Moja 18-ka

czyli jak nie zostałem Harpaganem

XXVI EKSTREMALNY RAJD NA ORIENTACJĘ "Harpagan 26"
Zblewo-Bytonia, 17-19.10.2003 r.

(relacja)


powrót

Jadąc na jesienną 26 edycję Harpagana w Zblewie-Bytoni czuję się już jak weteran, pomimo tego, że to dopiero trzeci mój start w tej imprezie (przecież niektórzy wystartują tu po raz 6, 7 czy 8). Rozpoznaję wiele ze startujących osób i sam zaczynam być rozpoznawany. Mam wrażenie, że nic nie jest mnie w stanie zaskoczyć.

Przygotowania kondycyjne do Harpagana to głównie wcześniejsze starty w 200 km maratonie MTB w Bydgoszczy i wejcherowskiej "Próbie Mamuta" (3 i 2 tygodnie przed H26).

Z kilku połączeń kolejowych do Zblewa wybieram najwcześniejsze. Po sześciu godzinach jazdy o 15.30 jestem na miejscu w bazie rajdu w Bytoni. Pogoda zachęca do bliższego poznania najbliższej okolicy i dróg dojazdowych do mety. Bytonia to jeszcze nie Puck czy Elbląg ale ta znajomość może być bardzo użyteczna przy wyborze optymalnego wariantu opuszczenia bazy i wieczornym powrocie na metę. Na początek jadę przez pola, lasy i łąki w kierunku Borzechowa (to najkrótszy dojazd do późniejszego punktu 1), dalej przez wieś Pazda, Osowo Leśne, przez las do Czarnego, asfaltem do Franka, polną drogą do miejscowości Strych i powrót do Bytoni (ok. 30 km). Ten rekonesans nastraja optymistycznie. Doskonale ubity przez ostatnie deszcze, wilgotny piach na leśnych dróżkach nie powinien utrudniać jazdy.

Wracam do bazy. Tu na korytarzach i udostępnionych uczestnikom maratonu salach gęstnieje tłum (głównie) piechurów. Dobra pogoda sprawia, że frekwencja przewyższa najśmielsze oczekiwania organizatorów. Zgłasza się ponad 400 piechurów, a dla ostatnich z blisko 200 - rejestrowanych później - rowerzystów zaczyna brakować przygotowanych na tą imprezę numerów startowych (dostają nie wykorzystane numery z H25 w Elblągu). Po starcie piechurów szkoła pustoszeje a na ich miejscu zaczynają przybywać uczestnicy trasy rowerowej.

W środku nocy pobudka. Około godziny 5.00 z różnych stron niewielkiej salki gimnastycznej, w której nocuję, odzywają się kolejno dzwonki komórkowców. Czasu jest niewiele. Szybko myję się, zakładam przygotowane wieczorem ciuchy, jem śniadanie. Przygotowuję kanapki na drogę oraz picie (słodycze są już wcześniej spakowane).

W sakwie mam wyposażenie na całą 12 godzinną trasę. Poza drobiazgami niezbędnymi do naprawy roweru, jest jedzenie, picie i miejsce na ubranie, które będę zdejmować gdy zrobi się ciepło. Roczny staż w maratonach rowerowych (nie tylko na orientację) i samotne całodniowe wyprawy pozwoliły wypracować zestaw żywno ści zabierany na tego typu imprezy. Składa się on z ok. 4 wafli w czekoladzie (typu "princepolo"), ok. 4 batonów Snikers, ok. 4 batonów chałwy, paczki daktyli oraz kilku bananów. Poza słodyczami niezbędne jest coś bardziej konkretnego, a są to 3-4 kanapki z pieczonym mięsem. Do picia jest ponad 2 l (bidon + 1,5 litrowa butelka) lekko słodzonej herbaty. W drugim bidonie zabieram napój z glukozy (2-3 łyżeczki miodu, 150-200 g glukozy + woda). Owszem, to zajmuje dużo miejsca, sporo waży, ale całkowicie uniezależnia mnie od tego czy i kiedy spotkam na swej trasie jakikolwiek sklep.

Podczas 12 godzinnej jazdy prawie wszystko zniknie bezpowrotnie. Na początek wafle, batony, w połowie trasy kanapki, później daktyle, banany - w dowolnej chwili.

Tak więc jestem spakowany i gotowy do startu. Z szatni odbieram rower. Pozostaje jeszcze kilkanaście minut na krótką rozgrzewkę. Co? Rozgrzewka? Widzę dziwne uśmieszki na twarzach czytających ten tekst bikerów. To nie jest żart. Wyjeżdżam na szosę w kierunku Zblewa. Nabieram pełnej szybkości. Mam wrażenie, że widzę, jak jadący na miejsce startu bikerzy, którzy wybrali nocleg w kwaterach prywatnych, nerwowo spoglądają na swoje zegarki. Czyżby maraton już się rozpoczął?

Wracam na miejsce startu przed szkołą. Czuję ciepełko jakie rozchodzi się po całym ciele. Przed samym startem zdejmuję wierzchnią kurtkę p-deszcz, dzięki rozgrzewce nie będzie już dzisiaj potrzebna.

Na placu przed szkołą, zbiera się już całkiem duża grupa bikerów. Jest zupełnie ciemno. Nad nami gwiazdy na zupełnie bezchmurnym niebie. Gdzieś na wschodzie niebo zaczyna dopiero zmieniać barwę na różową. Na dole lekko zmrożona, pokryta białym nalotem trawa.

Po raz kolejny zastanawiam się nad koncepcją jaką zastosować po starcie. W panujących ciemnościach moja orientacja w nieznanym terenie spada niemal do zera. Rozsądną wydaje się metoda sprawdzona rok wcześniej w Pucku - jazda za pierwszymi ruszającymi na trasę rowerzystami.

Godzina 6.15
Rozpoczyna się oficjalne otwarcie trasy rowerowej (uroczyste otwarcie Harpagana odbyło się wieczorem przy okazji startu uczestników trasy pieszej). Krótkie wprowadzenie Wojtka Bielińskiego (kierownika imprezy). Pojawiają się dziewczyny z pudełkami wypełnionymi mapami. Wraz z grupą innych zawodników ustawiam się - obok jednej z nich - z ręką wyciągniętą w stronę pudła.

Jeden z organizatorów wyjaśnia usytuowanie punktów kontrolnych i odmienny (inny niż na H24 i H25) sposób zaliczania punktów. Każdy punkt ma mieć obsadę sędziowską. Potwierdzeniem obecności na punkcie będą różne dziurki, wybite jakimś zmyślnym urządzeniem na karcie kontrolnej uczestnika, wpisanie godziny pobytu na punkcie na tejże karcie i odnotowanie tegoż faktu przez sędziów. Padają pytania:

- Czy na wszystkich punktach będą sędziowie?
- Tak, na wszystkich -
słyszymy odpowiedź
To zapewnienie nie wystarcza:
- Co zrobić gdy sędziów nie będzie?
- Wszystkie punkty będą obsadzone -
jeszcze raz pada to zapewnie.

Godzina 6.30 - Start
Wreszcie padają oczekiwane od dłuższej chwili słowa: Proszę rozdawać mapy. Aż dziwne, że rozdawanie map odbywa się tak spokojnie a dziewczyny nie zostają stratowane. Biorę mapę i rzucam się do dobrze oświetlonego wnętrza szkoły. Staram się szybko objąć wzrokiem wszystkie 20 punktów, wybrać optymalną koncepcję ich zaliczania. Nie bardzo pasuje mi opcja zmiatania ich kolejno zgodnie (lub przeciwnie) z ruchem wskazówek zegara, np. kolejno od wschodu przez północ ... itd.

Pamiętam jak w informacjach o jednym z historycznych Harpaganów czytałem o zaliczaniu punktów w dwóch pętlach. Czyżby taką właśnie trasę wymyślił Karol - w końcu ekspert od imprez na orientację. Szybko wybieram taką właśnie wstępną koncepcję: pkt 5, 7, 10-20 na pierwszej pętli, później pozostałe - 1-4 i 6.

Ze względu na panujące ciemności planuję rozpocząć od zaliczenia dość odległego punktu 13. Prostą szosą nawet w ciemności nie da się zabłądzić, później gdy będę skręcał w las powinno być już dostatecznie widno. Następnie, najdalsze i najwyżej punktowane miejsca zgodnie z ruchem wskazówek zegara na północ, wschód i południe. Nie zamierzam czekać ani chwili dłużej na innych uczestników. Od początku pojadę sam.

Godzina 6.34
Wracam po rower zostawiony na placu przed szkołą i jako jeden z pierwszych szybko ruszam w trasę. Przede mną jedynie pojedyncze światełka tych, którzy ruszyli jeszcze wcześniej. Wkrótce mijam gościa jadącego, tak jak ja asfaltową drogą na zachód. Gdy później odwracam się, już go nie ma (pewnie wybrał pkt 3).

Asfalt i bezwietrzna (jeszcze) pogoda ułatwiają pokonanie pierwszych kilkunastu kilometrów trasy. Jedyne utrudnienie to poranny mróz. Jestem już dobrze rozgrzany ale zaczynają marznąć mi ręce. Trochę szkoda czasu na zatrzymywanie się i wyciąganie z sakwy rękawiczek. Postanawiam przeczekać - za pół godziny wschód słońca i mróz szybko minie. Po opuszczeniu lasu jest wręcz odwrotnie, wilgotno i przenikliwie zimno, jadę obok podmokłych łąk przed Czarną Wodą (niby dlaczego nie Zimną Wodą?). Na przemian to jedną, to drugą dłoń ogrzewam chowając w kieszeniach kurtki.

Wreszcie pojawia się tablica z nazwą miejscowości - Czarna Woda i po chwili drogowskaz w prawo - Bartel Wlk. Tu zgodnie z mapą skręcam i wybieram drogę w lewo w kierunku Wiecka i punktu 13.

Od startu prześladuje mnie myśl. Czy na najbardziej oddalonym punkcie 20 nie spotka mnie sytuacja z Elbląga, gdy musiałem czekać na dojeżdżającą z opóźnieniem obsługę punktu 14. Jadę przez las, robi się coraz widniej. Ręce przestają już zamarzać. Jedynie na trawie utrzymuje się szron, na kałużach cienka warstwa lodu, a pod kołami wyczuwa się lekko zmrożoną powierzchnię drogi (w miejscach zacienionych pozostanie tak niemal przez cały dzień).

Tabliczka Wieck. To gdzieś tu znajduje się pkt 13 - Jezioro Wieckie (parking leśny). Wcale nie jestem pewien położenia punktu ale widzę napis - Parking 200 m. Nie szkodzi sprawdzić czy to ten parking. Jadę przez las, jest jakiś samochód (chyba należy do wędkarzy pływających łódką po jeziorze), dalej wiata, drewniane ogrodzenie. Na drążku przymocowany trójkąt z napisem: "Punkt kontrolny ... nie niszczyć".

No dobrze jestem na miejscu, jest parking leśny, oznaczenie punktu (chwała za to organizatorom) ale gdzie jest obsługa - czyżby poszła na ryby?

Spokojnie oglądam mapę, sprawdzam dojazd do kolejnego punktu 12, w końcu zadaję sobie podstawowe pytanie: Dla kogo przyjechałem po raz kolejny na Harpagana? Dla kogo zaliczam punkty? ... Dla siebie czy dla organizatorów? Odpowiedź jest oczywista. Ja wiem, że jestem dokładnie w miejscu gdzie jest punkt 13. Organizatorzy? Organizatorzy nie pozostawili uczestnikom w takiej sytuacji żadnego wyboru. Telefon "do przyjaciela" - Karola, z pewnością nie jest dobrym rozwiązaniem.
Wpisuje godzinę 8.27 o której opuszczam pkt 13. Średnia prędkość po szybkim odcinku szosowym przekracza 25 km/godz.

Dalej jadę przez Wieck w kierunku miejscowości Wojtal, skręcam w drogę wzdłuż torów, dalej w prawo, i prosto drogą przez las w kierunku Konarzyn. Ponieważ obawiam się widocznej na mapie plątaniny dróg i duktów leśnych, dokładnie kontroluję przejechany od torów dystans. W połowie trasy przez las, myli mnie 3 osobowa grupka, nadjeżdżająca drogą z lewej strony (skąd się tam wzięli?). Ruszam w ich kierunku, ale to oni musieli zbłądzić - nie ja. Zawracam, wkrótce razem trafiamy - w pobliżu leśniczówki Drzewiny - na potwierdzenie kierunku, w którym jechałem do tej pory, kamień ze strzałką i nazwą Konarzyny.

Po kolejnych 3 km przez las - obsadzony pkt 12 - Tramkule (parking leśny). Dziurkuję kartę, potwierdzam obecność na punkcie i odjeżdżam w kierunku pobliskich Konarzyn.

Tu uważny wybór, odchodzącej z prawej strony (za kościołem) polnej drogi i bezproblemowy dojazd krętą drogą, początkowo przez pola, później las do punktu 14. Dróg i ich rozwidleń jest tu niewiele - dokładnie tyle, ile na mapie. Ostatni odcinek piaszczystą drogą przez las jest uciążliwy ale to dopiero początek maratonu i mam dostatecznie dużo sił by pokonać go nie zsiadając z roweru. Pkt 14 - Ruda (skrzyżowanie dróg)- tu, pod trójkącikiem oznaczającym punkt kontrolny rozłożona grupa 4-6 bikerów - oglądają mapę, rozmawiają, posilają się - wyraźnie jakby na coś czekali. No tak, chyba czegoś tu brakuje - nie ma lampionu, nie ma "kasownika", nie widzę też żadnej obsługi. Dwa z trzech punktów niepotwierdzone, to już przestaje mi się podobać.

Pozostawiam "biwakującą" grupkę i ruszam do pobliskiego punktu 20. Skręcam w prawo do asfaltowej drogi w Bukowcu Starym, dojeżdżam do drogi Kiszewa-Kościeżyna, tu skręcam ostro w lewo i jadę asfaltem aż do zjazdu polną drogą nad jezioro Gaino. Dalsza droga na mapie nie wygląda zachęcająco, jednak doprowadza pewnie do miejsca w którym powinien znajdować się pkt 20 - Sobącz (rozwidlenie dróg). Po chwili jest tam już kilkunastu zawodników, którzy dotarli tu ze wszystkich trzech dróg dochodzących do tego rozwidlenia. Tu nie może być wątpliwości, wszystko się zgadza. No prawie wszystko, nie ma obsługi, nie ma nawet trójkąta oznaczającego punkt, nie ma żadnego śladu. Ktoś zauważa kawałek biało-czerwonej taśmy na drewnianym ogrodzeniu, ale taśmę mógł powiesić przecież każdy. Ktoś inny próbuje dzwonić do organizatorów - bezskutecznie, odzywa się sekretarka ... proszę zostawić wiadomość ... Na karcie wpisuję godzinę 9.03.

Jadąc w grupie, tracę na pewien czas kontrolę nad mapą. Gdy na skrzyżowaniu polnych dróg większość zatrzymuje się i zastanawia nad dalszą trasą oglądając mapę, ja jadę za znikającą na podjeździe z prawej strony damsko-męską parą (nr-y 590, 591 - Ania i Piotr). Jest piękna pogoda, słońce zdecydowanie przebiło się przez poranne mgły. Jedziemy grzbietem jakiegoś wzniesienia, wokół rozpościerają się fantastyczne widoki na położone gdzieś niżej jeziora i barwne, jesienne lasy liściaste. Tak będzie niemal przez cały czas rajdu. Szkoda, że te widoki ogląda się tak trochę "przy okazji".

Droga doprowadza nas - trochę nieoczekiwanie dla mnie - do miejscowości Polaszki Nowe. Teraz nie czas, by zastanawiać czy był to wariant najbardziej optymalny. Już wiem gdzie jestem, skręcam w lewo i asfaltową drogą jadę prosto do Polaszek Starych. Po drodze mijam jakichś 2 bikerów oraz Crow'a, którego do tej pory spotykałem jedynie jako obsługę na Harpaganach w Pucku i Elblągu (obstawa na pkt 2). W Polaszkach Starych dwa skrzyżowania, na pierwszym skręcam w lewo, na drugim wybieram polną drogę prowadzącą do widocznego w oddali lasu. Po ok. 2 km jest pkt 8 - Czerniki (zabudowanie nr 21) - a wyglądało jak zaznaczona na mapie leśniczówka.

Kolejnym celem jest zaliczenie punktu 15. Kontynuuję drogę przez las. Osiągam asfaltową drogę w Czernikach, skręcam w lewo, jadę przez Kobyle i dalej do polnej drogi przed zakrętem i zjazdem w kierunku miejscowości Pogodki. Pola, las, skrzyżowanie leśnych dróg.

Tu "zaćmienie" (a może pierwsze objawy zmęczenia), spoglądam na mapę i wbrew informacjom nadjeżdżającego z przeciwnej strony rowerzysty, wbrew wariantowi jaki wybrał jadący przede mną zawodnik, skręcam w lewo. Jadę kilkaset metrów, punkt już powinien dawno być, zwalniam. Widząc moje niezdecydowanie zatrzymuje się jeden z bikerów poznanych na "Mamucie" (jak on się nazywa? - to moja skleroza), zamieniamy kilka słów, potwierdza moje przypuszczenia, muszę zawrócić. Wśród dużej liczby bikerów nadjeżdżających z przeciwnej strony (tu naprawdę robi się tłoczno) rozpoznaję Andrzeja Choraba oraz Darka Korsaka na czele grupy elbląskiej. Dalej spotykał będę (i to dość rzadko) jedynie pojedyncze osoby.

Na odległy tylko o kilkadziesiąt metrów od "pechowego" skrzyżowania pkt 15 - Rez. Brzęczek (parking leśny) przyjeżdżam o godz. 10.06. Od startu minęło 3 godz. 36 minut. To oznacza zaliczanie kolejnych punktów średnio po 36 minutach. Utrzymanie takiej szybkości na dalszych odcinkach trasy gwarantowałoby zaliczenie 19 pkt. Jeżeli chciałbym zaliczyć wszystkie musiałbym przyśpieszyć.

Wracam do szosy i tu "zaćmienia" ciąg dalszy, na kolejny punkt do zaliczenia wybieram 18. Dopiero teraz, kiedy - pisząc tę relację - spokojnie spoglądam na mapę, widzę jak poważny błąd popełniłem. Niemal na wyciągnięcie ręki, umiejscowiony był punkt 6. Jadąc do punktu 18 przez Koźmin, Tomaszewo, Jaroszewo i zaliczając pod drodze pkt 6 - Leśniczówka Gaj (parking leśny) pokonałbym jedynie dodatkowe 6 km. Jak mogłem tego nie zauważyć?

Jadę asfaltową drogą przez Więckowy, tu skręcam w kierunku Czystej Wody. Moja szybkość spada, mam wrażenie, że tracę siły. No tak, odcinki na południe i południowy-wchód trzeba będzie pokonywać pod wiatr. Wygodny asfalt się kończy, jakaś zniszczona popegeerowska droga, na końcu zjazd piaszczystą drogą przez las. Dojeżdżam do asfaltowej drogi, skręcam w prawo, przejeżdżam przez most nad jakąś rzeczką a przed kolejnym skręcam w lewo.

Przez las prowadzi niezbyt przyjemna, piaszczysta droga. Tylko pozornym nawigacyjnym ułatwieniem są widoczne na piachu koleiny pozostawione przez moich poprzedników. Pozornym, bo ślady te widać też na każdej drodze odchodzącej w prawo. Trzeba dobrze znać te tereny by zdecydować się na taki skrót. Ze spokojem ignoruję boczne drogi, odmierzając na liczniku odczytane z mapy 2,2 km. Dokładnie w takiej właśnie odległości napotykam na właściwą drogę. Skręcam w prawo i po szybkim zjeździe melduję się na pkt 18 - Skamieniałe worki (most kolejowy). Punkt ten (obok 20) jest najbardziej oddalonym od Bytoni.

Skoro jest most, to musi też istnieć jakaś dalsza droga za mostem (na mapie jej nie ma). Oczywiście, że jest. Jadę nią, bo w niewielkim trójkącie wyznaczonym przez tory, rzekę i asfaltową drogę trudno byłoby zabłądzić. Po kilku minutach wyjeżdżam na asfalt. Dalsza droga nie nastręcza trudności. Jedynym przeciwnikiem będzie tylko przeciwny wiatr. Jadę przez Bączek, Krąg i dalej polną drogą na zachód, następnie na południe przez Seminek do pkt 5 - Leśniczówka Semilin (parking leśny). Punkt obsadzony przez samotną, wyraźnie przemarzniętą dziewczynę (słowa uznania dla obsady tego i wszystkich innych punktów).

Jest godzina 12.26 (to już prawie 5 godzin jazdy). Na liczniku pierwsze 100 km pokonane ze średnią prędkością 23 km/godz. To mój 8 punkt i szansa na kolejne 10 - w sumie 18 punktów na mecie.

Jeszcze kilkaset metrów przed punktem 5 doganiają mnie dwaj bikerzy z Krakowa, Grzegorz Wamberski i Wojtek Kościelny. Teraz niezależnie od siebie decydujemy się na jazdę na południe, najkrótszą widoczną na mapie drogą, najpierw przez las, tory kolejowe, pola do Starego Lasu, Sucumina ...

Ruszam pierwszy, początkowo prosto na wschód, później po ostrym skręcie na zachód. Mijam widoczną przecinkę i próbuję namierzyć widoczną na mapie drogę, powinna gdzieś tu być. Całkiem w pobliżu, tuż za lasem słyszę przejeżdżający pociąg. Zniecierpliwiony, skręcam w niewyraźną, porośniętą trawą drogę. Niestety, ta po kilkuset metrach kończy się nad jakimiś mokradłami. Próbuję kontynuować jazdę obok bajorka, ta możliwość też się szybko kończy. Zsiadam z roweru i wzdłuż jakiegoś rowu przedzieram się przez krzaki z powrotem do drogi. Skręcam w kolejną przecinkę, po chwili spotykam wracających tą drogą krakowiaków - tędy też nie da się przedostać.

Do torów jest naprawdę blisko, decyduję się - tę odległość należy pokonać za wszelką cenę. Wjeżdżam w kolejną dróżkę - ta kończy się, dość szczęśliwie, z boku bajorka, przedzieram się przez porośnięty krzakami las w kierunku południowym. Wciągam rower na kilkumetrowy nasyp kolejowy. Po drugiej stronie nasypu las równie dziki, nieprzyjazny i nieprzejezdny.

Nie mam wyjścia, wsiadam na rower i jadę po podkładach kolejowych między szynami (obok torów nie da się go nawet poprowadzić). Czuję się tak, jak na niedawnym kolejowym odcinku maratonu w Bydgoszczy - tu jest nawet o wiele równiej.

Po kilkuset metrach widać skraj lasu i pola. Lokalizuję swoje położenie na mapie. Jadę po nieuczęszczanej, leśnej drodze wzdłuż pól - rozrzucone gałęzie, wymyte przez wodę dziury i wysoka trawa umilają jazdę. Wreszcie jest polna droga, mogę skręcić w lewo i dojechać do upragnionej drogi na Stary Las. Z przeciwnej strony (z tej z której powinienem tu przyjechać) równo zaorane pole. Istniejąca tu kiedyś (a teraz tylko na mapie) droga dawno przestała istnieć. Na pokonanie tego krótkiego - w linii prostej kilometrowego odcinka trasy -poświęciłem ok. 15 minut. Nadjeżdżającemu z przeciwnej strony bikerowi, pomimo najszczerszych chęci, nie jestem w stanie pomóc.

Teraz już bez najmniejszych problemów jadę polną drogą do Sucumina i dalej asfaltem przez Sumin. W napotkanym lesie skręcam w pierwszą drogę w prawo. Swój błąd szybko koryguję skręcając w kolejną drogę w prawo i po chwili dość szczęśliwie dojeżdżam do pkt 16 - Leśnictwo Wygoda (parking leśny).

Teraz jak najszybciej przez las do asfaltowej drogi na Lubichowo. Jadę przez las, pola, znowu przez las, wreszcie spotykam tubylców. Niepewny dalszej drogi pytam: Którędy dojechać do drogi na Lubichowo? Jeden rzuca tylko: O panie!?! - wyrażające (jak sądzę) albo dużą odległość, albo skomplikowaną i trudną do wytłumaczenia drogę, drugi - bardziej zorientowany, wskazuje kierunek: Tą drogą do Zielonej Góry, dalej w prawo.

Jadę kilometr polną drogą, asfaltem do Lubichowa i dalej w kierunku Ocypla. W lesie z asfaltu skręcam w lewo. Wśród krzyżująch się w leśnych dróg wybieram tę najbardziej uczęszczaną, jednocześnie kontrolując kierunek jazdy. Metoda okazuje się skuteczna. Trafiam na jedno z najbardziej malowniczych miejsc na trasie. Przede mną wśród drzew ukazuje się kamienny wiadukt kolejowy pod którym przepływa rzeka Wda. Na górze widzę chłopców rzucających do wody kamienie. Na mój widok zbiegają na dół. Zbiega też jakiś zawodnik ale bez roweru (?). Tak, to nie pomyłka, to uczestnik trasy pieszej - Piotr Buciak z Warszawy (3 w klasyfikacji TP). Przed nami było tu tylko 20 zawodników (2 piechurów i 18 rowerzystów). Mój kolejny punkt - pkt 11 - Rzeka Wda (most kolejowy) zaliczony o godz. 12.58.

Do drogi prowadzącej do punktu 19 można dotrzeć jedynie wzdłuż torów. Wnoszę rower po kamiennych schodkach na górę. Tu miła niespodzianka, wzdłuż torów prowadzi cieniutka ale twarda i przejezdna ścieżka. Kolejny wiaduktu, tym razem nad torami. Wprowadzam rower i ruszam przechodzącą przez wiadukt drogą. Przez las dojeżdżam do asfaltowej drogi Ocypel-Wda. Tu do wyboru krótsza droga (ok. 3,5 km), widoczną po drugiej stronie prostą przecinką lub o 1 km dłuższa droga przez miejscowość Wda. Widząc rozjeżdżoną przez ciężki sprzęt szeroką przecinkę decyduję się na objazd. Przecież krócej nie zawsze znaczy szybciej, dłużej nie zawsze oznacza ciężej.

Jadę asfaltem przez Wdę, później skręcam w leśną drogę w prawo, i ponownie w prawo. Zjeżdżam w dół na położony nieco poniżej drogi pkt 19 - Jezioro Kochanka (parking leśny). Tu przez dłuższą chwilę trwa moja walka z kolorową "Ziemią Kaszubską". Z trudem udaje mi się ją złożyć tak, by był widoczny zarówno górny jak i dolny jej fragment - na którym znalazł się punkt 9 - i by tak złożona mieściła się w mapniku.

Punkt 9 nie jest zbyt odległy, jednak cała trasa biegnie podrzędnymi leśnymi drogami. Koncentruję się maksymalnie na pokonywanym dystansie, kierunku jazdy, mijanych drogach i przecinkach. W okolicy wsi Cisiny przepuszczam jadący za mną samochód. Razem - drogą pod koniec skręcającą nieoczekiwanie na południe - dojeżdżamy do innej drogi i zabudowań w środku lasu. Zatrzymujemy się, ja sprawdzam mapę i próbuję się dowiedzieć od gościa o dojazd nad jezioro Zdrojno. Facet - podobnie jak ja zorientowany - pyta mnie o Kasparius. Spoglądam jeszcze raz na mapę. Już wiem do Kaspariusa trzeba jechać w lewo, nad jezioro w przeciwnym kierunku. Jestem tak pewny, że nie czekam na wyłaniającego się z zabudowań tubylca. Wkrótce mostek nad niewielkim strumykiem potwierdza mój prawidłowy wybór. Przez kolejne 2 km jadę leśną, miejscami piaszczystą, drogą. Po 30 minutach jestem na pkt 9 - Rezerwat Zdrojno (parking leśny). Ze śpiwora wyłazi wyraźnie znudzony chłopak. Zbytniego ruchu na tym punkcie chyba nie miał.

Przez chwilę zastanawiam się nad kolejnością zaliczania najbardziej wysuniętych w kierunku południowo-zachodnim, dziwnie rozrzuconych w lesie punktów 7, 10, 13. Postanawiam rozpocząć od najdalej położonej 17-ki.

Jadę bezpiecznie, prostą, leśną drogą do Osiecznej. Następnie asfaltową drogą przez Małe i Wielkie Krówno (tu mijam Wojtka Piwakowskiego), Byłyczek i dalej leśną drogą do pkt 17 - Lipowa PKP (peron). Długi odcinek, bez żadnych problemów nawigacyjnych.

Wracam do leśnej drogi, którą tu przyjechałem i ruszam dalej prosto na północ, mijam tory kolejowe, przecinam asfaltową drogę. Mijam pojedynczych rowerzystów oraz powtórnie dużą grupą elblążan (i nie tylko). Mój znajomy Darek Korsak głośno mnie dopinguje. Te słowa mobilizują i dodają sił do walki do końca (Dzięki!).

W Osówku skręcam w prawo, jadę mając przed sobą widoczne ślady kół rowerowych. Skręcam nad jezioro, to gdzieś tu będzie punkt 10. Na brzegu jeziora nie widać żadnego śladu, jadę dalej w las, ślady kół znikają. Co jest grane? Dotychczas organizatorzy rozpieszczali nas i jadąc właściwą drogą nie sposób było ominąć żadnego z punktów. Wracam nad jezioro, sprawdzam mapę, w oko wpada mi coś czerwonego na przeciwległym jego brzegu. Tak, to musi być lampion. Jadę wydeptaną przez wędkarzy ścieżką wokół małego jeziorka. Pkt 10 - Jezioro Starzyska (parking leśny) zaliczony. Opuszczając punkt spotykam nadjeżdżającą grupę uczestników Harpagana. Wśród nich musieli być nieznani mi osobiście bikerzy z mojego miasta Łodzi - Michał Turlik i okolic (Bedoń) - Wojtek i Tomek Rodak.

Jadąc polną drogą powracam do Osieczna. Stąd jadę krótko asfaltową drogą prowadzącą w kierunku Osowa Leśnego. Kilkaset metrów za Leśnictwem Osieczna skręcam w lewo, w leśną drogę do położonego w środku lasu pkt 7 - Wypalnki (skrzyżowanie przecinek). Jest tu już kilkuosobowa grupka piechurów - na tym punkcie po 19 godzinach marszu i przejściu ponad 66 km postanowili zakończyć swój udział w pieszym Harpaganie. Na punkcie 7 o godzinie 15.50 kończę moją "wielką rundę". Pozostała do zaliczenia "mała runda" pięciu "mniej wartościowych" punktów (4, 3, 2, 6 i 1) i ok. 2 godzin i 40 minut. Ile jeszcze punktów uda mi się zaliczyć i wrócić przed upływem limitu czasu? Punkt 1 jest już poza moim zasięgiem.

Kontynuując jazdę północny-wschód, drogą którą tu przyjechałem, zamierzam skręcić w lewo dopiero w leśną drogę z Ocypla do Czarnego. Kiedy dojeżdżam do ukośnej przecznicy, mój zmęczony organizm wybiera wygodniejszą, uczęszczaną drogę (ukosem w prawo) zamiast dalszej jazdy prosto, porośniętą trawą przecinką. Wzrok i umysł już nieskutecznie kontrolują te odruchy obronne. Powoli zbliża się zmierzch, zamazują się szczegóły widocznej na mapie trasy - to objaw "kurzej" a może "starczej ślepoty". Wkrótce błąd jest oczywisty, widzę tory kolejowe i tabliczkę z nazwą miejscowości Ocypel.

Jadę wzdłuż torów, gdy droga się kończy, ciągnę rower przez podmokłą porośniętą trawą i chwastami łąkę. Z sakwy wyciągam paczkę daktyli. Jestem już porządnie głodny bo po chwili wszystkie znikają. Na ostatnie 2 godziny jazdy pozostanie jedynie bidon wypełniony napojem z glukozy.

Docieram do asfaltowej drogi z Ocypla skręcam w lewo i po chwili jadę właściwą leśną drogą, która doprowadzi mnie prosto do Czarnego. Występujące od czasu do czasu piaski skutecznie wysysają ze mnie resztki sił. Zjazd na rzekę, most nad Wdą, pojedyncze zabudowania i krótki odcinek asfaltu.

Skręcam w kiepską drogę, którą biegnie żółty Szlak Kociewski, jest miejscowość Młyńsk. Na kolejnym skrzyżowaniu powtarza się sytuacja znana wcześniej z punktu 15. Zamiast dojechać ok. 200 metrów na punkt kontrolny, wybieram drogę biegnącą na południe. Zatrzymuję się dopiero przed mostkiem nad rzeką. Może czasami warto sięgnąć po kompas a nie opierać się jedynie na własnej intuicji?

Wracam na skrzyżowanie i podjeżdżam na pobliski pkt 4 - Młyńsk (skrzyżowanie przecinek). Przejazd z pkt 7 na pkt 4 to zupełna klęska - trwa 52 minuty. Najlepsi Grzegorz i Daniel potrafili pokonać go w czasie ponad dwukrotnie krótszym (25 minut). Ze swoich planów mogę już skreślić kolejny punkt 6. Czy to już ostatni?

Wracam najkrótszą drogą do asfaltu. Jadę przez Iwiczno, Frank (znam tę drogę z wczorajszego rekonesansu), Kaliską w kierunku miejscowości Bartel Wlk. Lampion na położonym nieco z boku pkt 3 - Jezioro Małe Nierybno (parking leśny) jest doskonale widoczny z głównej drogi.

Przy punkcie skręcam w prawo, jadę przez las do Cieciorki. Coraz bardziej kusi zjazd do bazy, to jest już tak bardzo blisko. Do dalszej jazdy zniechęca obawa przed przekroczeniem limitu czasu i przed szaleńczym powrotem na metę (jak zdarzyło się podczas mojego pierwszego startu w Pucku). Oglądam mapę i wyznaczam sobie graniczny (nieprzekraczalny) czas 45 minut potrzebny do spokojnego powrotu do bazy z punktu 2. Kontynuując drogę na wschód w kierunku pkt 2 w każdej chwili mogę się przecież wycofać.

Wyjeżdżam z lasu, jadę przez Cis, ponownie zagłębiam się w lesie. Natrafiam na kamienny drogowskaz Góra. To najkrótsza droga nad jezioro Pani i punkt 2. Pod drodze jakieś leśne roboty, wycinka drzew, rozjeżdżone drogi, gubię właściwą drogę, skręcam w prawo. Moja droga kończy się w pewnej chwili nad mokradłami. Przestraszony zapadającym zmierzchem wracam do pierwszej, wąskiej przecinki. Zgubić się w tym niewielkim lesie pod koniec maratonu. - czuję przerażenie, jadę jak wariat przez nieznany las. Chcę się jak najszybciej stąd wydostać. Nie myślę już o punkcie 2, chcę jak najszybciej wrócić do bazy, do domu, chcę odpocząć. Wreszcie jednak docieram do asfaltu.

Od strony Zblewa nadjeżdża w raczej spacerowym tempie jakiś nieznany osobnik z numerem startowym Harpagana. Podjeżdżam. Jak daleko na punkt 2? - słyszę swoje pytanie i jego odpowiedź: około 1 km. Jadę w tym kierunku. Rzeczywiście jest tu odchodząca w prawo droga w kierunku Góry. Z pewnością gdzieś tu jest punkt kontrolny. Spoglądam na mapę, gdzie on może być? Opis -stanowisko przeciwpożarowe - też niewiele mi mówi. Nadjeżdża napotkany chwilę wcześniej zawodnik, dociera też 2 innych bikerów. Pkt 2 - Jezioro Pani (stanowisko przeciwpożarowe) jest zupełnie niedaleko, po przeciwnej stronie drogi. Zaliczam go o godz. 17.47. Odwijam taśmy klejące mocujące mapę na kierownicy. Dzisiaj mapa nie będzie już potrzebna.

Jako ostatni ruszam w kierunku mety. Mijam mojego informatora wolno wracającego w kierunku Zblewa. Zastanawiam się ile punków mógł, jadąc z taką szybkością zdobyć: 8, 10 może 12. Ooops! W tej chwili nawet nie wiem, jak bardzo się mylę. Wyjaśni się dopiero wiele godzin później.

Wiem, że to już nie ma znaczenia, ale z dziką satysfakcją przyciskam na pedały, zwiększając szybkość o kolejne 2-3 km/godz. podczas mijania kolejnych zawodników zmierzających - tak jak ja - na metę w Bytoni.

Godzina 18.07 - Meta.
Zaliczone 18 punktów w terenie (zdobyte 57). Brakuje punktów 6 i 1.

Skoro ja mam prawie komplet punktów, to właściwe pytanie jakie mi się nasuwa brzmi: Ile osób zaliczyło wszystkie punkty i zdobyło tytuł rowerowego Harpagana? a nie jak na poprzednich maratonach: Czy ktoś zdobył ten tytuł? Wiem, że będę dość wysoko w końcowej klasyfikacji ale specyfika Harpagana jest taka, że zdobycie 14, 16 czy 18 punktów niczego nie gwarantuje. Może równie dobrze oznaczać, pierwsze miejsce, miejsce w pierwszej dziesiątce lub też poza nią (wszystko, jak zwykle wyjaśni się po kilku godzinach lub po kilku dniach po powrocie na metę). Przez całą trasę walczy się tu ze sobą, swoimi słabościami, pogodą, trasą, złudną orientacją w terenie itp. a nie z innymi zawodnikami, których tylko od czasu do czasu spotyka się na trasie.

Jestem wykończony, wymieniam uwagi ze znajomymi, którzy już przybyli na metę, dowiaduję się o 2, 3 a później nawet o 4 Harpaganach. Zgodnie z przypuszczeniami całą trasę zaliczyli Daniel Śmieja, Grzegorz Grabiec (jadący z Danielem), Andrzej Chorab oraz napotkany na ostatnim punkcie "spacerowicz" - Roman Trzmielewski (to był jego 20 a nie 8 czy 12 punkt - jak przypuszczałem). Potwierdza on zasadę, że w Harpaganie równie duże znaczenie jak nogi (kondycja) odgrywa głowa (orientacja w terenie). Mnie tej głowy wyraźnie w wielu miejscach zabrakło. Dla Andrzeja i Romka to już drugi tytuł rowerowego Harpagana.

Biorę gorący prysznic, zjadam przygotowany przez organizatorów posiłek, wypijam dużo gorącej herbata. Moje zmęczenie jakby minęło. Teraz pora wsiadać na rower i ruszać na drugą rundę maratonu. Grzegorz i Daniel chyba doskonale pamiętają ten scenariusz. Dokładnie tak było podczas czerwcowego Supermaratonu w Świnoujściu. Tu w Bytoni organizatorzy nie przewidzieli dla rowerzystów drugiej rundy.

Statystyka:

Start 6.30 - Meta 18.07 (11 godz. 37 min. )
Wyjazd z bazy 6.34
Pokonany dystans - 219.66 km
Efektywny czas jazdy - 10 godz. 14 min.
Prędkość średnia - 21,45 km/godz.
Prędkość maksymalna - 41,8 km/godz.
Punkty kontrolne - 18
Punkty przeliczeniowe - 57
Miejsce na mecie - 8
Zaliczone punkty (w nawiasie czas jazdy od poprzedniego punktu):
start - 13 (57 min.) - 12 (37) - 14 (24) - 20 (35) - 8 (32) - 15 (31) - 18 (44) - 5 (36) - 16 (52) - 11 (40) - 19 (30) - 9 (31) - 17 (45) - 10 (32) - 7 (34) - 4 (52) - 3 (26) - 2 (39) - meta (20)
Niezaliczone punkty - 1, 6

18 punktów na mecie to z pewnością sukces na który nie liczyłem przed startem. Jednocześnie pozostaje pewien niedosyt - można było pojechać lepiej.
Porównanie moich dotychczasowych startów w H24, H25 i H26
dystans: 203, 215, 220
zaliczone punkty 13, 15, 18
czas jazdy: 9.40, 9.46, 10.17
miejsce: 11, 5, 8
wskazują przede wszystkim poprawiającą się orientację w terenie. Tytuł Harpagana jest w moim zasięgu. Tylko kiedy znowu powtórzą się tak sprzyjające zaliczaniu punktów warunki.

Wysokie wyniki (w tym 4 tytuły Harpaganów) to w równej mierze zasługa wyśmienitej pogody jak i organizatorów, którzy zrezygnowali z jednego elementu dotychczasowych (tych w których startowałem) maratonów - wyszukiwania punktów ukrytych w terenie. Na trasie 26 rowerowego Harpagana punkty były położone w tak charakterystycznych miejscach, że nie trzeba było ich szukać. Z orientacji pozostał jedynie wybór optymalnej kolejności zaliczania punktów oraz wybór optymalnej drogi łączącej poszczególne punkty. Dobrze to czy źle? Dla mnie traktującgo imprezę jako doskonałą zabawę nie ma to większego znaczenia. Utrzymanie takiej formuły umieszczania punktów z pewnością sprawi, że Harpagan stanie się imprezą bardziej przyjazną dla większości startujących. Umożliwi zaliczenie całej trasy i zdobycie tytułu Harpagana najlepszym zawodnikom. Jednocześnie jak, widać na przykładzie Zblewa, tytuł rowerowego Harpagana pozostanie dla większości bikerów jedynie nieosiągalnym celem.

Łódź 19-29.10.2003r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 476
e-mail: wiki@bg.am.lodz.pl

powrót