.

Sukces i porażka


XII Ekstremalny Rajd na Orientację "GRASSOR 444"

Szurpiły, 21-22 czerwca 2019 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót

Jeszcze niedawno narzekałem na imprezy, podczas których uczestnicy nie mają szans zaliczać punktów w tradycyjny sposób, bez korzystania ze smartfonatfonu. Świadomie rezygnowałem ze startu w tego typu rajdach. Tegoroczny Grassor wszystko zmienia. Jeżeli mam wsiąć w nim udział smarfon będzie niezbędny. Po raz pierwszy mapki pozwalające określić położenie kolejnych punktów będą dostępne tylko przez telefon.

Jest to impreza ze wszech miar wyjątkowa:


Nie ma zmiłuj - jadę. Odpada kombinowanie skąd mam wziąć odpowiedni telefon. Organizator za symboliczną opłatą wypożycza wszystkim chętnym odpowiednio skonfigurowany sprzęt. Problemem może być jedynie fakt, że po raz pierwszy (nie tylko podczas maratonów) będę obsługiwał nieznane dla mnie urządzenie. Od czego są liczni rajdowi znajomi. Na wspólny start i dojazd do bazy umawiam się z Jarkiem i Ewą. Przed startem do naszej grupy dołączy Magda, której partner z nieznanych dla mnie przyczyn zrezygnował ze startu. Jeżeli po pierwszych kilku czy kilkudziesięciu punktach opanuję w wystarczającym stopniu obsługę smartfona, nie wykluczam odłączenia się od grupy.

Wczesna pobudka i wyjazd z Łodzi. Na miejscu jesteśmy w godzinach wczesno popołudniowych. Czeka tu na nas zamówiony telefonicznie obiad. Kilka osób świętuje urodziny Organizatora już od wczorajszego wieczora. Ogarniam nocleg, wymieniam uszkodzoną w czasie transportu dętkę. Chwilę waham się gdy Bronek proponuje przejażdżkę po okolicy. Właściwie, dlaczego nie. Przede mną ok. 40 km jazdy i przedsmak tego co czeka mnie już jutrzejszego dnia. Strome podjazdy i szalone szutrowe zjazdy. Na jednym z zakrętów z trudem unikam zjazdu w krzaki. Mijamy miejsca (podobno 4), w których będą znajdowały się punkty kontrolne. Postój przy barze z piwem. Kąpiel w jeziorze Wiżajny. Kolejny sklep. Ktoś zajada się smażonymi rybami. Ja wybieram przepyszne domowe pączki.


przedstartowy rekonesans


Tym razem bez pośpiechu (start o 10:00) szykujemy się do startu. Wcześniej trafia do nas długa lista z opisami 95 punktów kontrolnych. Są wśród nich te klasyczne z czerwono-białymi perforatorami - 39 (6 z nich znalazło się na trasie specjalnej) oraz 55 punktów, na których własnoręcznie trzeba będzie utworzyć 4-literowy kod. Pierwsze z nich mają wartość przeliczeniową 40, drugie połowę tej wartości. Jeden punkt specjalny pozwoli wzbogacić konto o 60 punktów. Klasyczne punkty jak na razie nie stanowią problemu. Wielki niepokój wzbudzają te drugie, przykładowo: "widok bindugi latem roku" czy "liczba drzew pomiędzy kładkami". Org stara się rozwiać nasze wątpliwości. Czy skutecznie, okaże się dopiero na trasie.

Wreszcie są mapy. Trzy kartki formatu A3 o skali 1:80.000. W rogu jednej z nich umieszczona jest dziwnie wyglądająca mapka (nałożenie na zwykłą mapkę, mapki z konfiguracją wysokościową terenu). Zgodnie z zasadą obowiązującą na każdej edycji Grassora na mapie pokazane jest tylko kilka punktów znajdujących się w bezpośrednim sąsiedztwie bazy. Kolejne, te najbliższe zaliczanego punktu poznamy po zeskanowaniu kodu z lampionu lub wysłaniu utworzonego na podstawie opisu punktu 4-literowego kodu.

Ilość wszystkich (95) i tych zaliczonych (59) punktów kontrolnych przytłacza. Dojazd do wielu z nich doskonale pamiętam, niektóre zupełnie wyleciały mi z pamięci. Jeszcze innych nie mam prawa pamiętać gdyż jechałem bezmyślnie za "przewodnikiem". Zacytowanie wysyłanych kodów z powodu "niemania" własnego smartfona a tym bardziej ich rozszyfrowanie jest awykonalne. Z kronikarskiego obowiązku wymieniam wszystkie zaliczone punkty opisując większość z nich.

Ponieważ odsłoniętych na mapie jest tylko 5 punktów czas potrzebny na podjęcie decyzji jest krótki. Możemy jechać na południe i zaliczać punkt T55 (literka T oznacza punkty z kodami) lub skierować się w przeciwnym kierunku i tu najlepszym z 4 widocznych punktów będzie najbliższy czyli T50 na Górze Zamkowej. Ruszamy trasą, którą poznałem podczas wczorajszej przejażdżki. Na stromym podjeździe jadę obok Jarka. Był podjazd, więc jest i ostry szutrowy zjazd. Koncentruję się na nierównej szutrowej, krętej drodze. Kiedy wreszcie oglądam się widzę pustkę. Nikt za mną nie jedzie, nie ma też zawodników których widziałem przed sobą. Chociaż planowałem jechać w grupie, już na początku zostaję sam. Jak w tej sytuacji sobie poradzę?

typowa szutrówka


Wracam i trochę chaotycznie próbuję odnaleźć drogę do punktu. Kiedy nie jestem już niczego pewien spotykam jadących w kierunku punktu Wojtka, Roberta i Łukasza. Mam szczęście kilkadziesiąt schodków prowadzących na Górę Zamkową skutecznie ogranicza szybkość poruszania się grupki z którą zamierzałem spędzić dzisiejszy dzień. Mijamy się na podejściu. Szybko odczytuję cztery interesujące mnie litery i zbiegam na dół gdzie Ewa, Magda i Jarek przerysowują na mapę odkryty punkt. Huraaa!!! Jestem uratowany. Niby aplikacja w telefonie jest prosta i intuicyjna jednak nie dla mnie. Już teraz muszę skorzystać z pomocy. Z pomocy moich kolegów i koleżanek będę podczas tej imprezy korzystał jeszcze nie raz. Głównie wtedy gdy na ekranie pojawi się inna niż standardowa zawartość ekranu. Na przerysowanie na mapę odkrytego punktu nie ma już czasu. Zrobię to na najbliższym postoju. T50 (tablica poniżej wału - ozdobne litery w pierwszej kolumnie) - godz. 10:21 (3,9 km).

Jedziemy w kierunku punktu, który ujawnił się po zaliczenie T50. Punkt znajduje się naprawdę blisko. Najpewniejszym (i być może najszybszym) sposobem jego zaliczenia jest jednak powrót do szutrowej drogi i atakowanie go od tej strony. Po krótkim podjeździe wspólnymi siłami odnajdujemy miejsce, w którym znajduje się lampion punktu kontrolnego PK40 (przepust 5m na E) - 10:34 (6,7 km).

Kolejny "odkryty" punkt. Przed nami miejsce i obiekt obok którego przejeżdżałem wczorajszego popołudnia. Molenna - budowla staroobrzędowców przypominająca tradycyjną cerkiew. Wokół drewnianego obiektu nie odnajdujemy interesującej nas informacji. Znajduje się na tablicy po przeciwnej stronie drogi. Pierwsze litery cyfr stanowią kod potwierdzający obecność na punkcie. Przez chwilę próbują nas zmoczyć pojedyncze krople deszczu. Jesteśmy w szczęśliwej sytuacji - mapy są wodoodporne. T52 (molenna - tablica nr 4 - sobór moskiewski – rok) - 10:50 (9,7 km).


Zawracamy do rezerwatu Rutka i dwóch ujawnionych od początku a położonych tuż obok siebie punktów. Podjazd wilgotną, zarastającą chwastami leśną drogą. Rzadko używany turystyczny szlak. Na znajdującej się wśród trawy tablicy odnajdujemy zdjęcie z nazwą porostu. Pierwsze litery jego nazwy stanowią poszukiwany kod. T6 ( p. widok. tabl. 50m na E - zdjęcie nr 1 - nazwa porostu – wyrazy) - 11:06 (12,0 km).

Kolejny punkt w tym rezerwacie zaliczamy od strony asfaltowej drogi. Z drewnianej platformy na skraju zbocza mamy rozległy widok na położone w dolince jeziorko. Czym/kim był wymieniony w opisie Flint/Flinta nie pamiętam. Jednak potrzebną datę bez trudu można odczytać z umieszczonej informacji. T7 (platforma widokowa - tablica nr 4 - rok Flinta) - 11:14 (13,6 km).

T7 - rezerwat Rutka


Wracamy na asfaltową drogę, podłoże na którym czuję się najlepiej. Kolejny punkt tym razem z widokiem na rozlewiska Czarnej Hańczy. Punkty widokowe, rezerwaty i inne atrakcje będą nam towarzyszyły przez cały czas trwania rajdu. Zgodnie z zapowiedziami budowniczego trasy który w informacjach przedstartowych napisał: "będę Wam głównie ukazywał piękno tych terenów". T9 (punkt widokowy - 4 pierwsze cyfry w tekście) - 11:25 (15,9).

Kolejny odcinek asfaltowej drogi prowadzi do następnego rezerwatu nad tą samą rzeką. Przed skrętem w jedną z polnych dróg powstrzymują mnie jadący z tyłu zawodnicy. Punkt znajduje się za niewielką rzeczką, którą zakryłem zaznaczając położenie punktu na mapie. Wzrok też już nie tak dobry. Chociaż tego nie ma na mapie dojazd do rezerwatu prowadzi od innej strony. Niewielki parking, tablice informacyjne. Droga przez pola. Porozrzucane po polu kamole (rezerwat "głazowisko"). Tablica z nazwą ryby z położonej niżej rzeki. T41 (tablica rezerwat - nazwa ryby z ryciny - wyrazy) - 11:48 (20,9).

Drogą pomiędzy polami i lasami jedziemy w poszukiwaniu kolejnego lampionu. Nadjeżdżający z przeciwnej strony zawodnicy ostrzegają nas, że punkt jest "czujny" tzn. trudny do namierzenia. Skręcamy w las przed osiągnięciem grzbietu. Od końca tej drogi do punktu jest już naprawdę blisko. Okazuje się, że nie jest to najlepszy wybór. Nie pomaga nawet dołączone rozświetlenie terenu. Rozpoczynamy przeszukiwanie lasu. Jedno, drugie ... piąte wzgórze. Niby powinniśmy być już na miejscu ale lampionu nie ma a pokazują się kolejne pagórki. Może jednak lepiej wrócić do rowerów. Wątpliwości rozwiewa okrzyk dochodzący z sąsiedniego wzniesienia. Mamy szczęście. Kamila, która punktu poszukiwała od przeciwnej strony właśnie znalazła lampion. PK34 (trójstyk Niemen/Pregoła/Wisła - płaska górka - rozświetlenie) - 12:16 (23,6). Podczas poszukiwania punktu spędzamy w tym lesie ponad 20 minut.

Najkrótszą drogą przez pola wracamy nad jezioro Hańcza. T48 (szczyt - biała kartka - wyrazy) - 12:51 (28,4).

Długa szutrowa droga. Odmierzona odległości i obserwacja mijanego terenu pozwala bezbłędnie namierzyć właściwą odchodzącą w bok drogę. Na skraju niewielkiego lasku odnajdujemy drzewo z lampionem. PK21 (skraj pola na górce - kupa kamieni) - 13:24 (35,1).

Upalne południowe słonce sprawia, że moja percepcja spada. Przestaję uważnie śledzić trasę. Zdaję się na przewodnika. Z punktów pozostają jedynie strzępy wrażeń. Na tym etapie trasy nieustannie spotykamy Jarka z Krzyśkiem oraz Wojtka, Roberta i Łukasza.

Obok drogi stoi potężny bunkier. Nie on jest naszym celem. Chwilę trwa zanim bystre oko zauważy, że potrzebną informację można odczytać na turystycznym drogowskazie. Powoli przyzwyczajamy się do specyficznego sposobu zaliczania punktów i ich kodowania. Nie taki diabeł straszny ... T40 (tablica 1km - rok) - 13:33 (36,3).

Na drodze naprzeciw ukrytego wśród drzew wysokiego obelisku zatrzymała się grupa znajomych bikerów. Jedna z cyfr z odległości kilkunastu metrów jest trudna do zidentyfikowania. Na szczęście można to zrobić metodą prób i błędów. Po wpisaniu błędnego kodu można to zrobić jeszcze raz - aż do skutku. Wpisując błędny kod można też przypadkiem "zaliczyć" zupełnie inny punkt kontrolny. Zliczony przypadkowo punkt zostanie przez organizatora anulowany. Położenie poznanych przy okazji takiej pomyłki punktów zostaje przerysowane na mapę. Najpierw taką pomyłkę popełnia Ewa w innym miejscu Magda. T39 (obelisk - rok) - 13:43 (38,6).

Na mapie odsłaniają się kolejne punkty. Przed dojazdem do znnego ze zdjęć wiaduktu jedziemy ten znajdujący się nieco na uboczu. Męczące szutrowe podjazdy i sprawiające dużo przyjemności ostre zjazdy. Mostek na płynącej dolinką rzeczki. Nie zauważam wszechobecnego wokół dróg, ukrytego w trawie grodzącego pastwiska drutu. Noga wytrzymuje, drut nie, pozostawiając jednak na piszczeli czerwony ślad. Może mam trochę szczęścia, ten drut nie był pod napięciem. PK33 (most 10m na N) - 14:07 (44,0).


No to jedziemy dalej. Cel to słynny nie tylko ze zdjęć wysoki, malowniczo położony wiadukt w Staniszkach. Zanim tam dotrzemy skręcamy w kierunku jadłodajni - Biały Bór. Przecież to czas obiadowy a przed nami kolejne kilkanaście godzin kręcenia. Po chwili wahania wybieram regionalny placek żmudzki. Nie jest to coś co lubię najbardziej. Z trudnością pochłaniam zawartość talerza. Gdyby nie to, szkoda czasu na inną potrawę a jeść coś trzeba wszystko wylądowałoby w koszu. Uzupełniamy zawartość bidonów, bukłaków i co tam kto jeszcze ma i możemy ruszać dalej. Obiad 14:30-15:20 (48,8 km).

T8 - Stańczyki


Jedziemy w kierunku położonego nieopodal a widocznego już z daleka wiaduktu. Na jednej z tablic parkingu dla turystów odwiedzających Staniszki rozszyfrowujemy a nie jest to zadanie oczywiste kod zaliczający nasz pobyt w tym miejscu. T8 (NW róg parkingu - niebieska tablica - nr w adresach) - 15:23 (49,5). Aż prosi się, żeby podjechać do podnóża wiaduktu by ocenić jego monumentalną wielkość z najbliższej odległości. Tego jednak w planie naszej turystycznej wycieczki nie przewidziano. Trzeba to zostawić na inna okazję. W końcu czeka na nasze odwiedziny jeszcze kilkadziesiąt innych interesujących miejsc.

W zamian jedziemy dość okrężną drogą (innej nie ma) w kierunku innego nieco mniej imponującego wiaduktu na tej samej linii kolejowej. T35 (wiadukty - biało-czerwona tablica - wyrazy) - 15:53 (56,5).

T35 - wiadukty w Kiepojciach


Zjeżdżamy w kierunku asfaltowej drogi. Asfalt to mój żywioł, więc wychodzę na prowadzenie. Nawet udaje mi się dogonić Jarka i Krzyśka. Czemu oni tak wolno jadą? Razem zatrzymujemy się przy drodze obok cmentarza. Pośrodku znajdują się nagrobki z niemieckimi napisami. Po obu bokach położone niżej rosyjskie. Widać kto tu wygrał i sprzątał po bitwie. Interesująca nas data to rok 1914 czyli wysyłamy kod z pierwszych liter tej daty (Jeden Dziewięć, Jeden, Cztery - JDJC) T10 (cmentarz woj. - nagrobek ros. - pierwszy rok) - 16:21 (64,1).

W jaki sposób odnaleźć obelisk znajdujący się gdzieś w środku lasu? Chociaż punkt nie jest nazwany "po imieniu" to znający te rejony Ewa i Jarek wiedzą, że chodzi o głaz upamiętniający polowania cesarza Wilhelma II na terenach puszczy Romnickiej. Turystyczny drogowskaz obok szutrowej leśnej drogi wskazuje ścieżkę prowadzącą do obelisku. Niezbyt dobrze przejezdna, rzadko eksploatowana przez turystów ścieżka kończy się na skraju lasu. Kiedy szykujemy się do przeszukania niewielkiego pagórka kątem oka dostrzegam głaz umiejscowiony na łące. To tzw. głaz "dwustronny". T18 (obelisk - rok) - 16:36 (68,1). Rok 1904 (kod JDZC).

Budowniczy trasy chce nas chyba uraczyć wszystkimi głazami znajdującymi się w tym lesie. Kilka kilometrów jazdy. Dwie prostopadłe leśne drogi. W odmierzonej odległości tabliczki nie ma, monument jest widoczny z drogi którą jedziemy. Głaz jest. Ale jak z widocznych napisów utworzyć kod. Czuję się bezradny. Nie wiem kto wykazał zdolności do rozwiązywania łamigłówek i czy udało się to za pierwszym razem. T12 (głaz - dwie cyfry i dwie litery) - 16:53 (71,5).

dwie cyfry i dwie litery (?) - T12


W jaki sposób dotrzeć do kolejnego celu? Przekonuję pozostałą część wycieczki by korzystać ze skrótu. Zapowiada się bardzo dobrze. Droga, którą jedziemy na dalszym odcinku kończy się na wyrębie, przeoranym i niedawno zalesionym terenie. Pozytywem nie pozwalającym wycofać się z honorem jest wykoszona trawa. Prowadzimy, przenosimy rowery przez głębokie bruzdy. Pojawiają się jakieś ogrodzone młodniki. Czy oby nie trzeba będzie zawrócić przed dotarciem do jakiejkolwiek drogi? Na odkrytym terenie słońce mocno przygrzewa. Czuję jak moje akcje jako tymczasowego przewodnika gwałtownie spadają. Uff!!! Jednak jest droga, którą trafimy na punkt. T4 (przystanek 7 - tytuł zdjęcia czarny wąż) - 17:00 (72,3).

Chyba nie ma się co dalej narażać. Grzecznie wracam na koniec grupy. Dojazd do szczytu w lesie nie wydaje się być tak oczywisty. Pozostawiamy rowery przy drodze biegnącej tuz obok wzniesienia i przedzieramy się w kierunku jego najwyższego punktu. PK13 (szczyt) - 17:50 (81,6).

Szczyt górki - PK13


Kolejny głaz czyli kolejny punkt, którego nie będziemy musieli szukać? Zgadza się. Obok drogi drogowskaz wskazujący ścieżkę do punktu. Podmokły teren, bujna roślinność, rzadko pokonywana ścieżka. Tędy nie da się jechać. Kilkadziesiąt metrów przebieżki i mamy niepozorny zapadający się w ziemi kamień. Pozostałość po wyczynach polującego tu cesarza. T29 (głaz - rok) - 18:17 (87,1). Rok 1903 (kod JDZT).

zapadający się w ziemi głaz - T29


Krótki odcinek szutrowej leśnej drogi i docieramy na skraj rozlewiska. Na wzgórzu znajdującym się w rozwidleniu dróg musimy odszukać pozostałość po starym cmentarzu, a właściwie to jedyny pozostały w tym miejscu nagrobek. Przed nami kilkuminutowy spacer przez porastający krzakami las. T32 (nagrobek - inicjały) - 18:34 (89,9).

Czas na opuszczenie Puszczy Romnickiej i umieszczonych w jej ostępach głazów. Na początek punkt mało widokowy, mało turystyczny, po prostu mało atrakcyjny. Przed ogrodzeniem mijanego letniska duża zielona (chyba zielona) skrzynia z napisem ŚMIECI. W pośpiechu wpisuję kod SNIE. Dopiero kiedy zjeżdżamy nad ranem do bazy Bronek poprawia tę literówkę. T44 (skrzynia - napis) - 18:56 (94,1).

nagrobek musi być na tym wzgórzu ...


... o właśœnie tutaj (T32)


śmieci na T44


Teraz przewodnik ogłasza jazdę w kierunku T42. Preferowałbym T46, do którego mamy bliżej i dopiero wtedy odwiedzenie polsko-litewsko-rosyjkiego trójstyku. Jazda w stadzie wymaga kompromisów nie ma co dyskutować. Trójstyk granic to miejsce które chciałem zobaczyć już podczas pokonywania trasy MRDP. Wtedy z powodu później godziny nie zdecydowałem się na zjazd z trasy. Teraz też powoli ściemnia się. Zbliżają się chmury, które gonią nas już od dłuższego czasu. Pamiątkowe zdjęcie i możemy jechać dalej. T42 (trójstyk - tablica - pierwszy rok w opisie) - 19:26 (103).

Robi się już późno. Być może to ostatnia okazja by uzupełnić zapasy na nocną część zmagań. Woda jest już chyba na ukończeniu u każdego z nas. Najbliższa okazja i jedyna duża miejscowość w tej okolicy to Wiżajny. Dobra asfaltowa droga, wiatr wiejący w plecy i coraz bardziej wzmagające się opady. Już na początku miejscowości widzimy sklep. Uff! Otwarty. Schowani pod daszkiem obok sklepu odpoczywamy, jemy i dyskutujemy o dalszych planach. Warto zadbać też o ochronę przed deszczem. Sklep 19:48-20:28 (108).

deszczowe ubranko


PK17 - skraj łąki


Pomimo początkowych kontrowersji (Ewa pamięta, że droga prowadzi w górę) wybieramy punkt wysunięty najdalej na północ. Niewątpliwym argumentem przynajmniej dla mnie jest dojazd asfltową drogą. Jest lepiej niż przypuszczaliśmy, przecież wiatr nie zmienił kierunku i przez cały czas czujemy go na plecach. Dosłownie na chwilę zjeżdżamy z drogi, jedziemy skrajem łąki. Lampion nie rzuca się w oczy, jednak gdy jesteśmy naprzeciwko drzewa jest doskonale widoczny. PK17 (samotne drzewo na skraju łąki) - 20:44 (113).

Chociaż opady udało nam się przeczekać obok sklepu nie zamierzam zdejmować cienkiej foliowej kamizelki. Przez resztę nocy będzie chronić przed wiatrem i chłodem. Mam przebłyski inteligencji, a jedzie mi się doskonale więc wychodzę do przodu i próbuję pełnić rolę przewodnika. Krótki odcinek szutrowej drogi, inna szutrowa droga i wzgórze, na którym powinien znajdować się punkt. Ogrodzone pastwisko. Prowadząca w górę droga również przegrodzona drutem. Zdejmujemy prowizorycznie zaczepiony drut i jedziemy w kierunku szczytu. Niemal mogę zobaczyć zdziwiony wzrok znajdujących się obok drogi krów. Krater - czyli poetyckie określenie wyrobiska po znajdującej się w tym miejscu żwirowni. Drzewko na przeciwległym zboczu jest miejscem którego poszukujemy. PK23 (drzewko na N od "krateru") - 21:00 (116). Kiedy wracamy ostatni zamyka "bramę".

Kontynuujemy jazdę na południe. W dalszym ciągu idzie mi to całkiem nieżle. Bez dłuższego zastanowienie na rozwidleniu dróg wybieram tę po lewej stronie. Szybki zjazd i hamowanie na skraju pojawiających się łąk. Punkt musi znajdować się nieco powyżej. Chociaż znajduje się nie więcej niż metr od skraju, liście doskonale maskują jego położenie i chwilę musimy poświęcić na jego poszukiwania. PK38 (drzewko na górce na skraju lasu) - 21:14 (119).

To najbardziej owocny fragment naszej trasy. W ciągu pół godziny pokonaliśmy ok. 6 km i zdobyliśmy 3 tłuste (tzn. normalne) punkty kontrolne. Zainkasowaliśmy w ten sposób 3x40 - 120 punktów przeliczeniowych.

Tymczasem moje orientacyjne "5 minut" minęło. Powoli nadchodzi zmierzch. Podczas dojazdu do kolejnego punktu zrobi się zupełnie ciemno. Usuwam się na koniec grupy. Nawet nie wiem do którego punktu jedziemy. Nie wiem którymi drogami i gdzie aktualnie się znajdujemy. W większości tak już pozostanie do końca tego etapu zmagań. Asfalty, długa droga przez las, pola. Co? Niby tu, obok wąskiego pasa drzew oddzielających polną drogę od pól ma znajdować się słupek oddziałowych. To nie jest miejsce, którego szukamy.

Chyba nawet przewodnik zauważył, że zgubiliśmy się. Wspólnymi siłami odnajdujemy na mapie miejsce (drogę) na której się znajdujemy i kierunek w którym powinniśmy jechać by odnaleźć punkt. Pomimo ciemności w oddali widać ciemny pas lasu. Mamy las, mamy jakieś marne pozostałości po istniejącym cmentarzu. Gdzie jest słupek działowy? To prawie jak szukanie igły w stogu siana. Szczególnie, że nikt nie zwrócił uwagi, że trzeba przeszukać fragment lasu odległy ponad 100 metrów od drogi, którą tu dotarliśmy. Po kilkunastu minutach szczęście dopisuje Ewie. Po fakcie to w świetle czołówki widać nawet ścieżkę wydeptaną przez naszych poprzedników. T47 (słupek oddziałowy) - 22:05 (127).


Tym razem już bez przeszkód docieramy do znajdujących się po przeciwnej stronie głównej drogi wiatraków. Który jest tym właściwych i poszukiwanym. Być może nie ma to znaczenia. Po krótkim poszukiwaniu dochodzimy do wniosku, że jedyną tabliczką na tej konstrukcji jest ta niewielka z brzmiąco po skandynawsku nazwą firmy. T36 (szczyt - tabliczka na wiatraku - pierwszy wyraz) - 22:33 (132). Ze względów dla mnie oczywistych (większa ilość asfaltów) wybrałbym odwrotną kolejność zaliczania dwóch ostatnich punktów.

Tymczasem Magda zauważa utratę nowego licznika. Przed nami kilkusetmetrowy powrót tą samą szutrową drogą. Szanse, że na tym właśnie odcinku wypadł licznik i na to, że uda się go zobaczyć w ciemnościach są niewielkie. A jednak. Uczciwym znalazcą okazał się jadący z przodu Jarek.

Jedziemy w kierunku punktu, który wpadł mi w oko dużo wcześniej. Dojazdu do punktu nie pamiętam. Poszukiwania na dłużej pozostaną w mojej pamięci. Popełniamy podobny błąd jak podczas szukania słupka działowego. Szukamy zbyt wcześnie, właściwie to już po zejściu z asfaltowej drogi. Linia energetyczna? W nocy? Z ilu metrów można dostrzec w świetle najlepszej nawet latarki druty linii energetycznej? Idziemy wzdłuż zagłębiającego się coraz bardziej w ziemi jaru. Jarek przedziera się jego dnem. Wreszcie z dolu dochodzi okrzyk. Zsuwamy się po stromym zboczu w dół. Patrząc w górę można zobaczyć druty linii energetycznej i stojący kilkadziesiąt metrów dalej słup. Punkt trywialny do odnalezienia w czasie dnia, nocą urósł do rangi dużego problemu. Wystarczyło przecież dokładnie postawić kropkę oznaczającą miejsce położenia punkt na mapie lub spojrzeć przed poszukiwaniami na mapkę na ekranie smartfona. PK31 (drzewo na dnie jaru na S od linii energetycznej) - 23:10 (138). Po prawie 20 minutach możemy jechać dalej.

Pewnie wielu czytelników tej przydługiej relacji (w tym moja żona) odetchnie teraz z ulgą. Pomimo, że w nocnym chłodzie jedzie mi się doskonale niewiele pamiętam z pokonanej trasy i zaliczonych punktów. Strzępy wrażeń o których nie ma nawet co wspominać. Teraz jestem tylko (wyglądającym na znudzonego) uczestnikiem tej wycieczki.


T38 (tabliczka żółta - po dwie litery) - 23:46 (144).
T11 (punkt widokowy - tablica - tytuł) - 00:13 (150).
T49 (taras wid. - tablica przed kasą - inicjały reżyserów) - 00:21 (152). No dobrze tu kod - AWTK (Andrzej Wajda, Tadeusz Konwicki).
PK39 (NW skraj młodnika) - 00:45 (156).
T33 (wypływ Szeszupy - tablica - rok na herbie) - 01:01 (159).
PK43 (skraj jeziora - podwójne drzewo) - 01:26 (163).

Nadzieja, że zaliczenie położonych na wschodzie punktów T39, T33 i T43 odkryje kolejne punkty na skraju mapy spełza na niczym. Ten fragment mapy został przez budowniczego trasy niewykorzystany.

T16 (szczyt - tablica - pierwsze cyfry w opisie) - 01:49 (166).
PK36 (N skraj polanki) - 02:10 (170).

Chociaż mam ochotę na zaliczanie dalszych punktów najbliżej położone punkty na tej części mapy mamy już zaliczone. Pomimo wczesnej nocnej godziny nie pozostaje nic innego jak zjazd do bazy i kontynuowanie zaliczania punktów na kolejnych arkuszach mapy na południe od bazy. BAZA -2:35-7:20.

Ponieważ nie jadę sam muszę podporządkować się decyzji innych członków grupy lub zdecydować się na samotną jazdę. Na to drugie, z wymienionych powyżej powodów, nie odważę się. Umawiamy się na wyjazd o 7 rano. Przede mną 4 godzinny odpoczynek.

dystans: 174,42 km
czas trasy 16:10
czas jazdy 10:38
śr. prędk. 16,39 km/godz.
max. prędk. 50,96 km/godz.
38 punktów
1000 punktów przeliczeniowych (26x20, 12x40)


Część druga

Bronek proponuje przygotowany dla wracających z trasy posiłek. Początkowo odmawiam chcąc jak najwięcej czasu poświęcić na sen. Po chwili zmieniam zdanie. Była to dobra decyzja. Dopiero teraz czuję jak bardzo byłem głodny. Pomimo, że zegarek ustawiony mam na późniejszą godzinę budzę się, podobnie jak każdego dnia, kilka minut po szóstej. Gorąca herbata, zabrany z domu makaron z dżemem i ponownie naleśniki od organizatora. Mam chwilę czasu by obliczyć nieznaną skalę obszaru specjalnego.

Czekam aż przygotują się do startu Magda, Ewa i Jarek. Moja propozycja by w planie "wycieczki" uwzględnić zaliczanie 6 punktów z obszaru specjalnego (i zdobycia 240 punktów) nie znajduje zrozumienia towarzyszy. No cóż, może i racja, te punkty znajdują się w najbardziej od bazy oddalonej części mapy. Pojedziemy w kierunku jedynego widocznego na południowej części mapy punktu, a później w miarę pojawiania się kolejnych punktów będziemy planowali kolejne odcinki trasy.

Wiatr w plecy, w przeważającej części asfaltowe drogi. Mnie od początku jedzie się doskonale. Jadący ze mną sprawiają wrażenie jeszcze nie obudzonych. Z opóźnieniem dociera do nich to co dla mnie jest oczywiste, kolejna zmiana kierunku jazdy czy położenie punktu. Wkrótce również oni dojdą do właściwej dyspozycji. Zjeżdżamy z szutrowej drogi. Po chwili zostawiamy rowery i pokonujemy schody dzielące nas od położonej na wzgórzu kaplicy. T55 (kaplica - ostatni rok) - 07:47 (181 km).

Kontynuujemy jazdę na południe bez możliwości wyboru wariantu (tylko jeden odkryty punkt). Silny wiatr w plecy. Na jednym ze zjazdów przekraczam 60 km/godz. Oparty na lemondce zatrzymuję się dopiero na skrzyżowaniu z drogą w którą musimy skręcić. Po kilku kilometrach w lesie obok drogi znajdujemy tablicy opisującą rezerwat. T3 (tablica w rezerwacie - tytuł angielski - wyrazy) - 08:20 (190).

Dalszy ciąg "linii obowiązkowego przejazdu" tzn. jedyna sensowna kolejność zaliczania punktów. Całkiem dobrze orientuję się aż do końca asfaltowych dróg. W plątaninie różnej jakości leśnych dróg tracę orientację: "w tym miejscu to ja bym pojechał w przeciwną stronę". Zadanie nawigowania powraca we właściwe ręce czyli do przywódcy stada. Żółty szlak? Teraz wiem gdzie jestem i mogę poprowadzić. Skrzyżowanie szlaku i rzeki. T17 (most - dwie górne liczby na wodowskazie) - 09:16 (202). 1819 (kod JOJD).

zadanie nawigowania wraca we właściwe ręce


Jesteśmy już na terenie Wigierskiego Parku Narodowego. Są dwie możliwości wstępu na ten teren. Możemy wykupić bilet lub zadeklarować, że jesteśmy pielgrzymami i poruszać się po tym terenie gratis. Ponieważ nie wjechaliśmy tu przez żadną oficjalną bramkę nie musimy wybierać pomiędzy dwoma powyższymi opcjami. Po zaliczeniu punktu odkrywa się nam kolejny "obowiązkowy" punkt na południu. Obowiązkowy bo tylko po jego zaliczeniu poznamy szczegóły (punkty) na dalszej trasie. Żółtym szlakiem jedziemy w przeciwnym jego kierunku. Szlak nieustannie oferuje nowe atrakcje. Strome podjazdy i szybkie zjazdy, brzegi jezior i punkty widokowe na wzniesieniach. Niezbyt uważnie kontroluję odległość i szczegóły mijanego terenu. Ktoś bardziej uważny (pewnie Jarek) zauważa, którą dróżką dojedziemy do poszukiwanej tablicy. T26 (tablice przy wiacie - kto rysował - inicjały) - 10:05 (211).

Jedziemy dalej prosto. Prowadzę tak by najkrótszą drogą dotrzeć do wieży pomiędzy jeziorami. Nie wiem czy był to najlepszy wariant (aż szkoda asfaltu, który pominęliśmy). Pomimo błędu w opisie punktu, kolejny (chyba 4 czy 5) zaproponowany przez Ewę kod okazuję się tym właściwym. T14 (tablica przy wieży - legenda - wyrazy) - 10:38 (216).

Zjeżdżamy nad brzeg jeziora Wigry. Jedziemy doskonałą turystyczną ścieżką. Mijamy przerzucone ponad mokradłami kładki. Jak policzyć drzewa między kładkami i które z nich to jeszcze krzaki a które drzewa. Sytuacja wyjaśnia się nieco dalej. Tu pojedyncza kładka rozwidla się tworząc "łezkę" i okrążając kilka drzew. Te drzewa rzeczywiście leżą POMIĘDZY kładkami. T15 (liczba drzew pomiędzy kładkami - litery) - 10:54 (219). Pierwsze cztery litery liczby stanowią kod punktu.

Dalej na południe spotykamy następne punkty pokazujące urodę okolic jeziora Wigry.

T19 (tablica - łacińskie wyrazy) - 11:20 (223).
T22 (tablica - rok rysunku) - 11:49 (229).

T22 śródleśne jeziorko


Kontynuujemy objazd jeziora. Na początek musimy ominąć wdzierającą się głęboko w ląd zatoczkę. Asfaltowa droga. Silny wiatr prosto w twarz to przedsmak tego, co nas czeka w czasie drogi powrotnej do bazy. Wreszcie zakręcamy na wschód. Do zaliczenia są 4 punkty leżące w niewielkiej odległości nad południowym brzegiem jeziora.

T24 (widok bindugi latem roku) - 12:23 (237). Wbrew obawom jaki wzbudza opis punktu, nie taki diabeł straszny. Podpis pod umieszczonym na tablicy zdjęciem określa rok w którym binduga, została sfotografowana. Nie wiesz co to jest binduga? Sprawdź. Może kiedyś się przyda.

Jadąć wzdłuż torów mijamy atrakcję regionu, wypełnioną turystami wąskotorówkę. T25 (pomost - sieć z reklamy) - 12:30 (238). Chyba nie jesteście zaintersowani jaka sieć komórkowa reklamowana jest na pomoście nad jeziorem?

Dalszą jazdę przerywa zaplanowany w tym miejscu przez Ewę i Jarka posiłek. Będzie to knajpa w miejscowości Bryzgiel w PCW Widok. Tym razem zachowam się ostrożnie, żeby nie powiedzieć asekuracyjnie. Zamiast nieznanych potraw zamawiam zwykłe naleśniki z serem. Spędzamy w tym miejscu godzinę (12:45-13:47). Pojedynczo wymykamy się nad skraj wysokiej skarpy z punktem widokowym by odczytać nazwę i wysłać kod zaliczający punkt. T27 (WIDOK - punkt widokowy - tablica - wyspa z legendy) - 13:06 (242). Wyspa to Krowa, kod - KROW.

Wreszcie ruszamy się. Jedziemy w kierunku pobliskiej wieży. Rozległe widoki warte są odwiedzenia tego miejsca. T28 (wieża widokowa - S tablica - nazwy własne w treści) - 13:56 (244).

T27 - widok na jezioro


T28 - tablica


Gorące popołudniowe godziny sprawiają, że trochę bezmyślnie jadę za prowadzącym. Nie przywiązując uwagi do pokonywanej trasy niewiele zapamiętuję z zaliczonych punktów.

PK19 (szczyt 10m na W) - 14:40 (254).
T13 (most - środkowa tablica - tytuł - wyrazy) - 14:59 (258).
T20 (krzyż prawosławny - rok) - 15:27 (265).

T13 most - Czarna Hańcza


Krzyż prawosławny - T20


Kiedy Jarek proponuje jazdę w kierunku PK30 zostaje przegłosowany. Bez spojrzenia na mapę podobnie jak dziewczyny proponuję jechać w kierunku bazy. Do końca limitu czasu pozostało przecież tylko trochę ponad 6 godzin. Obok już odkrytych punktów powinny pojawić się jeszcze kolejne.

Upał nie sprzyja podejmowaniu racjonalnych decyzji. Zaliczając PK30 poznalibyśmy położenie wielu wartościowych i blisko położonych punktów. Wybierająć w tym momencie powrót nie będziemy już mieli żadnego pola manewru - żaden dodatkowy punkt się nie odkryje. Moja (nasza) decyzja spowoduje, że po dobrym początku w końcówce nie mamy szans o zawalczenie o chociażby przyzwoite miejsce w rywalizacji.

Wracamy jadąc przez zupełnie odkryte bezleśne obszary. Głównym przeciwnikiem będzie dla nas silny przeciwny wiatr i duże odległosci pomiędzy punktami. Mnie wiatr szczególnie mocno nie przeszkadza. Na asfaltach staram się utrzymać optymalną szybkość, tak by grupka dojechala w całości do kolejnego punktu.

T30 (drogowskaz turystyczny - cyfry) - 16:13 (276).
T54 (grodzisko - krzyż - rok) - 17:02 (288).
T5 (rzeźnia - litery) - 17:37 (294).
T53 (koniec peronu - słupek hektometrowy - cyfry (ostatnia dwa razy) - 18:10 (301).

W końcówce to Magda zachowała najwięcej sił z nas wszystkich. I wielokrotnie czeka na resztę grupy. Mijamy jadącego z przeciwnej strony Wojtka Paszkowskiego. Zostawiamy rowery by dostać się na niewielkie wzniesienie. PK1 (szczyt górki - kępa drzew) - 19:39 (313).

Przed nami do pokonania najwyższe wzniesienie na trasie. Zbocze stoku narciarskiego. Nikt nie ma ochoty by ciągnąć rowery stromą zarośniętą trawą drogą. T2 (SE skraj góry - skrzynka elektryczna przy domku) - 20:03 (316).

T2 - widok ze stoku


Teraz nie musimy się już nigdzie śpieszyć. Do limitu czasu pozostały 2 godziny a my nie mamy już szans by zaliczyć jakikolwiek punkt. Na pocieszenie niezbyt imponujących w stosunku do rywali osiągnięć jest fakt, że każdy z nas poprawił swój maksymalny dystans pokonany podczas maratonu na orientację. Kiedy docieramy na metę mój licznik wskazuje 325 kilometrów. Meta 20:44 (325).

Podczas drugiego dnia pokonujemy co prawda ponad 150 km jednak zaliczamy jedynie 21 punktów i zdobywamy 460 punktów przeliczeniowych.

dystans 151,44 km
czas trasy 13:24
czas jazdy 9:19
śr. prędk. 16:26 km/godz.
max prędk. 62,81 km/godz.
21 punktów
460 pkt.przeliczenowych (19x20, 2x40)


wizualizacja przejazdu na 3drerun
Wigor - Daniel Śmieja (3 miejsce)
KS - Krzysztof Szawdzin @ Jarek Wieczorek (9)
KC - Krzysztof Cecuła (12)
Statystyka trasy:

Dystans: 325,86 km
Czas trasy: 34 godz. 44 min.
Czas jazdy: 19 godz. 57 min.
Prędkość śr.: 16,32 km/godz.
Prędkość maks.: 62,81 km/godz.
Zaliczone punkty: 59 z 95
Punkty przeliczeniowe: 1460/2720 (14x40+45x20)
Miejsce: 24/40


Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót