.

Grassor inny niż wszystkie


XII Ekstremalne Zawody na Orientację - GRASSOR 2014

Lubrza, 21-22 czerwca 2014 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót

foto Basia Nieścioruk (1), Jacek Nowicki (1), Wojtek Paszkowski (6)


Pomimo wielu orientacyjnych porażek, po raz kolejny wystartuję na trasie Grassora - szczególnej imprezy na mapie pucharowych maratonów na orientację. To odbywające się dwa razy do roku (druga impreza to Nocna Masakra) spotkanie wielbicieli "śmiejowych" punktów kontrolnych. Jak co roku wystartuje tu kilkunastu znających się, tych samych od wielu edycji orientalistów. "Nowych" jest niewielu i: albo pokochają tą imprezę tak jak my, albo będzie to dla nich pojedynczy kontakt z tą imprezą. Grassor jest jak narkotyk, wciąga miłośników mocnych wrażeń, odtrącając pozostałych. Kusi niezapomnianymi terenami, niesamowitymi miejscami w których umieszczone są punkty kontrolne, opisami wzbudzającymi zdziwienie, kiedy już odnajdziemy sprytnie umieszczony punkt. Nieaktualne (i nie zawsze aktualizowane) mapy dodają smaczku imprezie. Zawsze precyzyjnie umieszczone punkty w nie zawsze aktualnej drożni potrafią zaburzyć zmysł orientacji (przynajmniej na krótko) nawet najlepszych orientalistów. Tym razem trasa ma być szczególna. Dodatkową atrakcją ma być odcinek specjalny, usytuowany w dawnych poniemieckich bunkrach i łączących je tunelach kilkanaście metrów pod ziemią. Już jadąc ze stacji kolejowej do bazy mijam jeden z nich.


Przygotowania do startu (fot. J.N.)


Na otrzymanej na kilkanaście minut przed startem mapie, zgodnie z formułą Grassora, zaznaczone są jedynie znajdujące się najbliżej bazy punkty (4 z 26). Pozostałe elementy orientacyjnej łamigłówki będziemy poznawać podczas zaliczania tych już widocznych jak i kolejnych punktów. Chociaż punktów zaznaczonym na mapie jest cztery, to logicznym jest wybór jednego z dwóch: leżący w północno-wschodnim narożniku mapy PK6 lub znajdujący się na południu od bazy PK9. Stadna jazda w kierunku położonego w podziemiach odcinka specjalnego nie wydaje się trafną decyzją. To miejsce wolałbym "zwiedzać" w samotności, więc zostawiam je "na deser".

Ruszam na południe, wczorajszy dojazd ze stacji kolejowej do bazy ułatwia początkową nawigację. Kiedy skręcam nad właściwe jezioro moją orientację zaburza mijane wzgórze. Pomimo, że odległość jeszcze nie ta, daję się nabrać i na nim szukam grodziska, a na porastających pagórek drzewach lampionu punktu kontrolnego. Do mojej koncepcji udaje się nawet przekonać jednego z zawodników - Krzyśka Szawdzina. Jeszcze jedno mylne wzgórze i wreszcie to, którego od początku szukaliśmy. Wygląd tego miejsca nie pozostawia wątpliwości. Wyraźnie widać imponujących rozmiarów, dobrze zachowane, niewątpliwie utworzone ludzką ręką, kręgi. Za jednym z drzew znajduje się pierwszy na mojej trasie punkt. Razem z nami zalicza go Jurek z Basią. PK9 - Grodzisko, północny skraj wewnętrznego okręgu, na górze -13:05 (55 min. od startu).


Drzewo w grodzisku PK9 (fot. B.N.)


Objeżdżam niemal całe jezioro by dotrzeć do miejscowości Niedźwiedź. Wszystko na mapie się zgadza … do czasu. Gdy zjeżdżam z głównej leśnej drogi by zaliczyć odległy o niespełna kilometr punkt, źle odmierzam odległości a w plątaninie niewyraźnych leśnych dróżek i przecinek tracę orientację. Zamiast szybko wrócić do ostatniego pewnego miejsca i ponowić próbę, objeżdżam potężny kawałek lasu. Ponowny rokujący powodzenie atak od północy, kończę na skraju wycinki. Widoczni z oddali zawodnicy skutecznie odwracają moją uwagę od mapy. Jeszcze chwila chaotycznych poszukiwań i daję za wygraną. Zastanawiam się nad sensem samotnego pokonywania tras Grassora. Do tej pory orientację traciłem tylko w nocy. Może trzeba pomyśleć o jeździe z przewodnikiem lub rezygnacji ze startów w tej imprezie. NIE!!!. Chyba wiecie, że żartuję. PK11 - Skrzyżowanie dróg, drzewo 3m na wschód - niezaliczony.

Po orientacyjnej wpadce na PK11 z niechęcią patrzę na zieleń lasów i błękit wody całkowicie pokrywających teren Gryżyńskiego Parku Krajobrazowego. Czy ja jestem w stanie odnaleźć w tych warunkach znajdujący się tam PK2? Odpowiedź wydaje się oczywista. Punkt omijam szerokim łukiem. Wkrótce odbiorę telefon od organizatora, że punkt jest anulowany i że absolutnie mam tam nie jechać. Oznaczenia punktu zostały usunięte przez bandę wędkarzy a jedyny dojazd zablokowany. PK2 - Jaz kominowy, drzewo na wprost drogą 200 m. na wschód - niezaliczony.

Zmierzam oczywistymi i w większości asfaltowymi drogami w kierunku kolejnego punktu. Nawet gdybym się pogubił, obiektem którego nie sposób przeoczyć jest brzeg jeziora. Leśnymi ścieżkami wjeżdżam prosto nad jego przesmyk. PK8 - Jaz, zachodnia strona kanału, drzewo 5m na S, - 15:50 (2:45 od poprzedniego punktu).

Perforuję kartę startową, wpisuję czas, przerysowuję kolejny punkt/punkty i ruszam dalej. Te trzy czynności będę powtarzał na każdym zaliczanym punkcie. Najbliższy położony jest kilka kilometrów na południe nad tym samym ciekiem wodnym. Przede mną przejazd, na którym nawet mnie nie udaje się popełnić błędu. PK5 - Elektrownia syfonowa, brzoza 10m na SW - 16:30 (0:40). Na wale spiętrzającym wodę Wojtek wysłuchuje historii stojącej tu budowli oraz jej właściciela. Wyjątkowo zjadliwe komary sprawiają, że staram się opuścić punkt możliwie jak najszybciej.


Elektrownia syfonowa i PK5 (fot. W.P.)


Razem z Wojtkiem ruszam dalej na południe. Przed nami przeprawa mostem kolejowym na drugi brzeg Odry. Przed mijanym sklepem spotykamy biesiadujących Pawła i Grzesia. Na razie nie mam żadnych potrzeb związanych z tym przybytkiem więc spokojnie jadę dalej. Nie mam wątpliwości, że napotkani orientaliści jeszcze przed osiągnięciem kolejnego na trasie celu dołączą do mnie. Dojazd do mostu wcale nie jest taki oczywisty, przynajmniej na mapie nie ma niczego, co by przypominało drogę, ścieżkę lub inny element linowy. Prowadzenie roweru wzdłuż czynnej linii kolejowej nie wydaje się najszczęśliwszym rozwiązaniem. Wyjeżdżam na nadodrzańskie łąki i ruszam "na krechę" prosto w kierunku mostu. Jeszcze skok przez niezbyt głęboki i niezbyt mokry rów i mogę wpychać rower prosto pod nasyp. Początkowo prowadzę rower po kładce wzdłuż torów kolejowych by końcówkę pokonać już na rowerze. Wkrótce dołączą do mnie pozostawieni pod sklepem zawodnicy. Na punkt wjeżdżamy już w komplecie. PK26 - Szczyt górki - 17:33 (1:03).

U podnóża wzniesienia są już Tomek Konieczny i Marcin Witkowski. Dziurkowanie karty startowej, wpisywanie godziny (lub wysyłanie SMS-a), przerysowywania kolejnych punktów kontrolnych. Tu lekkie zaskoczenie, niespodzianka - jednego z punktów w żaden sposób nie możemy zidentyfikować i umieścić na naszych mapach. Kiedy kolejne próby nie udają się pozostaje telefon do Wigora. Ten potwierdza pomyłkę. Na lampionie mamy wrysowany PK7 znajdujący się w znacznej odległości od miejsca, w którym się znajdujemy. Organizator instruuje gdzie mamy zaznaczyć pominięty/pomylony na lampionie punkcik.


Szczyt górki PK26 (fot. W.P.)


Niemal całą dalszą trasę pokonam w towarzystwie Pawła, Grzesia i Wojtka. Z przyczyn oczywistych moja osobista orientacja zejdzie na dalszy plan. Priorytetem będzie walka o przeżycie czyli utrzymanie się razem z jadącymi, miejscami wyjątkowo szybko, partnerami. Że nie będzie to sprawa łatwa doświadczam na najbliższych leśnych, piaszczystych drogach. Różnica w grubości opon jest bardzo odczuwalna. Każdy bardziej mięsisty piach ogranicza moją prędkość lub zatrzymuje w miejscu. Moi partnerzy w tym czasie nieubłaganie oddalają się. Kiedy na jakimś skrzyżowaniu zatrzymują się by skontrolować mapę, odrabiam stracony dystans. Tylko co jest tu skutkiem a co przyczyną? Może zatrzymują się bym mógł "dojechać" a korzystając z postoju sprawdzają dalszą trasę na mapie.

Pewnie wjeżdżamy na pozbawione drzew wzgórze widokowe. To nie czas na zachwycanie się widokami ale warto chociaż rzucić okiem na rozległą dolinę Odry oraz widoczne z oddali Krosno Odrzańskie. Zgodnie z opisem lampion punktu kontrolnego dostrzegam nieco poniżej "łysego" - porośniętego jedynie niskimi krzakami wzgórza. PK24 - Szczyt góry, najbliższe drzewo na południe - 18:15 (0:42).

Na tym brzegu Odry mamy do zaliczenia jeszcze dwa punkty. Później czeka nas promowa przeprawa, na którą musimy dotrzeć w godzinach kursowania promu czyli przed godziną 21. Nie można tego odkładać na ostatnia chwilę. Chociaż to ja mam rower bardziej nadający się do pokonywania asfaltowych dróg, zwykle na asfaltach prowadzi Paweł narzucając szaleńcze tempo. Kiedy mkniemy przez zupełnie nieosłonięty przed silnym wiatrem most na Bobrze spoglądam na licznik - wskazuje 32 km/godz. W tych warunkach mogę jedynie możliwie najlepiej chować się za plecami prowadzącego. Zjeżdżamy w las. Opis punktu mnie nie zwodzi. Zgodnie z oczekiwaniami po krótkich poszukiwaniach dostrzegamy niewielki kopczyk wielkości średniego mrowiska. PK25 - Kopiec przy ścieżce, drzewo 5m na zachód - 19:07 (0:52).

W drodze na prom czeka nas jeszcze prosty punkt nad brzegiem Odry. Paweł tym razem wybiera nieco improwizacji. Kiedy droga kończy się przy przepuście nad kanałem, ruszamy przez łąki w kierunku ściany lasu. Szczęście nam sprzyja oddzielające nad od rzeki głębokie kanały służące w porze suchej do nawadniania tutejszych łąk - teraz są niemal pozbawione wody. Nawet podoba mi się takie urozmaicenie w przerwie pomiędzy napieraniem asfaltami a wleczeniem piaszczystymi drogami. Wkrótce przez wysoką roślinność przedzieramy się do podmokłej drogi. Jeszcze kilkaset metrów i wdrapujemy się na wał przeciwpowodziowy. Wojtek jeżdżący własnymi drogami dociera tu chwilę przed nami. PK14 - Tablica "529", dwa drzewa ok 20m NW - 19:44 (0:37).


PK14 - nad Odrą (fot. W.P.)


Chwila jazdy mocno rozjeżdżonym przez samochody wałem przeciwpowodziowym (a podobno poruszanie się wałami jest zabronione) i po chwili jesteśmy już na przeprawie promowej. Pakujemy się na nadpływający właśnie prom i czekamy kiedy ruszy na drugi brzeg. Jest chwila wytchnienia, czas na spokojne "zapakowanie" kolejnej porcji żywności. Dość dobrze czuję się na drodze pokrytej cienką warstwą mokrego piachu. Kiedy omijam bokiem wielką kałużę tracę grunt pod kołami kładąc się jak kłoda na poboczu drogi. Słychać trzask …. pękającego kołka w płocie. Z niebezpiecznie wyglądającego (jak stwierdził Paweł) ale kontrolowanego (wg mnie) upadku wychodzę bez żadnego uszczerbku więc możemy jechać dalej. Zapadające ciemności sprawiają, że położone w mało charakterystycznych miejscach najbliższe punkty kontrolne nie pozostawiają w mojej pamięci żadnego śladu. PK18 -Skraj łąki, podwójna sosna 20:33 (49 min.). PK20 - Narożnik łąki, gruba sosna na SE 21:09 (0:36)


W oczekiwaniu na przeprawę (fot. W.P.)


Czas na pierwszą selekcję. Na początek odpuszczamy położony za bardzo na zachód PK17 - Suchy rów, drzewo 5m na wschód. Nieco później ten sam los spotka PK22 - Zakole rzeki, gruby dąb oraz PK15 - Most kolejowy, północny przyczółek, pod małym łukiem. Jak stwierdzi na mecie Wigor straciliśmy możliwość pokonania najciekawszych terenów, czytaj: dróg z największymi pokładami piachu. Brrrr!!!!

W związku z zapadającymi ciemnościami konieczna jest niewielka modyfikacja naszej trasy. Przed nastaniem nocy musimy koniecznie zaliczyć otwarty sklep spożywczy. O ile na brak jedzenia nie narzekam, to z początkowych 4 litrów płynów pozostał jedynie jeden bidon z herbatą. Paweł z Grzesiem ogałacają sklep z resztek kiełbasy. Ja uzupełniam zapasy płynów i z trudnością wpycham kolejny baton chałwy. Przedłużający się pobyt pod sklepem umila nam tubylec, jak mantra powracający do opowieści o swoim najlepszym rowerze. Chyba niezbyt dokładnie go słucham, bo nie potrafię sobie przypomnieć jego marki.

Temperatura w nocy oscyluje pomiędzy 11-12 stopniami. Mimo przemoczonych przez padający od czasu do czasu deszcz ciuchów są to warunki doskonałe do jazdy. Wychłodzony podczas przedłużającego się postoju pod sklepem muszę jednak wyciągnąć z sakwy jedyną zapasową odzież - kurtkę p-deszcz. Po kilku kilometrach rozgrzewki w terenie będzie już zupełnie zbędna.

Z nowymi siłami ruszamy na poszukiwanie lampionów i punktów kontrolnych. Nieco Kluczymy leśnymi dróżkami by trafić nad jezioro. Kiedy już jedziemy jego brzegiem Paweł odbiera telefon od jeżdżącego własnymi drogami Wojtka - jest już na punkcie. Po chwili my również ten punkt zaliczamy. PK10 - Koniec przecinki, brzoza obok słupka 23:19 (2:10).

Różnej jakości leśnymi drogami docieramy do miejsca w którym powinniśmy zacząć szukać punktu kontrolnego. Zgodnie z opisem wzdłuż biegnącej skrajem lasu drogi znajduje się ogrodzony las. Przed nami dziury w ogrodzeniu szukają już Jacek Nowicki z 13-letnim synem Kubą, którzy wywalczą 3 miejsce na 150 kilometrowej trasie "rekreacyjnej". Kilkadziesiąt metrów dalej znajdujemy się po właściwej stronie siatki. Nie ryzykując pozostawienia rowerów na dole i późniejszego ich szukania, wpychamy je prosto pod doœć strome porośnięte nieuporządkowanym lasem wzgórze. Stromizna się wypłaszcza, trafiamy na biegnącą grzbietem przecinkę i drzewo z czerwonym dwuliterowym kodem. Nie ma za to żadnego śladu po umieszczonym w środku lasu lampionie i perforatorze. Punkt zaliczamy jedynie wirtualnie powiadamiając o zaistniałym fakcie organizatora. PK12 - Szczyt góry przy przecince. Uwaga las od pola ogrodzony. Przejście przez płot po zwalonym drzewie - 0:19 (1:00).


Zachód a może już wschód słońca (fot. W.P.)


Nie ma tego złego. Okazuje się, że warto było zabrać ze sobą rowery. Istniejącą tu przecinką szybko opuszczamy punkt. Gdzieś po drodze zatrzymujemy się na chwilę w barze przy stacji benzynowej. Koledzy zamawiają kawę. Wszyscy z przyjemnością pochłaniają talerz gorącej zupy gulaszowej. Po faszerowaniu się różnego rodzaju suchym prowiantem czuję "niebo w gębie". Aż szkoda opuszczać takie miejsce. Tym bardziej, że przed nami wrednie wyglądający, szczególnie trudny do zaliczenia w nocy punkt w zakolu mocno "pokręconej" rzeki Pliszki. Dość pokręcony dojazd. Przecinka, która nie do końca zgadza się z tą narysowaną na mapie. Brzeg rzeki. Z rowerami przedzieramy się na wschód w kierunku rzekomego zakola. Czy to właściwe zakole? Wątpliwości ma nawet Paweł. Zaczynamy się wycofywać. Grześ w geście desperacji sprawdza kilka drzew rosnących na niewielkiej "niby" skarpie. Bingo!!! Jest lampion. Uczucie ulgi. Szczęście nam dopisało. Gdyby nie to, w zakolach Pliszki moglibyśmy spędzić kolejne kilkadziesiąt minut. PK21 -Zakole rzeki, sosna na skarpie - 2:15 (1:56).

Już pobieżne spojrzenie na rzekę pozwala stwierdzić, że pokonanie jej wpław jest trudne a może niemożliwe. Odpuszczamy sobie przeprawę do biegnącej po drugiej stronie drogi, która doprowadziłaby nas do PK22 znajdującego się na drugim brzegu rzeki. Bez większych problemów zaliczamy natomiast dwa kolejne punkty: PK16 -Szczyt góry, drzewo 3m na NW - 3:09 (0:54) oraz PK13 - Przepust, gruby dąb na zachód 3:53 (0:44).

W ten sposób udało mi się przetrwać w dobrym towarzystwie krótką czerwcową noc. Cel jaki mi przyświecał przez mijające kilka godzin został zrealizowany. Nie czuję jeszcze wyczerpania zbyt szybką dla mnie jazdą, więc postanawiam dokładać do dotychczasowych wspólnych dokonań kolejne punkty. Szybkie asfalty (mam wrażenie, że było ich podczas tegorocznej edycji rajdu wyjątkowo dużo) przeplatają się z jazdą w terenie. Przekraczamy przecinającą ten teren autostradę. Wkrótce docieramy do tajemniczo opisanego punktu. Czym jest jaz kominowy? Na miejscu zastajemy betonową budowlę, której czubek widzimy na końcu niemal każdego stawu rybnego. Tutaj staw jest pusty a jaz widoczny w całej okazałości. Czy jest to specjalistyczna nazwa tej konstrukcji czy nazwa wymyślona przez Wigora dla potrzeb Grassora pozostanie jego słodką tajemnicą. Próba wygooglania tego określenia kończy się odesłaniem do strony maratonu. PK23 - Stary jaz kominowy, po rurze do celu, w środku - 5:01 (1:08).

Przed nami jeden z najładniej położonych punktów kontrolnych na trasie. Zagłębiamy się w malowniczych, rozgałęziających się ku górze jarach. Który z nich kryje w swoim wnętrzu lampion punktu kontrolnego? Poruszanie po dniem jaru utrudnia podmokły teren. Grześ jako pierwszy nie zważając na spływającą z góry wodę brnie dnem jaru, skręca w odpowiednią jego odnogę i dociera do punktu. Na punkcie spotykamy supermaratończyka Krzyśka Siemieniuka. PK19 - źródło, na dnie jaru, ok 100m na południe w górę strumyka - 5:58 (0:57).


Punkt w jarze (fot. W.P.)


Nieustannie przeskakujemy z jednej na drugą stronę autostrady. Wracamy również na początkowy fragment mapy a to oznaka, że z każdym zaliczonym teraz punktem zbliżamy się do bazy i do końca imprezy. Punkt zaznaczony jest gdzieś w środku lasu o bogatej rzeźbie terenu. Bez podpowiedzi w postaci dokładniejszego rozświetlenia terenu byłby wyjątkowo trudny do odnalezienia. Teraz wystarczy precyzyjnie zidentyfikować dwie te same drogi na obu mapkach by później bezbłędnie trafić do celu. Moi partnerzy radzą sobie z tym zadaniem doskonale. PK7 - Skrzyżowanie drogi z przecinką, drzewo 3m na zachód - 6:46 (0:48).

Po raz kolejny tracę dystans na piaszczystej drodze. Próbuję odrabiać straty na asfaltowej drodze ale powoli moje siły się wyczerpują. Przyjemna, choć mocno pofalowana, asfaltowa droga przez las doprowadza nas z powrotem nad Pliszkę. Mijamy most nad rzeką i nieopodal odnajdujemy PK4 - Przepust, dwa drzewa 30 m na zachód, na południowym brzegu - 7:34 (0:48).

Trochę okrężną ale dobrą drogą przez Toporów jedziemy w kierunku jednego z ostatnich na naszej trasie punktu. Miejsce którego poszukujemy, teraz porośnięte starym już lasem, zupełnie nie przypomina tego w opisie punktu. Kilkadziesiąt metrów pokonujemy z buta by zaliczyć PK3 - Nasyp autostrady, skarpa na górze - 8:40 (1:06).

Chociaż do zakończenia limitu czasowego pozostaje 3 i pół godziny a do zaliczenia ostatnie 2 punkty podejmuję decyzję, która dojrzewała we mnie już od kilkunastu kilometrów. Porzucam dotychczasowe towarzystwo, odpuszczam najwyżej położony punkt na trasie PK1 - Szczyt góry, drzewo ok. 10 m na wschód - niezaliczony. Sił powoli mnie opuszczają, a nigdy bym sobie nie darował gdyby brakło czasu na odwiedzenie odcinka specjalnego umiejscowionego w bunkrach i podziemnych tunelach.

Wkrótce równy asfalt się kończy i kilka kilometrów będę pokonywał jadąc drogą pokrytą brukiem. Bruki nie były dotąd podstawą do narzekań jednak po ponad 20 godzinach pobytu na trasie, pokonanie tego odcinka staje się wyzwaniem bardziej ekstremalnym. W lewo, w prawo, w lewo, w prawo - Boryszyn czy Staropole? W którą stronę pojechać na rozwidleniu dróg? Na otrzymanej mapie jakiegoś logicznego dojazdu do PK6 czyli do poniemieckich bunkrów nie widać. Na chybił trafił skręcam w lewo na Boryszyn. To dobra decyzja. W miejscu w którym spodziewam się co najwyżej kiepskiej ścieżki zastaję asfaltową drogę i drogowskaz Bunkry Boryszyńskie. Kilka kilometrów dojazdu i pracownik obsługi trasy turystycznej Pętli Boryszyńskiej tłumaczy mi jak dotrzeć do wejścia do bunkrów - przed kominem w lewo, po wyjeżdżonych śladach. Po kilkuset metrach już nie pamiętam czy miałem skręcić przed czy za kominem, w prawo czy w lewo ale w końcu bez problemu jestem przed bunkrem. Potwierdza to widok lampionu i obecna przed wejściem do bunkrów obsługa rajdu. PK6 - Wejście do bunkra, początek OS - 9:53 (1:13).

Przede mną najciekawsza, najbardziej intrygująca część rajdu. Do zakończenia imprezy pozostało ponad 2 godziny, więc ze zdziwieniem słucham pytania, czy będę robił obydwie pętle podziemną i naziemną? Oczywiście tak. Przerysowuję punkty z wzorcowej mapy i przeciskam się przez drzwi dzielące mnie od "klatki schodowej". Przede mną kilka pięter (podobno 5) wąskimi schodami w dół. Próbuję jechać, jednak mokra piaszczysta papka pokrywająca dno początkowego tunelu sprawia opór. Dalej jest już nieco lepiej. Na początek wybieram najbardziej odległy punkt OS-u. W ciemnościach mam wrażenie, że droga kanałem ciągnie się w nieskończoność. Nic w otoczeniu przecież się nie zmiania. System kanałów nie jest zbyt skomplikowany więc z orientacją nie mam problemów. Przez przeoczenie docieram aż do zamurowanego końca tunelu. Wracam do komory w połowie drogi. Bezskutecznie poszukuję lampionu, wreszcie spoglądam w górę. Metalowe schody, takie jakimi tu schodziłem, doprowadzają mnie do położonego piętro wyżej punkt 4D.

Jadę bardzo wolno i ostrożnie. Przed wejściem do tunelu zapomniałem wymienić baterii w czołówce a w dość nieregularnych odstępach w podłożu pojawiają się różnej wielkości otwory. Sam w taki otwór raczej się nie zmieszczę ale przebicie dętki lub uszkodzenie koła i upadek są jak najbardziej realne. Pomimo, że miejscami pojawia się woda zadziwia świeże powietrze panujące w podziemiach (zero typowej dla takich miejsc stęchlizny). Czyżby dawni konstruktorzy bunkrów zapewnili im też naturalną wentylację? Paweł z Grzesiem mijają mnie na pełnej prędkości. Razem z Wojtkiem odnajdujemy jeden z kolejnych punktów. Czas stracony na odnalezienie zaledwie 3 punktów sprawia, że odpuszczam sobie 2 kolejne i innym wejściem pokonuję kilka pięter schodów w górę. Dorobek punktowy w porównaniu z poświęconym na pobyt w podziemiach czasem jest znikomy jednak warto było to zrobić. Wracam na miejsce startu OS-a, odpuszczam sobie drugą niewątpliwie równie ciekawą naziemną pętlę oddając sędziemu kartę tego odcinka.

Przede mną już tylko kilkukilometrowy powrót do bazy. Mijam Jurka, który z Basią realizują jakiś bardziej ekstremalny wariant powrotu do bazy wdrapując się na stromy nasyp nieczynnej linii kolejowej. Po 23 godzinach i 39 minutach melduję się na mecie. Pokonuję rekordowy na Grassorze dystans 312 km, i zdobywam rekordową ilość 20 punktów. Wystarcza to na zajęcie rekordowego w dotychczasowych startach w Grassorze miejsca 4. Po raz pierwszy w historii grassorowych startów oszczędza mnie uniemożliwiający jazdę senny kryzys. Grassor inny niż wszystkie dotychczasowe - a może jednak taki sam.


Bohaterowie relacji (w przypadkowej kolejności):

Paweł Brudło,
Grześ Liszka,
Wojtek Paszkowski,
Basia Nieścioruk,
Jurek Ścibisz,
Krzyś Siemieniuk,
Tomek Konieczny,
Marcin Witkowski,
Krzyœ Szawdzin,
Jacek Nowicki,
Kuba Nowicki,
Daniel Śmieja (Wigor)


Statystyka trasy:

Dystans: 312,45 km
Czas trasy: 23 godz. 39 min.
Czas jazdy: 17 godz. 35 min.
Przestoje: 6 godz. 4 min. )
Prędkość śr.: 17,83 km/godz.




Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót