Dlaczego tylko 15?

XXV EKSTREMALNY RAJD NA ORIENTACJĘ "Harpagan 25"
Elbląg, 25-27.04.2003 r.

(relacja)


powrót

Bogatszy o doświadczenia z mojego pierwszego Harpagana w Pucku, wsiadam do pociągu z Łodzi do Elbląga. Do wyjazdu zachęca fantastyczna pogoda, bezchmurne niebo, umiarkowana temperatura i lekki wiaterek. Prognozy na sobotę są równie optymistyczne.

Dzień startu w 25 Harpaganie poprzedziły intensywne przygotowania (dystans 4,5 tys. km pokonany w tym roku) do innej ekstremalnej imprezy rowerowej - czerwcowego Supermaratonu dookoła Zalewu Szczecińskiego (510 km w 30 godzin). Bezpośrednie przygotowania do Harpagana to ostatnie 3 tygodnie i jazda w terenie zbliżonym do tego z okolic Elbląga.

Żona zaakceptowała już moje nieustanne wyprawy rowerowe i uznała mnie jako przypadek beznadziejny - bez szans na resocjalizację. Teraz zamiast kwaśnej miny i słów: "Co!?! Znowu gdzieś jedziesz?" słyszę: "To o której dzisiaj wrócisz, Kochanie?".

Dwa tygodnie przed H25 planuję ostateczny sprawdzian mojej kondycji. Wybieram się na pogardzany przeze mnie do tej pory (bo znakowany) czerwony szlak wokół Łodzi. Z dojazdem to około 210 km. Jestem mile zaskoczony. Trasa w dużej części prowadzi przez lasy, unika dróg asfaltowych, a prawdopodobieństwo spotkania innego człowieka miejscami spada do poziomu jaki znam z Beskidu Niskiego. Oznakowanie szlaku też pozostawia wiele do życzenia (bez mapy nie ma szans), czasami czuję się jak uczestnik jakiejś imprezy na orientację. W jednym miejscu przeszkadza piasek a w innym razem rozmokła leśna droga. Jedyną wadą jest niemal płaskie ukształtowanie terenu.

Zachęcony pozytywnymi doświadczeniami szlaku czerwonego, w Wielkanocny Poniedziałek wybieram szlak zielony (ok. 60 km), biegnący przez najpiękniejsze zakątki Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich. Nie brak tu piaszczystych dróg, stromych podjazdów, równie ostrych zjazdów po drogach, które się do tego celu wcale nie nadają, są przejazdy przez strumyki po rozpadających się mostkach i bez takich udogodnień. Dodatkowa atrakcja dnia to osobnicy z wiadrami i innymi naczyniami pełnymi wody. Zwykle sprawdza się metoda ostrego najazdu prosto na osoby zamierzające użyć tego sprzętu i gwałtowny odskok na drugą stronę drogi. W przypadkach beznadziejnych odważnie szukam objazdu. Obie trasy polecam jako miejsce szlifowania formy nielicznym uczestnikom Harpagana i innych imprez ekstremalnych z okolic Łodzi. Ogólnie przez trzy świąteczne dni przejeżdżam ok. 250 km.

Sprawdziany kondycji wypadł jak najbardziej pomyślnie. Dużo gorzej będzie - jak zwykle - z orientacją. Podczas H24 naliczyłem przynajmniej 5 wpadek, które kosztowały mnie od kilkuset metrów do kilku(nastu) zbędnie przejechanych kilometrów. Osiągnięty tam wynik (200 km i 13 pkt.) sam mówi za siebie.

W elbląskim Harpaganie zakładam jazdę przez 10-10,5 godzin z prędkością 20-21 km/godz. (przerwy tylko na zaliczanie punktów i czytanie mapy). To powinno wystarczyć na zaliczenie 16-18 pkt. O czym marzy każdy harpaganowiec nie muszę chyba pisać.

Wysiadam na dworcu w Elblągu i jak przystało na uczestnika imprezy na orientację, błądząc docieram do bazy rajdu. W szatni zostawiam plecak a wolny czas postanawiam poświęcić by poznać miasto. Przy wejściu do szkoły poznaję osobiście tubylca, Darka Korsaka z E.S.R. (znajomego z internetu) i wspólnie podjeżdżamy na plac Jagiellończyka miejsce startu i mety rajdu. Dowiaduję się o głównych zabytkach i atrakcjach miasta oraz o drogach dojazdowych.

Postanawiam sprawdzić każdy dojazd do miasta osobiście (to się opłaca). Układ komunikacyjny miasta okazuje się dość prosty a meta położona w miejscu do którego nie sposób nie trafić. Rzut oka na starą katedrę i stare miasto "w budowie". Wracam do szkoły. Tu z minuty na minutę przybywa uczestników. Gęstnieje tłum na salach gimnastycznych. Przed godziną 21 sala dość gwałtownie pustoszeje, za kilka minut rusza trasa piesza. Nie sposób nie zobaczyć tego momentu. Blisko 450 piechurów prowadzonych przez policyjny wóz na długą chwile blokuje ruch na kilku skrzyżowaniach miasta. No cóż warunki 100 km rajdu sprawiają, że całą trasę kończy niewielu z nich. Największy pogrom - pomimo sprzyjającej, bezdeszczowej pogody - wywołuje pierwszy nocny odcinek trasy.

Teraz na salach przybywa bikerów. Grupki rowerzystów drepczą po sali niemal do godziny 1 w nocy. Niedługo po tym ściągają z trasy pierwsi piechurzy, a od 5 budzą się stopniowo uczestnicy trasy rowerowej. Tej nocy śpię niewiele, ale staram się wykorzystać ten czas na wypoczynek.

Przygotowany do startu ruszam na krótką 15 minutową rozgrzewkę. Później zjeżdżam prosto na miejsce startu. Podobnie jak przed rokiem odczuwam pewien (nieuzasadniony przecież) niepokój widząc sprzęt i ludzi z jakimi przyjdzie mi rywalizować. Pozory mylą - niezależnie od sprzętu, wyposażenia czy ubioru - niewielu z nich jest w stanie przynajmniej zbliżyć się do granicy 20 zdobytych punktów. Po raz kolejny słyszę, że mój "trekking" do warunków panujących na Harpaganie się nie nadaje. Nie przekonuje mnie to ani tu w Elblągu, ani wcześniej w warunkach panujących na H24 w Pucku.

W ubiegłym roku narzekałem, gdy organizatorzy dopiero na 5 minut przed startem rozdali mapy. Teraz pozbawiono nas nawet tych 5 minut. "Godzina zero" (7.00 rano) i słowa "start" oznaczają początek sprawnego w tym roku rozdawania map. To ile każdy z uczestników przeznaczy na przeglądanie mapy i planowanie trasy zależy tylko od niego. Słyszę takich, którzy z przekonaniem twierdzą, iż warto poświęcić nawet pół godziny na dokładne zaplanowanie trasy i później nadrobić to w czasie jazdy. Niektórzy tylko przerysowują punkty na kolorową mapę. Inni ruszają już po kilku minutach.

Rzucam okiem na przejrzystą bo 1 kartkową mapę. Szybkie ułożenie rozsądnego planu przejazdu przez miejscami chaotycznie rozrzucone punkty wydaje się niemożliwe. Postanawiam iść na żywioł, wybieram kierunek północny (droga na Tolkmicko) - logiczna kolejność punktów 2, 8, 9 - i jako jeden z pierwszych opuszczam plac Jagiellończyka. Skręcam w zapamiętaną ubiegłego dnia ulicę i po chwili mój "trek" rozpędzony z wiatrem powyżej 30 km/godz pozostawia z tyłu, tych którzy ruszyli za mną. Po krótkiej chwili opuszczam miasto i skręcam w utwardzoną drogę na Zawiszyn i Próchnik. Lekki podjazd i boczny wiaterek nie sprawiają większego kłopotu. O godzinie 7.24 oczywiście jako pierwszy zaliczam punkt 2 (pierwszy stempel na mojej karcie). Do asfaltu wracam już inną boczną drogą. Chwila dekoncentracji, tracę kontrolę nad pokonaną odległością i mam problemy z namierzeniem drogi do pkt 8. W tym czasie nadjeżdża pan Ryszard Mytych z Elbląga (nr 641) i bez chwili wahania skręca we właściwą drogę, ruszam za nim i razem jesteśmy na stanowisku 8 (godz. 7.49). Biker, który był tu jako pierwszy wybrał drogę w górę przez las. Ani mój chwilowy towarzysz ani tym bardziej ja - nie znający terenu - nie ruszamy w jego ślady. Zjeżdżając do szosy rozmawiamy o tym jak zaliczyć kolejny punkt 9 i następne. Na podjeździe wysuwam się do przodu filmowany przez ekipę Harpagana. Wkrótce osiągam wzniesienie. Przede mną roztacza się najwspanialszy widok na Zalew Wiślany i Mierzeję Wiślaną. Wrażenia jaki pozostawia ten obraz, żaden inny widok już dzisiaj nie przebije.

Przy zjeździe do Suchacza udaje mi się "wydusić" ponad 64 km/godz. Na dole wbrew wcześniejszym radom, nieświadom czekających trudności, mijam odchodzącą w lewo, płaską drogę do Kadyn (a właściwie to jej nie zauważam) i jadę główną szosą. Asfalt powoli i początkowo niegroźnie wznosi się do góry, czeka mnie dość łagodny aczkolwiek długi podjazd przez las, który chroni mnie przed przeciwnym wiatrem. Zjazd jest już prawdziwą przyjemnością, wynagradzającą poniesione trudy. Kątem oka na drodze z Kadyn widzę znajomą postać z nr 641, który bez wysiłku pokonuje ten sam odcinek przeoczoną przeze mnie drogą.

Skręcam w prawo a napotkany tubylec potwierdza prawidłowy wybór drogi do Białej Leśniczówki. Na miejscu nie znajduję żadnych oznaczeń, rzut oka na mapę wyjaśnia, że punkt 9 znajduje się ok. 1 km wyżej na skrzyżowaniu dróg. Od początku podjazdu do leśniczówki zaczyna mnie lekko bujać. Po chwili nie ma już wątpliwości "złapałem kapcia". Z ledwością docieram do punktu, podbijam kartę (znów jako pierwszy o godz. 8.22), zdejmuję koło, wymieniam dętkę. W tym czasie punkt kontrolny mija mój towarzysz z pkt 8, radzi jak trafić leśną drogą do Przybyłowa skąd już prosta droga do pkt 5, i jedzie dalej.

Zdjęcie pochodzi z plyty "Harpagan-25 Multimedia-CD" wydanej przez KInO Neptun Gdańsk


O 8.33 ruszam drogą przez las, koło zabudowań skręcam w prawo, zjeżdżam w dół. Po kłodzie rzuconej w poprzek strumienia, podpierając się rowerem przeprawiam się suchą stopą na drugi brzeg. Ciągnę rower w górę zarośniętą, rozmokłą, od wieków nie używaną dróżką. O przepraszam, wygląda na to, że przedzierała się tu w nocy jakaś grupa piechurów. Las się wreszcie kończy, jest pole, koleiny sprzętu rolniczego, następnie ściernisko, jakieś łąki, wąskie ścieżki, polne drogi, pierwsze oznaki cywilizacji. Wreszcie docieram do widocznych z daleka zabudowań. Tylko dlaczego ta miejscowość to Podgrodzie (nie Przybyłowo). Teraz wiem, że w lesie powinienem skręcić 300 m wcześniej, a przypadkowo przedzierałem się najkrótszą, ale nie najlepszą drogą do pkt 10. Teraz nie ma już sensu jechać do pkt 5 - jest zdecydowanie "nie po drodze". Ruszam asfaltową drogą na Frombork, skręcam w prawo (wieś Krzyżowo). Dalej piaszczystą drogą do punktu opisanego jako "mostek". Jest rzeka, więc musi być i mostek. Szczęśliwie spotykam nadjeżdżającego z przeciwnej strony bikera. Rzuca kilka niecenzuralnych słów i krótko tłumaczy, że punkt znajduje się 400 m dalej, na skrzyżowaniu piaszczystych dróg. To ewidentna niezgodność opisu punktu "mostek" z jego umiejscowieniem na mapie - skrzyżowanie dróg. Pkt 10 zaliczam o godz. 9.14.

