Sukces czy porażka

XXIV EKSTREMALNY RAJD NA ORIENTACJĘ "Harpagan 24"
Puck 18-20.10.2002 r.

(relacja)


powrót

INNE RELACJE:
Sierszen
Nicholas


O Harpaganie dowiaduję się z kwietniowego numeru jednego z czasopism turystycznych. Od razu wiem, że jest to impreza stworzona tak jakby specjalnie dla mnie. Tam spotkam takich samych świrów na punkcie roweru jak ja. Przejechać 200 km w ciągu 12 godzin - wydaje się łatwe - nie raz to przerabiałem. Tylko dlaczego tak nielicznym zrobienie całej rowerowej trasy się udało?

Nieco później okazuje się, że 200 km to dystans teoretyczny (taką trasę zna tylko jej budowniczy) a i czas 12 godzin jest mocno wątpliwy gdy mapę dostaje się do ręki na chwile przed startem. Poszukiwanie niektórych, sprytnie ukrytych w lesie punktów nie ułatwia wcale zadania.

Miesiąc do startu to zdecydowanie za mało by przygotować się psychicznie. No i pozostaje jeszcze żona, nad nią wypadałoby dłużej popracować. Mija 23H i już wiem, że w kolejnym jesiennym rajdzie z pewnością wezmę udział. Piszę o tym na forum trójmiejskiego portalu internetowego. Wtedy obstawiam zdobycie 15 pkt. Wkrótce mail od Dariusza Korsaka z ESR: "Trzymam za słowo ...". No cóż nie mam wyjścia - przyjadę.


Przygotowania:

Do startu H24 pozostaje prawie 6 miesięcy. To dostatecznie dużo by poczynić pewne przygotowania. Ponieważ jeżdżę dużo i to przez cały rok (w 2001 r. - 12 tys.km) nie widzę potrzeby i możliwości by jeszcze zwiększać ten dystans. Oczywiście z myślą o Harpaganie zmieniam nieco sposób jazdy - zwiększenie szybkości i zmniejszenie czasu przeznaczonego na wypoczynek. W tym czasie przejeżdżam też dwa dystanse znacznie przewyższające długość harpaganowej trasy. To doskonale podbudowuje psychikę - teraz H to tylko (a nie aż) 200 km.

Dużo ważniejsze jest to czym specjalnie się do tej pory nie przejmowałem, opanowanie jazdy z mapą po wyznaczonej trasie. Ta umiejętność wymaga nieco pracy. Początki są trudne, orientacja w lesie wydaje się sprawą beznadziejną a wpadki zdarzają się nawet na otwartym terenie. Dziś problemem pozostają tylko lasy, ale tych w okolicy Pucka nie brakuje.
Tak na wszelki wypadek z listy wynotowuje kilka numerów startowych tych, którzy na poprzednich imprezach wypadali najlepiej.


Rozważania teoretyczne:

W ciągu 12 godzin (720 minut) mamy do pokonania 21 odcinków (20 pkt + powrót na metę). Średni czas potrzebny do przejechania 1 takiego odcinka wynosi ok. 34 min. Dla zdobycia mniejszej ilości punktow czas ten wydłuża się odpowiednio do: 37 min - 18 pkt , 40 min. - 17 pkt ... 45 min. - 15 pkt. ... 55 min. - 12 pkt. Gdy będziemy "punktować" w odstępach 1 godziny wystarczy to na zdobycie 11 pkt. Można dorobić do tego szczegółową tabelę i przez cały czas kontrolować ile punktów możemy zdobyć jadąc do końca z dotychczasową prędkością.

Jeżeli założymy, że do zdobycia Harpagana trzeba przejechać 240 km to można obliczyć różne warianty szybkości i efektywnego czasu jazdy: a) 9 godzin z szybkością 26,7 km/godz., b) 10 godzin - 24 km/h, c) 11 godzin 21,8 km/godz.

Założenia przedstartowe:

Zakładałem przejechanie trasy Harpagana ze średnią szybkością 20-22 km/godz. przy efektywnym czasie jazdy 10,5-11 godzin. Pozwoliłoby to na wykorzystanie mojego (tak mi się wydaje) największego atutu - wytrzymałości. Aby uzyskać taki czas jazdy zamierzałem ograniczyć do niezbędnego minimum przerwy (tylko punkty kontrolne i czytanie mapy). Na przejechanie całej trasy może trochę braknąć ale ...


Sukces czy Porażka?

Do Pucka przybywam pociągiem w piątek późnym popołudniem. Już podczas przesiadki w Gdyni widzę spory tłumek trochę podejrzanych osobników. Ci "normalni" spoglądają na nas trochę dziwnie. Odnajduję bazę rajdu, rozlokowuję w sali gimnastycznej i pomimo niesprzyjającej deszczowej pogody ruszam w miasto by zorientowac się w rozlokowaniu dróg dojazdowych i sposobie dotarcia do mety. To może okazać się bezcenne gdy jutro w ciemnościach będę kończył rajd.

Tymczasem w szkole tłum gęstnieje to zjeżdżają uczestnicy rozpoczynającego się o 21.00 rajdu pieszego. Ich ilość (pomimo wcześniejszych tragicznych prognoz pogody) zaskakuje organizatorów. Numery rowerzystów będę się zaczynały od 500 a nie 400 jak wcześniej planowano.

W sobotę pobudka już o 5.00-5.30, ostatnie przygotowania i pomimo padającego przez cała noc deszczu ruszamy na rynek gdzie nastąpi start. Tu organizatorzy omawiają regulamin rajdu, wprowadzoną po raz pierwszy punktację dodatnio-ujemną, sposób zaliczania punktów kontrolnych z obsługą i tych nieobsadzonych.

5 minut przed startem o 6.25 obsługa rozpoczyna rozdawanie map. To iście "diabelski" pomysł organizatorów. Każdy chwyta mapki i próbuje błyskawicznie zlokalizować najbliższe punkty, wybrać strategię ich zdobywania. Niektórzy zaczynają od przeniesienia punktów na kolorową mapę "Ziemia Kaszubska". Wszystko w świetle latarni, latarek i przy akompaniamencie padającego ciągle deszczu.

Ja czarno-biała mapę widzę po raz pierwszy, więc wykazuje zachowanie typowe dla małpy, oglądam ją z jednej strony odwracam "do góry nogami", przekręcam na bok. Bez skutku próbuję coś zrozumieć z plątaniny czarnych kresek. Wreszcie zrezygnowany chowam mapy głęboko do sakwy.

Do czasu, kiedy zrobi się dostatecznie widno postanawiam zdać się na tych, którzy lepiej znają się na mapach i dobrze orientują w tutejszym, dla mnie zupełnie obcym terenie.

6.30. START. Rzucam się za pierwszymi oddalającymi czerwonymi światełkami. Ta próba okazuje się chybiona, za rogiem chłopcy rzucają rowery na ziemię i szybko wskakują do swojego "wozu technicznego". Mam mieszane uczucia nawet gdyby pomoc z zewnątrz polegała tylko na podwożeniu jedzenia i picia. Sytuacje spożywania posiłku w takim "wozie technicznym" zauważam na trasie wiele godzin później. Inna ekipa rozpoczyna swą działalność jeszcze na sali gimnastycznej. Mamuśka pstryka zdjęcia, tatuś obsługuje kamerę: "No powiedz coś", "Jak się czujesz przed startem", "Stań tutaj" itp. Nie wiem jak się skończyła ta komedia. Później ani na trasie ani po zakończenia rajdu już ich nie widzę. Może po zdobyciu 2 pkt dochodzą do wniosku, że kontynuowanie opowieści o "harpaganowym bohaterze" nie ma sensu.

Przecznicę dalej widzę inne migające światełka. Po krótkim pościgu dołączam do grupek podążających na południe, gdzie jak się nieco później dowiaduję, w lesie koło wsi Rzucowo znajduje się pkt 18. Mijam kolejne grupki i przed wjazdem w las jestem w czołówce.

Znalezienie w zupełnych ciemnościach odpowiedniego rozwidlenia dróg i napisanego białą farbąą kodu sprawia nam nieco kłopotu. Jeszcze chwila i jest tu 30 bezradnie jeżdżących i rozglądających się rowerzystów. Wreszcie po 10 minutach ktoś przypadkiem na jednym z drzew odkrywa literki GS. Chyba to było to bo punkt mam zaliczony.

Kolejnym punktem - po wyborze kierunku południowego - jest 13 - cypel rewski. Wyciągam już kolorową mapę "Ziemia Kaszubska" ale w dalszym ciągu zdaję się na przewodnictwo 2 napotkanych jeszcze przed 18-tką bikerów. Duża część trasy wiedzie wyłożoną betonowymi płytami drogą wśród łąk, kanałów i bagien. Już na granicy Rewy nie wytrzymuje jedna z moich sakw. Gubię gdzieś jedną butelkę z piciem. Ocalały termos zostawiam pod drzewem przy zaliczaniu najbliższego punktu. Pozostaję z 1 litrowym bidonem i ok. 0,75 tradycyjnego kolarskiego napoju energetycznego (glukoza, miód, cytryna). Trochę mało nawet jak na tak chłodny dzień.

Przerwa na zebranie zawartości sakw powoduje, że moja grupa odjeżdża. Najwyższy czas by zacząć liczyć głównie na siebie, w świetle dnia i czarno-białe mapy przestają być takie straszne. Jeszcze kilka pomyłek w drodze na najbliższe punkty, w drugiej części będzie już nieco lepiej.

Najbliższy punkt to 5 i miejsce w lesie na wzgórzu znane jako "Zaklęty zamek". Tu duża 40 osobowa grupa ma poważne problemy, nawet mieszkajšcy w pobliżu leśniczy nie potrafi nam pomóc. Telefon do bazy - pozwalają nam wpisać charakterystyczne punkty tego miejsca. Większość wpisuje nazwisko napotkanego leśniczego. Po rajdzie dowiaduję się, że jedna z kolejnych dużych grup rozstawia się tu w szyku co 5 m, przeczesuje las i znajduje interesujący wszystkich kod.

Zabawa trwa dalej. Teraz szaleńczy zjazd krętą, leśną, rozmytą deszczem drogą do szosy. Nie czekając na resztę grupy mylę kierunki (kolejne 8 km w plecy). Wracam do trasy i wałem pomiędzy łąkami ruszam w kierunku Redy. W mieście migają mi sylwetki dwóch harpaganowców. Przestaję myśleć o mapie, przyjmuję że oni znają właściwą trasę, gonię. Wkrótce dołączam do większej grupy szykującej się właśnie do zjazdu z szosy niebieskim szlakiem w poszukiwaniu pkt 3 - skraj skarpy. Mamy problemy z oceną odległości na zakręcającej drodze, wracamy, tracimy czas, wreszcie znajdujemy obsadzony punkt znacznie dalej od miejsca gdzie po raz pierwszy zawróciliśmy. Trasa do punktu wiedzie kompletnie rozmokłą drogą. Głębokie, nie dające się ominąć kałuże, błoto to norma na większości nieutwardzonych leśnych ale i polnych drogach.

Nie rejestruję tego dokładnie ale mam wrażenie, że deszcz już dawno przestał padać. Wkrótce (aż do nastepnych opadów) będę zupełnie suchy.

Grupa siada, wyciąga mapy, jedzenie. Sprawdzam czas 10.05 i 4 zaliczone punkty. Przy takim tempie mam szansę na zebranie 11-12 pkt. Ruszam nie czekając na pozostałych. Celem jest zdobycie punktu 4. Każdy wariant zakłada przejazd przez Wejcherowo. Wybieram dużo krótszy przez las. Tu błądzę, zataczam kółeczko i po 20 minutach jestem z powrotem na szosie we wsi Rekowo, pozostaje wariant, który wcześniej odrzuciłem. skrótu zaliczam w nienajlepszych zresztą warunkach co najmniej kilka bezsensownych kilometrów.

Z Wejcherowa prostą drogą w kierunku Domatowa. Już pierwszy podjazd tasuje grupę jadących w tym kierunku bikerów. Co chwila mijam kolejnego harpaganowca i tym razem nie oglądając się na innych docieram bezbłędnie do obsadzonego punktu w środku lasu.

Bez dłuższego namysłu ruszam dalej droga przez las, później krótko asfaltem i skręcam do dobrze oznaczonego punktu 16.

Najkrótsza droga do kolejnego punktu 11 (Kębłowska Tama) prowadzi przez miejscowość Góra Pomorska. Po chwili jazdy asfaltem okazuje, że to nazwa nieprzypadkowa a trasa wiedzie przez, może nie najwyższe wzgórze, ale silny wiatr prosto w twarz nie ułatwia zadania. Trasa i panujące warunki znacznie przewyższają wszelkie moje wcześniejsze wyobrażenia o Harpaganie. Deszcz i ciemności na początku, wszechpanujące błoto, woda, ciągłe podjazdy (zawsze myślałem, ze Pomorze to zupełnie płaska nizina) i w końcu ten wiatr. Jedyne pocieszenie to fakt, że prognozy sprzed 2 dni nie sprawdziły. Jazdy przez 12 godzin w padającym śniegu z deszczem i przy temp. 5 stopni C nikt by chyba nie wytrzymał. A dzisiaj czasami nawet świeci słońce.

Notuję czas przybycia na punkt 11 hasła HARP i jadę dalej do pkt 1, będzie to ostatni odcinek na zachód, pod wiatr i jednocześnie jeden z dwóch najbardziej odległych od bazy punktów. Spisuję napis na drogowskazie "świetlino leśniczówka 1,5 km". Od tego momentu wiatr przez niemal cały czas będzie wiał w plecy, co najwyżej będzie boczny ale sprzyjający.

Żle oceniam kolejną odległość, wjeżdżam (nie ja jeden, widzę też inne ślady) w mokrą nasączoną wodą trawiastą przecinkę. Tu z pewnością żadnego przepustu nie znajdę. 50 metrów dalej jest już całkiem porządna leśna droga. Jest też spływająca pod drogą woda, betonowe podniszczone obmurowanie, ale gdzie k... są te 2 białe literki. Na betonowym murku ich nie ma (chyba że zarosły mchem), jedno, drugie, trzecie drzewo. Jest na tym trzecim w kolejności od drogi, oczywiście ze strony niewidocznej. Rozumiem organizatorów, długotrwała jazda rowerem w jednej pozycji jest męcząca, niszczy kręgosłup. To budowniczy trasy dba od czasu do czasu o nasze zdrowie i zapewnia chwilę relaksu i gimnastyki przy poszukiwaniu oznaczeń.

Punkt 9 jest też moim kolejnym 9 zaliczonym punktem, do końca imprezy pozostaje coś około 4 godzin. Teraz trzeba zrezygnować z kolejności i wybrać taką trasę by zaliczyć ich jeszcze jak najwięcej a później spokojnie dojechać do mety. Pozostawiam z boku 2 i 10. Skręcam na Kostkowo, Lisewo i szybko zmierzam w kierunku 15. Za Lisewem lecę jakimś nieoznaczonym na czarno-białej mapie asfaltem, mijam jakąś niewielką górkę i zatrzymuję się dopiero przy drogowskazie Rybno 2 km. Analizują dokładnie mapę. No tak zdecydowanie nie jestem przyzwyczajony do faktu, że widoczna w krajobrazie górka kryje w sobie duży zbiornik z wodą. Strata kolejnych kilometrów i kolejnych minut.

Wracam pod wiatr odnajduję właściwe skrzyżowanie ... i tu przebój tegorocznego Harpagana, razem z warszawiakami oglądam wszystkie okoliczne drzewa, kamienie, asfalt .... Jest tylko przyklejona do słupa, której tekst cytowany z pamięci brzmiał mniej więcej tak: "kody do punktu 15 można znaleźć w barze "MALWA" za kościołem, 1 km drogą w kierunku wsi Gniewino". Konsternacja. Brzmi to jak jakiś surrealistyczny żart. Co robić: szukać dalej, jechać bez zaliczonego punktu a może jednak warto sprawdzić (ale gdzie kody w tym barze na ścianie, podłodze, ladzie a może ujawniane dopiero przy konsumpcji). Bez przekonania ruszam drogą w kierunku Gniewina. Nawet potwierdzenia, ze strony nadjeżdżających od strony wsi bikerów nie do końca rozwiewają moje wątpliwości. Niebawem wszystko się wyjaśnia. W barze, za zgodą organizatorów, schroniła się obsługa punktu (opisanego na mapie jako nieobsadzony). Tu składam wyrazy uznania dla wszystkich, którzy przez nierzadko przez ponad 12 w różnych warunkach dyżurowali w terenie. Wcale im nie zazdroszczę, wybieram 12 godzin jazdy nawet w warunkach obecnego Harpagana.

Stąd już niedaleko do kolejnego punktu nad jeziorem Żarnowieckim. Tu doceniam prawidłowo (choć przypadkowo) wybrany kierunek zaliczania kolejnych punktów. Na zjeździe nie wysilając się wcale osiągam mój max 60,0 km/godz. Poczułem się jak podczas wiosennego zdobywania przełęczy w Beskidzie Żywieckim, a raczej jak podczas tamtejszych zjazdów. Chwila dekoncentracji i tylko obsadzony dobrze i widoczny punkt 8 pozwala uniknąć długich poszukiwań.

Czasu pozostaje coraz mniej, trzeba decydować: czy znajdująca się na przeciwnym brzegu a wyglądająca dość niepewnie 7-ka, czy raczej bardziej odległa i bezproblematyczna 19. Później potwierdzają się moje obawy, ci co byli na 7 potwierdzają trudności z jej zlokalizowaniem.

19 - już z daleka widać dwie wielkie litery na moście. Teraz kusi jeszcze 6 choć czasu jest tak na styk. Najpierw lasem dróżką wzdłuż morza, później asfaltem przez Karwieńskie Błota, zjazd w teren, znowu zła ocena odległości ale po chwili niepewności jest paśnik dla dzikiej zwierzyny i dwie dziewczyny, które na tym odludziu siedzą już od 6 rano. Chwila na rozmowę z obsługą i z 2 innymi bikerami co do szans zaliczenia kolejnych punktów. Spokojny dojazd do asfaltowej szosy. I tu spokój i dobre zadowolenie pryska. Jest drogowskaz PUCK 18, spoglądam na zegarek, godzina 17.50. Rozpoczynamy walkę z czasem. Sprzymierzeńcem jest silny wiejący w plecy wiatr, przeciwnikiem zmęczenie dotychczas przejechanym dystansem. Na jednym ze zjazdów szybkość przekracza 50, często jedziemy 40 ale na podjazdach spada nawet do 18 km/godz. Mnie brakuje już sił do tak szaleńczej jazdy, zaciskam zęby i z największym trudem pilnuję się koła napotkanego na 6-ce bikera. Na jednym z podjazdów daję nawet krótką zmianę. Mam świadomość, że jeżeli zostanę sam, spóźnienie zwiększy się z kilku minut nawet do pół godziny. Odpuszczam już prawie na przedmieściach Pucka. Jeszcze niepotrzebny wjazd na rynek, chwila błądzenia i na mecie w bazie jestem o godz. 18.35 - 5 minut po czasie więc z 5 punktami karnymi. Ostatni odcinek pokonałem z szybkością 26, 27 a może 28 km/godz.

Przez czas trwania rajdu 12 godzin i 5 minut przejechałem 203 km, ze średnią prędkością 20,67 km/godz. jadąc w tym czasie przez 9 godz. i 40 minut. W ten sposób zaliczyłem tylko 13 punktów kontrolnych i zdobyłem 41 (- 5) punktów przeliczeniowych według wprowadzonej po raz pierwszy punktacji dodatnio-ujemnej i nie jednakowej wartości poszczególnych punktów. Sukces to czy porażka? Teraz mogę się przyznać, że przed startem liczyłem na 18 (tyle też mogłoby wyniknąć z przejechanych teraz 203 kilometrów). Tak się złożyło, że jadąc do punktu 15 bez problemu minąłem jednego z zawodników. Spotykałem go później na wszystkich kolejnych zaliczonych przeze mnie punktach 8, 19 i 6. On jechał wolno i pewnie, ja szybko ale cenne kilometry i minuty traciłem błądząc i studiując mapę. To i wcześniejsze problemy wyjaśniają chyba wiele.

W ogłoszonych po kilku godzinach wynikach wstępnych odnajduję się na niespodziewanie wysokim 10 miejscu. Późnym wieczorem zakończenie imprezy, ogłoszenie wyników, rozdanie dyplomów i drobnym upominków najlepszym. Odbieram dyplom i "uścisk dłoni" Prezesa. Dla pozostałych pozostaje tylko dyplom. Zgodnie z ideą Harpagana na dyplomie widnieje tylko czas jazdy i zdobyte punkty. Miejsce jakie zajmujemy w rywalizacji z innymi jest sprawą drugorzędną najważniejsza jest walka z samym sobą i własnymi słabościami i wynik jaki w tej właśnie rywalizacji osiągamy. Większość startujących te zasady przestrzega i akceptuje.

Harpagan 24 zakończony a dla mnie w dalszym ciągu nierozstrzygniętym pozostaje pytanie, które zadałem w tytule tej relacji.

Pomimo wszelkich zastrzeżeń kierowanych pod adresem budowniczego trasy Piotra Porzezińskiego chciałbym mu w tym miejscu bardzo podziękować. Wątpliwe punkty dodają imprezie trochę pikanterii. Ten Harpagan i te punkty zapamiętam chyba na wiele lat.

Pewnie zastanawiacie się czy zamierzam wybrać się na kolejną edycję Harpagana. Tu pozostawię Was w niepewności do kolejnej wiosennej imprezy.

Spisane na gorąco 20.10.2002 r. w pociągu relacji Gdynia Gł.- Łódź Kaliska

Krzysztof Wiktorowski (wiki)


powrót