Między sukcesem a porażką

XXXVIII EKSTREMALNY RAJD NA ORIENTACJĘ "Harpagan 38"
Reda, 16-18.09.2009 r.

(relacja)

relacje z innych imprez
powrót

Wczesna pobudka. Spokojne szykowanie do startu. Tak spokojne, że kiedy dojeżdżam na miejsce zbiórki, pierwsi zawodnicy studiują otrzymane chwilę wcześniej mapy. Cierpliwie czekam by dopchać się po swój przydział. Organizatorzy, tłumaczący coś o jakiejś zmianie położenia punktu, rozświetlane przez jupitery ciemności nocy, bieżnia stadionu szczelnie wypełniona uczestnikami maratonu (pomimo kataklizmów pogodowych poprzedzających imprezę na trasie rowerowej pojawia się rekordowa ilość ponad 300 bikerów).

Trochę nieprzytomnie patrzę na mapę. Przy sztucznym oświetleniu nie jestem w stanie szybko ustalić jakiegokolwiek sensownego planu jazdy. Decyzję w sprawie kierunku i kolejności zaliczania punktów kontrolnych pozostawiam na później i sprawdzoną wielokrotnie metodą ruszam za pierwszymi opuszczającymi stadion zawodnikami.

Przewodnikami są jadący przede mną bikerzy i migające światełka tych, którzy wyjechali jeszcze wcześniej. Wkrótce dowiaduję się, że jedziemy w kierunku PK15. Asfalt, szutrowa droga, wreszcie błotniste drogi między łąkami. Lekki mrozek nieco tylko utwardza mięsiste błoto. Nieprzejezdne fragmenty mijamy jadąc łąką i polami obok drogi. Skręt w prawo, w lewo, jeszcze jeden zakręt. Nie próbuję nawet panować nad zmieniającymi się kierunkami. Doganiamy zawodników przed nami. Wkrótce w tym samym kierunku zmierza już kilkanaście osób. Na asfalt wypadamy już tylko z Kitą, który pojawił się obok mnie gdzieś w drodze przez łąki.

Prosty dojazd do PK15 - przesuniętego z pierwotnej lokalizacji w kierunku szutrowej drogi. Brzeg Zatoki Puckiej w którym miał znajdować się punkt znalazł się pod wodą. Z drugiej strony asfaltową drogą na punkt dociera Piotrek, który dłużej pozostał na starcie układając szczegółowy plan jazdy. Okazuje się, że skrót przez łąki nie jest żadnym skrótem i oba warianty (ok. 12 km) niemal nie różnią się długością. PK15 - Pobocze drogi (38 minut od startu)

Powoli rozwidnia się i nastaje piękny słoneczny poranek. Trudno zaproponować inny wariant jazdy od tego wybranego przez mistrza. Jedziemy asfaltami aż do podnóża wzgórza na którym znajduje się PK1. Piotrek prowadzi nas w górę czymś co przy dużej dozie wyobraźni można by nazwać nieużywaną ścieżką pokrytą drobnymi gałązkami. Zsiadam z roweru, jazda w takich warunkach to, jak dla mnie, zbyt duże obciążenie już na początku 200 km rajdu. Końcówka to już wpychanie roweru zboczem prosto na jego szczyt. Dobrze, że jest to jedno z niższych wzniesień tego maratonu. PK1 - Punkt widokowy (64 min. od startu / 26 min. od poprzedniego punktu).

Zjazd grzbietem wzniesienia do leśnej drogi i powrót na asfalt. Tu się rozdzielamy, Piotrek zawraca i wybiera pewny asfaltowy wariant, ja z Kitą jedziemy pozornie najkrótszą drogą. Pomysł sam w sobie, może nie jest aż tak zły jak jego realizacja. Od widocznej z oddali, porośniętej lasem Długiej Góry oddzielają nas łąki, mokradła i rowy wypełnione wodą. Nie dojeżdżając do widocznej na mapie kreski skręcamy w dobrze wyglądającą asfaltową drogę. Samochody utwierdzają nas w przeświadczeniu, że droga nie kończy się tak jak na mapie, gdzieś pośrodku łąk. Nie kończy, ale skręca na południowy-wschód. Oddalamy się od celu. Próba szukania skrótu to tylko strata czasu - zatrzymujemy się na terenach przemysłowych szczelnie odgradzających nas od celu.

Wracać nie ma już sensu. Przedmieścia wielkiego miasta - wieżowce Gdyni Chylonia. Bezsensowna próba wbicia się skrótem w grzbiet. Klkukilometrowy powrót do właściwego podjazdu. Mijamy jadących tak jak my w górę zawodników, w dół przemykają pojedyncze osoby i niewielkie grupki zawodników. Zgodnie z nazwą - Długa Góra - wzniesienie jest naprawdę rozległe. Gdzieś w połowie podjazdu mija nas zjeżdżający z góry Piotrek (na wpadce tracimy do niego 20 minut). Wreszcie na wydawałoby się niekończącym się podjeździe wyłania się namiot. Oddech ulgi. Krótkie "piknięcia" stacji rejestrującej pobyt na punkcie i można zawracać. PK19 - punkt widokowy (129 / 65).

Przede mną szalony i długi zjazd. Czasami mocno przyciskam hamulce, w innych miejscach puszczam je wolno jedynie kurczowo ściskając kierownicę. Mijam obawiających się szybkości i jakości leśnej drogi maruderów. Niemal u samego podnóża drogę na wzniesienie rozpoczyna Wigor.

Asfaltowa droga, manewrowanie pomiędzy stojącymi w długim korku samochodami. Krótkie poszukiwanie właściwego zjazdu w boczną drogę, brukowana droga przez las. Uciążliwy, aczkolwiek prosty podjazd do kolejnego umieszczonego na szczycie wzgórza punktu. Ambicja nie pozwala mi dołączyć do tych, którzy prowadzą rowery. Zatrzymuję się na punkcie i ze zdziwieniem oglądam w odkręconym bidonie lodową kaszkę. Rozgrzany jazdą nie zauważam wcześniej, że jest aż tak zimno. PK11 - szczyt wzgórza (176 / 47).

Z lasu wyjeżdżamy na północ i jedziemy przypadkowymi polnymi drogami na zachód. Chociaż tego w pierwszej chwili nie zauważamy, wypadamy na asfalt niemal idealnie w pobliżu leśnej drogi do kolejnego punktu. W końcówce Kita pewnie prowadzi nas właściwą przecinką nad brzeg jeziora Rąbówka - PK7 (211 / 34).

Wyjazd z lasu w kierunku Przetoczyna - jak planujemy - nie jest już sprawą tak oczywistą. Wydostajemy się na skraj ogrodzonej łąki. Skok przez płot i w poprzek łąki w kierunku regularnie rozmieszczonych krzaków i drzew. Zgodnie z przypuszczeniami odnajdujemy tam polną drogę. Dalej asfalt i miejscowość Szemud. Gorączkowe szukanie na mapie nic nie daje. Dopiero plan gminy w centrum wsi pozwala określić nasze położenie (poza mapą). Od Przetoczyna dzieli nas ponad 5 km ale okazuje się, że wcale nie musimy tam jechać. Odkrywamy nie mieszczącą się na otrzymanej mapie asfaltową drogę. Popełniony wcześniej błąd pozwala wybrać optymalny asfaltowy wariant dojazdu przez Cząstkowo do Milwina.

Tu przed sklepem kilku bikerów i Grześ ustalający z "Kołem Gospodyń Wiejskich" możliwość przedostania się w kierunku pobliskiego PK12. Najprostsza zaznaczona na mapie droga, czyli objazd przez Barłomino (tak miałem zamiar się tam dostać) wydaje się zbytecznym nadkładaniem kilometrów. Negocjacje z paniami zgromadzonymi przed sklepem kończą się ustaleniami, że widoczne łąki mogą być podmokłe ale tuż obok jest droga przez las.

Grześ obejmuje przewodnictwo. Wyjeżdżamy na polankę z altanką. Tu droga się kończy, dalej już tylko krzaki i płynąca dołem rzeka. Testowanie brzegów, poszukiwanie mostu. Jedyna przeprawa to powalone w nieładzie, chybotliwe, leżące w poprzek rzeki kłody. Alternatywą niepewnej przeprawy i dotarcia do odległego być może zaledwie o kilkaset metrów punktu - jest odwrót i objazd przez Milwino.

Ruszam za Grzesiem na ruchomą przeszkodę. Część bali trzyma się mocno, inne unosząc się na wodzie nie stanowią pewnego podparcia, uginając się pod kilkudziesięciokilogramowym obciążeniem. Najpierw w lodowatej wodzie ląduje źle postawiona lewa noga, później dla równowagi przyjdzie czas na prawą rękę. Mogło być gorzej - u dołu wartki nurt i "tak na oko" - metrowa głębia. Z trudem przenoszę rower przez oddzielające mnie od stałego lądu gałęzie. Wdrapujemy się porośniętym krzakami - i dużo bardziej stromym po drugiej stronie brzegiem. Co kilka metrów zatrzymuję się by uspokoić przyśpieszony oddech.

To nie koniec trudności. Przed nami dziki, porośnięty wysokimi chwastami i krzakami las. W którą stronę się skierować by jak najszybciej opuścić tą dzicz i dotrzeć do polanki z punktem. Gdzieś z gąszczy wyłania się postać błądzącej tak jak my bikerki. Konsultacje - moi towarzysze z uporem starają się rozszyfrować nasze położenie na mapie. Kiedy nic nie wnoszące rozważania przedłużają się ruszam do przodu - szkoda czasu. Jadę jakąś zarośniętą prostopadłą do rzeki przecinką. Widzę, że Kita jedzie za mną. Gdy przecinka nieoczekiwanie kończy się przedzieram się przez sięgającą ramion roślinność. Przekraczam ociekający wodą, podmokły, bagnisty wąwozik. Zupełnie nieoczekiwanie tuż za kolejnymi krzakami dosłownie przed nosem pojawia się leśna droga. Nawet więcej niż droga - jadący drogą bikerzy. Ciepło, coraz cieplej - jesteśmy już bardzo blisko. Zjeżdżam drogą w dół i po 100-200 metrach jestem na punkcie. PK12 - Ambona na polanie (286 / 75).

Ponieważ zaliczenie całej trasy jest już niemożliwe, czas na wybór najbardziej wartościowych punktów. Optymalną kolejnością wydaje się jazda na PK16 powrót do PK14, PK18 i długi ale asfaltowy odcinek w kierunku PK20. Jedziemy przez Bartomino i drogą przez las w kierunku miejscowości Bożepole. Jadący z nami przez chwilę Wigor wybiera własną drogę. Przekraczamy ruchliwą drogę z Wejherowa. Jadę pnącą się łagodnie w górę krętą leśną drogą. Gdy jazda przedłuża się, zniecierpliwiony przedzieram się "na krechę" w stronę grzbietu. Zostawiam rower i próbuje namierzyć punkt pieszo. Kiedy poszukiwania kończą się niepowodzeniem powracam do drogi, tu zjeżdżający z góry Grześ informuje mnie o położeniu ukrytej w lesie wieży widokowej. PK16 - wieża widokowa (362 / 76). Teraz widzę, że wcześniej byłem tak blisko. Kita z którym pogubiliśmy się u podnóża podjazdu zaliczył punkt 15 minut wcześniej.

Zjazd w dół i powrót znaną już drogą do szosy wejherowskiej - tylko 2 km asfaltu. Czy można się na tym asfalcie pogubić? - NIEMOŻLIWE?. Jestem tak pewny, że nie patrzę na mapę, nie wyciągam kompasu, nie spoglądam na słońce. Kiedy mijam tabliczkę kończącą Chmieliniec, koryguję (nie wiadomo do końca dlaczego) swoją jazdę i skręcam w prawo w twardą szutrową drogę. Mijam hodowlę leśnej zwierzyny. Tu droga kończy się. Uparcie prę do przodu, wjeżdżam na podmokłą łąkę, wycofuję się próbuję w innym i jeszcze innym podobnie nieprzyjaznym miejscu. W oddali słychać szum dochodzący z pobliskiej ruchliwej szosy. Nawet nie zauważam, że od celu dzieli mnie rzeka Reda. Wreszcie wycofuję się i przez długi czas jadę drogą przez łąki. Wreszcie asfaltowe znajome drogi. Bożepole??? Pomimo, że nie powinienem się dziwić z tabliczki odczytuję nazwę znanej miejscowości Łęczyce odległej od Bożegopola o ponad 5 km. Niemożliwe a jednak prawdziwe.

W jednej chwili wali się cały plan jazdy. Punkt 14 pozostał daleko z tyłu, do PK18 mam również kawałek drogi. W tej sytuacji szansa na wysokie miejsce, ba - nawet szansa na przyzwoite miejsce bezpowrotnie ulotniła się. W poczuciu klęski (na koncie brak możliwych do zdobycia 9 punktów) wybieram najkrótsze asfaltowe drogi w kierunku PK20. Morale wyraźnie podupada. Chociaż sam do końca w to nie wierzę, próbuję przekonać własne JA, że jeszcze nie wszystko stracone, że trzeba walczyć do końca, że inni też się mylą, że ilość punktów jest na Harpie pojęciem względnym i miejsce zależy również od tego jak pojadą rywale.

Mijam bikerów nadjeżdżających z przeciwnej strony. To ci, którzy wybrali odwrotny kierunek zaliczania punktów. Znane z ubiegłorocznego H36 tereny. Zapadająca w pamięci nazwa miejscowości PGR Wódka, droga do lasu, ślady moich poprzedników, wreszcie szlak konny doprowadzają mnie do PK20 - Parking konny (463 / 100). To zaledwie kilkaset metrów od miejsca gdzie stał PK5 na H36.

Poprawnie opuszczam las, mijam wioskę. Pojawiające się w dole po prawej stronie jeziorko nie wzbudza dostatecznego zaniepokojenia. Wyskakuję na asfaltową drogę, kompas wskazuje jakieś dziwne kierunki, przez długą chwilę szukam na mapie miejscowości Mierzynko. Wreszcie widzę gdzie pomyliłem drogi. Wracając zawracam Pawła i Damiana, którzy zamierzali właśnie powielić mój błąd. Jeżeli mistrzowie obecnego Harpagana (zajmą dwa pierwsze miejsca) nie zauważyli odpowiedniego skrętu to może rzeczywiście nie było to tak oczywiste. Oczywistym jest to, że taki błąd należało natychmiast skorygować (w planach zakup kompasu na rękę oraz silniejszych okularów). Przez dłuższy czas jazdy przez pola utrzymuję tempo narzucone przez Pawła i Damiana. Później wracam do odpowiadającej mi szybkości. Utrzymując kontakt wzrokowy bez problemu zaliczam PK10 - Cypel na jeziorze (508 / 45).

Spokojna jazda do kolejnego punktu to dobry czas na analizę mapy i ustalenie dalszego planu jazdy. Pewne punkty tego planu to "tłuste" PK13 i PK17. Pozostałe punkty: PK3, PK9 i PK5 wraz z kurczącym się czasem pozostałym do zakończenia rajdu będą stopniowo z tego planu wypadały. Asfaltowa droga w kierunku najłatwiejszego punktu na trasie. Drogowskazy przy szosie a później widok wznoszącej się wysoko wieży widokowej wskazują kierunek. Z daleka widać rozstawiony na trawniku namiot. PK2 - Wieża widokowa (542 / 33).

Szalony zjazd nad jezioro Żarnowieckie. Znacznie przekraczam ograniczenie prędkości 50 km/godz. Koniec słonecznej pogody. Niebo zachmurzyło się i zaczyna padać lekka mżawka. Wiedząc, że na poszukiwanie ostatniego - jak widać z mapy - trudnego PK17 muszę zostawić dużo czasu, odpuszczam kolejno PK9 a później mijam w odległości zaledwie kilometra PK3. Szczęście się do mnie uśmiecha. Spotykam zjeżdżających z punktu Mickeya i Anię. W planach mają zaliczenie takich samych jak ja punktów kontrolnych więc dzielącą nas od mety trasę pokonamy już razem. Mijamy jadącego w przeciwnym kierunku Boba. Bezbłędnie trafiamy na prosty PK13 - Skrzyżowanie dróg (609 / 66).

Mżawka gęstnieje, rozmoknięta mapa odrywa się od mapnika. Z przodu szybko oddalająca się prowadząca para, z tyłu pozostała na ziemi mapa. Decyzja może być tylko jedna - rezygnuję z powrotu po mapę, z własnej nawigacji i samotnej jazdy zdając się na nawigację mistrza. Niepokój wzbudza kolejność zaliczania punktów, jedziemy na PK5 - czy wystarczy czasu na zaliczenie ostatniego wartościowego PK17. Mickey pewnie prowadzi, nie oglądając się nawet czy jedziemy z tyłu. PK5 - Droga (655 /46).

Czasu do zakończenia imprezy nieubłaganie ubywa. Zjeżdżamy do mostu na Redzie, pokonujemy szosę, tory kolejowe na stacji Reda-Pieleszewo i zagłębiamy się w las w którym ukryty jest PK17. Z rosnącym podziwem obserwuję nawigację Mickeya - dla mnie w zapadającym zmroku i niedoczasie nieosiągalną. Dokładnie odmierza pokonane odległości, precyzyjnie kontroląc kierunek. Chwila na zastanowienie i konsultacje. Wreszcie powrót do ledwie widocznej przecinki. Początkowo schodzimy, później zjeżdżamy stromym zboczem w dół. Kolejna droga, widok bikerów jadących z przeciwnej strony utwierdza nas o prawidłowym wyborze. PK17 - Skrzyżowanie dróg (691 / 35).

Do końca limitu czasu pozostaje zaledwie 29 minut. Wbrew moim oczekiwaniom Mickey nie zjeżdża do głównej szosy ale prowadzi wspinającą się w górę leśną drogą. Wydobywam resztki sił, by nie pozostać z tyłu. Wreszcie podjazd kończy się, brzeg lasu i pojawia brukowana droga. Kompletne ciemności, opadająca w dół droga i kończący się limit czasu. Widząc oddalających się w szalonym tempie Mickeya i Anię nie myślę o tym co może kryć się pod kołami roweru. Z dreszczykiem emocji nabieram prędkości. Przy szybkościach przekraczających 30 km/godz. czołówka staje się zbytecznym gadżetem. Nie ufając stanowi pobocza, jadę środkiem brukowanej drogi. Kochane łączące mnie z rowerem w jedność SP-dy, bez nich taki zjazd byłby niemożliwy.

Jeszcze przekroczenie ruchliwej szosy i krótki dojazd na metę. Pi-pi i z poczuciem klęski (13 zaliczonych punktów) kończę blisko 12 godzinne zmagania z wyjątkowo wymagającą trasą jesiennego Harpa o numerze 38, imprezy o 20 letniej już tradycji. Sczytywanie danych z chipów i zaskakujące wyniki na elektronicznej tablicy wyników. Chwilowo jestem tuż za najlepszymi, by ostatecznie zająć 17 miejsce wśród 300 uczestników rajdu. Sukcesu, czyli miejsca w pierwszej 10 pozbawiam się sam robiąc niewyobrażalny błąd przy zjeździe z PK16. Przed zupełną porażką broni mnie "darowane" przez Mickeya dodatkowe 2 punkty (zaliczenie PK5).

W relacji wystąpili:

wiki - Krzysztof Wiktorowski (17 miejsce w H38)

w pozostałych (niekoniecznie) drugoplanowych rolach:

Paweł - Paweł Brudno (1)
Damian - Damian Kawecki (2)
Piotrek - Piotr Buciak (4)
Wigor - Daniel Śmieja (5)
Mickey - Michał Nowaczyk (6)
Ania - Anna Świrkowicz (7)
Kita - Krzysztof Nycek (9)
Grześ - Grzegorz Liszka (12)
Bob - Robert Bobiński (23)
"zagubiona bikerka" - Urszula Wojciechowska (126).

oraz kilkudziesięciu inni znajomych których spotkania na trasie nie potrafię zlokalizować, których nie zapamiętałem, których nie poznałem lub których nie znam.


Warto nadmienić, że Harpagan 38 w Redzie to mój jubileuszowy 10 udział w rowerowej edycji tego rajdu. W ciągu 8 lat startów (pierwszy to Harpagan 24 w Pucku) pokonałem 2060 km, odnalazłem w terenie 149 punktów, zdobyłem 492 punktów przeliczeniowych i zająłem miejsca od 5 do 28. Napisanie szerszego podsumowania tych 10 Harpów pozostawiam na długie zimowe wieczory.

Statystyka:

Dystans - 192,5 km
Czas trasy - 11 godz. 53 min.
Efektywny czas jazdy - 10 godz. 40 min.
Przestoje - 1 godz. 13 min.
Prędkość średnia - 17,96 km/godz.
Prędkość maksymalna - 62,47 km/godz.
Punkty kontrolne - 13
Punkty przeliczeniowe - 42
Miejsce na mecie - 17

Łódź, październik 2009r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 696
e-mail: wiki@bg.umed.lodz.pl


powrót