Skręcam w lewo, prosto przez las prowadzi piaszczysta droga, później asfalt. Z bocznym ale sprzyjającym wiatrem pędzę do Fromborka. Następnie, już pod wiatr, w kierunku Braniewa. W miejscowości Stępień, na skrzyżowaniu polnych dróg oznaczony jest pkt. 14. Zjeżdżam z szosy, mijam zatrzymujący się samochód i wysiadających z niego ludzi. Dalej przejedzie tylko traktor albo samochód terenowy - okropne koleiny wyschniętej gliniastej drogi. Strach pomyśleć jak wygląda to po deszczu. Opona ponownie robi się miękka. Zatrzymuję się w polu i pompuję koło. Za ludkami, którzy wysiedli z samochodu grzecznie podąża dwóch rowerowych harpaganowców (Tomasz Tarchała - nr 514 i Krzysztof Bernady - 517). Już domyślam się przyczyny - oto właśnie nadchodzi spóźniona obsada punktu. Wyciągam kartę i proszę o podstęplowanie. Nic z tego, to absolutnie niemożliwe. Obsługa punktu może to zrobić dopiero po dojściu na miejsce czyli 100-200 metrów dalej. Teraz w trójkę posłusznie jedziemy za drepczącymi przed nami ludźmi. Wyjęcie lampionów i oznaczenie punktu kontrolnego, rozpakowanie bagaży, wreszcie są i stempelki, możemy jechać (godz. 9.50).

Teraz już nie wypada mi pisać o prześladującym mnie pechu (I złapana guma) i wynikającej z pośpiechu własnej głupocie (II guma podziurawiona przez pozostawione w oponie "badziewie", które uprzednio przebiło pierwszą dętkę). Gdyby nie te zdarzenia na 14 byłbym na długo przez obsługą sędziowską. Jak organizatorzy traktowali wpisy "brak obsługi punktu" nie wiem.

Zdjęcie pochodzi z plyty "Harpagan-25 Multimedia-CD" wydanej przez KInO Neptun Gdańsk


Powtórnie pompuję koło i polnymi drogami docieram do odległego o zaledwie 6,5 km punktu 13 (godz. 10.21). Rzucam kartę obsłudze i szybko zmieniam uszkodzoną dętkę po uprzednim "wymacaniu" i usunięciu z opony niewielkiego ostrza. Pomimo straty ok. 25 minut (dwukrotna wymiana dętki), na tym punkcie mam czas pozwalający jeszcze myśleć o zaliczeniu wszystkich 20 punktów. Dalej jest już tylko gorzej, liczba spodziewanych punktów waha się między 16 a 17. Jak to obliczyć pisałem w ubiegłorocznej relacji z H24 w Pucku.

Rzut oka na mapę i postanawiam iść na "jakość", nie ilość zaliczanych punktów. Na początek najwartościowsze 20-18-19 dalej 16-17, w tej właśnie kolejności będę je zaliczać.

Przez pola dojeżdżam do miejscowości Wierzno Wielkie dalej przez Chruściel i drogą do Dąbrowy po drugiej stronie rzeki Pasłęka. Po 24 godzinach od zakończenia rajdu, nie zawsze potrafię wiernie odtworzyć stan nawierzchni: gdzie był asfalt, gdzie betonowe płyty, gdzie bruk a może twarda lub piaszczysta droga. Na trasie do pkt 20 problemów z podłożem chyba nie było. W Dąbrowie skręcam w prawo przez wieś, tu mijam trzech pędzących jak ja osobników z Trójmiasta (nr-y 687, 688 i 689). To mój 7 kolejny punkt, oni mają o jeden mniej. Przed nami nikt tu jeszcze nie był.

Jestem w pobliżu miejsca, które jest rezerwatem bobrów, ale ani tych zwierzątek ani efektów ich działalności nie widzę. Powszechny jest natomiast na trasie widok bocianów, spotkałem przebiegające drogę jelenie, na polach widziałem sarny, a na łące żurawia.

Nie mam ochoty na powrót przez Dąbrowę. Ryzykuje jazdę przez las. Na wątpliwym rozwidleniu dróg po raz pierwszy korzystam z kompasu. Chwilę później wyjeżdżam z lasu i twardą ale nierówną (z rozjeżdżonymi koleinami) drogą podążam do miejscowości Płoskinia. Kieruję się w kierunku najbardziej oddalonego od mety punktu 18. Wybieram błędny wariant asfaltem do Lichnowa. Dopiero tu, po dokładniejszym spojrzeniu na mapę, nie widzę by istniała choćby najmniejsza ścieżka do odległych o niespełna 4 km Stułbin. Na przedzieranie się przez łąki, lasy i nieokreślonej wielkości ciek wodny w nieznanym mi terenie nie mam ochoty. Jadę asfaltówką prosto pod wiatr w kierunku miejscowości Tolkowiec, skrótem polną drogą do Jastrzębca i dalej do Stułbin, skręcam w prawo na przeciwległy skraj lasu gdzie zaliczam pkt 18 (godz. 12.27). Po raz pierwszy spotykam na punkcie kontrolnym większą grupę osób. Nadjeżdża gość z zapasowym kołem. Kiedy rozwala kolejną dętkę, której nie może już skleić, kupuje nowe koło w którymś z miasteczek - samych dętek nie było. Wśród innych bikerów spotykam Wojtka Grelę z Koszalina (nr 504).

Ja, podobnie jak na wcześniejszych punktach, podbijam kartę i szybko ruszam dalej. Przez cały rajd staram się nie tracić czasu na czynności, które z powodzeniem można wykonać jadąc. W pełnym biegu jem batony, pochłaniam kanapki, piję, kontroluję mapy czarno-białą i kolorową, sprawdzam opisy punktów. Jadąc ustalam położenie kolejnego punktu na kolorowej mapie bez zaznaczania go na niej, oraz planuję dalszy plan jazdy. Krótki czas postoju na punkcie wykorzystuję, co najwyżej, do przełożenia jedzenia z sakwy do kieszeni, uzupełnienia bidonu, w sytuacjach wątpliwych sprawdzam mapę. Powszechnie wiadomo, że czas potrzebny na zaliczenie całej trasy rowerowej - nawet dla najlepszych - jest zbyt krótki i warto go szanować.

Najbliższy cel, to osiągnięcie punktu 19. Wracam przez Jastrzębie, Tolkowiec i tu szybko szukam skrótu polną drogą. Mogło być lepiej, zamiast bezpośrednio w okolicy Słubna, ląduję w Płoskini. Teraz 2 km asfaltową drogą pod wiatr i zaliczam pkt 19 (godz.13.12). Zaczynam mijać całe grupy jadących z przeciwnej strony bikerów. Kątem oka podziwiam malowniczą dolinę rzeki Pasłęki. Dalsza droga jest już bezproblemowa, asfalt, wiatr boczny lub boczny sprzyjający. Zamyślony przelatuje bez zatrzymywania przez most na Pasłęce i dopiero 2 km dalej napis Bardyny przywraca mnie boleśnie do rzeczywistości. Wracam by podbić kartę u gościa, który rozłożył się głęboko pod mostem (pkt 16 - godz.13.40). To jedyny napotkany przeze mnie punkt wymagający zsiadania z roweru. Za miejscowością Bardyny jadę polną drogą na Gładysze i ponownie skrótem przez pola i lasy do ostatniego z najbardziej wartościowych punktu 17. Po 2 km rozwidlenie dróg, wybieram krótszą ale gorszą drogę przez Jankówko. Początkowy odcinek przez las to bruk na który nie ma żadnego sposobu. Nie można jechać poboczem (brak) nie skutkuje przyśpieszanie, zwalnianie. Swoje trzeba po prostu wytrząść - koszmar. Później jest już nieco równiej, chociaż sam bruk nie znika, staje się tylko nieco bardziej przyjazny dla rowerzystów. Jeszcze krótko asfaltem i jestem na wiadukcie obok miejscowości Karwiny (pkt 17 - godz. 14.15).

Zdjęcie pochodzi z plyty "Harpagan-25 Multimedia-CD" wydanej przez KInO Neptun Gdańsk


Na otwartej części mapy widzę zaznaczone punkty 15 i 12 i w takiej kolejności mam zamiar je zaliczyć. Jadąc zastanawiam się co dalej, gdzie znajduje się ostatni "cenny" dwucyfrowy punkt 11. Punkt odnajduję na załamaniu złożonej mapy. Szybka, ale zbyt późna zmiana planu i najbardziej logiczna kolejność 12, 15, 11. Jestem już w drodze do miejscowości Słobity tu skręcam w prawo i cofam się drogą w kierunku Księżna. Dalej asfaltem przez Nowiny, Stare Siedlisko i 2 km dalej do pkt 12. Skręcam w prawo, zapędzam się aż do rampy kolejowej. Ponieważ z tyłu znikają mijani przeze mnie bikerzy wracam i widzę punkt obok budowli określonej jako "stacja trafo". Jest godzina 15.08. Tu i na kolejnych punktach atmosfera pikniku, na trawie leży kilkunastu harpaganowców, odpoczywają, posilają się, dyskutują o zaliczonych punktach, wymieniają poglądy i planują dalszą drogę. Żadnych oznak pośpiechu jednak nie widać. Przyznam, że trochę mnie to dziwi.

Wracam przez Stare Siedlisko. W prawo odchodzi droga do punktu 15, tajemniczo opisanego jako "wyspa". Brzmi to dość zagadkowo. Po rajdzie, który w nazwie ma słowo "ekstremalny" można się wszystkiego spodziewać. Dodatkowo w zaznaczonym na mapie kółku, praktycznie nic nie widać. Nie będę przytaczać jak niedorzeczne myśli przychodzą mi w tej chwili do głowy.

Doprowadzony do ostateczności sięgam po linijkę i z dokładnością do 1 mm czyli 100 metrów określam położenie punktu. Dojeżdżam i kompletne zaskoczenie, punkt i jego obsługa rzeczywiście znajduje się na niewielkiej wysepce a dojazd zapewnia solidny drewniany mostek. 15-tka to mój 13 kolejny punkt, jest godzina 15.28. Do końca pozostaje 3,5 godziny. W tym tempie bez problemu powinienem zaliczyć jeszcze 4 a przy odrobinie szczęścia nawet 5 punktów (razem 17-18?).

Szybko ruszam do drogi na Młynary i dalej w kierunku miejscowości Sąpy. 3 km dalej skręcam w boczną drogę, wjeżdżam w las, przed leśnym jeziorkiem skręcam w lewo. W okolicy w której powinien znajdować się punkt zastaję już dwóch bikerów od dłuższego czasu na pieszo przeczesujących las. Zrezygnowani ruszamy drogą po łące przylegającej do lasu. Punkt odnajdujemy zupełnie przypadkowo kilkaset metrów dalej (godz. 16.15). Nie mam podstaw by kwestionować umiejscowienia punktu na mapie i prawidłowości jego obsadzenia, faktem jest jednak, że wielu bikerom przysporzył dużo kłopotu. Ale czy ktoś powiedział, że wszystko na rajdzie na orientację musi być oczywiste? Tylko fakt obsadzenia punktu przez sędziów powoduje, że nie przeszedł do historii, jak kilka punktów pamiętnego Harpagana w Pucku.

Drogą przez Warszewo próbuję przedostać się do wsi Zalesie. Owszem dojeżdżam ale do sąsiedniego Borzynowa. Zaczynam odczuwać objawy psychicznego przemęczenia, robię proste błędy, skręcam w kierunku przeciwnym do Zalesia. Wracam, wzdłuż drogi przez wieś Zalesie, dzieciaki rozciągają sznurki z ozdobnymi frędzelkami, mnie łaskawie przepuszczają. Wkrótce wszystko się wyjaśnia z ogłuszającym dźwiękiem klaksonów nadciąga weselna kawalkada samochodów. Na każdej symbolicznej blokadzie pan młody musi się wykupić. Dwaj tubylcy jako blokadę stawiają w poprzek drogi dwa rowery, może by się do nich przyłączyć, a może utworzyć własną?

Przez pewien czas nie mogę znaleźć drogi na Rogowo, przy której znajduje się punkt 7. Miejscowi nie znają takiej drogi przez pola do odległego zaledwie o 3 km Rogowa (proponują objazd asfaltem), musze sobie radzić sam. To co znajduję rzeczywiście drogi nie przypomina. Na punkcie jestem o 17.25. Chociaż poszukiwanie ostatnich dwóch punktów (11, 7) zajęło mi 2 godziny obsługa twierdzi, że 15 zaliczonych punktów to najlepszy wynik jaki widzieli. Mam jeszcze 1,5 godziny, postanawiam powalczyć o kolejne punkty 3 i 1. Z mapy wynika, że pkt 3 osiągalny jest jedynie z wsi Kwietnik. Do oddalonego o 5 km w linii prostej miejsca trzeba przejechać ponad 2 razy dłuższy dystans. Ruszam przez Zalesie, skrótem przez las i asfaltową drogą w kierunku Zastawna. Jest godzina 17.40 od Młynar w kierunku Elbląga ściągają liczni harpaganowcy. Tym wariatem, który wtedy jechał w przeciwnym kierunku byłem ja, pozdrawiam wszystkich, których wtedy mijałem.

Znalezienie drogi z miejscowości Kwiecień, przy nieubłagalnie upływającym czasie przerasta moje siły. Po pierwszej nieudanej próbie rezygnuję. Na skróty, przez pola, łąki, nieużytki, wreszcie przez głęboki rów przedzieram się do "autostrady" na Elbląg. Pomimo, że mam jeszcze dość czasu, moja odporność psychiczna już wypaliła się, nie decyduję się na zboczenie o kilka kilometrów i zaliczenie pkt 1. Zmieniająca się pogoda, zimno i wzrastająca wilgotność powietrza pomagają podjąć decyzję.

Mając wiatr w plecy i lekko opadający teren powoduje, że pędzę jak wariat, mijając kolejnych zawodników. Prędkość miejscami przekracza 50 km/ godz. Na mecie jestem o godz. 18.30, na pół godziny przed upływem czasu. W tym czasie zaliczam 15 z 20 punktów i uzyskuję 53 z 60 punktów wagowych. Z licznika spisuję:

pokonany dystans - 214,99 km
czas jazdy - 9 godz. 45 min. 55 s.
średnia prędkość - 22,1 km/godz.
maksymalna prędkość 64,3 km/godz

Założone przed startem plany wykonuje w 90% Po doskonałym (mimo awarii) początku, dobrej drugiej części rajdu, końcówka nie jest najlepsza. Pozostaje drobny niedosyt - zrobiłem niemal wszystko by nie zaliczyć punktu nr 1 - i pytanie: Dlaczego tylko 15?

Elbląg-Łódź (27-28.04.2003r.)

Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 502
e-mail: wiki@bg.am.lodz.pl

powrót