Po piasku, pod górę, pod wiatr ...

XXVII EKSTREMALNY RAJD NA ORIENTACJĘ "Harpagan 27"
Bytów, 16-18.04.2004 r.

(relacja)


powrót

Bytów - małe miasteczko na Pojezierzu Bytowskim w zachodnich Kaszubach. To tu "u stóp" dawnego krzyżackiego zamku odbędzie się start i meta 27 Harpagana. Podobnie jak wielu innych bikerów, zachęcony "łatwym" Harpaganem w Zblewie-Bytoni jadę by na poważnie zawalczyć o zaszczytny tytuł Harpagana. Niemożliwe? Nieprawdopodobne? Wiem - łatwo nie będzie. Zamierzam zrobić wszystko by osiągnąć wynik najbliższy wymarzonych 60 pkt.

Dojazd do Bytowa to tylko mała rozgrzewka, 37 km asfaltu, sprzyjający wiatr i plecak, który po kilkunastu kilometrach z wielką siłą wtłacza mnie w siodełko.

Na miejscu, w bazie maratonu, szybko zostawiam zbędne rzeczy i jak przystało na "bywalca" tej imprezy jadę na rutynowe rozpoznanie topografii miasteczka i widocznych na mapie 9 (!) dróg dojazdowych. Jest gorzej niż myślałem. Miasteczko nie jest wcale tak małe, a odnalezienie większości dróg w ciągu niecałej godziny jaka pozostała do zmierzchu, niewykonalne. Po tym rekonesansie pewny jestem tylko 3 z nich: do Słupska, do Kartuz i do Lęborka. Jutrzejsze plany będę musiał dostosować do tych poznanych właśnie kierunków.

Sobota. 5.00 - Pobudka. Mycie. Jedzenie. Pakowanie. Krótka rozgrzewka.
6.30 - Start. Całkiem sprawne rozdanie map. Tu niemiła niespodzianka (jak duża dowiem się za kilka godzin) - mapa w dwóch częściach jej wąski pasek znajduje się na odwrocie otrzymanej kartki. W tej sytuacji, bez przerysowania punktów, trudno ustalić optymalną trasę. Na początek logiczne wydaje się zaliczenie PK 1 i 5. Dalej to już czysta improwizacja podczas jazdy.

6.33 - Ruszam na trasę. Wyjeżdżam w kierunku północnym, skręcam w kierunku Kartuz i szybko, asfaltową drogą opuszczam miasto. Skręcam w prawo w kierunku ośrodka nad jez. Jeleń, dalej polnymi drogami. Intuicja bezbłędnie doprowadza mnie do PK 1 - Rzepnica (wiadukt kolejowy). Po chwili z drugiej strony dociera Andrzej Chorab (późniejszy zwycięzca H27). Podanie numeru obsłudze punktu, "kasownik", wpis godziny na kracie i rozjeżdżamy się w przeciwnych kierunkach, by kontynuować maraton własnymi drogami. Słowa "intuicja", "szczęście", "wyczucie", "udało mi się", "to cud" itp. będę powtarzał w tej relacji jeszcze nie raz. Pewnie to wynik doświadczeń zdobytych podczas trzech poprzednich startów. Wówczas było wręcz przeciwnie a "cudów orientacyjnych" po prostu nie było.

Zgodnie z zamierzeniami wybieram jedną z utwardzonych dróg, która powinna doprowadzić mnie (i doprowadza) do wsi Pomysk Wielki. Dalej prosta asfaltowa droga i wybór odpowiedniego zjazdu na PK 5. Pomimo ciągłych podjazdów, wieje lekki wiatr w plecy więc czuję się doskonale. Nagle lekkie bujanie, jeszcze próbuję jechać, jeszcze mam nadzieję ale po chwili już wiem co to znaczy - pierwszy od pół roku "kapeć". Czuję wściekłość - dlaczego właśnie teraz? Biorę się za "sprawną" wymianę dętki. Ale, jak to zrobić? Przed samym wyjazdem z bazy wyjmuję z kieszeni spodni klucze od mieszkania. Przecież na trasie, gdzieś w środku lasu nie będą mi chyba potrzebne. Po co obciążać kieszenie? Teraz już wiem. Zwykle to tych kluczy używałem by zdjąć oponę. Próbowaliście kiedyś zdjąć oponę przy pomocy 1 (jednego!) klucza imbusowego? - tylko to mam pod ręką. To naprawdę świetna zabawa. Na naprawę, zamiast kilku minut, tracę ich coś około 20. Dziwię się, że w tym czasie mija mnie tylko jeden zawodnik.

Poirytowany stratą czasu, z trudnością decyduję się na wybór właściwej drogi w prawo. Jadę przez dłuższą chwilę, nie będąc pewny czy widoczne w piasku ślady doprowadzą mnie do celu. Wreszcie widzę: namiot, kasownik, obsługę punktu i zawodnika który mnie minął podczas naprawy - Marek Felon (nr 626). PK 5. Leśn.Czaple (wschodni skraj polany). Momenty, gdy "nieoczekiwanie" trafiam na kolejny punkt kontrolny to - bez wątpienia - najprzyjemniejsze chwile na trasie maratonu.

Wbrew sugestiom napotkanego bikera (PK 3) wybieram się teraz na PK 14 i dalej PK 18, PK 10 .... Najprostszą drogą wydaje się być powrót do asfaltu. Asfaltem przez most na drugą stronę rzeki Słupia i dalej w lewo prostą drogą przez las. Przejazd przez wiadukt potwierdza, że wybrałem właściwie. Leśna droga faluje to w górę to w dół, czasami przeszkadzają jakieś nierówności, piaski ale na początkowym etapie imprezy, gdy nie jestem jeszcze zmęczony, nie stanowi to trudności. To jedynie przedsmak tego co czeka mnie dalej. Dojazd do PK 14 bezproblemowy, brak tu (spotykanych gdzie indziej) rozjeżdżonych we wszystkich kierunkach dróg, dróżek i przecinek nie uwzględnionych na mapie. Trafiam na miejsce, bez zastanowienia. Pomimo wcześniejszej awarii na PK 14 Nożyno (skrzyżowanie drogi z przecinką) melduję się jako pierwszy z czasem (godz. 8.10) pozwalającym myśleć o zaliczeniu całej trasy. Średnia szybkość przekracza wówczas 22 km/godz.

Dalsza droga wydaje się oczywista. Krótki dojazd lasem do Nożyny i objazd wygodną asfaltową drogą przez Czarną Dąbrówkę. Ta nieco dłuższa trasa wydaje się rozsądniejszy od jakiegokolwiek skrótu nieznanymi, być może piaszczystymi drogami. Na szosie też nie jest łatwo, droga prowadzi początkowo na północny-wschód a następnie skręca na wschód. To z południowego-wschodu wieje uporczywy, przeciwny wiatr, który na podjazdach skutecznie ogranicza szybkość i odbiera przyjemność jazdy. 4 km za Dąbrówką skręcam w prawo do ośrodka w Zawiatach, następnie w lewo, przez mostek i prosto przez pola. Bez problemu zaliczam PK 18 Kłosy (skrzyżowanie dróg). W dalszym ciągu nieświadom swojej pomyłki rozważam kolejność zaliczania następnych PK: 10, 12 i 17.

Wybieram PK 12, jadę zupełnie przyzwoitą drogą do Jasienia. Tu skręcam w drogę wiodącą przez pola do Chośnicy. Środek polnej drogi to wąski 2 metrowy dywanik bruku, obok większe lub mniejsze łachy piachu, wymyte przez wodę nierówności i dziury - wybór właściwie żaden. To ten niewielki, zaledwie 3 kilometrowy odcinek rajdu - PO PIASKU, POD GÓRĘ, POD WIATR - najbardziej daje mi w kość, zapamiętam go z pewnością na długo. Zresztą to nie jest jakiś wyjątek, piasek na trasie maratonu jest prawie wszędzie, odcinki asfaltowe krótkie, teren pofałdowany a dodatkowo w tym kierunku wiatr jest, delikatnie mówiąc, niesprzyjający. Krótki odcinek asfaltu i zjeżdżam w lewo, w las. Punkt 12 powinien znajdować na charakterystycznym łagodnym łuku drogi. Droga rzeczywiście łagodnie zakręca, tu krótka chwila konsternacji - nie ma nic, jadę powoli dalej, wreszcie zza długiego łuku wyłania się PK 12 Sucha (skrzyżowanie drogi z przecinką).

Zatrzymuję się i nerwowo wertuje mapę w poszukiwaniu najbliższego - wg mnie - punktu 10 i pobliskiej miejscowości Motarzyno. Na przemian nerwowo składam i rozkładam mapę, przewracam na drugą stronę. Mam wrażenie, że trwa to niezwykle długo. Widzę zdziwione twarze chłopaków z obsługi. Wreszcie coś mnie natchnęło - fragment mapy umieszczony na odwrocie "kserówki" może być przecież zachodnią (a nie jak zasugerowali organizatorzy wschodnią) częścią mapy. Szybka zmian planów i ustalenie poprawnej kolejności zaliczania najbliższych PK: 13, 9, 20 ...

Ruszam przez las. Teraz muszę najkrótszą drogą dotrzeć z powrotem do asfaltu. Na mapie jest wyraźnie widoczna droga, w terenie nie jestem już tego tak bardzo pewien. Wybieram jedną, drugą, trzecią leśną drogą, jadę trochę na wyczucie, pamiętając, że gdzieś z prawej strony pozostawiłem asfaltową drogę na którą teraz powinienem powrócić. Wreszcie ostry brukowany zjazd przez las, jest asfaltowa droga, most. Patrzę na mapę - zupełne zaskoczenie, przypadkiem trafiam dokładnie tam gdzie powinienem, szosa i most na rzece Słupia.

Na całej trasie rajdu niemal nie ma odcinka płaskiego. Droga ciągle prowadzi w górę i w dół, w górę i w dół. Średnia spadła już poniżej 20, później nawet poniżej 19 km/godz. Czuję, że w tym roku nikt nie zdobędzie tytułu rowerowego Harpagana.

Przez krótki czas jadę asfaltową drogą przez Parchowo. Za tą wioską zjazd w gruntową drogę prowadzącą na przemian przez pola, lasy. Zgodnie z mapą droga wije się skręcając w jedną bądź drugą stronę. Nic nie wskazuje jednak by dojazd do PK13 stwarzał jakiekolwiek trudności. Kreska na mapie jest wyraźna nie rozgałęziająca i nie krzyżująca się z innymi. Podobnie wygląda to w terenie - często uczęszczana droga gruntowa. Jadę przez pola, mijam zabudowania nad jeziorem Mausz, wjeżdżam w las i ... po lewej strony drogi znów widzę jezioro. Zatrzymuję się - to niemożliwe bym jadąc drogą minął PK 13 i przepływający pod drogą strumyk nie zauważając tego. Rzut oka na mapę - dobrze chociaż, że wiem gdzie jestem - to wąski cypel głęboko wdzierający się w jezioro. Powrót i wypatrywanie jakiejkolwiek drogi w poprzek cypla. Wreszcie jest - tą niepozorną, rzadko uczęszczaną drogę można było ominąć. Stromy podjazd na grzbiet cypla i zjazd nad druga odnogę jeziora. PK 13 Jez. Mausz (skrzyżowanie drogi z ciekiem) zaliczony.

Zdjęcia pochodzą z płyty "Harpagan-27 Multimedia-CD" wydanej przez KInO Neptun Gdańsk


Teraz do Nakli, i na druga stronę szosy Kościerzyna-Bytów. Pamiętając jeszcze o problemach na PK 13 z należytą uwagą skręcam z asfaltu w leśną drogę w prawo, ponownie w prawo i w odpowiednią przecinkę w lewo. Pewnie zajeżdżam do PK 9 Róg (rozwidlenie dróg).

Ostatnie spojrzenie na mapę i szybko ruszam dalej. Dziwnie długo trwa dojazd do pobliskich torów. Jeszcze kilometr i wszystko się wyjaśnia. Jest asfaltowa droga, zabudowania jakiejś wiochy i jezioro. Z PK 9 - nie zwracając uwagi na słońce, nie pytając napotkanych tam bikerów czy obsługi punktu - bezmyślnie ruszyłem na zachód, zamiast na południe, najkrótszą drogą przez las. Jestem w m. Osława-Dąbrowa. Niby niewielka strata, stąd drogą przez las mogę wrócić na właściwą trasę w położonych w głębi lasu Sominach. Dla pewności zatrzymuję się przed tubylcem malującym płot przed własnym domem. Próbuje mi pomóc, chociaż wyraźnie nie jest zorientowany w położeniu najbliższych miejscowości. Pytam o drogę, widoczną dokładnie na wprost jego gospodarstwa, po przeciwnej stronie szosy. Niestety on nigdy tą drogą nie jechał [mieszkając tu od ponad 40-kę], ale niektórzy nią jeżdżą. Nie próbuję nawet pytać czy wie dokąd ta droga prowadzi. Z oglądanej w tym samym czasie mapy wiem, że jest to droga do położonych 5 km dalej Somin (leśnych).

Na długie dziesiątki minut zagłębiam się w lesie. Po pewnym czasie gubię się w plątaninie mijanych dróg, nie kontroluję przejechanych kilometrów i mijającego czasu. Po prostu nie znam ani swojego położenia ani miejsca w którym wyjadę z lasu. Wreszcie na polach między lasami widzę małe jeziorko (tylko jedno takie oczko jest też widoczne na mojej mapie). Tu skręcam w lewo, co chroni mnie przed dalszym bezsensownym nadkładaniem drogi. Jadę piaszczystą przecinką, wreszcie w oddali, na dole zaczynają prześwitywać wody jeziora Dywańskiego. Podjeżdżam bliżej i widzę, że drogą wzdłuż jeziora nadjeżdża jakiś zawodnik. Dołączam do niego, to Robert Malcher ze Szczecina (nr 934). Jedzie dość spokojnie ale w przeciwieństwie do mnie wie gdzie szukać kolejnego punktu. Jedziemy skrajem lasu, mijamy widoczny już z oddali młyn, wreszcie wspinamy się piaszczystą drogą na PK 20 Pełki (skrzyżowanie dróg). Robert jest tu bezbłędny, ja natomiast odnotowuję największą swoją porażkę. 8-9 km dzielących kolejne punkty pokonanych w ciągu 67 minut jest o wiele poniżej moich oczekiwań i możliwości (nawet jak na jazdę po leśnym piaszczystych drogach).

Wracam. Koło młyna przejeżdżam na drugą stronę strumyka. Szczęśliwie, brzegiem jeziora prowadzi oznaczony szlak rowerowy w kierunku Somin. Po minięciu jeziora wyjazd na asfaltową drogę, wkrótce jest most pomiędzy jeziorami. To gdzieś tu przejeżdżając przez Sominy odczytuję na liczniku pierwsze 100 km, godz. 12.35 (6 godz. 5 min. jazdy). To mój półmetek a na koncie jedynie 8 punktów. Jak będzie dalej czy uda się cokolwiek nadrobić a może jeszcze więcej stracę?

Po kilkuset metrach skręcam w piaszczystą drogę w lewo. Wydaje się, że zrobiłem to trochę zbyt szybko. Pomimo tego błędu, mapę można właściwie już schować, wystarczy patrzeć uważnie pod koła roweru. Przede mną przejechało tędy na (lub z) PK 7 kilkudziesięciu bikerów. Miejscami droga jest tak rozjeżdżona jakby przeszedł tędy jakiś kataklizm. Nachodzą mnie bezsensowne myśli - kto zapłaci za zniszczoną przez rowerzystów drogę - organizator Klub Neptun? Bezmyślne podążanie po śladach w zupełności wystarcza by pewnie trafić na PK 7 Luboszki (skrzyżowanie przecinek). Pomimo, że jadę już teraz na zachód, wiatr jest sprzyjający, zupełnie tego nie odczuwam. W nogach czuję dziwną słabość i wcale nie pomagają pochłaniane regularnie banany, batony, kanapki, napoje energetyczne. To dotychczasowa ciężka trasa coraz bardziej daje o sobie znać.

Po chwili wahania, zamiast widocznej na mapie drogi, wybieram przecinkę prosto z PK7 na zachód. Wybór jest trafny, to przyjemna, wyjątkowo twarda, i najkrótsza droga w kierunku PK 15. Mniejsza ilość piachu to również konieczność korzystania z mapy - nie wszędzie koleiny moich poprzedników są dostatecznie widoczne. Jadę bez omyłek i bez zatrzymywania przez Pradzonkę, Hamer Młyn, Luboń. Dalej skrajem lasu też prosto na zachód. Widoczne z prawej strony jeziorka i ślady kół pozwalają bez namysłu zlokalizować właściwą przecinkę. Po chwili jestem na PK 15 Kiedrowice (skrzyżowanie drogi z przecinką).

Od dłuższego czasu zastanawiam się nad wyborem i kolejnością zaliczania pozostałych punktów. Do zakończenia pozostały 4 godz. 45 min., do zaliczenia 10 punktów. Wszystkich zaliczyć się nie da. Trzeba już wybierać te najwartościowsze które pozwolą uzyskać najlepszy wynik i powrócić w przewidzianym czasie na metę. Po namyśle rezygnuję z zaliczenia PK 11 - organizatorzy "złośliwie" umieścili go na szczycie najwyższej w okolicy góry Siemierzyckiej (256,5 m). Równie wartościowy (3 punkty wagowe) i łatwiej dostępny jest PK 10. Decyduję się, najpierw zaliczę PK 19 a następnie 16, później zastanowię się w jakiej kolejności zaliczać trójkę: 8,10,17 i inne w zależności od pozostającego do końca maratonu czasu.

Jadę przez las na zachód, napotkaną szosą w dół (na południe) do Lipnicy następnie w górę przez Ostrowite, Borzyszkowy. Za jeziorem Kamieniczno skręcam w prawo, jadę drogą przez las w kierunku Trzebiatkowej. Po drodze zaliczam PK 19 Tebowizna (skrzyżowanie drogi z przecinką). Z Trzebiatkowej do Modrzejewa cały czas asfaltem [Uffff!!! Wreszcie pod kołami twarda, równa asfaltowa droga i wiatr wiejący w plecy]. Początkowo dojazd do głównej drogi, w Turchomi zjazd w lewo do Modrzejewa. Tu uważny wybór właściwej drogi gruntowej. Pod lasem spotykam znajomego z "Mamuta" Leszka Bulskiego (nr 802), jadącego również w kierunku PK 19. Jeszcze ostanie pytanie do tubylców i pewnie zmierzamy w kierunku PK 16 Jasionki (skrzyżowanie dróg). Z przeciwnej strony nadjeżdża Paweł Paroń z Warszawy (nr 846).

Nie ma czasu na odpoczynek. Wymieniam szybkie uwagi o dojeździe do PK17 z odpoczywającymi tu zawodnikami z Brzegu - po chwili i tak już nie pamiętam gdzie będzie knajpa za którą trzeba gdzieś skręcić. Ruszam leśną drogą na północ. Na najbliższym rozwidleniu wybieram jej lewe odgałęzienie by jak najszybciej opuścić leśną drogę. Asfaltem jadę aż do Barnowa. Niedaleko od tej miejscowości znajduje się PK 17 do którego na mapie prowadzą jedynie niewyraźnie zaznaczone przecinki. Zachowując maksymalną uwagę ruszam dalej drogą na północ, kontroluję pokonywaną odległość i szczegóły zaznaczone na mapie. Mijam kwadrat popegeerowskich zabudowań (tu po raz pierwszy spotykam uczestników TP), przejeżdżam przez widoczny na mapie pasek lasu (dobrze, że nie wycieli), wreszcie jest odchodząca w lewo droga. Niby na drodze widać ślady rowerowych opon, ale równie dobrze może to być tylko dojazd do widocznych z oddali zabudowań. Do zabudowań dojechać można, ale można też ominąć je bokiem. Po chwili wyjątkowo szczęśliwy, z wielką ulgą zaliczam PK 17 Barnowo (skrzyżowanie dróg). Łyk herbaty ze wspólnego gara - wielki dzięki dla obsługi punktu - i jadę dalej.

Wracam do asfaltu i nieco okrężną trasą (za to asfaltową drogą) jadę do PK 10. Na mojej trasie kilka uciążliwych wzniesień. Jeden ze stromych, ale krótkich zjazdów to okazja podwyższyć maksymalną szybkość dzisiejszej trasy do 53 km/godz. Jestem w komfortowej sytuacji, w stosunku do jadących z przeciwnej strony bikerów. Oni jadą pod wiatr. Tu ponownie spotykam Andrzeja Choraba a następnie długi sznureczek zawodników. To Darek Korsak (nr 810) ze swoją ponad 10 osobową "bandą". W Górkach skręcam w prawo, pokonuję most na Słupii w Gałąźnej Małej. Za mostem zjeżdżam w prawo. Miejscowe dzieciaki wskazują kierunek w którym jechali inni zawodnicy. Skręt w lewo w wąską ścieżkę, wreszcie widać budynek stojący na niewielkim wzgórku. To tu znajduje się PK 10 Gałąźna Mała (Zamek Wodny). Dobrze, że pod tą górkę nie muszę wciągać roweru, bo byłyby z tym mały problem.

Jest godzina 16.54, znajduję się 20 km od Bytowa, do końca pozostaje półtorej godziny. Czas pomyśleć o zaliczeniu ostatnich w tym Harpaganie punktów i powrocie na metę. W drodze powrotnej mam szansę na zaliczenie PK 8 i/lub PK 1. Początkowo jadę przez pola i las. W miejscowości Grabówko rozpoczyna się asfalt. Asfalt jest, ale moja szybkość nie wzrasta imponująco. W nogach mam już 185 km ciężkiej trasy, wieje uporczywy przeciwny wiatr odbierający resztkę sił i motywację. Gorączkowo liczę kilometry i minuty dzielące mnie od mety w Bytowie. Jestem w Krosnowej - kilkanaście kilometrów do mety i nieco ponad godzinę do zamknięcia maratonu. Stąd nadrabiając dodatkowe 4-5 km można by zaliczyć PK 8. Ooooh! gdyby nie ten wiatr...... Dla 2 punktów nie będę ryzykować, bym później miał jechać ponad siły, bez gwarancji, że zdążę na czas. Szkoda każdego z trudem zdobytego punktu straconego na skutek minut karnych.

Realne i bezpieczne wydaje się natomiast zaliczenie PK 2. Skręcam na Borzytuchom, resztkami sił jadę w kierunku Bytowa. Wiatr sprawia, że jedynie na zjazdach przekraczam granicę 20 km/godz. W Świerkówce skręcam w prawo. Po pewnym czasie spotykam tubylców jadących na rowerach bez przerzutek. Wyminięcie ich nie jest wcale takie łatwe. Przez cały czas jedziemy "jak równy z równym". Oni jadą ostro, jak na swoje możliwości. Ja? ... bez komentarza. Wyjeżdżamy z lasu, zatrzymuję się zdziwiony. A gdzie widoczny na mapie PK? Czyżbym w ferworze walki nie zauważył namiotu, a może obsługa już się zwinęła. Bez przekonania wpisuję czas 18.01, by na mecie wykreślić kompromitujący moją orientację wpis.

Droga "powinna" przecież doprowadzić mnie prosto na PK 2. "Powinna" i doprowadziłaby, gdyby to była właśnie ta właściwa droga. Dopiero teraz, gdy piszę relację, widzę, że były dwie drogi w odległości zaledwie 100, kilkudziesięciu a może jedynie kilkunastu metrów. Ja skręciłem w pierwszą napotkaną. Pośpiech z pewnością nie sprzyja poprawnej orientacji.

Wyjeżdżam w Dąbrówce Bytowskiej a do Bytowa mam dodatkowe 3 km. Na kolejnym podjeździe mijam Andrzeja Piwakowskiego (nr 884). Nie zwalniam, bojąc się czy zdążę dojechać na czas. Jadę przez Chomice, gdzie powinienen wyjechać po zaliczeniu PK2. Na zamek bytowski wracam o 18.23. Jest już Darek z grupą elbląską. Organizatorzy odliczają czas, przyjeżdżają kolejni zawodnicy. Wreszcie są faworyci: Andrzej, Daniel i Bartek. Dwaj ostatni z minutą spóźnienia. Cała trójka z 17 PK i 56 punktami wagowymi.


Moja trasa:


Teraz statystyka:

Start: 6.30, Meta: 18.23 (11 godz. 53 min.)
Wyjazd na trasę: 8.33
Efektywny czas jazdy: 10 godz. 08 min.
Dystans 200,01 km
Prędkość średnia: 19,74 km/godz.
Prędkość maksymalna: 53,0 km/godz.
Punkty kontrolne: 14
Punkty przeliczeniowe: 50
Miejsce 11

Zaliczone punkty, czas (w nawiasie czas jazdy od poprzedniego punktu): Start: 6.30 - PK1: 6.54 (24 min) - PK5: 7.34 (50) - PK14: 8.10 (36) - PK18: 8.55 (45) - PK12: 9.35 (40) - PK13: 10.27 (52) - PK9: 11.05 (38) - PK20: 12.12 (67) - PK7: 12.58 (46) - PK15: 13.45 (47) - PK19: 14.32 (47) - PK16: 15.34 (62) - PK17: 16.19 (45) - PK10: 16.54 (35) - Meta 18.23 (89 min).

Niezaliczone punkty: 2, 3, 4, 6, 8, 11


Tak więc zakończył się 27 Harpagan w Bytowie. Najlepszy spośród dotychczasowych 4 w których brałem udział. Trasa przeprowadzona w bardzo urozmaiconym i ciężkim terenie. Wszystkie punkty kontrolne obsadzone od samego początku i umieszczone - zgodnie zawartym opisem - dokładnie w miejscach zaznaczonych na mapie. Że nie są to sprawy oczywiste mogą potwierdzić uczestnicy wcześniejszych imprez.

Jedynie pewnego "smaczku" imprezie nadaje "nielogiczne" umieszczenie drugiej części mapki na odwrocie kartki, czy też umieszczanie niektórych punktów w takich miejscach jak najwyższe wzniesienie PK11, za częściowo pozbawioną mostów rzeką Słupią PK3 czy bez zaznaczonych obecnie istniejących dróg PK17. Przeszkodą nie do pokonania nawet dla najlepszych był wybór optymalnej kolejności zaliczania punktów kontrolnych.

Organizatorzy wykazali się profesjonalizmem przy organizacji tej masowej imprezy (ponad 800 uczestników). Miło było widzieć, że cała ekipa doskonale wie czym ma się w danej chwili zajmować. Z pewnością za pewne niedociągnięcie można uznać kolejkę tworzącą się podczas rejestracji uczestników trasy rowerowej. Można było tego uniknąć zatrudniając do tej czynności dodatkowe 2 osoby.

Do zobaczenia, tym razem za rok na 29 Harpaganie


Łódź 19-25.04.2004r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 822
e-mail: wiki@bg.am.lodz.pl

powrót