.

Sukces i porażka


XV Ekstremalne Zawody na Orientację - GRASSOR 2017

Reptowo, 24-25 czerwca 2017 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót

fot. organizator


Reptowo - po 9 latach wracam w okolice, w których rozpoczynałem przygodę ze "śmiejowymi" maratonami na orientację. Wówczas była to Nocna Masakra z bazą zlokalizowaną nieco ponad 20 km na zachód - na obrzeżach Szczecina. Chociaż trasy budowane przez Wigora należą do tych (naj)trudniejszych (a może właśnie dlatego), na każdą kolejną wracam z wielką przyjemnością. Od startu w 2008 r. w Szczecinie nie opuściłem żadnej z nich (9xNM i 9xGrassor).

Przed startem zmieniają się informacje co do osoby, która będzie budowała rowerową 300-tkę. Wreszcie zapada decyzja. Budowniczym tak jak dotychczas będzie pochodzący z nieodległego Goleniowa Daniel. To oznacza, że na trasie nie będzie punktów przypadkowych, a wykorzystane będą wszelkie ciekawe miejsca i orientalistycznie trudne fragmenty terenu.

Po niedawnych deszczach okazuje się, że nawet znający trasę budowniczy nie jest w stanie szybko rozstawić punktów. Z odprawą i startem czekamy na spóźniającego się Wigora. To już niemal tradycja, że start zostaje przesunięty o kilkadziesiąt minut.

Odprawa zakończona. Mapy rozdane. Do odnalezienia będzie dużo, bo aż 51 punktów. Z tego 31 punktów na trasie głównej, 21 punktów na "odcinku" specjalnym (Puszcza Bukowa) i 5 na tzw. LOP-ce. "Wartość" poszczególnych punktów bardzo się różni od 5/10 na OS-ie i LOP-ce do 30-60 na trasie głównej. Odnajdując wszystkie punkty w terenie można zdobyć 1400 punktów przeliczeniowych.

Start 10:40

Zgodnie z zasadami obowiązującymi podczas Grassora, na otrzymanej mapie (dwa arkusze formatu A3) umieszczono tylko kilka najbliższych punktów kontrolnych (tym razem 4). Inne "odsłonią się" po odnalezieniu ujawnionych już punktów kontrolnych. Będą do przerysowania z fragmentów mapek umieszczonych na lampionach. Po chwili namysłu wybieram punkt kontrolny, od którego rozpocznę trasę. Jadę asfaltami, leśnymi, dość dobrze przejezdnymi drogami. Zastanawiam się, z której strony podjechać, żeby ominąć zalaną w wyniku bobrowych prac drogę. Zamiast najkrótszej i najprostszej drogi od północy jadę do punktu od przeciwnej strony. Szukam w rozlewiskach poniżej tamy. Ruszam do przebłyskującej między drzewami bieli. Czyżby tam był umieszczony lampion? Podmokłe podłoże uniemożliwia przejście, a na rozlewisku ukazuje rodzina łabędzi. Rozświetlenie wcale w poszukiwaniach punktu nie pomaga, a wystarczyło wcześniej spojrzeć na opis punktu. PK3 (40 pkt) Tama bobrów - 11:30 (50 minut od startu).

Przerysowuję kilka punktów znajdujących się na północy mapy i ruszam dalej. Gruntowa droga prowadzi mnie do jednego z prostszych punktów. Mostu kolejowego nad rzeką nie sposób przegapić. Linia kolejowa nie została (jeszcze) rozebrana. Jedyna trudność to dotarcie do rzeki. Zarośnięta wysoką trawą droga. Nasyp kolejowy. Tu nie da się (nie warto jechać). Pozostawiam rower kilkaset metrów od celu i ruszam pieszo. Do słownika określeń orientalistycznych dopisuję kolejne słowo "mostownica". PK1 (30) Most kolejowy, północny przyczółek, na mostownicy - 11:58 (28 min.).

Teraz z dwóch jednakowo odległych punktów jakie mam do wyboru decyduję się na ten położony wyżej na mapie. Drugi z nich wymagałby mijania opłotkami miasta Stargard, a przejazd przez miasta nie jest moją mocną stroną. Jadę drogą, która miała prowadzić przez pola. Gdy ta (wbrew temu co widzę na mapie) kończy się, jadę koleinami w poprzek ociekającego wodą zboża. Linia wysokiego napięcia ułatwia orientację. Jeszcze nieuczęszczana droga wzdłuż lasu i wydostaję się do cywilizacji. Między dawnymi popegeerowskimi miejscowościami pojawia się nawet asfalt. Uff!!! Wreszcie mijam starą "berlinkę" w przebudowie. Dalej powinno być już tylko lepiej.

Wybieram dojazd do punktu drogą od zachodu. Zaraz!!! Gdzie jest ta droga? Po kilkudziesięciu metrach pozostaje już tylko prowadzenie roweru skrajem pola wzdłuż miedzy. Cel to widoczny z daleka las. Tu już nawet na mapie brak drogi. Jadę wąską koleiną skrajem pola i lasu. Prowadzę rower, przedzieram się obok powalonego drzewa. Jak dysponując mapą "setką" odnaleźć jakiś nieokreślony twór w środku mokrego, zarośniętego krzakami, nieprzyjaznego lasu? Jedynym punktem orientacyjnym jest narożnik pola. Ruszam na piesze poszukiwania. Próbuję sobie wyobrazić jak może wyglądać "naturalny szałas". Problem w tym, że tak ukształtowanych miejsc w tym lesie jest więcej. Zaglądam pomiędzy każde pochylone/połamane gałęzie. Okrążam mokradełko w obniżeniu terenu. Wracam do punktu wyjścia. To gdzieś tu w pobliżu musi być punkt. Zaglądam pod kolejne utworzone przez połamane gałęzie "schronienie". PK8 (60) Naturalny szałas - 13:13 (75). Wartość punktu - 60 - jak najbardziej odpowiada trudnościom związanym z dotarciem do tego miejsca.

Może okrążając las z drugiej strony będzie łatwiej opuścić punkt? Zamiast mokrego zboża pojawia się pole ziemniaków. Tędy również nie udaje się jechać. Droga prowadząca do lasu od południa? Ta droga również nie istnieje. Jadę koleiną prowadzącą po miejscami podmokłym polu (czyli tzw. drogą techniczną). Pomimo pojawiających się wody i błota udaje się przejechać nie zsiadając z roweru. Pole szybko obsycha. Po głęboko odciśniętych w błocie koleinach rowerowych kół pozostawionych przez rozstawiającego ten punkt Wigora widać, że niedawno było tu jeszcze gorzej. Moje cienkie opony tak głęboko nie zapadają się.

Uff!!! Wreszcie jest asfalt. Ten odcinek na zawsze mam już za sobą. Czy oby na pewno? Kilka kilometrów dalej sięgam po schowane pod koszulką opisy punktów. Zaraz, a gdzie jest karta startowa? Gorączkowe ale bezskuteczne poszukiwania. Wracam. Może wypadła kilka chwil wcześniej? Powtórka z rozrywki. Miękka droga techniczna. Bieg (tym razem bez roweru) przez grząskie kartoflisko. I to samo z powrotem. Karta wypadła niemal zaraz po wyjściu z lasu po zaliczeniu punktu. Co tam, wracając po kartę startową straciłem niewiele prawie pół godziny.

Kilka kilometrów asfaltu i zjeżdżam w drogę między polami. Pojawia się las i droga opadająca w kierunku łąk. Robi się coraz bardziej mokro. Zatrzymuję się i spoglądam na kompas - to nie ten kierunek, to nie ta droga. Wracam na skraj pól. Jadę wzdłuż lasu. Prawie z suchymi butami przeskakuję przez strumyk. Po chwili nie ma to już większego znaczenia. Przedzieram się przez sięgającą miejscami do ramion mokrą trawę. Prowadzę rower skrajem obsianego zbożem pola. Lampionu nie muszę szukać. Jest ukryty tylko dla tych, którzy atakowali punkt od "prawidłowej" strony. PK22 (50) Cienki dąb na skarpie - 14:31 (78). Teraz wystarczy zejść do poprowadzonej poniżej skarpy kiepskiej drogi i niemal komfortowo opuścić to miejsce. Dlaczego nie znalazłem tej drogi? Może dlatego, że nie zauważyłem załączonego rozświetlenia?

Jadę na południe, czyli do punktu, który będzie początkiem/końcem LOP-ki. Ruiny zamku kojarzą mi się z budowlami umieszczonymi na wysokich jurajskich wzgórzach. Jadąc wzdłuż nieużywanych torów kolejki wąskotorowej, próbuję wśród bujnej roślinności porastającej brzegi jeziora wypatrzeć wzniesienie. Nawet przy maksimum dobrej woli, nie udaje mi się tego dokonać. Po chwili wiem, że jestem zbyt daleko i z tej strony punkt jest nieosiągalny. Wracam. Spróbuję dostać się do ruin od przeciwnej strony. Zarośnięta droga wzdłuż jeziora. Gdy gęsta, wysoka trawa stawia zbyt duży opór, zostawiam rower i ruszam w kierunku, w którym przypuszczalnie znajduje się mój cel. Teren delikatnie wznosi się ponad okoliczne łąki. Wreszcie są wydeptane w trawie od przeciwnej strony ślady. Znowu nie zauważyłem rozświetlenia i drogi (droga to zbyt dużo powiedziane) zaznaczonej na mapie od zachodu. PK6 (40) Ruiny zamku, drzewo na murem - 15:16 (45).

Po drodze do kolejnego punktu mam szansę na zaliczenie 5 punktów umieszczonych na Linii Obowiązkowego Przejazdu. "Linia" to za dużo powiedziane. W tym przypadku narysowaną zwykle w takich przypadkach na mapie kreskę zastępuje pięć rozświetleń. Niby jest to duże ułatwienie, jednak ja w żaden sposób nie potrafię odgadnąć położenia żadnego z tych miejsc na głównej mapie. Rezygnuję. Szkoda czasu. Każdy z trudnych do odnalezienia punktów ma wartość jedynie 5 punktów przeliczeniowych.

Okrążam jezioro od wschodu i docieram do asfaltowej drogi. Tu mam czas na krótką chwilę wytchnienia. Nieużywana droga poprowadzona skrajem rosnącego nad strumieniem lasu właściwie nie istnieje - nie da się po niej jechać. W zamian jest dobra "droga techniczna" przez pole. Dobra? Z tym też można by dyskutować. Co chwila tylne koło ześlizguje się na prowadzących niewielkim zboczem koleinach. Wreszcie wypada zjechać do lasu. Mokro, błotniście. Po chwili zostawiam rower i do punktu docieram pieszo. PK11 (40) Ujście strumienia do rzeki 16:22 (66).

Jadąc na zachód próbuję zjechać w kierunku jedynego punktu z LOP-ki jaki udało mi się zidentyfikować. Na mapie jest to skrzyżowanie rzeki z linią kolejową, w opisie "LOP5 - nad brzegiem rzeki". Opuszczam asfalt obok mostu w Pęzinie. Po kilkudziesięciu metrach przedzierania się wzdłuż rzeki i obok popegeerowskich budynków rezygnuję. Nie mam pewności czy dotarcie do punktu od tej strony jest możliwe. Ba, nawet nie wiem czy prawidłowo zinterpretowałem mapę i czy punkt w tym miejscu się znajduje. Szkoda czasu poświęconego dla tego bezwartościowego badziewia.

Przede mną jeden z punktów "bez historii". Trudności nie sprawia pokonanie trasy dzielącej mnie od punktu. Skrzyżowanie opadającej w dół drogi z przepływającą poniżej rzeczką nie pozostawia miejsca na błąd. Dłużej, choć bez przesady, trwa poszukiwanie drzewa z lampionem. W pamięci nie pozostaje nawet fragment wspomnień tego miejsca. PK17 (40) Przepust, podwójny dąb 5 m na zachód - 17:26 (64).

Droga wzdłuż kolejnego jeziora. Odmierzanie odległości okazuje się zbędne. Tym razem widać wznoszący się nieznacznie nad poziom gruntu teren. Pozostawiam rower przy drodze i pieszo ruszam na poszukiwania. "Nasi" tu byli, pozostawili wydeptane w trawie ślady, więc nie jest to trudne zadanie. PK24 (30) Ruiny zamku, drzewo obok muru - 18:04 (38).

Asfaltowa droga prowadzi do punktu znajdującego w południowo-wschodnim narożniku mapy. Skręcam w drogę prowadzącą przez pola. Las. Jak tu pisać relację, jeżeli dalszej części dojazdu nie pamiętam. Nie pamiętam drogi przez las, nie pamiętam wąwozu. Ruiny? Drzewo z lampionem? Chyba były i to dobrze widoczne. Przecież punkt opuściłem już po kilku minutach.

To, że nie pamiętam dojazdu i pobytu na punkcie nie jest moim największym problemem. Punkt opuszczam tak szybko, że zapominam wysłać SMS-a z kodem potwierdzającym jego zaliczenie. Jeżeli dołożymy do tego fakt, że przed dotarciem do mety ponownie gubię kartę startową, nie mam żadnego potwierdzenia pobytu na punkcie. Ten punkt nie będzie uwzględniony w wynikach maratonu. PK23 (60) Ruiny w wąwozie, drzewo na skarpie - 18:49 (45). Potwierdzeniem dla mnie (i tylko dla mnie) jest ślad GPS i animacja 3drerun.

Objazd asfaltem czy skrót przez las? Ambitnie wybieram jazdę przez las. Droga (całkiem dobra szutrówka) kończy się po kilkuset metrach na skraju lasu. Dalsza jazda to jak wróżenie z fusów. W liściastym rzadkim lesie trudno dopatrzeć się jakiegokolwiek śladu istniejącej tu kiedyś drogi. Przede mną do pokonania stosunkowo niewielki fragment lasu. Nawet jeżeli nieznacznie zboczę z drogi powinno się udać. Nie udaje się. Pojawiają się śródleśne jeziorka, mokradła, bagienka, szerokie bagniste cieki wodne. Walczę, szukając sposobu na ominięcie przeszkody. Wreszcie poddaję się. Marzę tylko o tym, by jak najszybciej i w jakimkolwiek miejscu opuścić to nieprzyjazne chociaż urocze miejsce. Po kilkunastu minutach wracam na skraj lasu do punktu wyjścia czyli początku szutrowej drogi.

Starannie kontrolując odległość i wskazania kompasu, docieram na zarastającą polankę w środku lasu. Zdziczałe owocowe drzewa i pozostałe po stojących tu budynkach piwnice wskazują, że dotarłem do celu. PK19 (40) Ruiny gospodarstwa, stary kasztanowiec - 19:52 (63).

Przejazd pomiędzy punktami nie nastręcza trudności. Opuszczam asfaltową drogę. Mijam ostatnie zabudowania. Gruntowa drogę przecina ogrodzenie. Pod drutami przedostaję się na teren pastwiska. Już po chwili zostaję zauważony. Rycząc w moim kierunku zmierzają pierwsze pojedyncze czerwono umaszczone krowy. Do pierwszych zwierząt dołączają kolejne. Po chwili biegnąc po łące towarzyszy mi już całe stado. Pomimo obaw mam szczęście. Swoją miłość do mnie obwieszczają z bezpiecznej dla mnie odległości. Przy akompaniamencie wydobywającego się z dziesiątków gardeł ryku, nieco oszołomiony w pośpiechu przekraczam ogrodzenie pastwiska po drugiej jego stronie.

Liczę na to, że droga którą podążam (nie wszędzie da się jechać) skręci i doprowadzi mnie do szczytu. Poganiany przez wielbicielki nie zauważam, że powinienem skręcić zaraz na skraju lasu. Wracam. Droga, którą jadę po chwili gdzieś niknie. Trochę kręcę się po lesie. Biegam po najbliższym wzniesieniu. Jakim cudem trafiam na dalszy fragment drogi nie mam pojęcia. Sprawdzam, kilka mijanych po drodze pagórków. Wreszcie jest ten najwyższy, wyróżniający się z wszystkich dotychczasowych. Zmęczony, bez przekonania ruszam w górę. Umieszczanie punktu na pojedynczym dużym wzniesieniu nie jest przecież w stylu Wigora. W historii Grassora zdarzało mi się przeszukiwanie kilkunastu wzniesień, były bliźniacze szczyty, były rozległe wzniesienia lub też wzgórza niewiele wznoszące się ponad otaczający teren. Warto było się męczyć. Na szczycie miłe zaskoczenie - odnajduję lampion punktu kontrolnego. PK29 (60) Szczyt góry - 21:40 (108). Na pytanie - W jaki sposób zdobyłem ten punkt? Odpowiedź może być tylko jedna - Przypadkiem.

W liściastym lesie robi się już ciemno. Czas na oświetlenie. Kiedy dotrę do kolejnego punktu będzie już zupełnie ciemno. Nie bawiąc się w skróty, nieco okrężną ale asfaltową drogą docieram w pobliże punktu. Jedyna droga na mapie prowadzi po południowej stronie torów. Dotarcie na drugą stronę torów to już szukanie przejścia przez nieprzyjazny, zarośnięty, zasłany gałęziami las. Z niemałym wysiłkiem wdrapuję się na nasyp i przeprawiam na drugą stronę torów. W dalszych poszukiwaniach rower będzie zbytecznym i przeszkadzającym gadżetem.

Ruszam na poszukiwania. Biegam po wysokich nasypach. Sprawdzam czy któreś z najbliższych i tych dalszych widocznych tylko w świetle czołówki drzew nie jest poszukiwanym potrójnym bukiem. Kolejne dalsze i bliższe ziemne grzbiety i grzbieciki. Z uporem maniaka krążę po lesie. Wielokrotnie wracam ponownie w te same miejsca. Poszerzam teren poszukiwań. Za wszelką cenę staram sie dokonać tego, czego nie osiągnąłem podczas wszystkich dotychczasowych edycji Grassora - samodzielnie w nocy odnaleźć "śmiejowy" punkt kontrolny. Mam pecha, ten punkt w nocy nie należał do najłatwiejszych. Pomimo prawie godzinnych poszukiwań, po raz kolejny muszę uznać swoje umiejętności za niewystarczające. PK21 (40) - Potrójny buk na wale grodziska (południowo-wschodni narożnik. PK przesunięty ok. 100m na północ) - godz.22:40-23:35.

Z żalem ale opuszczam to miejsce. Dalsze poszukiwania wcale nie gwarantują sukcesu. Czas by próbę przełamanie nocnej niemocy kontynuować już w innym - być może łatwiejszym - miejscu. Punkt znajduje się niedaleko i tuż przy tych samych torach kolejowych. Dojazd wymaga jednak nieco dłuższego objazdu. Jadę wzdłuż torów, (chyba) asfaltową ale na pewno dobrą drogą przez las. Po chwili z głównej drogi do której dotarłem, skręcam ponownie w las. Zatrzymuję się na przejeździe kolejowym. Gdzieś w okolicach wiaduktu nad strumieniem powinienem odnaleźć punkt kontrolny.

Miejsce jest dość charakterystyczne, a obszar do przeszukania bardzo ograniczony. Tym razem musi się udać. Zostawiam rower przy leśnej drodze i ruszam na poszukiwania. Jest rzeka. Jest przewrócone drzewo. Widać też lampion PK. Płytka chociaż nieco zbyt szeroka rzeka przekracza możliwość skoku na drugi brzeg. Muszę improwizować. Zrzucam leżącą przy brzegu kłodę do wody i jestem na drugim brzegu. Niemożliwe staje się faktem. Po raz pierwszy od 9 startów w Grassorze samodzielnie odnalazłem w nocy punkt kontrolny. Powrotna droga jest już bardziej skomplikowana ale szczęśliwy wracam na właściwą stronę strumienia. PK27 (50) Wykrot - 00:43 (183)

Uszczęśliwiony nocnym zdobyciem punktu ruszam na podbój kolejnego. Sądząc po opisie i po umiejscowieniu na mapie również powinien nie sprawiać najmniejszego problemu. Starannie kontroluje kierunki i odległości. Do czasu wszystko się zgadza. Później zupełnie tracę orientację. Brak kolejowych torów, brak rzeki. Zaczynam bezradnie kręcić się po lesie. Szansa, by w ten sposób odnaleźć punkt jest bliska zeru.

Nieoczekiwanie z przeciwnej strony pojawiają się światła czołówek. Czuję się jakbym wygrał główną nagrodę na orientacyjnej loterii. Spotkanie innego spośród 21 startujących na 300 km trasie zawodników jest niemal niemożliwe. Do tej pory przez 16 godzin nie spotkałem ani jednej osoby. Nigdy nie czułem się tak samotny. Nadjeżdżający zawodnicy z pewnością wiedzą gdzie szukać punktu. Jeżeli poszukującymi są Bronek, Grześ i Romek to szybki sukces jest niemal pewny. Wystarczy znaleźć tory, a raczej jakikolwiek ślad ich istnienia i punkt jest nasz.

Nie ma śladu po torach, nie ma rzeki. Rozdzielamy się i każdy na swój sposób stara się odnaleźć cel. Pilnuję się mistrza. Sprawdzamy miejscy przy miejscu pobocze szutrowej drogi. Przecież tory kolejowe (nawet te dawno temu rozebrane) to nie igła w stogu siana. Poszerzamy poszukiwania. Zatrzymujemy się na betonowym mostku nad rzeką. Bronek identyfikuje miejsce. Kontrolując odległość wracamy do szutrówki od której rozpoczęliśmy poszukiwania. W miejsce to wracają również pozostali zawodnicy. Torów nie ma więc pieszo ruszamy przez las by dotrzeć do rzeki w jakimkolwiek jej miejscu. Podążając wzdłuż nurtu dotrzemy do punktu. PK28 (40) Zniszczony most, drzewo na zachodnim brzegu, dojazd szutrówką po zachodniej stronie strumienia - 3:12 (139). Mam złośliwą satysfakcję, że nie tylko ja mam problemy z odnalezieniem punktów. Różnica jest tylko taka, że inni pomimo początkowych trudności punkt odnajdują - ja nie.

Niestety dalsza jazda z moimi kolegami nie wchodzi w grę. Oni wybrali inną kolejność zaliczania punktów i jadą w przeciwnym kierunku. Przede mną punkt umieszczony w najdalszym północno-wschodnim narożniku mapy. Nie wiem na co liczę rezygnując ze znanego powrotu do asfaltowej drogi. Jadę na skróty w myśl dziwnej zasady, że nawet gdy na mapie nie ma żadnej drogi, w terenie musi się coś znaleźć. Wybieram każdą drogę, która może wprowadzić mnie z lasu na północ. Jadę przez pola koleinami pozostawionymi przez rolniczy sprzęt. Prowadzę rower. Znowu jadę. Mijam rozlewiska, zapadam się w błoto. Popegeerowskie pola bywają bardzo rozległe. Dwukilometrowa przeprawa ciągnie się w nieskończoność.

Wreszcie docieram do asfaltowej drogi. Bez kombinowania asfaltami objeżdżam punkt od północy. Tym razem zwracam uwagę na załączone rozświetlenie punktu. Polną drogą docieram do podnóża wzniesienia. Pozostawiam rower i ruszam na poszukiwania. Dokładnie przeszukuję rozległe wzniesienie. Przede mną od dłuższego czasu szuka punktu Rosiek. Bezskutecznie. Ja mam na dziś dosyć. Pozostawiam niezaliczony punkt i ruszam w długą drogę powrotną do bazy. Rosiek namierzy się ponownie i pomimo tego nie odnajdzie punktu. Czyżby znajdował się w innym miejscu? PK30 (40 - szczyt góry)

Pomimo, że przede mną jedynie asfaltowe drogi, muszę sięgnąć po ukryte zapasy energii. Jeszcze nie ochłonąłem po ciężkim przedzieraniu się przez pola. Od początku maratonu trapiły mnie dolegliwości żołądkowe. W końcówce przez długi czas czułem zalegające w żołądku kabanosy. By nie pogarszać sytuacji zdecydowałem się jedynie na jedzenie neutralnej czekolady. Ta wkrótce się kończyła. Wracam głodny, kończą się zapasy napojów.



To nie był mój dzień. 12(13) zaliczonych/odnalezionych punktów kontrolnych to jeden z najgorszych "grassorowych" wyników. Dlaczego tak słabo? Do dolegliwości zdrowotnych dołączyły się błędy przy poszukiwaniu punktów i nieoptymalny wariant ich zaliczania. Po końcowych wynikach maratonu dobrze widać, że samotna jazda podczas tego Grassora (każdego Grassora) nie jest najlepszym rozwiązaniem. Soliści zdecydowanie przegrali z zawodnikami jadącymi w 2 czy kilkuosobowych grupkach.

Sukces czy Porażka? Dwanaście (tylko dwanaście) zaliczonych punktów to porażka. Jeden (tylko jeden) odnaleziony w nocy punkt to mój sukces (pierwszy nocny punkt w czasie 9 startów). Najbardziej żałuję punktów, których nie zdążyłem odwiedzić. Sądząc po punktach które odnalazłem, cała pozostała część trasy była równie interesująca.

wizualizacja przejazdu na 3drerun (początkowa część trasy)


Statystyka trasy:

Dystans: 247,4 km
Czas trasy: 21 godz. 46 min.
Czas jazdy: 15 godz. 53 min.
Prędkość śr.: 15,57 km/godz.
Prędkość maks.: 40,6 km/godz.
Zaliczone punkty: 12 z 51
Punkty przeliczeniowe: 520/1400
Miejsce: 19/21


Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót