. Skręcam zbyt wcześnie w Tokarach i dodatkowo czeka mnie niespodzianka - pokonanie podmokłej dolinki. Mięsiste błotko utrudnia dostanie się na sąsiednie wzniesienie. PK12 Czeczewo, szczyt wzgórza (16:22, 54 min.).

Po przeprawach na PK12 rezygnuję z wszelkich polnych dróg. Wracam do asfaltowej drogi i nieco okrężną drogą zjeżdżam do bazy. Pomimo jazdy z wiatrem, prędkość jaką jeszcze niedawno uzyskiwałem na tej równej asfaltowej drodze spada o ponad 10 km/godz. do niewiele ponad 20 km/godz. Specjalnie mnie to nie przeraża. Mam wystarczająco dużo czasu by wrócić na czas do bazy nawet prowadząc rower. Na bezpośrednim dojeździe do Osowy zaczynają mnie wyprzedzać kobiety, bikerzy na turystycznych rowerach. U mnie zaczyna kiełkować pewne pytanie a kiedy ostatni raz coś zjadłeś?. W pośpiechu zapomniałem o najważniejszym. Po raz kolejny popełniłem błąd początkującego bikera. Wrzucam do ust paczkę sezamków i mijam przed metą dziewczynę, która wyprzedziła mnie kilkaset metrów wcześniej. Meta (17:11, 49 min.)

Pomimo szybkiej, łatwej orientacyjnie trasy jedynie 6 uczestników trasy rowerowej zaliczyło ją w całości i zdobyło tytuł Harpagana Tytuł, który był w zasięgu możliwości znacznie większej liczby osób. Czyżby tak jak i u mnie zabrakło wiary w możliwość dokonania tego wyczynu. Zaliczone 18 z 20 punktów i zdobycie 57 z 60 punktów pozwala mi na zajęcie 11 miejsca. Od pierwszej dziesiątki dzieli mnie 18 minut czyli np. jeden baton skonsumowany w odpowiednim momencie. Osoby wymienione w relacji:

Paweł - Paweł Brudło (1)
Mikołaj - Mikołaj Waliński (2)
Paweł - Paweł Banaszkiewicz (7)
Władek - Władysław Wachulec (9)
Piotrek - Piotr Banaszkiewicz (17) - 4 punkty karne po zatrzymaniu przez policję (za skręcanie w prawo na czerwonym światle!!!)
Irzi - Jerzy Scibisz (83) Grześ - Grzegorz Liszka (DNS) - zagubiony czip.


Statystyka:

Dystans - 216,7 km
Czas trasy - 11 godz. 41 min.
Efektywny czas jazdy - 10 godz. 57 min.
Przestoje - 44 min.
Prędkość średnia - 19,77 km/godz.
Prędkość maksymalna - 59,7 km/godz.
Punkty kontrolne - 18
Punkty przeliczeniowe - 57
Miejsce na mecie - 11


Łódź maj 2010r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 668
e-mail: wiki@bg.umed.lodz.pl


powrót