.

By nie było zbyt łatwo


XI Ekstremalne Zawody na Orientację - GRASSOR 2013

Łubowo, 22-23 czerwca 2013 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót

foto Wojtek Paszkowski


Wczesna pobudka i poranny wyjazd nie jest dobrym wariantem przed czekającymi nas 24-godzinymi zmaganiami. Pomimo To przyłączam się do Tomalosa - alternatywą jest wcześniejsze zakończenie imprezy i 30 kilometrowy dojazd do najbliższej stacji kolejowej. Samochód prowadzi Kasia nie biorąca udziału w maratonie. My z mniejszym lub większym skutkiem udajemy sen.

Przedłużająca się ceremonia rozdania map. Przy czterech zaznaczonych na mapie punktach nie mają sensu dłuższe rozważania nad wyborem trasy. Po krótkich konsultacjach i po sygnale START (12:15) ruszam drogą w kierunku Bornego Sulinowa czyli w kierunku PK8.


PK8 - Bunkier (w środku) - 12:43 (28 min.)

W tym samym kierunku rusza większość bikerów obu tras rowerowych. Rozpoczyna się ostra szosowa jazda. Grupa się rozciąga. Przed nami jedzie Paweł. W pościg za liderem rzuca się Grześ. Po kilku kilometrach wspólnej jazdy darujemy sobie szalone przekraczające 40 km/godz. tempo jazdy (gdyby Grześ utrzymał taką prędkość powinien wrócić do bazy po 12 godzinach z zaliczonym kompletem punktów). Chociaż przed startem nie planowaliśmy wspólnej jazdy znaczną część trasy pokonam razem z Tomalosem, który znalazł się w grupie pościgowej. Na pierwszych punktach towarzyszyć nam będzie 2 niezidentyfikowanych bikerów.

Szybkie tempo sprawia, że niezbyt precyzyjnie odmierzamy odległość. Zwiedzamy ruiny jednego bunkra. We wnętrzu kolejnego, odnajdujemy lampion punktu kontrolnego. Przerysowujemy na nasze mapy 3 kolejne punkty kontrolne i ruszamy dalej.



PK1 - Przesmyk, PK przesunięty ok. 50 m na W - 13:44 (61 min.)

Leśna, miejscami piaszczysta droga. Niewielka miejscowość Czochryń. Granica poligonu. Czas by zmierzyć odległość do punktu, opis którego stanowi dla nas małą zagadkę. Kiedy odległość się zgadza rozpoczynamy bezskuteczne poszukiwania. Wracamy i sprawdzamy jakąś przecinkę. Kiedy zaczynamy się bezradnie kręcić proponuję powrót do ostatniego pewnego punktu. Drogą z lewej strony wyjeżdża Tomek Konieczny. Daje jakieś wskazówki ale te nie są potrzebne bo ślady odciśnięte w porośniętej trawą przecince doprowadzają nas prosto do celu. Sądząc po międzyczasach Tomka na poszukiwaniach punktu tracimy niemal 20 minut. Tym razem precyzyjne namierzanie odległości niewiele pomogło. Jeszcze nie raz dzisiejszego dnia dowiemy się, że równie ważnym jak pomiar odległości jest precyzyjne śledzenie wskazań kompasu. Jakże inaczej analizuje się mapę siedząc przed komputerem w zaciszu mieszkania.


PK19 - Szczyt góry - 14:45 (61 min.)

Wracamy na skraj poligonu. Przed nami długi, prosty orientacyjnie przelot. Jedziemy twardą (miejscami tylko piaszczystą) szutrową drogą. Niewielką rzeczkę pokonujemy przechodząc po mocno zniszczonym mostku. Po przykrych doświadczeniach przy poszukiwaniu poprzednich punktów precyzyjnie odmierzamy odległości, sprawdzamy kierunki, by bezproblemowo odnaleźć szczyt górki i drzewo z lampionem punktu kontrolnego. Tym razem drogi zgadzają się z mapą, która w tym miejscu nie została "poprawiona" przez organizatora.


PK7 - Mostek z pnia, drzewo ok. 20 m na S, wschodni brzeg - 15:22 (37 min.)

Leśnymi drogami przedostajemy się do widocznej na północ od punktu drogi. Zaskakuje nas równy asfalt droga (spodziewałem się co najwyżej szutru). Nieco dalej, za zakrętem, równie silnie zaskakuje nas droga, po której miejscami pozostały jedynie strzępki dawnego asfaltu. Dotarcie do punktu nie nastręcza najmniejszych trudności. Chociaż obawiam się jakości "mostka z pnia" jest to całkiem pewna przeprawa. Po raz pierwszy spotykam się z leczniczym działaniem rosnących w lesie pokrzyw.


PK4 - Bunkier - w środku - 16:14 (52 min.)

Opuszczamy las. W miejscowości Krągi rozdzielamy się z Robertem, którego spotkaliśmy na zaliczonym punkcie. Pojedzie okrężną drogą i punkt zaatakuje widoczną na mapie dróżką od północy (jak się okaże nie był to najlepszy wariant). My jedziemy najkrótszą drogą by na punkt dotrzeć od południa. Pomimo braku drogi, 500 metrów bezleśnego terenu wydaje się możliwe do pokonania. Wyjątkowo łatwo zapominam jak na Pojezierzu Drawskim wyglądają zdziczałe tereny. Kiedy jesteśmy na miejscu na zmianę decyzji jest za późno.

Zawracamy do drogi nad jeziorem. Zgodnie z obawami ta kończy się już po 100-150 m. Dalej ślady po dawnej drodze pokonywanej jedynie przez ciężki sprzęt. Głębokie i wąskie koleiny uniemożliwiają jazdę. Na przemian jedziemy i prowadzimy rowery. Jedyną nadzieją są ledwie widoczne, wydeptane w bujnej roślinności, ślady. Punkt jest blisko bazy więc można przypuszczać, że przechodziło tędy kilku pieszych. Roślinność przerzedza się, jednak rosną tu ulubione przez piechurów i bikerów pokrzywy i jeżyny. Kolana pokrywają się bąblami a na łydkach i udach pojawiają się krwawe rysy. Na tej parnej "łące" piekące W plecy słońce wysysa resztki sił. Zatrzymujemy się na zboczu wzniesienia, rzucamy rowery i ruszamy w przeciwnych kierunkach na bezskuteczne poszukiwania. Tajemnicze głosy dobiegające zza drzew i krzaków porastających wierzchołek wzniesienia zdradzają położenie punktu. Już po kilkunastu krokach w górę widać stojący na zboczu namiot i Daniela sprawcę całego zamieszania. Po raz kolejny mijamy opuszczającego punkt Tomka, który ciągle wyprzedza nas o kilka minut.

Zagłębiamy się w bunkrze ukrytym kilka metrów pod ziemią. Zgodnie z umieszczoną przy wejściu mapka wybieramy taką trasę by dotrzeć do właściwego lampionu (innego miejsca szukają piesi). Chłód panujący w podziemiach przynosi chwilową ulgę. Niestety musimy wracać na powierzchnię. Punkt opuszczamy w kierunku północnym, jadąc skrajem pól a następnie dróżką między polami Później dowiemy się, że do bunkrów prowadziła również dobra szutrowa droga a kierunek do nich wskazywał umieszczony przy asfaltowej drodze drogowskaz. Dlaczego droga nie była zaznaczona na mapie? [cytuję budowniczego trasy] Bo byłoby zbyt łatwo.


PK24 - Szczyt górki - 17:24 (70 min.)

Przed nami długi odcinek asfaltowej drogi. W tych warunkach czuję się komfortowo. Prowadzę nie oglądając się na zmiany mojego partnera. W Jeleninie opuszczamy asfalt. Nieczytelny na mapie punkt (zaznaczony tak jakby na środku strumyka) atakujemy bezpieczniejszym wariantem, dorysowaną drogą od północy. Obok drogi pojawiają się niewielkie pagórki. Sprawdzamy jeden z nich. Wreszcie Tomalos dopatruje się, że strumyki są dwa i najpewniej pagórek jest gdzieś pomiędzy nimi. Pomimo niejednoznacznych deklaracji nadjeżdżającego z przeciwnej strony Tomka, punkt zaliczamy już bez błądzenia.


PK18 - Granica lasu, sosna na skarpie ok. 5 m na E od drogi - 18:22 (58 min.)

Czas na uzupełnienie zapasów. Mijamy nieciekawie wyglądający Grill bar. Kolejny porządnie wyglądający sklep przy drodze wojewódzkiej. Rzeczywiście sklep jest na tyle "porządny", że za tą samą wodę płacimy 50 groszy więcej niż w Łubowie. Gratis dostaję za to długopis - poprzedni "upłynnił" się w czasie jazdy. Maksymalnie wykorzystujemy równy asfalt i w kierunku punktu skręcamy dopiero w Radaczu. Pewnie trafiamy na odpowiednie drzewo na skraju lasu.


PK10 - Buk ok. 10m na N od jaru - 19:35 (73 min.)

Przed nami wybór pomiędzy PK10 i PK14. żaden z wariantów nie wydaje się optymalnym. Wreszcie osiągamy porozumienie. Wybór PK10 to jednocześnie rezygnacja z zaliczania PK14 ale przecież zaliczenie 23 (z 24) punktów również będzie dobrym wynikiem. Przed nami długi wcale nie asfaltowy fragment trasy. Jedyny problem to nie przejazd pomiędzy punktami a namierzenie odpowiedniego drzewa w środku lasu.

Dojazdu do punktu nie ma, więc porzucamy rowery i ruszamy na piesze poszukiwania. W lesie jest coś na kształt jaru przechodzącego w rów. W oddali widzę tajemniczą, nie rzucającą się w oczy postać stojącą obok drzewa. Z triumfem krzyczę "Bóg, jest buk". To kolejny punkt wspólny dla trasy rowerowej i pieszej. Nie ma to jak znaleźć się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie.

Po 8 godzinach od startu żartując stwierdzam, że minęła 1/3 czasu trwania maratonu a ubyło 2/3 moich sił. Po kolejnych godzinach jazdy, po kolejnych pokonanych kilometrach trasy i po kolejnych zaliczonych punktach dowiem się jak wiele w tym stwierdzeniu było prawdy.


PK5 - Rozwidlenie dróg, drzewo ok. 5m na N - 21:08 (93 min.)

Zamiast opuścić zaliczony punkt drogą, którą do niego przyjechaliśmy, wybieramy improwizację i próbę przedostania się na zachód najkrótszym wariantem prosto przez las. Coraz gorzej przejezdna przecinka wspina się stromo na wzniesienie. Kiedy podjazd mamy już za sobą pojawia się kolejna przeszkoda - płot chroniący młodnik. Jedyne wyjście to obejście (jechać się nie da) długiego ogrodzenia. Ten skrót nie był optymalnym wariantem. Leśna droga na południe, później na zachód. Miejscowość Rekowo. Nie odnajdując tej właściwej, przypadkową drogą próbujemy zjechać nad brzeg jeziora. Nasycone wodą podłoże, wypełnione wodą koleiny, błoto, skutecznie uniemożliwiają jazdę. Punkt atakujemy przemieszczając wzdłuż brzegu jeziora na wschód. Na kolejnym rozwidleniu niewyraźnych dróg dość przypadkowo odnajdujemy lampion PK.


PK11 - Drzewo na górze skarpy na S od drogi - 22:28 (70 min.)

Kontynuując jazdę brzegiem jeziora opuszczamy las i zatrzymujemy się przed kolejnym sklepem w Sikorach. Chwila na nieco tylko dłuższy odpoczynek. Po raz kolejny uzupełniam zapasy wody. Na deser stosownie do panującej pogody każdy z nas pochłania dużego loda. Po konsultacjach z tubylcami wybieramy najlepszy asfaltowy dojazd do Gwiazdowa czyli miejscowości obok której znajduje się PK. Chwilowo odzyskuję siły, nie wysilając pokonuję pagórkowaty teren. Powoli zapada zmrok. Skręcamy w leśną drogę, odmierzamy brakujące do punktu 300 metrów. Tomek coś wspomina o tym, że droga skręca i kierunek nie do końca się zgadza ale po chwili zapominamy o tym szczególe. Kilkanaście osób, która znajduje się w pobliżu spodziewanej lokalizacji punktu porzuciło rowery i przeszukuje dość duży obszar wokół w poszukiwaniu tego jedynego drzewa na skarpie. Bezskutecznie.

Rzucam propozycję, by zrzucić się na "krzynkę piwa" dla osoby, która znajdzie punkt. Wracamy w kierunku asfaltowej drogi by ponownie namierzyć punkt. Grześ dzwoni do Wigora. Jak przypuszczam podpowiedź ma coś wspólnego z kierowaniem się wskazaniami kompasu. Teraz już bez problemowo odnajdujemy niewidoczną w ciemnościach, zarośniętą drogę i punkt jest nasz. Chętnych do zrzutki na piwo jakoś nie widać. Czuję się zwolniony z obietnic - przecież punkt nie został odnaleziony samodzielnie a dopiero po podpowiedzi organizatora.



PK22 - Niewielka górka, drzewo na północnym skraju - 23:48 (80 min.)

Wbrew obawom w kierunku kolejnego punktu doprowadzi nas dobra asfaltowa droga. Nieaktualna mapa potrafi również pozytywnie zaskakiwać. Na prowadzenie wychodzi Tomalos. Z trudnością utrzymuję narzucone tempo jazdy. Jeszcze mam nadzieję, że uda mi się wspólnie zaliczyć kilka punktów i rozstać się dopiero z nastaniem świtu. Z każdym kilometrem sił ubywa a wcześniejsze plany przestają być aktualne. Kiedy jedziemy przez las w kierunku punktu już wiem, że dalej w takim tempie nie dam rady jechać, że to nasz ostatni wspólnie zaliczony punkt.

Rozwidlenie dróg. Licznik wskazuje, że punkt musi być gdzieś tu. Tylko w którym miejscu tego wydawałoby się płaskiego (przynajmniej tak to wyglądało w nocy) terenu znajduje się niewielka górka. Punkt, który wielu bikerom przysporzył sporo problemów Tomalos odnajduje właściwie bez poszukiwań. Zbliża się 12 godzina jazdy. Na liczniku mam 160 km i 11 zaliczonych punktów kontrolnych. Jedynym zawodnikiem z takim samym dorobkiem punktowym jest późniejszy zwycięzca Paweł Brudło.

Dla mnie rywalizacja już się zakończyła. Sił wystarczyło tylko do tego momentu czyli do połowy maratonu. Zastanawiam się nad przyczyną - zbyt szybka jazda, odwodnienie, niedostateczne odżywianie a może wiek, w którym powinienem wybrać mniej wymagającą dyscyplinę, np. szachy. Ponaglam Tomka by dalej walczył o jak najlepszy rezultat. Ja dalszą część trasy potraktuję bardziej turystycznie.


PK20 - Szczyt góry - 1:50 (118 min.)

Jem, piję. Spacerkiem opuszczam las. Przede mną dłuższy asfaltowy objazd. Próba odpoczynku i snu pod autobusową wiatą obok przepływającej nieopodal rzeki kończy się oczywistym niepowodzeniem. Przede mną historyczna chwila, okazja by po raz pierwszy samodzielnie w nocy zaliczyć na Grassorze punkt kontrolny (dotychczasowe 4 starty zakończyły się niepowodzeniem). Precyzyjnie odmierzam odległości. Z asfaltu skręcam na czerwony szlak. Na punkt pojadę od północnego-zachodu. Dokładne sprawdzanie odległości i kierunków. Po przedzieraniu się przez od dawna nieużywane drogi pojawia się dobra szutrowa droga. Gubię się. Czy to ta dorysowana przez Daniela? Z przeciwnej strony nadjeżdża Paweł. Razem odszukujemy właściwą drogę. Kilkadziesiąt metrów do szczytu i z powrotem pokonujemy pieszo. Zaliczając punkt razem z Pawłem straciłem szansę na samodzielne zaliczenie punktu. Jednak odpowiedź twierdząca na pytanie czy sam odnalazłbym ten szczyt wcale nie jest wcale taka pewna.


PK13 - Zakręt strumienia

Zgodnie z radami Pawła, zamiast prostego do odnalezienia PK16 (ale z koniecznością dłuższego objazdu) wybieram zaliczenie PK13. Paweł spędził na poszukiwaniach godzinę ale ja dostaję precyzyjną instrukcję mającą umożliwić jego znalezienie. Mijam Połczyn Zdrój, skręcam we właściwą drogę. Odmierzam 1200 metrów oznakowanego szlaku. Zatrzymuję się na drugim mostku i rozpoczynam poszukiwania. Bliżej, dalej, na nieskończonej ilości zakrętów strumienia. Bezskutecznie - chyba nie do końca zapamiętałem rady Pawła. Chcę opuścić las bez zaliczenia punktu. Zawracam jednak z nadjeżdżającym zawodnikiem. Później nadjeżdża Danusia i Andrzej. W czwórkę kontynuujemy poszukiwania. Mijają kolejne dziesiątki minut. Kiedy tu przyjechałem było jeszcze ciemno, teraz od dawna się rozwidniło. Ostatecznie opuszczam to miejsce bez punktu chociaż przeszukiwałem strumień w miejscu gdzie punkt powinien się znajdować.


PK6 - Skrzyżowanie przecinek.

Czas na krótki odpoczynek. Na poboczu skrzyżowania z obwodnicą znajduję trochę skoszonej trawy. Przy grzejącym lekko słoneczku zapadam w krótki sen. Decyzja zapadła, dzisiaj już nic nie zwojuję. Po drodze do bazy spróbuję zaliczyć jeszcze jeden punkt. Przez pola docieram do lasu. Niestety nie pomaga kompas, nie pomaga linijka. Tu żadna z licznych dróg nie zgadza się z mapą. Próbuję dotrzeć do jakiegokolwiek pewnego punktu od którego mógłbym się ponownie namierzyć. W oczy rzuca mi się przedeptana trawa. Jadę boczną drogą po śladach. Ponownie wyjeżdżam do szutrowej drogi bez zaliczonego punktu. Chociaż spotykam nadjeżdżających bikerów po doświadczeniach z PK13 rezygnuję z próby zaliczenia punktu.

Po kolejnych 20 kilometrach asfaltowych dróg melduję się w bazie jako jeden z pierwszych uczestników rowerowej 300-tki. Na liczniku mam 251 km a w dorobku 12 zdobytych punktów kontrolnych. To wystarcza jedynie do zajęcia 18 pozycji.


Regułą tegorocznego Grassora były dwie drogi: ta wrysowana na mapie zarośnięta, nieużywana i niemal niewidoczna w terenie i ta druga istniejąca w terenie, doskonale przejezdna ale nie uwidoczniona na mapie. Drogi mylne, drogi stowarzyszone. Do tego nieaktualna i miejscami niemal nieczytelna mapa. Wszystko w imię zasady: by nie było zbyt łatwo. Stali uczestnicy maratonu, a takich w ciągu wielu dotychczasowych edycji dorobił się już Wigor budowniczy trasy i organizator nic nie robią sobie z napotykanych trudności. Pytanie o sens startu w tej imprezie wydaje się dla nich jedynie retorycznym.

Zła sława Grassora przekroczyła granice Polski i Europy. Na starcie pojawili się zawodnicy z jakże odległej Nowej Kaledonii. Pomimo, że zaliczyli tylko 8 punktów na ich twarzach widać było uśmiech zadowolenia.


Statystyka:

Dystans: 251,2 km
Czas trasy: 20 godz. 55 min.
Czas jazdy: 14 godz. 28 min.
Przestoje: 6 godz. 27 min. )
Prędkość śr.: 17,2 km/godz.
Prędkość max.: 53,0 km/godz.




Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót